


Wczoraj obejrzałem film Lionela Chetwynda z 2000 r. "Wojna Variana". Wg "Gazety Telewizyjnej" miała to być opowieść o amerykańskim Schindlerze ("Lista Schindlera"), który w czasie okupacji uratował 2 tysiące francuskich Żydów przed Holocaustem. Jednak już w pierwszych sekwencjach filmu wyszła na jaw ogromna różnica między działaniami Schindlera, a tym co robił w kolaboranckiej Republice Vichy (nieokupowanej południowej części Francji) pan Fry i jego pomocnicy. Jeszcze w USA ustalono z organizacją biznesmenów po części żydowskich, finansujących akcję i z żoną ówczesnego amerykańskiego prezydenta - Eleonorą Rooswelt, że ratowani będą tylko wielcy artyści, intelektualiści, naukowcy i pisarze. Skutkowało to później tym, że np. niemal na siłę nakłaniano do ucieczki Marca Chagalla, który wcale tego nie chciał, a matce czworga dzieci, która nie mogla pochwalić się żadnym dyplomem, odmówiono pomocy w wyjeździe, wręczając jej na otarcie łez zwitek dolarów. Tak więc Żydom nieznanym rozdawano tylko pieniądze, natomiast usilnie poszukiwano ludzi wg listy sporządzonej jeszcze w USA. Niby to logiczne i szlachetne z punktu widzenia idei ocalenia kwiatu narodu, ale u mnie pozostał lekki niesmaczek, zwłaszcza w porównaniu z determinacją Schindlera w ratowaniu WSZYSTKICH Żydów, jakich można było uratować. Poza tym wszystkim, zawsze wyłazi szydło z worka w kwestii różnicy między okupacją w Polsce z jej terrorem, łapankami, wywózkami do obozów i na roboty, publicznymi egzekucjami, a okupacją we Francji, Holandii i innych krajach "tamtej" Europy, a tym bardziej niby wolnej Republice Vichy pod rządami marszałka Petaina. Francuzi, Belgowie,
Holendrzy i inni do dzisiaj nie mają pojęcia, jak wyglądało u nas wtedy życie pod okupacją. Podczas gdy w Paryżu można było pić dobre wino, nieźle jeść i bawić się, w Polsce nie było takiej sielanki. Ludzie głodowali (nie wszyscy) i cieszyli się z każdego przeżytego dnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz