sobota, 31 grudnia 2011

Peerelowski rarytas


Najwspanialszym i trudno dostępnym rarytasem w PRL była konserwowa szynka KRAKUS. Jako dzieciak okazję do jej skosztowania miałem w święta wielkanocne (nie we wszystkie), gdy Ojciec gdzieś jakoś ją załatwił. Lata później jadłem ją na własnym weselu, bo "załatwił" teść, ale myślę, że po prostu kupił ją w Peweksie za dolary (tam żadnych dobroci nie brakowało) - puszka 2,5 kg. Tuż przed minionymi świętami wspominałem w duchu KRAKUSA i zastanawiałem się, co się stało z tą marką, bo widuję w sklepach różne puszkowe szynki, ale nie tą właśnie. I oto tego samego ranka, gdy pytam w sklepie o małą szynkę konserwową w ogóle, pani wskazuje na półce i poleca jako pyszną szyneczkę MORLINY (360 g netto) za 8 zł. Ale ja z zachwytem zauważam leżącą obok charakterystyczną czerwoną puszkę KRAKUSA. Oczywiście wolałem kupić KRAKUSA za 13 zł (455 g netto). Po paru dniach jednak żal mi się zrobiło, że nie będę wiedział, jak rzeczywiście pyszna jest szynka MORLINY i korzystając z tego, że nadal leży na półce, też ją kupiłem. Niestety w pierwszy dzień Świąt przed ósmą rano zabrało mnie z domu pogotowie ratunkowe (NIE Z PRZEJEDZENIA!) i chociaż wróciłem ze szpitala tego samego dnia, już nie w głowie mi była degustacja szynki. Tak więc obie puszeczki leżą sobie zgodnie obok siebie w lodówce (choć nie muszą) i może w sylwestrową noc którąś się bliżej zainteresuję.

środa, 28 grudnia 2011




W świątecznym prezencie od sąsiadki dostałem cynamonowe ciasteczka - wieszadełka na choinkę. Niestety, zanim Ayano zasugerowała mi sfotografowanie ich, zdążyłem zjeść pingwiny, świnkę, słonika i inne. Ostał się jeno kot, jeż i dwie gwiazdki.

Niezimna zima


Zima nie zima, bambus sobie rośnie. Dzisiaj było plus pięć stopni, rok temu słupek rtęci tkwił 29 stopni niżej.

czwartek, 22 grudnia 2011

Bałwany nieśniegowe


Ogródek z "bałwankami" też ma już zimowy wygląd.

Gdzie pies, gdzie kot?





Na pierwszym śniegu zawsze dobrze widać ślady nocnego i porannego życia. Są tu tropy
psów (małych) i kotów. Niestety nie znalazłem rano ptasich odcisków, ale zima przed nami.

środa, 21 grudnia 2011

Rzeczywista zima


Dzisiaj pierwszy dzień kalendarzowej zimy i pierwszy większy mrozik - minus 10 stopni. To widać w powietrzu i zimnym blasku przeświecającego przez chmury słońca. W południe spadł też pierwszy w Krakowie śnieg.

czwartek, 15 grudnia 2011

Nocny tunel.

Tunel (długi, "legalny") ten sam, ale nocą jakby inny, niezachęcający do dalszej drogi. Nie widać końca, choć jestem prawie w jego połowie. Nietutejszy, a zwłaszcza kobieta mogłaby się zastanowić nad inną drogą, której nie ma.

niedziela, 11 grudnia 2011

Bałwan urodzinowy

Bałwan już z uśmiechem, zawerniksowany i gotowy do wysłania.

środa, 7 grudnia 2011

Szykowanie wysyłki

To kartka - obrazek urodzinowo-noworoczny dla małej siostrzenicy w Japonii. Urodziny dopiero ma w sylwestra, ale myślę o tym trochę wcześniej. Bałwan jest jeszcze bez werniksu i bez uśmiechu, który zamierzam mu dać.

niedziela, 4 grudnia 2011






Jak co roku pod pomnikiem Adama Mickiewicza ("pod Adasiem") odbył się pokaz szopek biorących udział w Konkursie Szopek Krakowskich. Niestety nie było mnie tam z aparatem, więc korzystam ze zdjęć z "Gazety Wyborczej".
Na pierwszym zdjęciu szopka wykonana z tysiąca kulek przez panie z zakładu opiekuńczego. Zużyły na nią 4 litry kleju, mnóstwo dodatków i 80 metrów folii aluminiowej, z której zwijały owe kulki.
Druga szopka jest jedną z kilku, jakie przybyły pocztą lotniczą z Chicago, gdzie wykonały je polskie dzieci, zachęcone przez Towarzystwo Przyjaciół Krakowa, działające w Chicago od 15 lat.
Na trzecim zdjęciu swoją szopkę prezentuje pan Andrzej Borucki, weteran szopkarstwa od 31 lat w "branży".
Nie zabrakło oczywiście szopki wykonanej przez rodzinę Malików, od pokoleń związanej z Konkursem (fot.4).
Pan Wiesław Barczewski wykonał miniaturkę o zaledwie 15 cm wysokości, wszystko zgodnie z regulaminem konkursu (fot.5).
Absolutnie zaś nietypowa była szopka "ekologiczna", wykonana z ziaren fasoli, soczewicy, liści laurowych i suszonych mandarynek przez dzieci w krakowskim przedszkolu "Iskierka" pod opieką pań wychowawczyń (fot.6).

sobota, 3 grudnia 2011

Duża druga wersja smoka

Wczesny kiermasz



Ze świątecznym kiermaszem w Rynku Głównym to samo co z reklamą; śniegu jeszcze nie ma, ale kiermasz już jest. Kiedyś stawiano te budki najwcześniej 2 tygodnie przed świętami, teraz już chyba od 1 grudnia. Są słodycze, serki owcze i krowie, swetry, skóry baranie, choinkowe ozdoby i inne dzindziboły. Można napić się grzanego wina i zjeść gorącą kiełbaskę lub kiszkę z kapustą.

piątek, 2 grudnia 2011

Wygoda = drożyzna?

Przez około trzy miesiące nie spadła kropla deszczu. Zazwyczaj zalany wodą przez cały rok (zimą lodowisko) tunel jest suchy jak pieprz. Bardzo mnie to cieszy ze względu na wygodne przejście w drodze na zakupy. Z drugiej strony trochę martwi, bo wskutek tego później te zakupy mogą mnie drożej kosztować. Susza = brak warzyw, owoców i zbóż = drożyzna.

czwartek, 1 grudnia 2011

Smok II

Druga wersja smoka, na razie nie mogę powiększyć.

czwartek, 24 listopada 2011

Poprawka

Tamten wizerunek był za mały.

Różne powody wczesnego działania

Dawniej w Polsce świąteczne dekoracje pojawiały się na sklepowych wystawach po Mikołaju, najwcześniej 2 tygodnie przed Bożym Narodzeniem. O reklamach nie mówię, bo ich właściwie nie było. W wolnym kraju oczywiście zaczęło być kolorowo od reklam, a te świąteczne pojawiały się z początku dopiero w grudniu. Obecnie reklamiarze szaleją świątecznie już w połowie listopada, co wydaje mi się przesadą. Robi się to w pogoni za pieniądzem. Ja też dość wcześnie przygotowałem noworoczny obrazek dla miłych sąsiadów, ale z innych powodów. Mam po prostu jeszcze niejeden na ten czas obrazek do namalowania, a także jestem w trakcie realizowania większego projektu.

środa, 23 listopada 2011

Wreszcie zobaczyłem

Wczoraj wieczorem obejrzałem w TVP-2 dokument "Wojtek, niedźwiedź, który poszedł na wojnę". To produkcja angielsko-poska, wspomniany przeze mnie niedawno film, oczekiwany przez wszystkich, którzy pamiętali tamtych żołnierzy i Wojtka, a także przez młodszych, którzy słyszeli o tej historii od dziadków lub rodziców, albo o niej przeczytali. Wszystko co ja o tym wiedziałem, znalazło na ekranie swoje odzwierciedlenie, a nawet wzbogacone zostało o wiele innych szczegółów. I okazało się, że opisując w maju 2010 tą historię za artykułem w "GW", powtórzyłem błąd autora, podając, że "... właścicielka terenu, na którym kiedyś stały baraki polskich żołnierzy, Aileen Orr do dzisiaj wspomina ...". Otóż pani Aileen Orr występuje w filmie, ale jest moją rówieśniczką, więc gdy odwiedzała Wojtka w edynburskim ZOO w 1961 roku, miała 8 lat. Zatem wszystko, co wiedziała o powojennym życiu Wojtka w szkockim obozie, usłyszała od dziadka i rodziców.
Wojtek umarł w Edynburgu w 1962 roku w wieku 21 lat.

sobota, 19 listopada 2011

Amerykanizacja


Nie miałem pomysłu na weekendowy obiad, więc kupiłem wczoraj "Kociołek do syta" w wersji orientalnej - wieprzowina, warzywa, ryż. Dzisiaj dokupiłem konserwowy groszek z wyprzedaży (puszka 400 g - 1,69 zł, ha ha!), więc mój obiad wygląda nieco po amerykańsku. Mówię tak dlatego, że choć nie byłem do tej pory w USA, to stale widzę - czy to na filmach dokumentalnych, czy fabularnych, że tam w uczelnianych stołówkach, w szpitalach,więzieniach i na lotniskowcach, a także w domach prywatnych, wszędzie przy lunchu na talerzach widać zielony groszek. No to i ja dziś trochę się amerykanizuję.

czwartek, 17 listopada 2011

Koniec bunga-bunga.

Berlusconi wreszcie ustąpił, powodem jego upadku nie były jednak liczne skandale obyczajowe i finansowe. Załatwił go kryzys, któremu nie mógł podołać. Włosi się cieszą, widziałem karnawał radości. Nowy premier - Mario Monti powołał nowy rząd, w którym nie ma polityków, znaleźli tam miejsce eksperci - fachowcy w swoich dziedzinach. A u nas? Jak za komuny, wszystko musi być upolitycznione. W kwestii obsady stanowisk rządowych pod względem partyjnym obecna Polska różni się od PRL tym, że jest więcej partii - nie tylko PZPR. Tym sposobem niektóre ważne dla gospodarki i funkcjonowania państwa obsadza się "z ramienia i po linii" (system PRL), a nie wg kompetencji. Premier Tusk właśnie ogłosił nowy skład rządu, czym wyraźnie udowodnił, że polityczne układy biorą górę nad zdrowym rozsądkiem. Np. ministrem sportu została Joanna Mucha - doktor ekonomii. Ze sportem ma tyle wspólnego, że może czasem oglądała w TV jazdę figurową na lodzie. A i to nie wiadomo. Natomiast ministrem sprawiedliwości Tusk mianował - o zgrozo! - Jarosława Gowina, filozofa z Krakowa. Jak można na tak ważne stanowisko powołać faceta, który nie ma pojęcia o prawie? Ukończył on kiedyś Katolicki Uniwersytet Lubelski i jest pobożnym świętoszkiem. Zawsze mnie irytowały jego publiczne wypowiedzi, pasujące raczej do przedstawiciela PiS-u czy LPR-u. I zawsze dla mnie taki pobożniś w polityce będzie kimś podejrzanym. O co? O chęć uchwalania najrozmaitszych zakazów - sprzedaży alkoholu (bo wizyta papieża), handlu w niedzielę (bo trzeba iść do kościoła, a nie do marketu), kolorowych pochodów (bo geje i lesbijki sieją zgorszenie) itp. I taki bucuś jest akurat z Krakowa!

środa, 16 listopada 2011

Niedźwiedź Wojtek uwieczniony na taśmie filmowej

W maju ubiegłego roku na podstawie publikacji w "Gazecie Wyborczej" napisałem w tym blogu aż osiem odcinków o niedźwiedziu Wojtku - żołnierzu Armii Andersa. Wiedziałem o dwóch książkach na ten temat, uważałem też, że jest to znakomity materiał na film. Okazało się, że tego samego zdania był brytyjski reżyser Will Hood i po dwóch latach pracy zaprezentuje świetny film "Wojtek" na premierze w Londynie jeszcze w listopadzie. Odbył się już pokaz specjalny, gdzie sala kinowa pękała w szwach. Towarzyszyły mu wspomnienia o Wojtku zaproszonych żyjących jeszcze żołnierzy Andersa.

czwartek, 10 listopada 2011

Dzieci piramidy

Od jakiegoś czasu każdego powszedniego dnia wieczorem TVP-2 emituje ciekawe filmy dokumentalne z cyklu "Polska bez fikcji" i zawsze staram się je 0 godz. 19:25 oglądać. Przed chwilą obejrzałem świetny i krzepiący materiał pt. "Dzieci piramidy". Rzecz dzieje się teraz, na mazurskiej wsi, na terenach popegeerowskich, gdzie panuje straszne bezrobocie, bieda i marazm. Starsi dorośli przyzwyczajeni do tego, że dawniej państwo dawało pracę, mieszkanie i kierowało ich życiem, siedzą bezczynnie na zasiłkach i marnych rentach. Młodsi nie mają pracy, ani pomysłu na życie - niektórzy wyjeżdżają do pracy za granicę. Za to dzieci wspomagane przez miejscowego nauczyciela (chyba historii) wykazały się inicjatywą. Tytułowa "piramida" to stary grobowiec niemieckiej rodziny Faranheitów. Dzieciaki, właściwie same dziewczynki w wieku 10 - 13 lat wspomagają domowe budżety wchodząc w rolę przewodników. Imponujące jest, jak uczą się niemieckich zwrotów i historii tych terenów, żeby "fachowo" oprowadzać niemieckich turystów, przyjeżdżających latem zwiedzać dawne ziemie przodków. Niemcy są mile zaskoczeni, że polskie dzieci tyle wiedzą i że potrafią tą wiedzę im zrozumiale przekazać, więc chętnie wręczają dzieciakom jakieś drobne wynagrodzenie. Podziwiałem te dziewuszki i zaraz naszła mnie pewna myśl. - Całe armie psychologów, psychiatrów, fizjologów i innych ...logów na świecie głowią się nad zjawiskiem i leczeniem anoreksji, a nie przychodzi im do głowy to co mnie. Otóż moim skromnym zdaniem anoreksja u młodych dziewcząt bierze się z narcyzmu, czyli zbytnim zajmowaniem się własną osobą, dobrobytu - kiedy to jedzenia jest aż za dużo, no i z kretyńskich marzeń o karierze modelki. Dziewczynki z mazurskich wsi nie chorują na anoreksję (ani bulimię), ponieważ cieszą się, gdy w domu jest co jeść, a ich marzenia to: mieć komplet książek do szkoły, porządny plecak. A na przyszłość - mieć swój sklep, zakład fryzjerski itp. O studiach żadna nie wspomniała, bo im to na razie nawet do głowy nie przychodzi, ale myślę, że niektóre z nich tam trafią. Te dzieci chcą lepiej żyć niż ich rodzice, są ambitne, pracowite i mądre.

czwartek, 3 listopada 2011

Jesienny wiatr

Taki tytuł ma kolejny obrazek popełniony pod wpływem nastroju pory roku. Jestem niezadowolony z jakości skanowania; liście na oryginale nie są pomarańczowe, jak tutaj. Mają barwę intensywnie czerwoną, z pożółkłymi brzegami. Zauważyłem, że ten nowy monitor rozjaśnia kolory, więc może skanowanie w rzeczywistości jest dobre.

wtorek, 1 listopada 2011

Ostatnia odsłona


To ostatnia odsłona w moim ulubionym kalendarzu - listopad-grudzień. Przez te dwa miesiące będę patrzył na dzieło malarza Toshusai Sharaku. Był autorem ok. 150 drzeworytów w stylu ukiyo-e. To postać zagadkowa, ponieważ nie jest znane jego prawdziwe nazwisko, ani daty urodzin i śmierci. Wysuwane są nawet wątpliwości co do jego istnienia. Znane są tylko jego obrazy, właśnie; jego, czy to prace zbiorowe?
Na zdjęciu wizerunek aktora teatru kabuki - Onjii Outani, namalowany w 1794 roku.

Wymiana

Kupiłem używany płaski 20-calowy monitor do komputera i zaraz go zainstaluję. Zrobiłem to nie dlatego, że poprzedni - Philips źle funkcjonował. Wprost przeciwnie, teraz widzę, że bardziej mi odpowiadał jego obraz. Jednak przeważyły względy pragmatyczne, a konkretnie mam teraz więcej miejsca na biurku-stole. A gdy przyjdą goście, wystarczy go obrócić o 90 stopni i stół robi się praktycznie wolny, a ja widzę wszystkich siedzących po drugiej stronie. Zresztą ten Samsung sprawuje się zupełnie przyzwoicie. Mam nawet trochę wrażenie wklęsłości, ponieważ Philips był lekko wypukły.

niedziela, 30 października 2011

Komuchowski materiał w TVP-2

Obejrzałem w TVP-2 przed chwilą pierwszy z trzech odcinków serii "Sekrety Karaibów" i jestem zbulwersowany. Autorem jest pochodzący z Trynidadu chyba obywatel USA i w tym odcinku przedstawiał on Kubę jako całkiem przyjazny dla swych obywateli kraj. Oprowadzając nas po fabryce cygar, owszem, wspomina że robotnicy zarabiają tam tylko równowartość ok. 20 $ miesięcznie, a pudełko cygar kosztuje 30 $, ale zaraz powiadamia, że mogą oni w fabryce palić do woli owe cygara (nieprawda - 1 sztukę dziennie). Potem ze znajomą pracownicą kubańskiej telewizji (uprzywilejowana warstwa społeczna) odwiedza nocne kluby, zachwalając wspaniałe drinki i występy świetnych orkiestr, ani słowem nie wspominając, że zwykli Kubańczycy nie mają tam wstępu, jak również do hoteli, w których on sam mieszkał. Przedstawia nam dziennikarza kubańskiej prasy (czytaj reżimowej), który pokazuje swoje wspaniałe 3-pokojowe mieszkanie w centrum Hawany. Pan reżimowy redaktor chwali się, że bez problemów wykupił je na własność od państwa za równowartość 200 $. A pan realizator zapomniał dodać, że też za posłuszeństwo władzom i za słuszne artykuły w prasie. Kubański dziennikarz prowadzi nas do sklepu z elektroniką, gdzie prawie nic nie ma, oprócz kilku telewizorów po 300 $ i suszarek do włosów. Pan redaktor tłumaczy, że w zasadzie Kubańczycy nie są narodem konsumpcyjnym, więc nie potrzebują bardzo tych rzeczy. Potem odwiedzamy sklep z przydziałową żywnością na kartki, gdzie dziennikarz pobiera swoją "dolę" i mówi, że wszystkiego mu wystarcza. Ani słowa o zwykłych obywatelach, ani o czarnym rynku z horrendalnymi cenami.
Za to usłyszałem złotą myśl autora reportażu: "Z powodu izolacji kraju, Kubańczycy są patriotami..." Aha, i dlatego tysiącami uciekają na Florydę.
Cały ten reportaż jest jak materiał do turystycznego foldera, zamówionego przez Fidela Castro. Dlaczego telewizja publiczna pokazuje takie bzdury, dokładnie jak w czasach PRL? Byłoby to do zniesienia, gdyby TVP-2 opatrzyła odcinek komentarzem w rodzaju: "Oto jak Kuba postrzegana jest przez głupich amerykańskich turystów". Ale nic takiego nie słyszałem. To jakieś kpiny, albo totalna ignorancja decydentów telewizji publicznej.

sobota, 29 października 2011

Co oni tam robią?

Oglądam teraz jednym okiem program "Mam talent"; widzę i słyszę, że naprawdę mamy w Polsce mnóstwo samorodnych talentów - nieoszlifowanych diamentów. Czasem niektórzy zaskakują jednak dojrzałością artystyczną. Całą przyjemność oglądania psuje mi obecność na scenie dwóch kretynów: Prokopa i Hołowni. Niby prowadzą program, ale wszystko toczyłoby się równie dobrze bez nich. Chcą być dowcipni, ale co otworzą gęby, to kompromitacja! Koszarowo-szkolne, prymitywne dowcipasy tylko wkurzają człowieka. Kto ich wpuścił na scenę i w ogóle do telewizji? Prokop się już na dobre tam zadomowił, stale obecny w podobnych programach (czasem stoi za kulisami i głupio dogaduje do kamery - przeszkadzając oglądać występ), ale nie wiadomo w jakim charakterze i po co komu jest on tam potrzebny. Ma widać facio jakieś układy, że mu telewizja stale za takie wygłupy napycha kieszenie. Kiedyś partnerował Dorocie Wellman w różnych głupawych programach. Na szczęście tej pani chyba już ktoś ważny miał dość, bo widuję ją teraz tylko w reklamach. Na szczęście.

czwartek, 27 października 2011

Nie do wiary!

Właśnie w nocnych wiadomościach dowiaduję się i własnym uszom nie wierzę, że w Polsce operatorzy telefonii komórkowych mogli wpaść na tak kretyński pomysł.
Gdy wykładowcy akademiccy i nauczyciele szkół średnich narzekają na fatalną znajomość gramatyki i ortografii wśród studentów i uczniów, okazuje się że w tym tumaństwie umacnia ich właśnie rodzima telefonia komórkowa. Ekipa telewizyjna na ulicy pytała młodych ludzi, dlaczego zapominają o istnieniu "ą", "ę", "ł", "ń", "ś", "ć", "ó" w polskim alfabecie, okazuje się że wpadają w ten zły nawyk i omijają "ogonki" z rozpędu w piśmie ręcznym, ponieważ gdy piszą taką polską literę w SMS-ie, operator liczy za nią 5 razy tyle, co za zwykłą głoskę. Młodzież przez kretynów oszczędza i równocześnie zapomina czym jest nasz piękny język. Bęcwalstwa nigdy nie dość w tym kraju.

Kobieta z pomysłem

30 kilometrów od Szczecina mieszka w starym domu pani Jolanta z mężem. To był dom ich marzeń i wprowadzili się do niego w 40 urodziny pani Jolanty. Uprawiają tam ekologicznie warzywa, które potem sprzedawane są w sklepie pani Jolanty w Szczecinie. Zaczęli od chryzantem w 2006 roku, by dwa lata później spróbować z warzywami na własne potrzeby. Warzywa tak dobrze rosły, że zrobiło się ich za dużo na potrzeby domu, a dom miał potrzeby finansowe. Pani Jolanta więc zaczęła sprzedawać swoje ogórki i koperek pod centrum handlowym. Któregoś dnia kierownik centrum poinformował ją o zakazie handlu pod jego placówką, ale równocześnie wskazał na opuszczony pawilonik warzywny w pobliżu. Małżeństwo kupiło obiekt i od tej pory pani Jolanta sprzedaje tam warzywa, których uprawą zajmuje się mąż. Oczywiście sprowadzają też inne warzywa i owoce. Pani Jolanta należy do osób, które lubią łamać stereotypy. Bo dlaczego ona, z wyższym wykształceniem, nie miałaby sprzedawać ogórków? Dlaczego ona, po studiach ekonomicznych, nie może prowadzić warzywniaka? I dlaczego nie miałaby w tym warzywniaku wypożyczać książek?
Szczecin jest miastem poniemieckim, mieszka tam mnóstwo rodzin byłych przesiedleńców, z różnych stron kraju, z barwnym, często traumatycznym życiorysem. Do sklepu przychodzili ludzie kupić jarzynę i pogadać. Kiedyś jedna starsza pani zwierzyła się, że bardzo lubi czytać książki, ale ma ich tyle, że nie ma dla nich miejsca w domu. A pani Jolanta przeczytała gdzieś, że ludzie zostawiają w jakimś miejscu książki, a inni je stamtąd biorą ( ja też przy przeprowadzce pozostawiłem stertę książek na parapecie okna klatki schodowej na Basztowej - na drugi dzień już ich nie było). Zaproponowała więc tej pani, żeby przyniosła do sklepu parę książek. Przyniosła - cały worek. Stanęły więc książki na jednej z półek, obok cytrusów, szparagów i słoneczników. Pani Jolanta napisała krótki regulamin: bierzemy jedną książkę, w zamian zostawiamy przyniesioną przez siebie. I tak się zaczęło. Stale jest około 200 książek, tytuły oczywiście się zmieniają. Są harlequiny, literatura faktu, poezja, bajki dla dzieci, lektury szkolne, filozofia...
Ludzie przychodząc na zakupy, wymieniają książkę. Myślę, że bywa też odwrotnie: przyjdzie ktoś po książkę, a przy okazji kupi pomidory i jabłka.

[Na podstawie artykułu w "Dużym Formacie GW"]

piątek, 21 października 2011

Trzy języki

Chmura z trzema językami. Albo jak wyłaniająca się zza horyzontu dłoń potwornego olbrzyma. Takich chmur latem nie widziałem.

Kolorowy Kleparz


Na Starym Kleparzu pojawiło się dużo grzybów. Takie stoiska owocowo-warzywne w czasach PRL-u były marzeniem ściętej głowy.

Znowu bałwanki


Przez kilka dni rano na termometrze widziałem nawet minus 5 stopni, więc zawinąłem krzewy hortensji w zimowe "ubranko" razem z liśćmi i kwiatami. Może tak lepiej, bo w środku będzie materiał izolacyjny. Z drugiej strony może nie bardzo, bo nastały ciepłe dni i nie wiem, czy tam w środku nie będzie jakiegoś gnicia.

Nowy nabytek

Od dawna chciałem kupić nowy duży garnek, ale nie szukałem go specjalnie. Przy okazji pobytów na Kleparzu oraz w różnych sklepach spoglądałem tylko na wystawione naczynia i nie widziałem gara w odpowiedniej wielkości i cenie - ze stali nierdzewnej. Wreszcie w środę zauważyłem taki jak trzeba - w sklepie, który mam pod nosem w Płaszowie.
Jest dość duży, teraz nie będę się zastanawiał, czy kapusta na gołąbki się w nim zmieści.
Cena - 65 zł. Markowe garnki tej wielkości kosztują ok. 150 - 200 zł.

Kotleciki z kapusty



Do pozostałego farszu wbiłem jajko dla poprawy jego konsystencji i sformowałem trzy sznycelki. Po opanierowaniu przysmażyłem je i zjadłem ze smakiem z ziemniakami i sosem pomidorowym.

Omlet z kapustą - zaległe zdjęcia




4 jajka, trochę mleka i mąki - dobrze zamieszane i wylane na patelnię, to po kilku minutach omlet. Wyjęty z lodówki farsz z kapusty też zagrzałem i wyłożyłem na połowę omletu. Po złożeniu na pół potrawa gotowa. Bardzo smaczna, ale pozostało jeszcze sporo farszu.

środa, 19 października 2011

Zawsze coś nie tak...

Mój komputer był 2 dni w naprawie, poprawiło się jego działanie, ale zawsze po naprawie coś jest nie tak jak trzeba. Po włączeniu w domu, nie chciała działać nowa mysz. Dobrze, że miałem jeszcze w szufladzie starą, bo mogłem cokolwiek zdziałać. Po paru godzinach coś się obudziło, bo nowa mysz zaczęła funkcjonować. Druga irytująca mnie bardzo usterka, to zupełny brak reakcji komputera na aparat fotograficzny. Przez te 2 dni narobiłem sporo fajnych zdjęć, ale nie mogę ich ściągnąć na dysk. Dlatego w dzisiejszym poście jest tylko zdjęcie zrobione kamerką internetową. Są to torebki nasienne roślinki, której nasiona przywiozła Ayano. Posialiśmy je w ogródku, wydawało się że nic nie rośnie, aż dzisiaj przy jesiennych porządkach ogrodowych odkryłem mnóstwo tych zielonych "lampioników".

niedziela, 16 października 2011

Pożytek z jednej główki



Kiedy szukałem pomysłu na obiad, wpadła mi do głowy myśl o gołąbkach. Wraz z zakupem główki kapusty zniknął problem wymyślania potraw na kolejne obiady. Przynajmniej częściowo, bo do półproduktów, które po gołąbkach zostały, też trzeba coś wykombinować. Pozostało sporo farszu, więc wymyśliłem że nafaszeruję nim paprykę. Była też pozostałość z główki kapusty, z której małe i pokręcone liście nie nadawały się na gołąbki. Odkroiłem ją w częściach od głąba i wrzuciłem do gara na gołąbki. Dusiło się to wszystko razem. Po dogotowaniu w osobnym garnku, wycisnąłem, posiekałem i usmażyłem z rumianą cebulką - mam kolejny farsz. Już mi chodzi po głowie omlet z tym farszem. A może naleśniki?
I tak z niewielkiej główki kapusty zrobiło się tyle pożytku. Trzeba coś z tego schować do zamrażarki, żeby się nie zmarnowało.