wtorek, 30 września 2008

Złota jesień

Narzekałem niedawno: "gdzie ta polska złota jesień?", teraz podziwiam rosnący naprzeciw mojego okna orzech włoski. W ciągu 2 dni zazłocił się pięknie i w rzeczywistości jest bardziej złoty, niż na zdjęciu. Komputerowy "creative" odebrał mu głębię barwy. Kaktusa z kolei kamerka upiększa głębszą zielenią, niż naturalna.
Nadchodzą hałaśliwe dni, kiedy to okoliczna dzieciarnia zacznie się tu złazić na orzechobranie. Niech sobie trzepią orzechy, ale czy muszą przy tym tak wrzeszczeć? W ubiegłym roku przekupiłem je dwoma woreczkami orzechów, które leżały bezużytecznie w domu. Trzeba było dać im jeden, miałbym teraz za co w tym sezonie kupić trochę spokoju.

Dzisiaj w TV Polsat ma być emitowane nagranie z sobotniego koncertu jubileuszowego Lecha Wałęsy. "GW" poinformowała wczoraj, że telewizja publiczna odmówiła nadania tego koncertu, za to dla Polsatu była to sprawa oczywista i zaszczytna. Dla mnie też jest oczywiste i skandaliczne, że TVP tak się zachowała; jest przecież opanowana przez PiS, które swego czasu mocno gardłowało przeciw upartyjnianiu instytucji publicznych. Na tym uroczystym koncercie było obecnych mnóstwo sympatyków Wałęsy, politycznych przeciwników też, by w taki sposób uczcić dokonania jednego człowieka. Ale NIKOGO nie było z partii PiS. A przecież ramię w ramię z Wałęsą w "Solidarności" walczyli z komuną. To jest właśnie ich polaczkowatość.

poniedziałek, 29 września 2008

25-lecie


Co prawda dopiero w grudniu minie 25 rocznica odebrania nagrody Nobla przez Wałęsę, ale już zaczęły się jubileuszowe uroczystości. Bo ważna jest też data przyznania tej nagrody.
Wczoraj byli zawodnicy Lechii Gdańsk zagrali mecz z politykami na pamiątkę meczu tego klubu z włoskim Juventusem. 25 lat temu kibice przemycili Lecha Wałęsę na trybuny. Gdy go zauważono, 30 tysięcy ludzi zaczęło skandować "Lech Wałęsa" i "Nie ma wolności bez Solidarności". ZOMO tylko mogło bezsilnie się przyglądać.
Na wczorajszy mecz Wałęsa przybył ubrany w dres z napisem "Element antysocjalistyczny nr 1". Odśpiewano mu "Sto lat".
Na zdjęciu powyżej trzyma powiększoną fotografię zrobioną na tym stadionie 25 lat temu.
Należy dodać, że właśnie dzisiaj przypadają również jego 65 urodziny.
Tomasz Lis zapowiada pokazanie w TV filmu dokumentalnego ilustrującego rekcję Wałęsy na wieść o przyznaniu Nobla, a także jego powitanie z rodziną po wypuszczeniu z internowania. I dodaje, że ten film oglądali tylko Amerykanie i to ćwierć wieku temu. Według mnie coś tu jest nie tak. Przecież Wałęsa to nasz człowiek, dlaczego Amerykanie go oglądali w takiej ważnej chwili, a my nie? Wiadomo jakie były czasy wtedy, ale jesteśmy wolni już prawie 20 lat! Tajny film?

Syrop


Winogrona od sąsiada nie zmarnowały się. On sugerował zrobienie z nich kompotu, ja myślałem o dżemiku, a wyszedł syrop. Na razie dodaję go do herbaty, ale będzie użyty jako dodatek do ciasta.

niedziela, 28 września 2008

Leśny romans

We wczorajszym Teleekspresie pokazano niegrzeczną świnkę wietnamską, która kilka miesięcy temu uciekła z prywatnej zagrody. Niedawno sama powróciła z "gigantu" i w niedługim czasie urodziła 8 prosiaczków. Problem w tym, że odróżniają się one od innych czarnych prosiaczków w tej zagrodzie, bo są pasiaste. Wniosek jest prosty; czarna świnka miała leśny romans z polskim dzikiem. Miłosny szał i euforia wolności ustąpiły miejsca zdrowemu rozsądkowi, gdy zbliżał się czas porodu. Odżyły wspomnienia pełnego korytka i ciepłego kąta u człowieka.

P.S. Późną nocą zaopatrzony w latarkę poszedłem sprawdzić, co o tej porze dzieje się w tunelu. Mając w pamięci dziwne wydarzenie z moim "urwanym filmem" i "zgubionym" czasem, podchodziłem tam bardzo ostrożnie. Żadnych podejrzanych odglosów nie słyszałem, ani poświaty nie widziałem, jednak w odległości ok. 50 m od wlotu tunelu zgasła mi latarka. Wróciłem parę kroków w stronę światła latarni osiedlowej, żeby zbadać przyczynę awarii, kiedy za moimi plecami błysnęło inne światło. Zorientowałem się po moim cieniu, że coś świeci, może samochód nocnego wędkarza. Odwróciłem się i zobaczyłem to, w co nigdy nie wierzyłem. Z tunelu wypłynęła niebieska kula, która zaraz zaczęła szybko poruszać się w pionie, zmieniając stopniowo kolor na fioletowy, czerwony i pomarańczowy, żeby w końcu zamienić się w punkcik i zniknąć.
Latarka zaczęła znowu świecić, więc na drżących nogach podkradłem się do tunelu. Tylko woda lekko się poruszała, a ze ścian powoli znikał fosforyzujący nalot. Zrobilo mi się duszno i uciekłem do domu, postanawiając nikomu o tym nie mówić. Jestem już wystarczająco odmienny od miejscowych, żeby dodatkowo narazić się na pokazywanie palcami jako pomyleniec.

Ziemniaki bis

Już o tym pisałem, ale właśnie Robert Makłowicz w TV pokazuje prawdziwą krainę ziemniaka w Dolnej Saksonii. Niewielkie miejscowości Epsdorf i Agatenschloss otoczone polami ziemniaczanymi, ale są tam też laboratoria, gdzie pracuje się nad nowymi odmianami i ulepszaniem istniejących. W niemieckich sklepach można znaleźć 60 odmian ziemniaka z różnym przeznaczeniem. Zapamiętałem tylko 3 nazwy, ale serce boli, bo gdyby spytać polską ekspedientkę o baccara, augustę czy rosettę, to choć zapewne pochodzi ze wsi i rodzice mają pole ziemniaków, na pewno wybałuszyłaby gały, nie wiedząc o co chodzi. Widziałem te 60 gatunków ugotowanych w jednakowym czasie, usmażonych jako frytki i chipsy, oraz utarte na placki. Dopiero wtedy widać, jak różne gatunki różnie wyglądają po tych zabiegach. Widać wyraźnie do czego poszczególne gatunki się nadają. Jeśli rodzaj ziemniaka jest właściwy, to frytki są żółciutkie i chrupiące, puree się rozsypuje, a sałatkowy ziemniak trzyma się w całości. Kiedy ta bylejakość u nas się skończy? Myślałem kiedyś, że lekarstwem na wszystkie nasze gówna będzie wejście do Unii Europejskiej. Albo bardzo się myliłem, albo to jest kwestia czasu. Jednak widząc jak się marnuje prawie 20 lat wolności, szczerze w to wątpię.

sobota, 27 września 2008

Fenomen popularności szmiry i głupoty

Od pewnego czasu dzięki i tylko internetowi bardzo znany stał się pewien kretyński 44-letni cukiernik. Śpiewa fałszując i udając chłopczyka naiwne i głupiutkie pioseneczki i zamieszcza swoje nagie zdjęcia w You Tube. Ta popularność do tego stopnia zadziwiła znawców tematu, że zajmują się tym głupkiem profesorowie i spece od mediów. Nic nowego nie stwierdzają, to specyfika internetu. Każdy może zostać zauważony, a nigdy nie wiadomo, co może spodobać się masom.
Według mnie to bardzo proste; ciemne masy uwielbiają głupszych od siebie. To dla nich bardzo budujące, że ktoś tak znany jest na ich poziomie, albo jeszcze głupszy.
Zresztą sami oceńcie:

www.youtube.com/results?search_query=Gracjan+Roztocki&search_type=&aq=f

P.S. Ten pozujący na małego chłopca 44-latek powiedział w "Rozmowach w toku", że o kobietach i seksie zacznie (może) myśleć po 50-tce. Od 15 lat mieszka w Krakowie. Czy nie mógł ze swojej dziury wyjechać do Warszawy? Tam jest lepsze miejsce dla rozmaitych oszołomów. Nie jestem ksenofobem, bardziej niż on, irytuje mnie robiąca szum z niczego publika.

Przygotowania do walki

Na razie 4 ząbki czosnku szykowane są do kiełkowania. To nie na wampiry, ale przeciw kretom, które nie zjadają kwiatów, jednak ryjąc w ziemi przewracają całe krzaczki. Po zakiełkowaniu ząbki wsadzę do ziemi teraz, jesienią. Przysypane śniegiem (jeśli w ogóle spadnie) przetrwają zimę i na wiosnę wyrosną zielone podobne do cebuli pędy, a zapach wygoni krety z ogródka.

piątek, 26 września 2008

Zachłanność i hipokryzja

Parę tygodni temu w Sejmie odbyła się mała demonstracja. W ramach protestu przeciw jakiejś inicjatywie posłów PO, opuścili sejmową salę obrad wszyscy obecni posłowie PiS. Potem 60-ciu z nich nadesłało usprawiedliwienia nieobecności. Jeden zwolnienie lekarskie, drugi jakieś inne zaświadczenie, następny zapewnienie o nie cierpiących zwłoki innych służbowych obowiązkach itd.
Wszystko po to, żeby nie stracić 300 zł diety za obecność na posiedzeniu Sejmu. Było to oczywiste poświadczenie nieprawdy, na co jest odpowiedni artykuł w kodeksie karnym. To była powszechna praktyka, lecz tym razem ktoś się tym zajął (chyba PO), bo sprawa dotyczyła 60 osób i była oczywista. Partia Prawo i Sprawiedliwość jak sama nazwa wskazuje, miała przestrzegania tego prawa pilnować i najgłośniej pod przewodnictwem Jarosława Kaczyńskiego (też nadesłał "lewe" usprawiedliwienie!) wrzeszczała o łapaniu złodziei i oszustów (!).
Ten sam Jarosław Kaczyński przyczepił się publicznie do życia prywatnego posła Ludwika Dorna (też z PiS, ale na wojennej ścieżce), głosząc, że ten nie chce płacić alimentów na rzecz swojego dziecka. Bardzo mocno wtórował mu poseł (wg mnie oszołom) Przemysław Gosiewski, znany z budowy peronu dla warszawskiego ekspresu w pipidówce Włoszczowa, bo stamtąd pochodzi.
Na to wszystko odezwała się była pani Gosiewska, że pan Gosiewski też nie płaci w terminie alimentów i za mało.
Czy to są poważni ludzie polskiej polityki? Ludzie z pierwszych stron gazet?

P.S. Dzisiaj pierwszy po niemal 3 tygodniach zimna i deszczu pogodny dzień. Tunel wygląda normalnie i tylko czarna, zgolona trawa przypomina, że te rzeczy mi się nie śniły. Gdzieniegdzie widać jeszcze ślady niby ptasich stóp. One także znikną zaraz pod kołami śmieciarek. W nocy pójdę wyrzucić śmieci, przy okazji bardzo ostrożnie tu zajrzę z latarką.

czwartek, 25 września 2008

Bardzo prosty obiad

Oto kiszka na cebulce z ziemniaczkami puree i kiszoną kapustą zasmażaną.

Niby działanie

Miałem dzisiaj nie jechać na stare lotnisko w razie deszczu. Rozlokowane jest tam Muzeum Lotnictwa Polskiego, gdzie dostałem bzdurne skierowanie do pracy. Piszę "bzdurne", bo w rzeczywistości te pół etatu służy wyłącznie urzędnikom i Urzędu Miasta (bo miasto finansuje to zatrudnienie "interwencyjne") i Urzędu Pracy do wykazania się jakimś działaniem. Praca tam ma trwać do listopada i co dalej? Poza tym 560 zł po odliczeniu kosztów dojazdu to kpiny.
Jednak pojechałem podczas tej mżawki i podbiłem papierek odmawiając pracy na tych warunkach, jeszcze nie czytałem, co tam miła pani z muzeum napisała. W trakcie drogi powrotnej przestało padać.
Napisałem "rozlokowane", bo to muzeum specyficzne. Oprócz hal w byłych hangarach, gdzie pod dachem eksponowane są bardzo zabytkowe i cenne samoloty, oraz silniki i inne autentyczne części starych maszyn latających, na dużym terenie zewnętrznym rozmieszczone są samoloty cywilne i wojskowe z różnych czasów, nie tylko polskie. Są także śmigłowce. Kilka lat temu razem z Ayano zwiedziliśmy dokładnie całe to muzeum, a w czerwcu tego roku byliśmy tam na Pikniku Lotniczym, czyli bardzo fajnych pokazach. Nawet napiłem się tam piwa: było kilka ogródków z jedzeniem i napojami.

środa, 24 września 2008

Przepisy z wykopalisk

Mój sąsiad i kolega przyniósł przed chwilą zerwane na swojej małej działeczce winogrona. Są małe i cierpkie (nasz nieszczęsny klimat), gdybym miał dymion, byłoby z tego wino wytrawne. Zbyszek zasugerował ugotowanie kompotu z dodatkiem jabłek.

Od tygodnia z górą wiem o tym idiotyzmie, ale temat czekał na swoją kolej. Od zawsze krzyczy się u nas o potrzebie szczególnej ochrony dóbr kultury narodowej etc, etc. Słusznym się więc wydaje przepis mówiący o wartościowych zabytkowych przedmiotach znalezionych w ziemi, że należą one do państwa. Do właściciela należy powierzchnia ziemi, a to co pod nią - do państwa. Nie wiem jak jest z ropą i węglem, ale jeśli chłop np. przy oraniu wykopie jakieś stare cacko, ma zaraz oddać je państwu, czyli chyba sołtysowi. Ostatnio dowiedziałem się o istnym kuriozum. Otóż okazuje się, że jeśli właściciel terenu zgłosi jakieś znalezisko archeologiczne, to musi z własnej kasy opłacić koszty wydobycia, zabezpieczenia i badania. Toż to czysty kretynizm i złodziejstwo w biały dzień!!! A cóż za mądra głowa to wymyśliła? Przecież teraz nic dziwnego, że ludzie wolą nic nie zgłaszać, lecz schować lub nawet wyrzucić znalezisko, by nie narażać się na koszty! Ile więc cennych, bezcennych dla nauki i kultury rzeczy już przepadło na zawsze? Ile rarytasów archeologicznych już nielegalnie kupili kolekcjonerzy rodzimi i zagraniczni?
Bęcwał, który ten przepis wymyślił i drugi który zaakceptował i zatwierdził, powinien siedzieć w więzieniu.

Pamiętam jak za komuny jeszcze głośno było o Środzie Śląskiej. Znaleziono tam gliniany garnek ze złotymi i srebrnymi monetami z późnego średniowiecza. Znalazcy po cichu podzielili się zdobyczą, ale jak to bywa pokłócili się o ten podział, no i zrobiło się głośno o znalezisku. Znalazcy stracili skarb, a sami trafili na krótko do pudła. Natomiast z całej Polski zjechali się poszukiwacze, zryli całe okolice Środy Śląskiej, znajdując jeszcze mnóstwo innych monet, dopóki milicja nie zabezpieczyła terenu, a władze ogłosiły nagrody w wysokości wartości złota danej monety.
Sporo ludzi oddało monety za samą wartość złota, chociaż wartość numizmatyczna była olbrzymia, bo równocześnie za nieoddanie znalezisk groziła surowa kara. Za samo poszukiwanie również.
Potem naukowcy wyjaśniali pochodzenie i nagromadzenie akurat w Środzie tego skarbu. Była tam siedziba książąt śląskich i innych magnatów.

P.S. Dzisiaj po drugiej stronie tunelu, gdzie jest więcej zieleni, zauważyłem całkiem już wysuszoną
warstwę błota (a wciąż pada deszcz!) i spalony pas trawy. Nie widać jednak śladu ognia, jest tylko jakby zgolona króciuteńka trawa, tyle że czarna. A ziemia przedtem czarna, teraz w tym miejscu jest rudawa. W tej rudawej ziemi kilkanaście odcisków małych, "spuchniętych" ptasich łapek.

wtorek, 23 września 2008

Jesień i sztolnie

Dzisiaj jest właściwy kalendarzowy początek jesieni, ale od dwóch tygodni jest paskudnie. Gdzie ta osławiona Złota Polska Jesień?

Wczoraj wspomniałem o zatopionych sztolniach, gdzie chodziliśmy się kąpać w czasie wakacji w Kluczach. Nie wiem czego to były kopalnie, ale skoro to w pobliżu Olkusza, można mniemać, że wydobywano tu srebro, ołów lub cynk. W każdym razie, chociaż to miejsce było dość odległe od naszej siedziby, chętnie tam z rodzicami chodziliśmy. Gdy już byliśmy na krawędzi jakby krateru, z góry były widoczne obie sztolnie, jako dwa różnokolorowe wielkie oka. Jedno brązowe, drugie szmaragdowo-zielone. To brązowe miało nieco cieplejszą wodę, zielone - chłodniejszą, ale milszą dla oka i jakby czyściejszą, w dodatku posiadało atrakcję w postaci pływających w nim potężnych dwóch drewnianych bali, służących nam za środek lokomocji żeglugi śródlądowej. Nie wiem jakim czynnikom zawdzięczały tamte wody różne kolory, ale było to bardzo malownicze, poza tym był zawsze luksus wyboru "kąpieliska".
Raz jeden plażowanie przykro się dla mnie skończyło. W płytkiej wodzie tuż przy brzegu "zielonego oka" nadepnąłem na denko od butelki z wystającym szpicem. Krew bardzo obficie płynęła z rany, tak że zabrała mnie karetka pogotowia. Rana była szyta i dostałem bolesny zastrzyk przeciwtężcowy, bo jakiś cham wrzucił szkło do wody, gdzie kąpały się dzieci.

P.S. Deszcz pada kilka dni, a w tunelu prawie sucho. W tej niewielkiej ilości wody na dnie, pomimo ogólnej czerni błota, widać jakieś rdzawe przebarwienia. Poza tym sporo śladów, jakby małych ptasich stóp, jednak są jakieś dziwne. No i co tam robiło stadko ptaków? Czasem widywałem tam kosa i dziką kaczkę, nigdy jednak nie zostawiały tyle i takich właśnie śladów. Jakby miały spuchnięte te swoje małe łapki.

poniedziałek, 22 września 2008

Raki

Przy okazji wczorajszej opowieści o pieczeniu ziemniaków wspomniałem o rzeczce Białej Przemszy pełnej raków. Otóż nad tą rzeczkę my, dzieciaki chodziliśmy w upalne dni, żeby się w niej wykąpać. Nie była to raczej wielka atrakcja, bo woda sięgała co najwyżej pod kolana. Wspaniałe miejsca do kąpieli były nieco oddalone, trzeba było dość długo maszerować, ale opłacało się. Były to dwie zatopione sztolnie, ale o tym następnym razem. Natomiast Przemsza oferowała inną, wieczorną atrakcję, przeznaczoną tylko dla męskiej połowy naszej rodziny. Mama z siostrą zostawały w domu, a ja z Ojcem wyposażeni w wiklinowy koszyk wyłożony świeżymi pokrzywami i w latarki szliśmy nad rzeczkę. Na miejscu zdejmowaliśmy buty, spodnie i wchodziliśmy do wody. Brodząc w niej świeciliśmy latarkami po piaszczystym dnie, gdzie co jakiś czas dał się zauważyć i złapać dorodny rak. Były to raki czysto polskie, nie jakieś napływowe amerykańskie, jakie podobno teraz żyją nielicznie w naszych wodach i wypierają jeszcze bardziej nieliczne rodzime większe raki. Po schwytaniu żywe raki wędrowały do koszyka, a pokrzywy miały im zapewnić świeżość bez wody. Po godzinie, dwóch koszyk był pełny i wracaliśmy do domu na kolację. Na drugi dzień Hania uciekała z domu, żeby nie patrzeć na kaźń raków, bowiem wrzucało się je żywcem do gotującej się wody. Wydawały wtedy jakby pisk (to było dla mnie szczególnie przykre) i szybko nabierały czerwonej barwy. Po ugotowaniu można je było spożywać, ale najpierw trzeba się było tego nauczyć od Ojca. Pokazywał nam, jak się rozłupuje pancerzyk skorupiaka i gdzie jest najsmaczniejsze mięsko. Oczywiście Hania nie była smakoszem tej potrawy. Czasem Mama robiła zupę rakową, kolorem przypominającą pomidorową, ale zupy z kolei ja nie lubiłem. Może dlatego, że wygląd zupy tak bardzo stał w sprzeczności z jej smakiem.

W obecnych czasach raka u nas rzadko można spotkać, a jeśli tak, to tylko w bardzo czystych wodach. W renomowanych restauracjach jest wykwintną i drogą potrawą. A my kiedyś jedliśmy to prawie do znudzenia, niemalże na co dzień.

niedziela, 21 września 2008

Jesienne atrakcje

Wprawdzie kalendarzowe lato dopiero dobiegło końca, ale w rzeczywistości mamy jesień i to dość paskudną. Nie pamiętam tak zimnego (6 - 10 st.C) i obrzydliwego września, jak obecny. Wraz z nadejściem jesieni snuję jesienne wspomnienia. W czasach mojego dzieciństwa i trochę później, zazwyczaj dość ciepły przełom września i października był porą pieczenia ziemniaków. Całe rodziny lub towarzyskie paczki wybierały się za miasto dźwigając parę kilo ziemniaków i dodatków (np. kiełbasa + flaszka), często też akordeon lub gitarę. Tam rozpalano ognisko, a gdy wytworzyło się dość gorącego popiołu, wkładano weń nieobrane ziemniaki. Przy śpiewach i wódeczce (bez niej też) czekano, aż ziemniaczki się upieką. Podpiekano także nad ogniem kiełbasę nabitą na patyki. Upieczone ziemniaki wygrzebywało się patykami i gorące, pachnące rozłupywało się ze zwęglonej, ale smacznej skórki i lekko soliło. To były najsmaczniejsze ziemniaki na świecie.
Pamiętam też doskonale, jak na wakacjach w Kluczach w 1964 roku, mój śp. Ojciec urządził alternatywne pieczenie ziemniaków z udziałem jakiejś drugiej rodziny. Pożyczyli wtedy z Mamą od kogoś wielki gar żeliwny, który zabraliśmy nad rzeczkę Białą Przemszę (pełną raków zresztą, to będzie inna opowieść). Tam obrane i pokrojone ziemniaki ułożyliśmy warstwami na przemian z boczkiem i cebulą, soląc i pieprząc do smaku. Garnek powędrował do ognia na 2 godziny, a potem gdy zdjęto z niego pokrywkę, boski zapach skręcił nasze zgłodniałe kiszki. To też było pyszne jedzenie i obu smaków nie zapomnę do końca życia.

Miałem dzisiaj już nie narzekać, ale się po prostu nie da. W TV właśnie Robert Makłowicz w swoich "kulinarnych podróżach" pokazuje ryneczek w Luneburgu (Saksonia), gdzie handluje się szparagami i innymi warzywami. Ziemniaki są w kilku odmianach, starannie posegregowane wg gatunków i wielkości. Jedne przeznaczone na puree, inne na sałatki, a jeszcze inne na frytki. I tak jest w normalnych europejskich krajach. A w naszym naprawdę ziemniaczanym kraju? Nigdy nie ma rozróżnienia - ziemniak to ziemniak. Mało tego, sprzedaje się przemieszane z sobą gatunki tak, że po ugotowaniu jedne są za miękkie, drugie niedogotowane. To następny skandal charakteryzujący naszą bylejakość - pozostałość pokomunistyczną. Jedynie późną wiosną można rozróżnić po kolorze żółte np. "janówki", czy inne jakieś różowe młode ziemniaczki.

P.S. Opowiedziałem mojemu sąsiadowi i zarazem koledze tunelową historię. Na to on wspomniał o wieczornym napadzie w (innym) tunelu na mieszkankę Płaszowa i powiedział że przecież w nocy nikt rozsądny tamtędy nie chodzi. I dodał znacząco, że tymbardziej po wypiciu paru głębszych. Ręce opadają.

sobota, 20 września 2008

Gangsterskie metody

Zbulwersowała mnie następna sprawa, która nie powinna mieć miejsca w normalnym kraju. Otóż o sprawiedliwość wołają (niedoszli) właściciele mieszkań kupionych od dewelopera 2 lata temu. Nowo zbudowany blok zasiedliło kilkadziesiąt rodzin po wpłaceniu 100% kwoty wartości mieszkań. Trzydzieści z nich nie zdążyło sfinalizować umowy u notariusza, kiedy firma deweloperska zbankrutowała. Teraz syndyk masy upadłościowej tej firmy każe drugi raz kupować te same, już spłacone mieszkania, w dodatku po obecnych cenach - prawie dwukrotnie wyższych. W ten sposób szuka się brakującego 1,5 miliona złotych na spłacenie wierzycieli firmy. Wszyscy wiedzą, że poszkodowani ludzie wpłacili całą wymaganą wówczas kwotę, są na to dokumenty, ale wykorzystuje się z premedytacją brak pieczęci notariusza. Jeśli lokatorzy nie wykupią ponownie swoich własnych mieszkań, mają być wyrzuceni na bruk. Sądy nie reagują jak należy. Rząd udaje że nic nie wie, a raczej że to nie jego sprawa. To ma być państwo prawa? To jest bandycki i złodziejski kraj.

P.S. Dzisiaj specjalnie poszedłem okrężną drogą, żeby nie widzieć tunelu. Może lepiej się poczuję, nie widząc i nie myśląc. Może ta historia w ogóle się nie wydarzyła, miała miejsce tylko w mojej głowie? Raczej jednak mam zaufanie do moich zmysłów, zwłaszcza że nie piję alkoholu. Wczoraj nie kupiłem wódki.
Jednak w nocy śniły mi się wielkie szczury. Zostawiały rowkowate ślady w błocie swoimi ogonami.

piątek, 19 września 2008

Żywotność olbrzyma



Chociaż od powalenia olbrzyma upłynęły zaledwie 3 dni, jego gałązki wygięły się do pionu, kontynuując wzrost we właściwym kierunku. Natomiast wszystkie inne "normalne" krzaczki onętka już właściwie zakończyły swój żywot. Pięknie i długo kwitły, ale przypłaciły to krótszym życiem, co widać na zdjęciu.

P.S. Około czwartej nad ranem obudziłem się z potwornym bólem głowy. Nie miałem w domu ibupromu ani etopiryny, więc ubrałem się, żeby pójść kupić leki na stacji benzynowej BP. Po drodze zmieniłem zamiar, bo ze względu na moją dwunastnicę właściwie nie wolno mi łykać takich środków. Postanowiłem po prostu pospacerować nad wodą, pooddychać świeżym zimnym powietrzem i dotlenić mózg. Przechodząc koło tunelu zauważyłem sączącą się z niego nikłą niebieskawą poświatę. Zaintrygowany podszedłem po cichu do wlotu tunelu, ale w miarę mojego zbliżania się światło zaczęło przygasać. Nie wziąłem oczywiście z sobą latarki, ale chcąc tam zajrzeć, zrobiłem może dwa kroki wgłąb tunelu i wtedy poczułem intensywny zapach czegoś nieznanego. Choć było ciemno, w oczach zrobilo mi się jeszcze ciemniej i urwał mi się film.

Ocknąłem się na "moim" murku nad Bagrami z puszką piwa "Tatra" w ręku. Sęk w tym, że nigdy tego piwa nie piję, a po drugie, od dwóch miesięcy w ogóle nie piję alkoholu. Poza tym było już całkiem jasno, a mój zegarek wskazywał godzinę ósmą. Co się ze mną działo przez 3,5 godziny?
Wyrzuciłem puszkę w krzaki jakby mnie parzyła i poszedłem do domu oszołomiony tym co zaszło. Tunel po drodze wyglądał zwyczajnie, a ja już nie wiedziałem czy to nie był sen, albo czy to z moją głową jest coś nie tak. W domu zaraz ogarnęła mnie przemożna potrzeba snu. Spałem do 11-tej, wypiłem herbatę i zadzwoniłem do działu Interwencji "Gazety Wyborczej". Opowiedziałem dyżurnemu redaktorowi o całym zdarzeniu, jak i o poprzedzających go dziwnych zjawiskach. W odpowiedzi usłyszałem, żebym z "takimi rewelacjami" poczekał do 1 kwietnia. Wtedy może na Prima Aprilis wydrukują taki kawał. Chyba pójdę do sklepu po wódkę.

czwartek, 18 września 2008

Prawdziwa armia, czy sztab oszustów?

Nawet w tej kwestii, jak wojsko i jego powinności nasze państwo się kompromituje. Teraz dopiero otrzymujemy informacje, jak to było z naszymi rannymi w Iraku żołnierzami. Obecnie jest już lepsza sytuacja, ale czasy I, II i III zmiany, czyli lata 2003-2004 były delikatnie mówiąc bardzo niekorzystne dla żołnierzy, którzy mieli nieszczęście zostać ranionymi w walce. Kwestia ubezpieczeń była tak kretyńsko pomyślana, że odszkodowanie dostawał żołnierz np. ranny w wypadku drogowym, ale gdy odniósł obrażenia w walce, to już zaczynały się problemy. I to cała paranoja, bo warunki ubezpieczenia nie obejmowały działań tzw. frontowych, bo my niby na wojnę tam nie pojechaliśmy. Pewien podchorąży, który został inwalidą i chociaż był potrójnie ubezpieczony (Ministerstwo Obrony Narodowej i dwie zagraniczne firmy ubezpieczeniowe), to potrzebował 3-letniej walki w sądach, żeby uzyskać kilkanaście tysięcy zł. odszkodowania. Oczywiście duża część z tego poszła na adwokatów. Dla porównania; rodziny poległych żołnierzy US Army dostają 250 tys. dolarów, czyli 10 razy więcej niż polskie (wtedy to była równowartość 1 miliona zł.), do tego gwarancję podniesienia o połowę ich przyszłych emerytur, nie mówiąc już o odszkodowaniach za odniesione rany. Poza tym, podczas gdy żołnierze amerykańscy mieszkali w klimatyzowanych kontenerach z telewizorami i internetem, nasi smażyli się w blaszanych barakach bez TV i klimy, nie marząc nawet o internecie. A sprzęt? Zacytuję tylko "GW": "...pistolety Wist zacinały się notorycznie. W biegu wypadały magazynki. Gogle, które dostali Polacy, przepuszczały pustynny pył. Buty nie wytrzymywały gorąca, pękały". Nic dodać, nic ująć.
A jednak dodam, że Amerykanie na widok naszych samochodów Star pekali ze śmiechu i robili fotki, a samochody terenowe Honker przerabiane z peerelowskich Tarpanów były niczym nie zabezpieczone przed ostrzałem. Żołnierze sami przyspawywali blachy i kładli worki z piaskiem, żby przeżyć patrol. Jak wspomniałem, sytuacja z ubezpieczeniami wojskowymi poprawiła się, ale żołnierzy z tych pierwszych zmian właściwie państwo pozostawiło na lodzie.

P.S. Wcześnie rano przechodziłem przez "nielegalny" tunel i widziałem w biegu jakieś dziwne ślady, jakby ktoś przeciągał liny po błocie. Tego błota było zresztą dziwnie mało, jak na ostatnie deszcze. Niestety nie miałem czasu przyjrzeć się śladom, bo spieszyłem się do Urzędu Pracy i za chwilę miałem wsiąść do pociągu (densha).

środa, 17 września 2008

Rocznica ciosu w plecy


Dzisiaj mija 69 rocznica zdradzieckiego najazdu sowietów na Polskę. 1 września zaatakowały nas od zachodu hitlerowskie Niemcy, a 17 września łamiąc wszelkie traktaty i umowy ZSRR wprowadził swoje czerwone hordy na wschodnie tereny Polski. O mordzie katyńskim wiemy, o innych zbrodniach sowieckich też, ale dzisiaj z radia dopiero dowiedziałem się o rozstrzeliwaniu polskich jeńców wojennych pod Wilnem, a także o bestialskim ciągnięciu ich żywcem przywiązanych do czołgów.
Niemcy jako kraj się zmieniły i Niemcy jako ludzie również. Ale Rosja i rosyjska mentalność raczej niewiele. Jak ja mam traktować ludzi i kraj, gdzie do dzisiaj przy okazji świąt państwowych nosi się legalnie portrety zbrodniarza Stalina jako dobroczyńcy narodu?
Hitlera w Niemczech się nie gloryfikuje, bo jest to karalne. Taka jest różnica między cywilizowanym krajem, a dziczą i narodem o duszy niewolnika.

Wspaniała Aimi

Po kilkuletnim okresie lekkiego marazmu w działalności Filharmonii Krakowskiej, po zmianie jej szefostwa daje się zauważyć duże ożywienie. Jak za dobrych czasów na sobotni koncert melomani walczyli o bilety, a ci którym się nie udało, stali jeszcze pół godziny po rozpoczęciu koncertu pod wejściem, licząc na jakiś łut szczęścia. Kogo tak bardzo chcieli posłuchać i zobaczyć? Ano rewelacyjną 12-letnią Japonkę Aimi Kobayashi. Zagrała w towarzystwie krakowskich filharmoników dwa koncerty fortepianowe C-dur Beethovena oraz f-moll Chopina.

wtorek, 16 września 2008

Powalony olbrzym

Od rana i chyba od nocy kropi zimny deszcz i jest zimno. Przez parę dni było 10 - 11 st. C, dzisiaj jest 6 (!). Musiał też wiatr hulać, bo olbrzym nie wytrzymał swojej wielkości i oparł się na żywopłocie. Nie będę go już ruszał; na tyle znam żywotność onętków, iż wiem że on nawet na leżąco będzie wegetował do końca. Właśnie w jesieni zaznacza się wyraźnie różnica klimatyczna między Polską a Japonią. Podczas gdy wiosną, np. w maju może być u nas cieplej niż w Tokio, to jesień jest zawsze zdecydowanie zimniejsza. W 2000 r. byłem w Tokio prawie do 1 listopada i przez cały październik chodziłem w T-shircie, co u nas jest niemożliwe.

Chociaż spodziewałem się błota w tunelu (deszcz), to jednak coś mnie podkusiło, żeby sprawdzić możliwość przejścia. O dziwo było sucho, a w jednym miejscu w zaschniętym błocie widniała jakby wygnieciona płytka, ale szeroka niecka. Zupełnie jakby słoń się położył i spał chwilę. Żadnych innych śladów nie zauważyłem. Teraz nawet w dzień jest tu bezludzie, bo w porze deszczów nikt tędy nie chodzi, nieliczni tutejsi mieszkańcy nie chcą moczyć nóg. Ale tym razem chyba nikt nie wie, że pomimo deszczów jest tu dziwnie sucho.

niedziela, 14 września 2008

Krótko o filmie


Wczoraj w południe oglądałem jednym okiem western prod. USA z r. 1954 "Ostatnia walka Apacza". Jest to opowieść o szlachetnym Indianinie, który po słynnym Geronimo podjął walkę z białymi, a potem ku ich zdumieniu założył poletko uprawne - symbol chęci do pokojowego życia. Wszystko fajnie, Amerykanie snują poprawny politycznie wątek, ale rolę Indianina gra Burt Lancaster, a jego żonę też jakaś ufarbowana biała aktorka. Toż to rasizm w czystej postaci. W tamtych latach hollywódzkim decydentom (i publiczności też) nie mieściło się w głowie, żeby główną rolę mógł zagrać autentyczny Indianin, że w ogóle byłby do tego zdolny, że publiczność chciałaby go oglądać. A mnie pusty śmiech i politowanie ogarniały, gdy patrzyłem na parę farbowanych Indian z niebieskimi oczkami. Ta hipokryzja Hollywoodu już się (chyba) skończyła.

P.S. Po zakupach idąc przez "nielegalny" tunel zauważyłem w błocie jakiś dziwny ślad. Chciałem go sfotografować, ale nie miałem przy sobie aparatu. Gdy z nim wróciłem, niestety ślad był już rozjechany przez ciężarówkę ze śmieciami. Naszkicowałem go tylko koślawo z pamięci, ale już nie jestem pewien, czy właśnie taki był.

Ignorancja

Za moich młodzieńczych lat, czyli w PRL-u, media często i dużo pisały o ChRL i jej przywódcy. Wtedy pisano - Mao-tse Tung. Nie wiem na jakich zasadach teraz, gdy dawno nie żyje, piszą - Mao Zedong. No dobrze, przyjmijmy że to peerelowskie gazety zniekształcały nazwisko wodza Chin Ludowych. Ale dlaczego u licha stale inaczej piszą nazwisko terrorysty Osamy Bin Ladena?
Wiemy kim jest, ale niezależnie od tego każdemu nazwisku należy się szacunek. Więc niech do diabła panie i panowie żurnaliści może porozumieją się z arabistami i ustalą jak nazywa się Terrorysta nr 1. Bo stale czytam:
Osama ben Laden
Osama bin Laden
Usama ben Laden
Usama bin Laden,
a ostatnio w dokumencie filmowym o nim widziałem plakat firmy jego ojca jako Mohammeda Binladena.
Ja rozumiem, że są różne wersje co do przekładania alfabetu arabskiego, ale Japończycy też mają odmienny system pisania, a jednak istnieje alfabet romaji, gdzie np. pan Kobayashi będzie panem Kobayashi, nie inaczej. Tylko anglojęzyczne telewizje mnie irytują, gdy popularne japońskie nazwisko Ito(o) na zawodach sportowych pokazują jako Itoh. Nie ma czegoś takiego w japońskim, a jeśli chodzi o przedłużone "o", to z braku "o" z poziomą kreseczką na górze należy pisać Itou.
Tak jak nie ma wyspy Iwo Jima, jest Io Jima. Albo Io Shima.

P.S. Późną nocą poszedłem wyrzucić śmieci. Usłyszałem jakieś odgłosy z tunelu, ale nie poszedłem zobaczyć co to; nie miałem latarki. Może nie musiałem mieć, wydawało mi się, że błyska tam jakieś światełko (niebieskie?).

sobota, 13 września 2008

Porywać Chińczyków!

Gangsterzy polscy i międzynarodowi! W Polsce możecie porwać chińskiego biznesmena dla okupu, a gdyby policja was złapała, to sąd i tak nic wam nie zrobi.

Jakiś czas temu szajka gangsterów uprowadziła chińskiego biznesmena, pana Fu i jego żonę. Żonę szybko wypuścili po to, żeby mogła pozbierać pieniądze na okup, który najpierw wynosił pół miliona euro, potem wzrósł do miliona. Przetrzymywali porwanego na piętrze prywatnego domu, przykutego łańcuchem do ściany. Na dole mieszkał właściciel budynku, który nic nie wiedział (?!!) o tym co się na górze dzieje. Gdy przekazanie pieniędzy się przeciągało, brutalnie pobili Chińczyka, żeby przyspieszyć działanie rodziny. Ta gehenna trwała 72 dni, aż policja uwolniła biznesmena (ten sfilmowany moment widziałem w TV) i aresztowała 8 bandytów. Ale sąd po kilku miesiącach wszystkich uwolnił. Powód? Brak tłumacza!!! Sąd przez kilka miesięcy nie mógł znaleźć tłumacza języka chińskiego, a mógł wg KPK skorzystać z pomocy ambasady chińskiej, czego nie zrobił. Za to dziennikarze TV-Polsat poprzez internet w ciągu 2 dni nawiązali kontakt z panią tłumacz chińskiego, z wszelkimi uprawnieniami do wystąpienia w sądzie. Więc jednak można było.
Teraz pan Fu drży ze strachu przed zemstą gangsterów. Swoje dzieci wysłał do Chin, a sam z żoną ukrywa się gdzieś u chińskich znajomych w Polsce. Na razie nie może wyjechać, bo tu cały jego majątek.

P.S. Dziwne rzeczy dzieją się w "nielegalnym" tunelu pod torowiskiem kolejowym za naszym domem. Zawsze po nawet niedużym deszczu wzrastał zaraz poziom stojącej tam wody i pojawiało się błoto. Tym razem po 2-dniowych deszczach wody tam ubyło, a nawet pojawiły się suche łysiny, błota ani śladu. Zupełnie jakby jakaś pompa wyssała. Tylko raz było tam sucho - po miesięcznej kompletnej suszy i upałach. Ale ostatnio były deszcze!

piątek, 12 września 2008

Fuuuuuuuuuj! I hańba.

Pani minister zdrowia wymyśliła nową formę walki z aborcyjnym podziemiem. Zamierza powołać specjalny komitet mający za zadanie rejestrację wszystkich kobiet w ciąży. Gdy któraś z kobiet przestanie być w ciąży przedwcześnie, będą mieli podejrzaną i zaczną śledztwo.
To głupota, a nasze feministki oburzyły się, że to powrót do totalitaryzmu i oświadczyły, że będą do pani minister wysyłać zużyte podpaski higieniczne. Fuuuj!
P.S. Pod koniec prasowej informacji dodano, że podpaski mają być tylko polane sokiem malinowym. Co za ulga!

Popisało się też Ministerstwo Skarbu, któremu bardzo nie leży kwestia odszkodowań za mienie bezprawnie zagrabione ludziom przez PRL. Tak obliczono ewentualne "zadośćuczynienie", że składa się ono z wielu rat, a żeby w całości je dostać, poszkodowani musieliby wszyscy przekroczyć 100 lat życia. Urzędasy dobrze wiedzą, że ci okradzeni przez PRL, to w większości 80-latkowie i starsi.
Po prostu działanie jawnie obliczone na wymarcie beneficjentów odszkodowań. Hańba!

Obiad na 5 dni










Wczoraj przyrządziłem i upiekłem w prodiżu paprykę faszerowaną kiełbasą, serem żółtym, cebulą, pomidorami i pieczarkami. Pomiędzy ułożone już strąki papryki powkładałem dodatkowo kawałki pomidorów i pieczarek i polałem olejem słonecznikowym. Dzięki temu w czasie pieczenia wytworzył się fajny sos, którym okrasiłem potem ziemniaki.
Zamieszczam zdjęcia dopiero dzisiaj, żeby ulżyć nawałowi pracy mojej kochanej tłumaczki.

czwartek, 11 września 2008

Bzdurny kraj

Znany z kontrowersyjnych wystąpień poseł Palikot z PO kilka tygodni temu został pokazany w TV, jak sam maluje swój dom. Okazało się, że robi to wbrew przepisom, ale całkiem świadomie i w ramach swego rodzaju protestu. Dlatego że gdyby chciał to zrobić zgodnie z przepisami, to czekałby na to ponad rok i kosztowałoby to ok. 200 000 zł. Jego zabytkowy dom miał już podniszczoną elewację, która wymagała tylko malowania. Ale kretyńskie przepisy przewidują konieczność uzyskania pozwolenia na budowę (przebudowę) nawet tylko w celu przemalowania elewacji. Poseł Palikot woli więc zapłacić karę, która wyniesie mały ułamek z 200 000 tysięcy i nie czekać kilka miesięcy na pozwolenie odmalowania własnej ściany w tym samym kolorze zresztą.

Druga kwestia to idiotycznie czasem interpretowana ustawa o ochronie danych osobowych. W krajach o wiele bardziej i dawniej demokratycznych od naszego też funkcjonują takie przepisy, ale nazwiska różnych przestępców, a tym bardziej gwałcicieli i pedofilów są szybko ujawniane w mediach. Belgia ze zboczeńcem Dutroux, czy Austria ze swoim Fritzlem nie miały problemów, tylko w naszym głupawym kraju chroni się np. niejakiego Krzysztofa B., który przez 6 lat więził i gwałcił własną córkę. W imię czego ta ochrona danych? Ano dla dobra 10-letniego brata ofiary.
Ale przecież już wczoraj media podały, że cała rodzina została wywieziona w bezpieczne miejsce, żona pedofila już ma zapewnioną pracę, syn szkołę itd. W normalnym kraju zmienia im się jeszcze nazwiska i po kłopocie, a społeczeństwo czuje się doinformowane kto, co i jak zrobił.

środa, 10 września 2008

"Dzieje głupoty w Polsce"

W "Dużym Formacie GW" jest ciekawy wywiad z reżyserem Janem Machulskim. Jest to jedna z niewielu znanych osób, która zdaje sobie sprawę z polskiej głupoty i głośno o tym mówi. Muszę go tu zacytować: "Zainteresowałem się [naszą historią] dopiero jako dorosły, kiedy dotarłem do książek o polskiej historii wydawanych na Zachodzie. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego ten kraj jest, jaki jest. Uczyli nas w szkole, że Polska jest Chrystusem narodów, że jesteśmy tacy fajni, a wszyscy dookoła nas sekowali, żebyśmy za bardzo nie wyrośli. Mnie się to wydawało kretynizmem. Bo dlaczego Polska? Dlaczego Chrystusem? Zrozumiałem, że Polacy, którzy to wymyślili, nic nie mieli, więc musieli sobie to jakoś zrekompensować".
Dalej Machulski cytuje z kolei fragment książki Aleksandra Bocheńskiego "Dzieje głupoty w Polsce":
"...jeżeli uznamy, że wszystko, co się u nas stało złego, to wina obcych, to jak nam się coś uda, to to też nie jest nasza zasługa".
Reżyser obnaża też prawdziwe "oblicze" Ślimaka z "Placówki" Prusa, a sienkiewiczowskich bohaterów; Zagłobę, Podbipiętę, i Skrzetuskiego nazywa wręcz "ciemnymi, zabobonnymi debilami".
W tych czasach trzeba dużo odwagi, żeby wyrażać takie opinie. I uważać na Kaczorów i im podobnych hurrapatriotycznych oszołomów.

Wzrosty




Sfotografowałem drugi raz bezkwiatowego olbrzyma, bo już ma 1,95 m i wciąż rośnie. Albo ten onętek jest egocentrykiem, chce być wielki i dlatego zrezygnował z kwiatów, albo jest poszkodowanym przez naturę, która mu kwiatów nie dała i dlatego całe swoje zasoby przeznacza na wzrost.
Małego toge-ciamka przesadziłem do większego pojemnika po margarynie, bo też rośnie.
A u kaktusa "uszatego" trzecie ucho szybko staje się dominującym.

wtorek, 9 września 2008

Pytanie


Tło i szkic "postaci" już jest. Czy coś z tego wyjdzie?

Pamięć

Wczoraj wieczorem TVP-1 nadała koncert ku pamięci Jana Himilsbacha i Zdzisława Maklakiewicza.
Dobrze się stało, bo należało oddać cześć najwspanialszym naturszczykom naszego kina. W obecnych czasach naturszczyków już właściwie nie ma, pozostał jeszcze Zbyszek Buczkowski. Jeśli któremuś reżyserowi potrzebny jest aktor niezawodowy, to angażuje się go do epizodu i na tym jego rola się kończy. Wyjątkiem jest bohater filmu "Edi" - M. Gołębiewski, bo po świetnych recenzjach tego filmu pozostał w kręgu zainteresowania mediów i reżyserów.
Zawsze z przyjemnością oglądam archiwalne filmy z udziałem Himilsbacha i "Maklaka". Są nie do zapomnienia. A już na pewno nie zapomnę chyba najlepszej roli, a właściwie epizodu, w jakim wystąpił Z. Maklakiewicz. Była to rola spolszczonego Francuza, nauczyciela tańca w okupowanej Warszawie, w jednym z odcinków serialu "Polskie drogi".
Jan Himilsbach oprócz aktorstwa, działał również na niwie literackiej. Przeczytałem i mam w domu jego dwie książki, "Zatopione skały i inne monidła", a drugiej tytuł w tej chwili uleciał mi z pamięci.
Może nie są napisane w najlepszym stylu, ale tchną autentyzmem. Wiadomo skądinąd, że Himilsbach miał skłonność do koloryzowania rzeczywistości i przeinaczania faktów, jednak czuje się, że opisywany przez niego świat, jego świat, jest prawdziwy. Natomiast on sam nie był lubiany w Związku Literatów Polskich. Niektórym pisarzom trudno było znieść myśl, że "nieuczony aktorzyna" i pijak, kamieniarz z zawodu może, ba!- śmie pisać lepiej od nich.
"Maklak" i "Jasio" przyjaźnili się na ekranie i w życiu prywatnym. Rozumieli się doskonale i dobrze im się razem piło wódeczkę. No i całe życie byli sobą. Zero pozerstwa.

poniedziałek, 8 września 2008

Kler rządzi w Polsce

Po skandalu z betankami w Kazimierzu Dolnym, zbuntowane byłe już zakonnice zostały przygarnięte przez biskupa Stanisława Stefanka w diecezji łomżyńskiej. Wraz z nimi schronienie w parafii Długosiodle znalazł ich duchowy przywódca ksiądz Roman K. Znalazł też zatrudnienie w miejscowej szkole jako katecheta z polecenia biskupa. Problem w tym, że ksiądz choć usunięty z zakonu franciszkanów, ale pozostający kapłanem z uprawnieniami do katechezy, ma sześć zarzutów prokuratorskich, m.in. molestowanie betanek. Szkoła nie chce go usunąć, bo (jeszcze) niekarany i przecież biskup polecił. Karta Nauczyciela ma na taki przypadek paragraf pozwalający na zawieszenie w czynnościach, ale dyrektor szkoły bardziej liczy się z biskupem. Znawcy tematu potwierdzają, że w małych miejscowościach ksiądz jest nie do ruszenia. Tak więc w Polsce szkolnictwem rządzi kler, a nie ministerstwo.

Jej Wysokość Kuchenka V

Już nie zamieszczam fotografii, bo piąta kuchenka jest identyczna, jak jej ostatnie poprzedniczki. Wytrzymała 3 dni.
Wczoraj w trakcie gotowania obiadu spowodowała wybicie bezpiecznika w mieszkaniu i głównego na korytarzu. Po włączeniu bezpieczników okazało się, że nadal grzeje, ale nie działa kontrolka, znowu przy dużym palniku. Tak więc kolejna wymiana, bo nie wiadomo co tam się jeszcze popaliło, no i nie chcę być popieszczony 230 voltami.

niedziela, 7 września 2008

Następny przejaw chamstwa

Po skandalu z niezaproszeniem Wałęsy na uroczystości stoczniowe i Porozumień Sierpniowych, zaledwie parę dni później następny skandal. Anna Walentynowicz będąc współorganizatorką uroczystości rocznicowych Solidarności nie zaprosiła współzałożycieli Związku - Wałęsy, Borusewicza i Bogdana Lisa. Ci co stworzyli Solidarność, zostali potraktowani jak parweniusze. A pani Walentynowicz zapomniała, że to z powodu jej zwolnienia z pracy w stoczni zaczęły się pierwsze ruchawki, w wyniku których ruszyły potężne strajki kierowane przez Wałęsę. Jak czuli się weterani Solidarności na tych obchodach bez ojców Związku - nie wiem.

Sprawiedliwość dziejowa

Rząd Tuska chce pozbawić (Kaczyński też chciał) wysokich emerytur i przywilejów byłych funkcjonariuszy SB. I nazywają projekt "sprawiedliwością dziejową". Jestem oczywiście ZA, ale zadaję pytanie, jak to jest możliwe, żeby przez prawie 20 lat demokracji nic jeszcze w tym kierunku nie zrobiono. Dlaczego kaci narodu mają nieraz 7-krotnie wyższe emerytury (dochodzące do 5 tys. zł) niż ich ofiary, którym niejednokrotnie złamali całe życie? Ofiary SB, walczące o wolność tego kraju, w tym właśnie kraju żyją niektórzy na skraju ubóstwa, a ich kaci w dobrobycie. Oprócz wysokich emerytur mają inne profity; zasiadają w radach nadzorczych wielkich firm, prowadzą interesy itp.
Teraz rząd planuje odebranie im wysokich emerytur i obniżenie ich do poziomu średniej krajowej.
Rząd Kaczyńskiego chciał im obniżyć do najniższej, i to byłoby najlepsze. Ale to nie przeszło. Dlaczego? Widocznie w Sejmie agentura SB nadal jest mocna.
Następny dowód na to, jak dziwny jest ten kraj. Bohaterowie i zwycięzcy klepią biedę, a "przegrani" śmieją się z nich i zbijają kasę. I tak już prawie 20 lat.
A wielu ze "zwycięzców" zdążyło już umrzeć w biedzie.

sobota, 6 września 2008

Film

Wczoraj obejrzałem bardzo dobry czesko-angielsko-niemiecko-duńsko-włoski dramat wojenny "Ciemnoniebieski świat" w reż. Jana Sveraka. Czechosłowacy podobnie jak Polacy służyli w brytyjskich siłach lotniczych RAF w czasie II wojny. Było ich tam trochę mniej niż nas, ale równie dzielnie walczyli. I również czekało ich więzienie po powrocie do kraju.
Oprócz wydarzeń wojennych w Anglii film pokazuje późniejszy pobyt w więzieniu głównego bohatera. Siedzi tam również esesman-lekarz. Zapamiętałem znamienne dialogi:
SS-man do pilota - ilu ludzi zabiłeś?
Pilot - Dziesięciu, może więcej.
S. - Widziałeś kiedyś egzekucję?
- Nie.
- A ja codziennie. Nikogo nigdy nie zabiłem, ale sprawdzałem, czy są dobrze martwi. I tak przez miesiąc.

Druga rozmowa:
SS-man - My walczyliśmy i przegraliśmy wojnę, dlatego tu jestem. A wy walczyliście z nami, wygraliście, a ja nigdy nie zrozumiem, dlaczego teraz siedzicie razem z nami.

Nawet hitlerowiec nie mógł pojąć logiki komunizmu.

Polaczkowatości ciąg dalszy

Chciałem wreszcie zakończyć ten temat, ale "nasi" w europarlamencie tak przegięli, że nie mogę milczeć. Otóż złożyli oni tam projekt ustanowienia Matki Boskiej patronką Parlamentu Europejskiego. Drodzy polscy eurodeputowani! Czy aż tak bardzo brakuje wam tam świętych obrazów na ścianie, że chcecie postawić w brukselskiej sali obrad posążek Bozi? Nikt wam nie broni modlić się na okrągło i chodzić do kościoła, ale parlament (każdy) powinien być laicki. A was niestety najczęściej można spotkać nie w kościele, ale w drogich knajpach, klubach i kasynach, a niektórych w burdelach. Jeden z was nawet zgwałcił prostytutkę, z czego rechotał kiedyś Lepper.
Możecie sobie kręcić różańcem w kieszeni, to wasza prywatna sprawa. Właśnie - PRYWATNA.
Nie każdy tam jest katolikiem, nie każdy jest chrześcijaninem, a na pewno jest sporo ateistów.
Schowajcie swoją kościółkowatość i zaściankowy katolicyzm do kieszeni, przestańcie kompromitować Polskę i zabierzcie się do konkretnej roboty!

piątek, 5 września 2008

Jaśnie Kuchenka IV i plamy na liściu


Oto czwarta już kuchenka funkcjonująca w naszym domu. Z tym, że pierwsza przetrwała prawie pełne 9 lat i jeszcze grzeje, choć ma "wybulone" do góry palniki. Natomiast po niej kupiliśmy wraz z Ayano fajną też 2-palnikową, wykonaną bardzo estetycznie ze stali nierdzewnej, ale zaraz ją zwróciliśmy. Powodem było zbyt wczesne wyłączanie przez termostat dużego palnika, przez co ciężko było zagotować garnek wody. Niestety "nierdzewek' sklep już nie posiadał, więc zwrócono nam różnicę cen i wymieniono kuchenkę na emaliowaną, tej samej marki, mniej szykownej, ale pdobnie funkcjonującej. Ta z kolei wytrzymała nieco ponad 2 miesiące. Wczoraj stwierdziłem, że postawiona do odgrzania zupa (znowu duży palnik) jest wciąż zimna, choć kontrolka się świeci. Zupę zagrzałem na małym palniku i zaraz po obiedzie poszedłem z jeszcze gorącą kuchenką reklamować jej usterkę. Po drodze zastanawiałem się, gdzie będę jadał obiady, jeśli każą mi czekać na naprawę gwarancyjną - może w pobliskiej pizzerii? Ale nie było tak źle; kuchenka została wymieniona na nową, jednak zauważyłem, że z magazynu przyniesiono na wymianę najpierw kuchenkę uszkodzoną. Przecież producent, to niemiecka firma, dlaczego przysyłają takie barachło? Czyżby znowu fatum polaczkowatości? Że nam można przysłać "fajans", bo i tak nikt nie sprawdzi, a Polak wszystko kupi?

Martwię się o mangowca. Od ostatniego mierzenia (wtedy błędnie podałem 8,5 cm - było 7,5) nic nie urósł, a na jednym z liści pojawiły się jakieś czarniawe plamy.

czwartek, 4 września 2008

Polaczkowatość europoselska

Dziennikarze "GW" wybrali się do Strasburga, aby sprawdzić pogłoski o skłonnościach niektórych polskich europarlamentarzystów do paskudnych kombinacji. I co? Pogłoski niestety sprawdziły się, co stwierdzono po rozmowach zakulisowych z asystentami polskich i innych europosłów. Niektóre fakty są po prostu tragikomiczne i żenujące. Bo oprócz przekrętów w rodzaju rozliczania (w euro oczywiście) nieodbytych imprez i konferencji, zatrudniania rodziny, znajomków i martwych dusz (to nie tylko Polacy), mają miejsce sytuacje kompromitujące tych ludzi i nasz kraj. Np. jeden z posłów zapomniał wyjąć z bagażu jakiś obcinacz do paznokci, więc na lotnisku czujnik zabrzęczał. Choć jego bagażu na przejściu dla VIP-ów nikt raczej nie kontroluje, to w tym przypadku musiał otworzyć walizę (żeby wyjąć powód alarmu), a tu wysypują się hotelowe mydełka, szampony i kapcie z widocznym hotelowym logo. Obok stali dwaj niemieccy parlamentarzyści i Anglik. Niemcy zachowali kamienne twarze, ale Anglik ryknął śmiechem.
Inny nasz pomysłowy rodak dyplomata przywozi do Brukseli i Strasburga worki złotówek, które potem wrzuca zamiast euromonet do różnych automatów. Następnie z dumą przywozi dzieciom setki nakradzionych batoników i innych dupereli.
Ludzie! Przecież oni zarabiają więcej, niż Angela Merkel! Więc dlaczego to robią? Przecież nie z biedy. Z cholernego nawyku złodziejstwa i kombinowania za wszelką cenę. I tacy ludzie reprezentują nas w Europie i w świecie. Nie piszę już o ich "działalności" parlamentarnej, bo jest po prostu żadna. Tam jadą tylko po pieniądze. Niedawno niemiecka telewizja przyłapała jednego z naszych posłów, jak w piątek, kiedy parlament europejski nie pracuje, w rozwianym płaszczu i z bagażem przybiegł tam, żeby w kwesturze złożyć podpis na liście obecności. Wtedy pomimo wolnego dnia należy się eurodniówka (może być np. jakieś spotkanie) w wys. 248 euro. Szmaciarz już w drodze na samolot do kraju nie popuścił, musiał wyłudzić jeszcze lewą dniówkę.
Tak, polaczkowatość to cecha nie tylko nieobytych szaraczków. Aż się rzygać chce!

środa, 3 września 2008

Gotowe


Już upieczony, jeszcze gorący.

Mistyfikacja


Bardzo lubię dowiadywać się intrygujących i nieznanych szerszemu ogółowi rzeczy o np. artystach. Ale nie chodzi o plotki, lecz o historię.
Reżyser Jacek Koprowicz na łamach "Dużego Formatu GW" opowiada o realizacji swojego filmu "Mistyfikacja". Rzecz jest o Witkacym, jego życiu i niby śmierci. Oczywiście coś tam o nim wiedziałem, o jego eksperymentach narkotycznych, o firmie portretowej w Zakopanem i ekscentrycznym trybie życia, ale to czego dowiedziałem się o jego rzekomym samobójstwie, zaskoczyło mnie zupełnie, a także jego wspaniały kawał zza grobu.
Gdy niemieckie wojska we wrześniu 1939 r. wkroczyły do Polski, Witkacy wraz ze swoją przyjaciółką i muzą, Czesławą Oknińską uciekł na Polesie. Gdy tam z kolei 17 września wkroczyli sowieci, para postanowiła popełnić samobójstwo i poszła w las. Jednak z tego lasu powróciła samotnie Oknińska, opowiadając że wyrzygała truciznę, ale widziała śmierć Witkacego.
Do tej pory nie wiadomo, czy rzeczywiście wtedy umarł Witkacy, w grobie jego matki spoczywają nie jego szczątki, ale anonimowej 35-letniej Ukrainki, zaś począwszy od lat 50-tych przez kilkanaście lat na adresy różnych znajomych Witkacego przychodziły kartki pocztowe przez niego podpisane. Po długim czasie wyszło na jaw, że za życia artysta wręczał różnym ludziom zaklejone koperty z prośbą o otwarcie w odpowiednim terminie. W kopertach były antydatowane napisane wcześniej i zaadresowane kartki z poleceniem wysłania ich w którymś tam roku. Jedna z nich podobno miała termin na 2000 któryś rok. Witkacy, który choć w tamtych czasach nie znano tego pojęcia - był jednak performerem (jak słusznie zauważyła Ayano) i zakpił sobie z ludzi, z władzy ludowej również. Mieli oni wtedy inny kłopot i w związku z tym potrzebny był im żyjący Witkacy, żeby na niego zwalić swoje grzeszki. Wyjaśnieniem rzekomej śmierci artysty zajmował się specjalnie wyznaczony agent IV wydziału SB. Jednak zaangażował się w tą sprawę obsesyjnie tak, że wylano go ze służby i uznano za szaleńca. Po latach wrócił, jako specjalista "witkacolog".
Tajemnice Witkacego nie mają jeszcze rozwiązania, tak jak wiele innych spraw, np. podjęta ostatnio przez poską prokuraturę próba wyjaśnienia smierci generała Sikorskiego w Gibraltarze.
P.S. Ten czerwony kaktus, to właśnie mistyfikacja.

Śliwkobrzoskwiniowiec






Po śniadaniu zabrałem się do realizacji ciasta kombinowanego. Ułatwiam sobie robotę, wyjmując już wieczorem z lodówki kostkę masła (20 dkg) i wsypując teraz do michy zastępującej prawdziwą makutrę cukier-puder. W ten sposób mając bardzo miękkie masło i prawie roztarty już cukier, ucieranie trwa bardzo krótko. Potem 4 żółtka, przesiana mąka, rodzynki i pokrojone brzoskwinie. Po półtorej łyżeczki cukru wanilinowego i proszku do pieczenia.
Równocześnie dodaję ukręconą w tzw. międzyczasie pianę z białek. Wykładam gotową masę w prodiżu wyłożonym papierem do pieczenia, a na wierzchu kładę płukane w biegu i krojone na pół śliwki. To wszystko. Teraz zostało jeszcze 20 minut pieczenia, w sumie 45 min.

wtorek, 2 września 2008

Śliwki




Śliwki osiągnęły optymalną cenę, więc kupiłem 1 kg za 1,60 zł z przeznaczeniem na ciasto kombinowane. Kombinowane, to znaczy że na bazie Ayasiowego ciasta brzoskwiniowego zrobię nadbudowę śliwkową. Już dzisiaj zabrałbym się do roboty, ale w sklepie zapomniałem o cukrze waniliowym i proszku do pieczenia. Śliwki, masło, cukier-puder, jajka, rodzynki i brzoskwinie w puszce (też niedrogie - 3,65 zł) już mam.
Na zdjęciu pokazuję rozpołowioną śliwkę, żeby było widać właściwy gatunek owocu, czyli posiadający pestkę łatwo oddzielającą się od miąższu. Są śliwki z "przyrośniętą" pestką, a takie nie nadają się do ciasta. Niewygodne są też w jedzeniu na surowo.

Teraz piszę po przerwie, którą spowodowała wizyta radcy prawnego. Podpisałem z nim umowę
na dzierżawę terenu, na którym stoi mój garaż. Przez 9 lat był z tym spokój, ale parę dni temu ujawnił się właściciel działki i poprzez tego prawnika zaczął (słusznie zresztą) dochodzić swych praw. Wytargowałem opłatę najmu z żądanych 50 zł na 15 zł. To mój mały sukcesik.