sobota, 26 lutego 2011

Obrazek urodzinowy




Oto jak powstawała kartka urodzinowa dla najbliższej mi osoby. Chodziło znowu o przedstawienie znaku Zodiaku.

Coś, co bardzo lubię


Ayano przysłała mi piękny kalendarz ścienny z reprodukcjami wspaniałych drzeworytów. Ich autorem jest Hokusai Katsushika (w Japonii Katsushika Hokusai) znany pod imieniem Hokusai, urodzony w Edo, czyli w dawnym Tokio, żyjący w latach 1760 - 1849. Był niezwykle płodnym artystą, co ciekawe podpisującym swoje prace co najmniej 30 pseudonimami, m.in. Shunrou, Souri, Taito, Manji. Najbardziej jego znanym dziełem jest cykl "36 widoków na Górę Fuji". W moim kalendarzu przy styczniu i lutym jest jeden z nich, zatytułowany "Fale u wybrzeża Kanagawa". Ogromna fala wali się na kruchą łódź, w dali widnieje niewzruszona Fuji-san.

piątek, 25 lutego 2011

Debiut w kwestii bitek wieprzowych







W środę zobaczyłem w sklepie ładne mięsko - karczek i kazałem uciąć dwie porcje na kotlety. Jednak w domu przypomniałem sobie, jak to czasem kotlety z karczku wychodziły mi dość twardawe. Równocześnie w pamięci odżyły mi wspólne z Ayano wizyty u mojej rodziny, kiedy to na obiad podawano niezwykle miękkie i pyszne mięsko w równie pysznym sosie. Pomyślałem, że to mogły być bitki i zajrzałem do internetu, gdzie znalazłem dziesiątki przepisów na bitki wieprzowe. Dzisiaj dokupiłem drugie dwa kawałki karczku i całą resztę potrzebną do potrawy.
Zacząłem od wypłukania mięsa w zimnej wodzie i podzielenia każdego kawałka na 2 części. Po wyklepaniu tłuczkiem wyszło z tego 8 sporych bitek. Posypałem je pieprzem i solą, następnie przysmażyłem krótko z obu stron na rozgrzanej patelni z olejem. Do garnka wrzuciłem kilka posiekanych główek cebuli, położyłem na to kawałki mięsa i zalałem mieszaniną wody z pozostałością smażenia z patelni. Nasypałem sporo przyprawy warzywnej, dodałem wody i 2 łyżeczki przecieru pomidorowego, wkroiłem 3 ząbki czosnku. Wszystko razem dusiłem na małym ogniu przez 1,5 godziny. W tzw. międzyczasie ugotowałem ziemniaki i szybko udusiłem z masłem marchewkę z groszkiem ze słoika. Na talerzu do tego wszystkiego dodałem dużą łyżkę ćwikły z chrzanem. Mięsko jest mięciutkie i smaczne. Sos może troszkę za intensywny, bo wsypałem chyba za dużo przyprawy, której jeszcze nie znałem. To jednak ciekawa kombinacja delikatnego mięsa i pikantnego sosu. Oishikatta!

czwartek, 24 lutego 2011

Okradziony po śmierci

6 lat temu dwóch kretynów zamordowało znanego artystę malarza Zdzisława Beksińskiego, ponieważ odmówił im pożyczki. Po zabójstwie ukradli z mieszkania aparat fotograficzny (!).
Teraz jakieś hieny znowu obrały sobie za cel mieszkanie malarza, tyle że poczekali, aż sam umrze. Jerzy Nowosielski zmarł w miniony poniedziałek w wieku 88 lat. Zaraz potem nieznani na razie sprawcy dokonali włamania do jego krakowskiego domu i skradli dziewięć dzieł malarza z kilkunastu tam znajdujących się obrazów o wartości kilkuset tysięcy złotych. Nowosielski zasłynął jako autor prac religijnych - malowideł ściennych, ikonostasów, polichromii. Jego dzieła można oglądać m.in. w cerkwiach w Białymstoku, Jeleniej Górze, w kościele Podwyższenia Krzyża Pańskiego w Krakowie i w kościele św. Krzyża w Warszawie. malował też portrety, pejzaże, obrazy abstrakcyjne. Jego prace znajdują się w polskich muzeach, ale także w kolekcjach prywatnych w Kanadzie, USA, Niemczech. W 2010 r. został laureatem prestiżowej Nagrody Polskiej Akademii Umiejętności im. Anny i Erazma Jerzmanowskich. Został pochowany wczoraj w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Rakowickim.
Na zdjęciu Jerzy Nowosielski w galerii BWA w Bielsku-Białej.

[Po przeczytaniu publikacji w "GW"]

wtorek, 22 lutego 2011

Przeprosiny z makaronem

Całe życie uwielbiałem spaghetti z sosem pomidorowym, w młodości nawet nauczyłem się robić ten sos po swojemu. Jednak od kilku lat mam dziwne objawy; w połowie jedzenia porcji makaronu w brzuchu robi mi się twardo i tracę apetyt. Tęsknota za spaghetti spowodowała, że teraz przy narzuconych sobie ograniczeniach ilościowych zdecydowałem się na odnowienie znajomości z tą potrawą. O połowę mniejszą porcję na mniejszym talerzu zjadłem bez problemu i ze smakiem. Na sos położyłem 2 połówki jajka na twardo i posmarowałem je majonezem. Oishikatta!

poniedziałek, 21 lutego 2011

Krok po kroku do celu


Dzisiaj wskazówka wagi zatrzymała się na liczbie 86. To już 4 kilo zwycięstwa. Na zdjęciu mój wczorajszy obiad: ziemniaki z sosem pomidorowym i jajecznica z 2 jajek. Ziemniaków jest o ponad połowę niż kiedyś, a to co wygląda jak mięsko, to po prostu trochę ćwikły z chrzanem. Potem była już tylko jedna bułka z serem i sałatką jarzynową. Dzisiaj zjem podobny obiad, tyle że jajka będą ugotowane na twardo i polane sosem.

Nagrody i wyróżnienia za ilustracje i fotografie



Tygodnik "Science" i amerykańska Narodowa Fundacja Nauki ogłosiły zwycięzców dorocznego konkursu na najlepsze fotografie, grafiki, ilustracje i nagrania wideo poświęcone nauce. Na pierwszym zdjęciu wyróżniona ilustracja przedstawiająca atak wirusa, tzw. bakteriofaga na bakterię Escherichia coli. Pierwsze miejsce w kategorii ilustracje zajął zespół Iwana Konstantinowa z moskiewskiej firmy Visual Science Company. Rosjanie po przeanalizowaniu ponad 100 prac naukowych poświęconych chorobie AIDS stworzyli trójwymiarowy model wirusa HIV, który uznano za najlepszy w historii (fot.2). Wyróżnienie w kategorii fotografia zdobyło zdjęcie włosków pokrywających nasiono pomidora. W odróżnieniu od ludzkiej, pomidorowa fryzura jest żywa i pełni ważną funkcję. Produkuje śluz odstraszający owady mające ochotę pożywić się pomidorowym maluchem (fot.3).

[Wybrane z publikacji w "GW"]

czwartek, 17 lutego 2011

Moja metoda odchudzania

Dawno minęły już czasy, gdy byłem szczupłym młodzieńcem, a nawet chudym czterdziestolatkiem. Wiedziałem, że od kilku lat z powodu przesiadywania w domu rośnie mi brzuch i cała reszta, ale gdy 26 stycznia wszedłem na wagę, przestraszyłem się. Przy wzroście ok. 175 cm (lata temu 181 cm) wskazówka zatrzymała się na cyfrze 90! Aaaa! To stąd ta zadyszka na każdych schodach i po przejściu kilkudziesięciu metrów szybkim krokiem, nie mówiąc już o krótkim biegu. Postanowiłem walczyć z nadwagą po swojemu. W mediach masowo reklamowane są najrozmaitsze suplementy diety dostępne bez recepty w aptekach, kobiety pocztą pantoflową dzielą się przepisami na różne diety-cuda itp. Lekarze i dietetycy zalecają specjalne zestawy żywieniowe, fizjoterapeuci - specjalne ćwiczenia. Wiem jednak, że po tych dietach wystepuje często tzw. efekt "jo-jo", czyli po spadku wagi następuje jej wzmożony wzrost. To samo z suplementami, w dodatku nie mam zamiaru szpikować się kolejnymi aptecznymi specyfikami, a na jakiś specjalnie urozmaicony jadłospis na razie nie mogę liczyć. Może w porze wiosenno-letniej, gdy będzie więcej świeżych warzyw, będę je częściej kupował. A na razie po owym odkrywczym ważeniu rozpocząłem odchudzanie moją prostą metodą. Po prostu teraz jem wszystko co poprzednio, tyle że o połowę mniej, a nawet jeszcze mniej. Śniadanie takie jak dawniej, czyli 1 bułka, najlepiej razowa cienko posmarowana margarynką "Śniadaniową" (planuję prawdziwe masło) i pół serka wiejskiego, połowę lub 1/3 dawnego obiadu, na koniec 2 bułki z serem lub wędliną (chodzę spać o godz. 2:30 w nocy i zjadałem ok. 5 bułek) w kilkugodzinnym odstępie. Drugą bułkę zjadam nie później, niż o 22:30, lub nawet wcale jej nie jem. Na początku całodzienne uczucie głodu i ssanie w żołądku było nieznośne, ale z upływem dni łagodniało. Żołądek się przyzwyczaja i chyba nawet kurczy. Poza tym, gdy czuję w nocy lekkie ssanie, czuję zadowolenie, ponieważ wiem że właśnie teraz mój organizm spala swój własny tłuszcz. Jestem na razie zadowolony, bo efekt nie jest może piorunujący, ale odczuwalny. Od 26 stycznia do dzisiaj, czyli 17 lutego schudłem o 3 kilogramy (w ubraniu ważę 87 kg). Trzeba być tylko konsekwentnym, a waga będzie systematycznie spadać. Z moich zapisków wynika, że tracę 1 kg wagi na tydzień. Myślę że przy tej spokojnej metodzie nie grozi mi efekt "jo-jo".
P.S. Z powodu siedzenia w domu mam zwyczaj robienia herbaty do litrowego termosu. Jest pod ręką w każdej chwili gorąca i aromatyczna, bo w termosie lepiej się zaparza. Z 4,5 łyżeczek cukru na litr herbaty zszedłem na 3 łyżeczki.
P.S. 2. Jest dodatkowa korzyść: na zakupach wydaję o wiele mniej pieniędzy na jedzonko.

wtorek, 15 lutego 2011

Gdzie ta równość?

Nasza konstytucja mówi, że wszyscy jesteśmy równi. Akurat ten fragment ustawy głównej w naszym kraju jest zupełną fikcją. Przykładów jest wiele, jak choćby umorzenie sprawy pijanego kierowcy (2 promile alkoholu we krwi), który w dodatku awanturował się z policjantami i straszył ich zwolnieniem z pracy. Sąd uzasadnił swą decyzję tym, że chciał umożliwić człowiekowi powrót do pracy. A kim jest ów człowiek? Agentem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Taki facecik może bezkarnie jeździć autem pijany jak świnia i wyzywać policjantów, gdy tymczasem w więzieniach siedzą zwykli ludzie za jazdę rowerem po kilku piwach. Ale tak naprawdę zirytował mnie inny przypadek nierównego traktowania obywateli naszego kraju. Np. wdowa po górniku, który zginął w wypadku pod ziemią, nie może doprosić się o rentę po mężu (chodzi o zaledwie 1140 zł renty specjalnej). Jej nieszczęście polega na tym, że jest o dwa lata za młoda i że mąż zginął samotnie. Gdy w katastrofie ginie dwudziestu górników, wtedy jest szum w mediach, specjalna komisja, opieka psychologiczna dla rodzin i oczywiście odszkodowania plus renty. A czymże różni się śmierć w gromadzie od samotnej? Po katastrofie lotniczej w Smoleńsku, gdzie zginęło 96 osób, każdy członek najbliższej rodziny ofiar, czyli synowie, córki, małżonkowie, matki i ojcowie otrzymają po 250 tysięcy złotych. Trzeba dodać, że są to osoby w większości dobrze sytuowane. Czymże się różni śmierć w samolocie od tej w kopalni? Czy wdowa po górniku i jej dzieci mniej cierpią od rodzin polityków? Profesor Magdalena Środa - etyk, filozofka, obliczyła, że kwota odszkodowań po katastrofie smoleńskiej wyniesie około 100 milionów złotych. Specjaliści są zgodni: im większa katastrofa, im dłużej się o niej mówi w mediach, tym wyższe deklaracje finansowe. To niesprawiedliwe - cierpienie jednych niczym się nie różni od cierpienia drugich. Tylko nie w naszym kraju.

[Po przeczytaniu artykułu o jednej wdowie w "GW"]

sobota, 12 lutego 2011

Wystawa niechcianej prawdy



Od dawna irytuje mnie mitologizowanie naszej przeszłości, przedstawianie Polaków-katolików jako narodu wyłącznie gnębionego przez innych. Mamy przecież w historii niechlubne epizody, jak choćby akcja "Wisła", kiedy to przymusowo przesiedlano Ukraińców, Bojków, Dolinian, Łemków i rodziny mieszane z terenów Polski południowo-wschodniej na tzw. Ziemie Odzyskane. Równie paskudna była "Akcja polonizacyjno-rewindykacyjna" między majem a lipcem 1938 roku. Tak ją oficjalnie określały władze II RP, kiedy w ciągu 60 dni wyburzono 127 cerkwi, prawosławnych kaplic i domów modlitwy na Chełmszczyźnie i południowym Podlasiu. Nie pomogły wtedy interpelacje ukraińskich posłów, oburzenie części hierarchii kościelnej i senatorów. Na tym nie koniec. Prawosławnych zmuszano do przejścia na katolicyzm i mówienia wyłącznie po polsku. Niektórych bito, a obrońców cerkwi postawiono przed sądem.
Dwa lata temu w ramach obchodów 70. rocznicy tych tragicznych wydarzeń powstała niezwykła wystawa pt. "1938. Akcja burzenia cerkwi prawosławnych na Chełmszczyźnie i południowym Podlasiu". Autorzy ekspozycji Grzegorz Kuprianowicz i Sławomir Wyspiański zgromadzili fotografie oraz archiwalne dokumenty opisujące dramatyczne wydarzenia. Wystawie patronuje prawosławny arcybiskup lubelski i chełmski, wspiera ją także prof. Jan Widacki, poseł na Sejm RP. Niestety w ciągu dwóch lat wystawę zaprezentowano przede wszystkim w środowiskach prawosławnych. Nikt poza tym nie chce jej pokazywać. Nikt nie chce rozmawiać o wydarzeniach z 1938 roku, są też tacy, którzy zaprzeczają, że takie wydarzenia miały kiedykolwiek miejsce. Wystarczy przypomnieć sejmową dyskusję z 2008 r. (w 70 rocznicę wyburzenia cerkwi) nad uchwałą przepraszającą naszych prawosławnych rodaków za to barbarzyństwo. Wtedy z sali obrad padły głosy, że to niemożliwe, żeby Polacy dopuścili się takich czynów itp.
No jasne! My byliśmy zawsze tylko bohaterami i samarytanami!
Niestety, jak mówi prof. Jan Widacki - "Jeśli jesteśmy dziedzicami husarzy spod Wiednia, to jesteśmy też dziedzicami tych, którzy burzyli cerkwie".

[Na podstawie publikacji w "GW"]

środa, 9 lutego 2011

Paradokumentalne bzdury

W codziennej ramówce Polsatu o jednakowej porze "idzie" odcinek fabularno-dokumentalnego serialu "Dlaczego ja?". Każdy z odcinków opowiada osobną historię jakiejś rodziny, w której dochodzi do skandalu obyczajowego lub kryminalnego. Siedząc przy komputerze zerkam na telewizor jednym okiem i słyszę same bzdury. Chociaż są tu odtwarzane wydarzenia prawdziwe, to sposób realizacji serialu jest mało profesjonalny (delikatnie mówiąc). Co jakiś czas słyszę, że policja przychodzi do czyjegoś domu i kogoś aresztuje. Bzdura! Policja w Polsce nie aresztuje, tylko zatrzymuje. Aresztować nawet za komuny mógł dopiero prokurator, a dzisiaj może on tylko wystawić taki wniosek do sądu i to sąd decyduje o aresztowaniu osoby. Gdy w którymś odcinku pokazuje się delikwenta w więzieniu po wyroku (dzisiaj delikwentkę - 3,5 roku pozbawienia wolności), to zawsze jest mowa o siedzeniu do końca wyroku. A to kolejna bzdura. Do końca wyroku siedzą zatwardziali recydywiści, a nie ludzie przypadkowo zaplątani w kłopoty, lub nawet zabijający kogoś w afekcie czy w obronie własnej. Ludzie pierwszy raz karani prawie automatycznie wychodzą po odbyciu połowy kary, a nawet już karani mają dużą szansę na opuszczenie murów więzienia po upływie dwóch trzecich kary.
Seriale tego rodzaju mają za zadanie m.in. wyedukowanie społeczeństwa w kwestiach prawnych, tymczasem robi się tu ludziom wodę z mózgu. Niechże za produkcje tego rodzaju wezmą się wreszcie ludzie kompetentni, którzy przy takiej tematyce potrafią się skonsultować z policją lub prokuraturą. O tym co ja tu piszę, wie przecież każdy mundurowy z ulicy.

poniedziałek, 7 lutego 2011

Japonia - królowa animacji



Telewizja "TVP Kultura" przez trzy dni tego tygodnia wyemituje trzy japońskie filmy animowane. Warto wspomnieć o ich twórcach, Hayao Miyazaki (Miyazaki Hayao - w Japonii) i Isao Takahata (Takahata Isao). Gdy w 1985 roku zakładali studio filmowe, nadali mu nazwę pustynnego wiatru - Ghibli. Miała sugerować świeży powiew w japońskiej i światowej animacji. Chcieli odejść od typowej komercji i tworzyć filmy ambitne. Taka była "Nausicaa z Doliny Wiatru" (fot.1) z 1984 r. Film opowiada o życiu po katastrofie ekologicznej i księżniczce jednej z ocalałych wysp, która stara się ratować zmutowany świat. "Laputa podniebny zamek" (fot.2) z 1986 r. to fantazja z alternatywnego świata, w którym ludzkość opanowała sztukę budowania statków powietrznych. Przełomem był "Mój sąsiad Totoro" (fot.3) z 1988 r., najbardziej osobisty film Miyazakiego. Jego akcja toczy się tuż po wojnie. Dwie dziewczynki zmuszone do przeprowadzki z miasta na wieś, zaprzyjaźniają się magicznymi stworzeniami z okolicy, a zwłaszcza z olbrzymem Totoro - dobrym duchem lasu. Jest on odwołaniem zarówno do politeistycznej religii shinto, jak i do ekologicznej filozofii głoszonej przez Miyazakiego.

[Z "Gazety Telewizyjnej "GW"]

sobota, 5 lutego 2011

Nieśmiały artysta




Maurizzio Cattelan nie ukończył żadnej uczelni artystycznej, z wykształcenia jest elektrykiem, a w młodości m.in. kucharzem, listonoszem, sprzątał podłogi, pracował w kostnicy. Jest jednak znanym w świecie artystą, w Polsce zasłynął rzeźbą przedstawiającą papieża Jana Pawła II przygiętego pod ciężarem wielkiego kamienia, wystawioną w warszawskiej Zachęcie. Wywołało to wielkie zamieszanie i protesty katolickich środowisk ciemnogrodzkich i spowodowało odejście ze stanowiska dyrektorki galerii - Andy Rottenberg. W ideologicznych drgawkach uwolniły się wtedy polskie demony: antysemityzm, ksenofobia, kompleks wobec Zachodu, poczucie wyższości i misji, a w końcu zazdrość, kiedy rzeźba Cattelana w maju 2008 r. została sprzedana na aukcji w Christie's za 900 tys. dolarów.
Artysta jest niesamowicie nieśmiały wobec mediów i ma chorobliwy lęk przed wystapieniami publicznymi. Gdy uniwersytet w Trydencie postanowił przyznać mu doktorat honoris causa z socjologii, doszło do czegoś, co moim zdaniem było sprytnie (i rozpaczliwie) zaaranżowaną symulacją. Uroczystość wręczenia dyplomu honoris causa wiąże się z koniecznością wygłoszenia wykładu przez laureata wobec licznie zgromadzonego audytorium. Dzień przed wykładem Cattelan zadzwonił do rektora uniwersytetu z informacją, że właśnie na nartach złamał sobie bark. Następnego dnia przybył do Trydentu z barkiem i szyją w gipsie, z twarzą tak unieruchomioną, że nie mógł otworzyć ust. Jego doktorski wykład odczytał Fabio Cavallucci, dziś dyrektor Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie.
Desperacja rodzi różne pomysły.

Fot.1 - "L.O.V.E." (2010), czyli 11-metrowa dłoń Cattelana przed budynkiem giełdy w Mediolanie (palce obok środkowego są ucięte)
Fot.2 - "Him" (2001), pomniejszona figura klęczącego Adolfa Hitlera
Fot.3 - "We" (2010), podwójny portret artysty. 148 cm x 79 cm x 68 cm
Fot.4 - Maurizio Cattelan

[Po przeczytaniu publikacji w "Gazecie Wyborczej"]

Poprawili się

Jakiś rok temu wkurzyła mnie reklama restauracji hotelu "Radisson" w Krakowie, ponieważ zachwalali swoje potrawy kuchni chińskiej na tle symboliki typowo japońskiej. Było tam wschodzące słońce, żurawie i japońskie sosny. Napisałem do nich e-mail, w którym powątpiewałem w autentyczny chiński smak ich potraw, skoro kojarzą je z Japonią.
Zapomniałem już o tym epizodzie aż do czasu, aż zauważyłem że "Radisson" reklamuje chińszczyznę na tle ciasteczek z życzeniami. To już lepiej, chociaż takie ciasteczka to też chyba japoński wynalazek.
Może mój zgryźliwy e-mail przyczynił się choć trochę do tej zmiany dekoracji?

czwartek, 3 lutego 2011

Smaczny obiad

Od kilku dni "chodził za mną" smak barszczu. Ale albo nie było go akurat w sklepie, albo nie miałem czasu na gotowanie. I wreszcie dzisiaj mam. Oto barszcz ukraiński co prawda z mrożonki, ale zabielony śmietaną i z dodatkiem osobno ugotowanych ziemniaków oraz odpowiednio przyprawiony. Baaaardzo smaczny.

środa, 2 lutego 2011

"Wojna fasolowa"

We wtorkowy wieczór oglądałem fajny komediodramat Roberta Redforda z 1988 r. "Wojna fasolowa". W zasadzie nie lubię amerykańskich komedii, irytują mnie głupimi zagraniami nie wiadomo dla kogo, chyba dla amerykańskich nastolatków z kubłami popcornu. Ale to był komediodramat mający coś z ducha polskich filmów przyjaźnie drwiących z prowincji, znać było rękę mistrza. Zresztą to, że jest on twórcą i mecenasem festiwalu filmów niezależnych Sundance, mówi samo za siebie. Film opowiadający historię zatargu drobnego farmera (przy granicy z Meksykiem) z milionerem i władzami chcącymi zagarnąć ziemię pod budowę luksusowego osiedla zainteresował mnie i ubawił w początkowych scenach. Potem było już poważniej.

wtorek, 1 lutego 2011

Kulturalne Zabłocie



Kraków poszedł w ślady Berlina czy Kopenhagi i wydarzenia artystyczne na terenach i w pomieszczeniach postindustrialnych wpisały się na stałe w rozrywkowy pejzaż miasta. Podziemne imprezy w nieczynnym hotelu "Forum", alternatywne koncerty w niewykorzystywanych przez lata fortach przy Nowym Kleparzu, pracownie artystyczne w dawnych zakładach Telpodu czy festiwale w hali ocynkowni nowohuckiego kombinatu to już dzisiaj nie marzenie znudzonego piwnicznym klimatem krakowskiego imprezowicza. Zabłocie stało się bardziej znane po filmie "Lista Schindlera" i urządzeniu w dawnej fabryce Schindlera muzeum, gdzie podążają liczne wycieczki oraz indywidualni zwiedzający. Teraz nieopodal przybył nowy adres warty odwiedzenia - Klub Fabryka, mieszczący się w zabudowaniach dawnych zakładów produkujących kosmetyki "Miraculum". Będzie działał przez kilka lat, do czasu powstania tutaj osiedla apartamentowców. W klubie odbywają się koncerty, prowadzone są warsztaty artystyczne, mieści się pracownia grafiki i kreacji komputerowej itp. Fabryka na Zabłociu to kolejna wizytówka industrialnego Krakowa. Cieszy nas to z Ayano, ponieważ na Zabłocie z tego niby odległego Płaszowa możemy dotrzeć całkiem przyjemnym spacerem.
Fot.1 - Wejście do klubu Fabryka
Fot.2 - Podczas koncertu Świetlików
Fot3 - Warsztaty fotograficzne w Fabryce

[Po przeczytaniu "Tematów na Piątek" w "Gazecie Wyborczej - Kraków"]