wtorek, 27 listopada 2012
Szarobure budy
Na placu pod Dworcem Głównym i Galerią Krakowską postawiono budy Kiermaszu, czy Jarmarku Adwentowego. Wszystko dobrze, czasem można kupić fajne rzeczy przy takich okazjach, tylko jedno ale. Dlaczego w miejscu, gdzie kieruje oczy każdy turysta przybywający koleją (lub samolotem i dowożony jest z lotniska) te budy muszą mieć tak ohydny kolor? A właściwie nie mają żadnego, bo jak nazwać tak pomazane dechy?
W takiej tonacji były wewnątrz wszystkie areszty PRL-u, a kilka lat temu na ulicach Lwowa widzieliśmy z Ayano potworne maszyny-automaty z wodą sodową - o takiej właśnie barwie. Zapewne był to spadek po ZSRR.
poniedziałek, 26 listopada 2012
Kto tu jest głupi?
Od wczoraj w mediach chóralne jojczenie i ogólne wyrażanie strachu przed kryminalistami opuszczającymi polskie więzienia. Mowa o tych mordercach, gwałcicielach i innych bandziorach, którzy w r. 1989 uniknęli wykonania kary śmierci, bo najpierw wprowadzono moratorium na jej wykonanie, a potem ją zniesiono. Niestety nasz kodeks karny nie przewidywał dożywocia, więc tę najwyższą ostateczną karę zamieniono im na 25 lat więzienia. Właśnie w tych dniach grupie takich "szczęśliwców" kończy się ta odsiadka, ale akurat nie o nich mi chodzi. Chodzi mi o przykład głupoty i złośliwości ówczesnych sądów (która nie omija obecnych). Ten przykład, to naprawdę niebezpieczny psychopata, którego właśnie pokazali w TV, jak opuszcza więzienie i odgraża się, że będzie zabijał.
A więzienne władze, sąd i prokuratura rozkładają ręce, że nic nie mogą zrobić.
Oczywiście, że teraz to mogą go w d... pocałować, bo przecież niezawisły sąd w majestacie prawa 25 lat temu uznał go za poczytalnego. Nie można go więc wsadzić do psychuszki, ani przedłużać w nieskończoność odsiadki, bo żyjemy w kraju praworządnym, nieprawdaż? I tu się własnie mści teraz zaciekłość sędziów, którzy nawet wariatów uznawali za normalnych, aby tylko delikwent jak najszybciej wylądował w więzieniu.
- "My ci damy szpital! Do pudła siedzieć, powiesić!". Teraz mamy tego skutki - niepoczytalny psychol wychodzi na wolność, a za świra uznają go dopiero, gdy zabije kolejną ofiarę. Wyląduje dopiero teraz w psychiatryku i będzie się śmiał, bo on i tak już nie umie żyć na wolności.
czwartek, 22 listopada 2012
Chamskie zagrywki
U Justyny Kowalczyk też powtórka z rozrywki. Znowu wojna polsko-szwedzka, znowu Szwedzi
w prymitywny i chamski sposób starają się jak mogą, żeby "umilić" życie tej, która ma czelność zagrażać ich sportowym gwiazdom. Właśnie w TV-Info dowiaduję się, że jak w poprzednim sezonie na zawodach znów przydzielono jej pokój z marnym ogrzewaniem i ...
tu przeszli samych siebie - bez okna. Wraz ze swoim trenerem wywalczyli coś trochę lepszego, ale niesmak pozostaje. Jak tym debilom nie wstyd robić takie chamskie zagrywki! Niechby coś takiego przytrafiło się skandynawskiej gwieździe w Polsce, ile byłoby wrzasku na cały świat! Dlaczego my nie krzyczymy o ich chamstwie?
Znak od uchodzącej duszy?
I powtórka z "rozrywki"; miała być operacja - był 48-ośmiogodzinny pobyt w klinice.
Mam tylko satysfakcję z odniesionego małego zwycięstwa w boju z lekarzami o zastosowanie narkozy przy bardzo nieprzyjemnym badaniu. W końcu uznając moje argumenty
uśpiono mnie na te pół godziny, za co jestem niezmiernie wdzięczny ordynatorowi oddziału. Uniknąłem paskudnego dyskomfortu i bardzo deprymujących odczuć. Wróciłem do domu i mam czekać 14 dni na wyniki badań wycinków, które pobrano w czasie mojego odlotu. Potem będzie kolejny termin operacji, po której - jak się okazało - ma być operacja trzecia z kolei, ponieważ nie da się zrobić obu rzeczy za jednym zamachem.
Ale chciałem o czymś innym. Jestem z przekonania agnostykiem i nie wierzę w żadne nadprzyrodzone znaki, a jednak... coś takiego się wydarzyło. Otóż na początku pobytu w klinice byłem trochę zły, ponieważ ulokowano mnie w 7-osobowej prawie pustej sali bez telewizora. Leżał tam tylko jeden pacjent, podłączony do różnych urządzeń, ale kontaktowy. Kilka godzin siedziała u niego żona. W ciągu dnia niestety musiałem uciekać na korytarz, bo ten biedny gość musiał wypróżniać się do basenu. Na drugi dzień cieszyłem się razem z nim, że zaczyna korzystać z toalety po przewiezieniu go tam na wózku. Po południu zaczęło się z nim dziać coś niedobrego, włączył się alarm, dwie praktykantki pobiegły po lekarzy. Zbiegł się chyba cały oddziałowy personel, krótkie działania i pacjent zaczął mówić, że już jest lepiej. Po chwili zabrali go razem z łóżkiem na kółkach na inną, lepszą - jak mniemałem salę. A po jakimś kwadransie rozległ się w sali wielki huk. Okazało się, że spadła duża (ok. 120 cm dł.) obudowa lampy na puste nowe łóżko w miejscu po tamtym pacjencie. Pomyślałem; dobrze, że go zabrali, bo spadło by mu to na głowę. Następnego dnia samotnie czytałem książkę w łóżku, gdy przyszła żona tego pana z córką, obie w czerni. Zapytała mnie, czy jej mąż umarł przy mnie i poprosiła, żebym jej opowiedział, jak było. Stanęły mi świeczki w oczach i nie mogłem uwierzyć, że on już nie żyje. Złożyłem wyrazy współczucia i powiedziałem jak było z jego zasłabnięciem i że przy mnie żywego zabrali go z sali. Powiedziałem też, jak spadła ta lampa, a ona na to, że w tym samym momencie wysiadła jej komórka (choć była naładowana), gdy chciała do niego zadzwonić. Zaniemówiłem, bo naprawdę nie wierzyłem w "znaki", ale tym razem własnie byłem tego świadkiem. Oczywiście mógł to być najzwyklejszy przypadek, ale czy co dzień ni stąd ni zowąd z sufitu spadają lampy w takie, a nie w inne miejsce? Naprawdę nie wiem, co mam o tym myśleć. A głowa mi i tak rośnie od myślenia o tym, co będzie dalej z moją sytuacją.
poniedziałek, 19 listopada 2012
czwartek, 15 listopada 2012
Słodko pikantne
Trafiłem na rewelacyjne ciastka. Kupiłem je jako czekoladowe z dodatkiem maliny, a po
zjedzeniu pierwszego oprócz fajnej słodkości poczułem intrygujące lekkie pieczenie w ustach. Spojrzałem jeszcze raz na opakowanie i wtedy dopiero zobaczyłem, że markizowy
krem zawiera również chili. Słyszałem już o takich rzeczach, jak czekolada (płynna) z chili w Meksyku i innych krajach Ameryki Łacińskiej, ale dopiero teraz się z tym zetknąłem. Naprawdę fajne markizy.
wtorek, 13 listopada 2012
sobota, 10 listopada 2012
To ma być trendy, cool i na czasie?
Od jakiegoś czasu z niesmakiem patrzę na znane i nieznane kobiece twarze zeszpecone nową modną koszmarną fryzurką w postaci cebulkowatego pęczka włosów zaczesanego do góry nad czołem. Kobiety i dziewczyny przede wszystkim chcą być modne i bezkrytycznie stosują się do trendów. Żadna nie zastanowi się, czy ta fryzura pasuje do jej twarzy, a według mnie nie pasuje ona do żadnej. Nawet inteligentna buzia nabiera w tym przybraniu głowy imbecylskiego wyrazu. Z politowaniem i złością patrzę na oszpecające się bezmyślne stada idiotek. No cóż, kobitki takie już są - będzie moda chodzić nago, będą biegać po ulicach na golasa. Faceci zresztą nie są dużo lepsi w tym względzie. Mijająca już kretyńska moda na trzydniowy zarost też mnie irytowała. Powodowała ona to, że jakiś znany i lubiany nawet jegomość wyglądał jak menel, który przed chwilą ukradł gdzieś garnitur. Kto takie bzdury wymyśla? Jakiś bęcwał w rodzaju Jacyków wyduma sobie coś "rewelacyjnego", a potem ogłupiałe stada obojga płci w owczym pędzie bezkrytycznie robią z siebie durne manekiny. I wydają na to pieniądze. Jak dobrze być wolnym od niewoli mody!
czwartek, 8 listopada 2012
Zachcianka
Przyszła mi ochota na omlet z groszkiem. Przed jego usmażeniem przyrumieniłem trochę tartej bułki i dlatego gładko zszedł w całości z patelni. To patelnia z teflonem, więc zapewne obyłoby się bez bułki, ale to dobry sposób przy zwykłej patelni, jeśli smakosz nie chce, żeby omlet pływał w tłuszczu.
niedziela, 4 listopada 2012
Momoringowiec
Po długiej przerwie znowu upiekłem momoringowca, czyli brzoskwiniojabłkowca. Dla przypomnienia: do ciasta z mąki, masła, cukru i 5 jajek (jak duże, to 4) dodaję pokrojone brzoskwinie z puszki i kawałki jabłka zmiękczone w kuchence mikrofalowej. Oczywiście jest tam proszek do pieczenia. cukier wanilinowy. rodzynki i aromat migdałowy. Po 45 minutach w prodiżu - miodzio!
Subskrybuj:
Posty (Atom)