wtorek, 30 listopada 2010

Dosypka


W nocy dosypało śniegu do 24 cm (wg zapowiedzi meteorologów w TV), a rano wyjrzało słońce. Teraz ma nie padać, ale obniża się temperatura. Na termometrze widać minus 12 st. C.

Polański i Horowitz

Jakiś tydzień temu oglądałem w TV świetny film dokumentalny o Ryszardzie Horowitzu, polskim fotografiku i fotografie tworzącym w Nowym Jorku. Dla mnie najciekawsze w tym dokumencie były wypowiedzi przyjaciół fotografa o nim samym, a zwłaszcza opowieści Romana Polańskiego o ich wspólnym dzieciństwie i młodości. Przejmujące było wspomnienie o tym, jak za hitlerowskiej okupacji w krakowskim gettcie żydowskim siedmioletni Romek nie mógł pojąć, jak trzyletniemu Rysiowi może nie smakować płynna czekolada, którą z wielkim trudem rodzice zdobyli na jego urodziny. Dzisiaj sprawdziłem w Google'u; Romanowi trochę się pomyliło, ponieważ z obu biografii wynika, że Polański jest o 6 lat starszy od Horowitza, nie o cztery, ale to nie takie ważne. Potem usłyszałem zarówno z ust Polańskiego, jak i Horowitza wspomnienia o wspólnym powojennym zamieszkaniu obu rodzin w kamienicy przy krakowskich Plantach (podobnie jak ja przez ponad 40 lat) i wspólnym eksperymentowaniu z fotografią przy jakże skromnych środkach. Bardzo poruszająca była historia uwięzienia rodziny Horowitzów wraz z malutkim Rysiem w Auschwitz-Birkenau, oraz wyratowaniu jej dzięki działalności fabryki Oskara Schindlera (patrz film "Lista Schindlera"). Słuchając uważnie co mówią i jak mówią najczystszą polszczyzną obaj artyści, od wielu lat przebywający z dala od Polski, odnoszę wrażenie, że w pierwszej kolejności czują się oni Polakami, potem Żydami.

poniedziałek, 29 listopada 2010

Zdziecinnienie?



Po tym jak wyskoczył mi "jęczmień" pod prawym okiem, zdałem sobie sprawę z braku witamin w moim organizmie, jak mało jem owoców i warzyw. W sklepie ujrzałem kilka gatunków dorodnych jabłek, wszystkie w jednej cenie 3,10 zł (ok. 100 Y) za kilogram. Wybrałem więc trzy spore sztuki, każdą z innego gatunku (razem 2,26 zł) z postanowieniem dowitaminizowania się. Poza tym jabłka poprawiają trawienie i inne związane z tym sprawy. W domu spożywam je po uprzednim utarciu na tarce do warzyw, bo przy gryzieniu tych owoców odczuwam dyskomfort. Taka lekko dosłodzona jabłkowa masa bardzo mi smakuje i wywołuje wspomnienia z bardzo wczesnego dzieciństwa. Tarłem jabłko tylko dobrze umyte, nie obrałem ze skórki, ponieważ właśnie od dziecka wiem, że pod samą skórką jabłko ma najwięcej witamin.
Nadmieniam, że w poprzednich latach kilogram jabłek w sklepie kosztował ok. 2,20 - 2,40 zł, a na bazarze nawet 1,60 - 1,80 zł. To po majowych powodziach wyspekulowano wyższe ceny na owoce i warzywa, czasem zupełnie bezpodstawnie.

niedziela, 28 listopada 2010

Początek prawdziwej zimy


W nocy nasypało kilkanaście centymetrów śniegu i teraz stworzone przeze mnie bałwanki wyglądają bardziej naturalnie w tej scenerii.

Zmiana

Zmieniłem ramkę, uważam że brązowa lepiej pasuje.

Praca zakończona


Mam nadzieję, że jubilatce spodoba się jej ukochany pies grający na jej ukochanym fortepianie. A to, że instrument jest niebieski? Cóż, taka artystyczna wizja, a konkretnie po to, żeby czarny pies nie zlewał się z czarnym fortepianem.
Fot.1 - obrazek bez ramki, tot.2 - w ramce.

piątek, 26 listopada 2010

Irlandzki syndrom kryzysu

Kilka lat temu Irlandia określana była mianem "zielonego tygrysa" Europy. Boom gospodarczy sprawiał, że Irlandczycy na potęgę budowali domy i prywatne rezydencje, a znakomitym dodatkiem do rezydencji podnoszącym jej prestiż był koń. Toteż masowo kupowano konie wierzchowe, których cena zaczynała się od 4 tys. euro. Teraz, gdy naprawdę dotkliwy kryzys ogarnął całą Zieloną Wyspę, konia można kupić za 50 euro, lub wymienić na telefon komórkowy i wcale nie ma chętnych. Mało tego, obecnie po Irlandii błąka się 20 tysięcy porzuconych koni. Gdy brakło pieniędzy na ich utrzymanie, właściciele wypuścili je na wolność.Tysiące koni żyje na opustoszałych osiedlach (z powodu kryzysu stoi mnóstwo pustostanów), wokół wysypiska śmieci w Dunsin w hrabstwie Dublin jest ich co najmniej setka. Niekiedy takimi końmi opiekują się dzieci z najuboższych dzielnic. Jeżdżą na nich na oklep, czasami zaprzęgają do prymitywnych wózków i urządzają wyścigi, zajeżdżając zwierzęta.
W rzeźni koni w Kilkenny tylko w zeszłym roku zabito ich 3 tysiące, kilka razy więcej niż zwykle. pod nóż idą tylko wierzchowce z hodowli. Bezpańskie konie łapane przez organizację ochrony zwierząt są usypiane, ponieważ nie ma chętnych na ich przygarnięcie. Organizacja codziennie odbiera mnóstwo telefonów i wiadomo, że nie chodzi o psa czy kota, ludzie stale zgłaszają błąkające się konie. [Za "Gazetą Wyborczą"].
Dla mnie to tragedia. Tak samo jak uważam że końskie rzeźnie i jedzenie końskiego mięsa to barbarzyństwo.

środa, 24 listopada 2010

Kiełkujący plan

Muzyka i fortepian dominują w życiu bliskiej mi osoby z najbliższej rodziny. Kocha też swojego psa urwisa. Postanowiłem więc połączyć oba te elementy jej życia na urodzinowym obrazku. To na razie zarys - zobaczymy co z tego wyjdzie.

poniedziałek, 22 listopada 2010

Dwa bałwanki

Na noc 31 października po raz pierwszy włączyłem piec akumulacyjny, ponieważ noce miały już temperaturę minusową (5-7 stopni poniżej zera). W południe słupek rtęci skakał czasem do +12 stopni, więc w domu było bardzo ciepło. Natomiast zaraz po 1 listopada zaczęło być bardzo ciepło, w dzień nawet 18 stopni, a w nocy 10, więc piec wyłączyłem. Do tej pory jest nienaturalnie ciepło, choć dzisiaj zaczął kropić deszcz. Jednak już w tym tygodniu mają nadejść kilkustopniowe mrozy. Ubrałem więc moje hortensje w zimowe ubranka nauczony doświadczeniem - tamtej zimy tego nie zrobiłem i oba krzewy przemarzły (było minus 24 st.C), a wiosną musiałem powycinać martwe gałązki (wszystkie). Co prawda wyrosły szybko nowe pędy, ale nie kwitły. Tak więc choć śniegu jeszcze nie ma, ja mam w ogródku dwa białe bałwanki. Na zdjęciu widać większego z nich.

niedziela, 21 listopada 2010

Obiad meksykański


Wczoraj oglądałem w sklepie dwa słoiki z nowym jedzeniem. Najpierw w ręku miałem coś węgierskiego, ale wybrałem mniej mi znaną kuchnię meksykańską. Oczywiście wiem, że to co jest w słoju, mało ma wspólnego z oryginalnym meksykańskim gotowaniem, ale zawsze jakiś odmienny smak. No i niezłe, pikantne.

Wstydźcie się Szwedzi!

Oglądam właśnie TV inaugurację Pucharu Świata w biegach narciarskich w szwedzkim Gaellivare, patrzę na zmagania narciarek i nachodzą mnie niezbyt dobre dla organizatorów myśli, zwłaszcza gdy złośliwie (nawet telewizja!) realizator transmisji nie pokazuje liderki zawodów. Nie pokazuje, bo jest nią (o zgrozo!) nie Szwedka, ani nawet Skandynawka w ogóle, ale Polka! Justyna Kowalczyk jest solą w oku Szwedów, nie mogą przełknąć sytuacji, gdy dziewczyna z Kasiny Wielkiej prześciga ich największe gwiazdy, w które wpompowali tyle pieniędzy. Jej trener Aleksander Wiertelny po przyjeździe do Gaellivare przekazał następujące wieści;
- "Szwedzi potraktowali nas źle, szczególnie Justynę, czyli jedną z najlepszych zawodniczek świata. Warunki bytowe i żywieniowe, które mamy, są nie do przyjęcia dla zawodników tej klasy. Mieszkamy w zwykłym letniskowym letniskowym domku, 13 km od tras i dwa razy dziennie trzeba dojeżdżać. Dom jest nieprzystosowany do zimy, podłoga zimna jak diabli, więc kaloryfery grzeją jak szalone. I albo jest gorąco i sucho, albo zimno i wilgotno. (...) Jestem pewny, że w takich warunkach nie zgodziliby się zamieszkać Szwedzi, Norwegowie, Finowie czy Niemcy. Oni są zakwaterowani w dobrej klasy hotelach. Tam, gdzie posiłki składają się z kilku dań. My pierwszego dnia dostaliśmy na talerzu cztery ziemniaki i kawałek mięsa polanego sosem...."
I tak dalej i tak dalej, a mnie po prostu szlag trafia, bo przypomina się sytuacja naszych sportowców z czasów PRL, kiedy startowali na międzynarodowych imprezach w świecie, tak zwanym normalnym. Tak właśnie byli traktowani.
Dwaj komentatorzy tych biegów, może dwa razy wspomnieli w bardzo łagodnej formie o "zapominaniu" pokazania Justyny przez szwedzkie kamery, zapewne jeszcze nie wiedzieli, jak jest tam traktowana. Byłem zły na nich, że dosadniej nie skrytykują szwedzkich organizatorów, ale to oni mają rację. To co robią Szwedzi, jest podłe i tak małe, że aż śmieszne. Bądźmy ponad to, choć uważam że powinni wiedzieć, że my wiemy. Mam tylko nadzieję, że wśród zwykłych szwedzkich kibiców znalazłby się ktoś, komu byłoby wstyd, gdyby wiedział co się dzieje, tak jak ja kilka lat temu wstydziłem się za Polaków, którzy obrzucili śniegowymi kulami Svena Hanavalda, bo był rywalem Adama Małysza.

P.S. Jeśli Skandynawowie organizują u siebie wielkie imprezy sportów zimowych tylko po to, żeby udowodnić, że to oni są najlepsi, to zapomnieli czym jest sport. Jeśli pojawia się dziewczyna z kraju nad Wisłą, która okazuje się najlepsza, a oni nie potrafią tego strawić, to powinni się zastanowić nad wizytą u psychoanalityka.

sobota, 6 listopada 2010

Nie zabijać niedźwiedzi

Wiosną tego roku tuż przy granicy z Polską słowackie służby leśne zastrzeliły niedźwiedzia, który poturbował dwóch drwali. Po polskiej stronie też poturbował dwóch drwali, ale został po prostu przepłoszony. Przed tygodniem inny miś ugryzł w rękę, podrapał i potarmosił pracownika stacji narciarskiej koło Łomnickiego Stawu na Słowacji. Na tego zwierza też wydano wyrok śmierci. Co go może uratować? Przejście na polską stronę. W Polsce nie zastrzelono by niedźwiedzia, ponieważ są tu one pod ścisłą ochroną. Polskie służby wychodzą z założenia, że Tatry są ich domem. Ocenia się, że w naszym kraju żyje ok. 90 niedźwiedzi, z czego kilkanaście w Tatrach. Natomiast na mniejszej o wiele Słowacji jest ich aż ok. 800. Może dlatego nie szanuje się tam niedźwiedziego życia? W polskich Tatrach monitoruje się wędrówki tych zwierząt, odstrasza od ludzi strzelając gumowymi pociskami, odgradza się ludzkie siedliska elektrycznymi patuchami. No i nie dokarmia się ich, co jest wielkim błędem. Na Słowacji nie ma takiego programu ochrony. Słowackie władze już planują odstrzał kilkudziesięciu osobników, także tych żyjących na polsko-słowackim pograniczu. Jeśli projekt przejdzie, to niebawem w tatrach będzie można zapolować na niedźwiedzia, płacąc za prawo do odstrzału. Protestują organizacje ekologiczne z obu stron granicy, a także Czesi. Jeśli w Polsce wystarczyło przepłoszenie i przegonienie miśka, to tam też powinno. 800 niedźwiedzi to nie tak dużo jak się wydaje, poza tym może się okazać, że ta liczba szybko topnieje. I bracia Słowacy mogą się obudzić z ręką w nocniku.

(Korzystałem z publikacji w "GW")

piątek, 5 listopada 2010

Obiad

Dzisiaj wśród zamrażarkowych zapasów znalazła się znów faszerowana papryka, ale czerwona.

Mój prywatny raport o stanie państwa

Państwo polskie jest po prostu słabe. Słabość tą okazuje, a wręcz demonstruje coraz częściej w rozmaity sposób. Dla mnie najlepszym wskaźnikiem - papierkiem lakmusowym jest stosunek państwa do Kościoła i vice versa. Kuriozalne uzależnienie najwyższych władz państwowych od tych kościelnych jest jakąś paranoją prześladującą nas od czasów II RP. Jak w latach międzywojnia, tak i teraz wymachuje się kropidłem i kadzidłem przy każdej okazji. Niemal żaden nowo wybudowany obiekt nie obejdzie się bez pokropienia wodą święconą, w szkołach, urzędach, a nawet sądach wiszą na ścianach krzyże, co jest ewidentnie sprzeczne z konstytucją. I jakoś nikt się tym nie przejmuje, choć w każdym innym przypadku naruszenia konstytucji podnosi się raban. Najlepszy przykład słabości państwa mieliśmy niedawno w Warszawie przy próbie przeniesienia krzyża tzw. smoleńskiego spod Pałacu Prezydenckiego do nieodległego kościoła. Zgraja kilkudziesięciu osób - tzw. "obrońców krzyża" - dewocyjnie rozmodlonych i fanatycznie wymachujących krzyżykami państwo uznało za groźny tłum, z którym nie można sobie poradzić. Ta gromadka ciemniaków skutecznie zablokowała całą uzgodnioną z Kościołem akcję na wiele tygodni, a nawet zdestabilizowała pracę Sejmu. Nawet sam Kościół miał z nimi kłopoty, kiedy wysłany ksiądz negocjator został przez nich zwyzywany i opluty, ponieważ domagali się arcybiskupa, a nie zwykłego księdza do negocjacji. Drugi przykład to ostatnio nagłaśniane przepychanki w Sejmie w sprawie ustawy o metodzie in vitro. Kościół jest przeciwny upowszechnieniu tej metodzie i tak zajadle broni swych racji, że któryś z członków Episkopatu, arcybiskup zagroził ekskomuniką tym posłom, którzy zagłosują za liberalizacją tej ustawy. A poważni politycy jak małe dzieci trzęsą portkami i majtkami przed wykluczeniem z Kościoła. To nie oni jednak są godni potępienia - są katolikami i ten ich strach jest poniekąd usprawiedliwiony. Godny najwyższego potępienia jest za to ten obrzydliwy kościelny szantaż. Tak, szantaż, bo inaczej tego nazwać nie można. Co to za kraj, gdzie Kościół szantażuje i straszy parlamentarzystów, mając w ten sposób przemożny wpływ na kształt ustaw i model polityki? To ma być nowoczesna Unia Europejska? Ten niestety prymitywny i zaściankowy katolicyzm gubi i ośmiesza nasz kraj w Europie i świecie. Mentalność większości naszego narodu trąci średniowieczem i inkwizycją. Dopóki Kościół w naszym kraju będzie wtrącał się w każdy aspekt życia publicznego i prywatnego, będziemy niestety ciemnogrodem. I niech politycy polscy przestaną grzmieć o chrześcijańskich korzeniach Europy, bo pierwszą była kultura antyczna Grecji i Rzymu. Chrześcijaństwo jest dobre, ale bez fanatyzmu. Dość wspomnieć w historii nawracanie na "właściwą" wiarę ogniem, mieczem i krwią, palenie czarownic i "heretyków". najwyższy już czas oprzytomnieć i zająć się realiami w tym kraju.
Żałuję, że SLD popełnił błędy, które doprowadziły do przejęcia władzy przez prawicę, która niestety zbytnio demonstruje swój katolicyzm. Tęsknię za rządami ekipy Aleksandra Kwaśniewskiego, który w wyważony sposób wyrażał szacunek do religii, wiedząc co znaczy rozdział polityki od Kościoła i co to jest państwo świeckie. Obecnie wszystko wskazuje na to, że żyjemy w państwie wyznaniowym. A w takim ja nie chcę żyć. To nie Watykan.

czwartek, 4 listopada 2010

Korzystanie z zamrożonych zapasów


Oto wyjęta z zamrażarki faszerowana nadzieniem gołąbkowym papryka, podduszona na małym ogniu z małą ilością wody i oliwy z oliwek. Najpierw po wyjęciu była jak kamień, ale od rana rozmrażałem ją zostawiwszy w spokoju leżącą na talerzu. Z ziemniaczkami pomaszczonymi rumianą cebulką nieźle smakuje.
Oczywiście musiałem zrobić fotograficzne zbliżenie, bo kamerka z daleka jak zwykle pokazuje dania jako coś ciemnego na talerzu.

Parytety dla kretynek

W "GW" czytam artykuł, którego autorka - Renata Grochal ubolewa nad niewielkim jej zdaniem procentem udziału kobiet w polskiej polityce. Przytacza dane: na listach PO do samorządów jest "zaledwie" 31,4 proc. kobiet. Prawie tyle samo, bo 30 proc. na listach przeciwnego parytetom PiS. Nie wiem dokładnie ile procent kobiet wg uchwalonych parytetów ma mieć miejsca na listach wyborczych i w ogóle jakieś stanowiska w polityce, ale według mnie to czysty idiotyzm. Jeśli kobieta jest zdolna, inteligentna i wie czego chce, sama wybierze swoją drogę, zwłaszcza jeśli ma charyzmę i potrafi dotrzymywać obietnic. Jeśli zaś będziemy kierować się wytycznymi, że tyle i tyle pań MUSI tu i tu być na stanowiskach, to niestety Sejm i rząd zaludniać będą gromady "specjalistek" takich jak Anna Fotyga czy Renata Beger. Ta pierwsza była ulubienicą i zauszniczką b. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ślepo wykonującą jego polecenia. Będąc ministrem spraw zagranicznych wykazała się niewiarygodną ignorancją w sprawach międzynarodowych i prawie nigdy nie umiała odpowiedzieć na konkretne pytania dziennikarzy. Właściwie nie było sprawy, której by nie spaprała, ale ś.p. Kaczor bronił jej z godnym podziwu uporem. Druga pani natomiast była pupilką szefa Samoobrony, słynnego już i upadłego z powodu molestowania seksualnego swoich pracownic, Andrzeja Leppera. Pani poseł Beger nie miała pojęcia o niczym, publicznie pouczano ją na sali sejmowej, jak należy posługiwać się urządzeniem do glosowania. Za to doskonale wiedziała jak fałszować listy wyborcze. Nie do końca jednak, skoro została na tym przyłapana. Tak jak w sprawie korupcyjnych rozmów z innym posłem w hotelowym apartamencie, co zostało nagrane ukrytą kamerą. Była za to świetna w innych sprawach, bo jak sama mówiła - miała kurwiki w oczach, a seks lubi jak koń owies.

wtorek, 2 listopada 2010

Szybki obiad

Polskie pierogi ze szpinakiem wydają mi się lepsze od greckich. Są malutkie, zgrabniutkie i smaczniutkie.

Tajemnice śnieżynek







Kenneth Libbrecht został tegorocznym laureatem Nagrody Nilssona, która jest jakby Noblem dla fotografów naukowych. Przyznaje się się ją od 1998 r. tym, którzy za pomocą aparatu fotograficznego odkrywają piękno w nauce, technice i medycynie. Libbrecht, szef wydziału fizyki na słynnej kalifornijskiej politechnice Caltech, zakochał się w płatkach śniegu. Fotografuje je i stara się dociec, skąd biorą się ich unikalne wzory. Za swe piękne zdjęcia został właśnie nagrodzony.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Droga donikąd - Lem by tego nie wymyślił

Ulica nosząca imię wielkiego pisarza i filozofa - Stanisława Lema miała być gotowa już 4 lata temu. Władze miasta, a przede wszystkim prezydent Krakowa Jacek Majchrowski opóźnienie tłumaczyli kłopotami z wykupem prywatnych działek pod budowę drogi. 27 października jednak nastąpiło uroczyste otwarcie trasy przez wiceprezydenta miasta z udziałem mediów. Nie zaprowadzono jednak kamerzystów 400 metrów dalej, gdzie ulica kończy się nagle przed bramą do prywatnego garażu. 800 metrów drogi jest zupełnie bezużyteczne, bo brakuje 100 m, żeby połączyć ją z aleją Jana Pawła II. Zapewne wykupywanie tego kawałka ziemi z blaszanymi budami potrwa następne 4 lata, wtedy znowu będzie uroczyste otwarcie ulicy St. Lema, ale nowe będzie tylko 100 jej metrów, natomiast stare 800 m. będzie do remontu.