piątek, 31 lipca 2009

Wąż w kapieli

Nasze krakowskie Planty to w sumie dość oficjalny miejski park okalający Stare Miasto. Oprócz zbierających się tam okazyjnie na ławkach drobnych pijaczków czy narkomanów, panuje tu raczej spok0jna i nudna atmosfera. Dlatego zachwyciła mnie ta fotografia we wczorajszej "Gazecie Wyborczej - Kraków", na której widać młodego właściciela sklepu zoologicznego - Michała, kąpiącego swojego ulubieńca - 7-letniego niegroźnego boa-dusiciela o imieniu Kuba w plantowej sadzawce. Pod fotografią nie było sprecyzowania co do miejsca kąpieli, ale ja jako wychowany na tym terenie, wiem że jest to sadzawka nieopodal biura linii lotniczych LOT i Starego Kleparza. I cieszę się, że obyło się bez kretyńskiej interwencji policji, tudzież straży miejskiej. Może obawiali się uduszenia?

niedziela, 26 lipca 2009

Uszate kaktusy


Po dłuższej przerwie spowodowanej chwilowymi kłopotami zdrowotnymi prezentuję uszkodzony kiedyś mimowolnie kaktusik "uszaty", obecnie śmiesznie rozrośnięty, a poniżej jego dziecko, powstałe w wyniku owego uszkodzenia. Dziecko też ma już "uszy".

wtorek, 14 lipca 2009

Różne aspety picia wódki

Wczoraj, czyli we wtorek 14 lipca pojechałem do śródmieścia w celu odebrania recepty lekarskiej w przychodni zdrowia, gdzie od lat jestem zarejestrowany jako pacjent "rodzinny". Rzecz jasna spotkałem kogoś, kogo spodziewałem się spotkać, a mianowicie Bogusława K., czyli "Bobka". Na samym spotkaniu i wymianie zdawkowych grzeczności nie mogło się skończyć, zatem po zakupie odpowiedniego napoju usadowiliśmy się w bramie przy ulicy Szczepańskiej 3, gdzie w spokoju i ciszy mogliśmy się cieszyć smakiem szlachetnego trunku. W trakcie tej jakże znamienitej ceremonii "Bobek" uprzytomnił mi (o czym dobrze wiem), że jesteśmy jedynymi niedobitkami, ocalałymi z licznego niegdyś grona biznesmenów nielegalnych. Ktoś kto ma biznes numizmatyczny pod Halą Targową (Wojciech B.) nazwał nas "Ostatnimi Mohikanami". Kto czytał Coopera, ten wie o co chodzi.
W związku z tym przypomniał mi się pewien zabawny incydent. W 1987 roku mój kolega z pracy zrezygnował z jeżdżenia karetką pogotowia i poszedł do pracy w policji (wówczas milicji), ale tylko z powodu sytuacji mieszkaniowej. Nasze państwo za szybkie bicie ludzi pałką dawało szybko mieszkania zasłużonym pałkarzom (teraz wcale nie jest zupełnie inaczej). Pewnego dnia pijąc wódę z kolegami w rzeczonej bramie zauważyłem milicyjny patrol zmierzający w naszym kierunku. Pochowaliśmy "dowody przestępstwa", czyli flaszkę i szklankę, jednak patrol po zbliżeniu się do nas zamiast okazania dowodów osobistych zażądał "szybkiej bani na kaca". Okazało się na szczęście, że ty patrolem dowodził mój kolega z pogotowia. Zaczęliąmy zatem popijać wspólnie, wspominać czasy pracy w pogotowiu, gdy wtem ktoś zawołał - "o kurwa, znowu milicja!". Tym razem szedł patrol rzeczywiście wrogo nastawiony, ale mój kolega nie stracił zimnej krwi. Kazał mi szybko podac sobie dowód osobisty i udawał, że mnie właśnie spisuje za picie wódki w bramie. Tamci tylko kiwnęli ręką i poszli sobie, a my dokończyliśmy flachę w spokoju (z porządnymi molicjantami).

niedziela, 12 lipca 2009

Pyszne salami



W czerwcu będąc z Ayano na zakupach, natknęliśmy się w niedrogim supermarkecie na fajne wędliny. Kupiliśmy wtedy paprykowane salami, które przypadło nam do gustu. Po wyjeździe Ayano postanowiłem spróbować innego salami w tej samej cenie i wielkości. To paprykowane (właśnie się kończy, jak widać) ma skórkę, którą ja ściągam przed krojeniem w plasterki. To drugie zaś ma nieściągalną pleśniową otoczkę i też jest smaczne.
W związku z tego rodzajem wędlin przypominam sobie sobie zabawną historyjkę sprzed lat. Otóż w czasach PRL, gdy zajmowałem się (niezbyt wtedy legalnymi) interesami z cudzoziemcami, czasem od Węgrów i Rumunów oprócz ich waluty kupowaliśmy też wspaniałe oryginalne salami. Jeden z kolegów po kilku dniach zapytał: co wy u diabła widzicie w tej węgierskiej kiełbasie? Przecież to się nie da jeść! - Jak to się nie da? - pytam. A on mówi: no kroję plaster, wsadzam w bułę i próbuję jeść, ale nie smakuje. - Jaki plaster? - No taki na centymetr gruby. - Ty ciemniaku, plasterek salami ma być taki cienki, żeby przez niego stąd Warszawę było widać! Wtedy jest smaczne!
Ten mój kolega przypominał różnych nowobogackich, którzy jedząc kawior wielkimi łyżkami, też narzekali na brak szczególnego smaku.

piątek, 10 lipca 2009

Obiad


Dziś fasolka po bretońsku. O jej gotowaniu już pisałem, wspomnę tylko, że tym razem dołożyłem do kiełbasy wędzonego boczku, a przy smażeniu wędliny z cebulą dodałem pokrojony strąk papryki. A do całości oprócz liści laurowych i ziela angielskiego wsypałem trochę kminku. Totemo oishii!

czwartek, 9 lipca 2009

Zapaleniec

W każdym numerze "Dużego Formatu" na przedostatniej stronie obok mojej ulubionej krzyżówki "jolki", zamieszczony jest stały element, artykuł pod tytułem "Zdarzyło się dzisiaj" - wspomnienie jakiegoś wydarzenia sprzed np. kilkuset lub kilkunastu lat, zawsze w dniu i miesiącu bieżącego wydania tego magazynu. Autor - Włodzimierz Kalicki, zawsze wygrzebuje z jakichś annałów bardzo ciekawe historie i przytacza je w interesujący sposób. Albo jest to odtworzony dzień zamachu na Trockiego w Meksyku ze wszystkimi przygotowaniami jego uczestników, albo moment jakiegoś odkrycia naukowego czy inne ważne, ciekawe lub kuriozalne wydarzenie. Dla mnie bardzo interesujący i trochę zabawny jest opisany tydzień temu eksperyment z datą 2 lipca 1982 roku. Rankiem tego dnia na przedmieściach San Pedro w Kalifornii z podwórka niejakiej Carol Duesen wystartował bardzo dziwny (niczym UFO") wehikuł balonowy. Kolega panny Duesen - Larry Walters wraz z kilkoma przyjaciółmi skonstruował ten aparat latający z 45 balonów meteorologicznych napełnionych helem i podczepionego do nich aluminiowego krzesełka ogrodowego. Do krzesełka przytroczył kilka plastikowych kanistrów z wodą jako balast, a po przypięciu się zaimprowizowanym pasem bezpieczeństwa, do rąk wziął karabinek-wiatrówkę w celu ewentualnego zestrzeliwania poszczególnych balonów. To ostatnie wnet okazało się bardzo szczęśliwym pomysłem, bowiem wkrótce po starcie wehikuł bardzo szybko poszybował w górę i wyposażony w wysokościomierz Larry w krótkim czasie stwierdził, że znajduje się na wysokości 5 tysięcy metrów i ma trudności z oddychaniem. Oczywiście zrobiło mu się bardzo zimno i zaczął strzelać do balonów. Przy zredukowaniu ich liczby do 35, zaczął opadać, wiatrówka niestety wypadła mu z zesztywniałych z zimna rąk, a na dodatek okazało się, że zniesiony wiatrem znalazł się w korytarzu lotniczym. Zdumieni piloci meldowali do wieży kontrolnej o facecie na krzesełku po balonami, a w wieży myślano o zbiorowej halucynacji. Balon zaczął jednak opadać tak szybko, że Larry poodcinał z kolei balastowe kanistry. Złagodziło to opadanie, ale długie linki po odstrzelonych balonach zahaczyły niestety o linię energetyczną i krzesło Larry'ego zawisło 1,5 metra nad ziemią wśród snopów iskier. Zaraz jednak strażacy jadący w ślad za nim wyłączyli zasilanie w całym rejonie i balonowy pilot ocalał. Policjanci LAPD* pomogli mu wyplątać się z linek, ale zaraz aresztowali go za niezgłoszony do kontroli powietrznej lot bez uprawnień pilota, dokonany na niezarejestrowanym statku powietrznym. Od razu też wlepili mu karę 1500 dolarów, a czekała go jeszcze sprawa karna.
Na zdjęciu Larry Walters tuż przed startem z podwórka Carol Duesen.

Na pytanie reportera, dlaczego poleciał w taką podróż, Larry odpowiedział: "Człowiek nie może ciągle siedzieć w miejscu". Trzydzieści lat temu byłem taki sam.

* LAPD - Los Angeles Policy Department

środa, 8 lipca 2009

GPO

W mieście Łodzi od pewnego czasu działa GPO - Grupa Pewnych Osób, która zajmuje się naprawianiem i poprawianiem spraw zaniedbanych przez władze miasta. Zaczęli od ulicznych zadeptanych i zasranych przez psy trawników. Przekopali je, zasiali trawę i ogrodzili. Ostatnio zajęli się ścieżkami rowerowymi, które przy zjeździe z chodnika na jezdnię zamiast łagodnego podjazdu, miały 3 - 4-centymetrowe krawężniki. Przez ten idiotyzm trzepało rowerem, a i koła ucierpiały. Pewnej nocy podjęli akcję z tzw. szybkim cementem i podmurowali podjeździki w newralgicznych miejscach. Podobnych akcji było więcej i licząca kilkadziesiąt członków GPO stała się znana w Łodzi i aprobowana przez mieszkańców, a także władze miasta. Do tego stopnia, że ostatnio w magistracie zatrudniono 2 członków GPO. W mieście znana się także stała "Czarna Kropa", czyli oznaczenie przez GPO miejsc wstydliwych, zaniedbanych i wytypowanych do "naprawy". Oprócz przyklejenia tam białej kartki z wielką czarną kropą, również w internecie GPO ogłasza miejsca, którymi "zaszczyciła" Czarną Kropą. Gdyby w Krakowie powstała podobna grupa, z pewnością bym do niej przystąpił i w miarę skromnych sił pomagał w "naprawianiu" naszego miasta.

Aneks do "Bulwersacji"

Zapomniałem wczoraj dodać, że marzenia Issei Sagawy ostatnio ewoluowały i wzbogaciły się o jedną fantazję: teraz ON pragnie zostać zjedzony przez piękną białą kobietę. Co wcale zmniejsza jego apetytu na "białe" mięsko.

wtorek, 7 lipca 2009

Kulinaria


Oto mój dzisiejszy obiadek; biała kiełbasa usmażona z cebulką, młode ziemniaki z koperkiem i sałatka z zielonych pomidorów. Nie pamiętam, czy taka sałatka znana jest w Japonii, ale zapewniam, że smaczna, lekko kwaskowata, ze specyficznym smakiem. O białej kiełbasie już pisałem.

Bulwersacja

Przeczytałem ostatnio w "Dużym Formacie" (magazyn Gazety Wyborczej) dość obszerny materiał o japońskim kanibalu Issei Sagawie. Publikacja miała tytuł "Smak ciała białej kobiety", ale o wiele więcej mówiący był podtytuł: "Dlaczego Issei Sagawa jest w Japonii celebrytą, a nie więźniem czy pacjentem szpitala psychiatrycznego".
Podczas pobytu w Paryżu w 1981 roku (studiował na Sorbonie) zabił swoją holenderską koleżankę i zjadał ją po kawałku przez wiele dni. Francuski sąd uznał go za chorego psychicznie, a bogaty ojciec doprowadził do jego ekstradycji do Japonii, gdzie po 15 miesiącach wypuszczono go ze szpitala na wolność. Od tego czasu stał się jakby japońską dumą narodową (na szczęście nie dla wszystkich Japończyków) i celebrytą. Udzielił mnóstwa wywiadów, grał w filmach erotycznych, napisał książkę o kanibaliźmie i nie ukrywa swej trwającej nadal fascynacji smakiem ludzkiego (kobiecego z białą skórą, bo Japonki go nie podniecają) mięsa.
Bardzo lubię i szanuję japońską kulturę i Japończyków, ale irytuje mnie takie traktowanie tej sprawy i tego człowieka. W Europie, nawet gdyby nie ukarano takiego zboczeńca, siedziałby bardzo długo, lub do końca życia w "psychiatryku", a gdyby nawet doszło do jego uwolnienia, nikt nie robiłby z niego gwiazdy.
Na szczęście wiem, że sporo Japończyków również dziwi się, dlaczego Sagawa nie został powieszony jak człowiek o podobnej umysłowości, gwałciciel i morderca czterech dziewczynek - Tsutomo Miyazaki.

Na zdjęciu Issei Sagawa (jap. Sagawa Issei) w swoim tokijskim mieszkaniu.

sobota, 4 lipca 2009

Ogródek domowy, Palikotówka i wielkie żaglowce





Na pierwszym zdjęciu widnieje kaktusek kupiony przez nas ze względu na "uszaty" charakter. Jak wiadomo, posiadał kiedyś parę "uszu", które wkrótce wzbogaciły się o "trzeciego brata". Z czasem zaczęły na nich wyrastać dość ciekawe przydatki. Niestety w wyniku nieostrożnych manewrów z udziałem storczyka jedno ucho odpadło, ale posadziliśmy je w osobnej doniczce. Jak widać przyjęło się i wyrosła mu z boku brodaweczka, a na szczycie dwa zaczątki nowych wyrostków (zdjęcie drugie).

U "grubasa" (zdjęcie trzecie) występuje syndrom przerastania rodziców lub starszych braci, czyli boczne odgałęzienia, które były kiedyś zaledwie małymi kikutkami, obecnie są większe od glónej łodygi.

"Toge-ciam" z początku rósł niemrawo, ale ostatnio dostał kopa i wypuścił wreszcie normalne listki, a także rozszerzył się u góry. Nie wiem jak to będzie dalej, bo u dołu jest nienaturalnie cienki (zdjęcie czwarte).

Na ostatnim zdjęciu jest nasz nowy nabytek - zaszczepiony na zielonym kaktusie inny gatunek, czyli kaktus czerwony.


Nasz bardzo znany z kontrowersyjnych wypowiedzi i metod działania poseł PO Janusz Palikot, ostatnio zdenerwował się działaniem innego polityka, właściciela nowo nabytej wytwórni alkoholi.
Janusz Palikot też jest producentem alkoholi i ma w swojej ofercie wódkę "Palikotówkę", oraz jej odmianę - "Palikot Vodka". A jego rywal ma w projekcie produkcję wódki "Palycot", a nawet pokazuje już projekty nalepek na butelki. Poseł Palikot grozi sądem za kradzież dóbr intelektualnych. Kibicuję Palikotowi, bo go lubię.

W gdyńskim porcie zbierają się największe i najpiękniejsze żaglowce świata, bo niebawem ruszą stąd do wielkiego wyścigu. Wśród nich nasz "Dar Młodzieży" (następca słynnego "Daru Pomorza") zajmuje godną pozycję.

Muszę kończyć, bo strasznie piecze mnie oparzona przed chwilą noga. Przy zdejmowaniu doniczek z parapetu wysypałem ziemię, następnie strąciłem ze stolika termos ze świeżo zaparzoną herbatą. Termos spadł na podlogę, korek wyskoczył, herbata wylała się na wykładzinę (razem z fusami), a ja usiłując to ratować wylałem sobie wrzątek na stopę z delikatnym naskórkiem po chorobie. AAAAAAAAAAAAAAAAAAJ!!!!

piątek, 3 lipca 2009

Niemiłe przygody i slajdy







Wcześnie rano obudziły mnie grzmoty i szum ulewy. Gdy trochę ucichło, poszedłem pod parasolem na zakupy i na pocztę, oczywiście przez długi tunel. A tam niemiła niespodzianka: prawie połowa tunelu pod wodą sięgającą powyżej kostek. Młodzi, piękni i sprawni szli górą, czyli po rurach ciepłowniczych, a takim jak ja pozostało podwinąć spodnie i brodzić. Po przejściu "brodu" niepotrzebnie jak się później okazało odwinąłem z powrotem nogawki jasnych spodni, bowiem przemoczone buty zabarwiły na brązowo (puściła wieloletnia warstwa pasty do butów) końce nogawek. Po powrocie do domu natychmiast zamoczyłem spodnie w gorącej wodzie z proszkiem do prania, niestety brązowe plamy pozostały. Jednak znalazł się niezawodny i wypróbowany sposób: do wody przy płukaniu dolałem "bielnaru", czyli wybielinki na bazie chloru i chyba zaczęło puszczać. (...) Przed chwilą sprawdziłem: puściło całkowicie.

Pokazuję dzisiaj następne kilka slajdów (przepraszam za słabą jakość przekazu).
Od góry:
Ręka Marka (sensei) w czasie demonstrowania sposobu trzymania pędzelka przy pisaniu kanji.
Koleżanka studentka Paulina.
Ta sama koleżanka, ale w prawym dolnym rogu obok pędzelków widać moje "Ai".
Przysypany śniegiem krzak.
To samo jeziorko zimą, gdzie latem Ayano karmiła łabędzie.
Ręka, która była biała, po pomalowaniu przez sąsiadkę-malarkę.

czwartek, 2 lipca 2009

Osamotniony







No i stało się. Ayano wczoraj wcześnie rano wyjechała. Oczywiście odprowadziłem ją na dworzec, a po powrocie w domu czekała na mnie pustka i cisza. Trochę posiedziałem przy komputerze, trochę oglądałem TV, wreszcie wypiłem pół butelki włoskiego wina i pół małej flaszki wiśniówki.
Na szczęście nie miałem dziś rano kaca (mała dawka) , bez problemów z samopoczuciem pojechałem do Urzędu Pracy i załatwiłem wszystko co trzeba. Po drodze w drodze powrotnej odebrałem wywołane slajdy w "Foto-Jokerze" w "Galerii Krakowskiej". Na zamieszczonych slajdach widać karmienie naszych płaszowskich łabędzi przez Ayano, oraz fragment mojego pokoju ( za dnia i nocą).
P.S. Pręgi widoczne na slajdach spowodowane są taką a nie inną reakcją internetowej kamerki na podświetlanie slajdów nocną lampką przez papier do pieczenia ciasta.