niedziela, 30 maja 2010

Powtórka z koszmaru

Mój oddech ulgi był niestety przedwczesny. Idzie następna fala ulewnych deszczów i chyba następna fala powodziowa. Przecież to koszmar, jakiego nie pamiętam przez kilkadziesiąt lat życia. Nie wiadomo, czy tym razem wały namoknięte już poprzednio wytrzymają i nie wiem, czy teraz ewakuacja nie stanie się naprawdę potrzebna. Ale teraz ewakuują nas razem z Ayano, która jest w drodze do Warszawy (teraz chyba startuje po przesiadce w samolocie z lotniska w Moskwie).
Właśnie po całym słonecznym dniu teraz (godz. 17) zrobiło się ciemno i słychać grzmoty nadciągającej burzy.

sobota, 29 maja 2010

Powodziowa trauma

Ludzie uratowani z powodzi często w ręce mają tylko siatkę-reklamówkę z ocalonymi drobiazgami, dokumentami itp. Pewna starsza pani miała tylko torebkę z lekarstwami - to było najważniejsze. Mnie poruszyła wzmianka o kobiecie, która stała na wale i czekała na jakąkolwiek łódź, która zabrałaby ją z powrotem do zatopionego domu. Miała tylko reklamówkę z ziarnem dla kur. Te kury, to wszystko co ocalało z jej dobytku; ptaki wskoczyły na dach domu i teraz siedzą tam głodne. Jak wiele innych osób, ta pani będzie musiała zaczynać od zera, a właściwie od kilku zmokniętych kur.
Inny przykład, to mężczyzna - właściciel kilku małych koników, kucyków. Gdy woda zalewała jego obejście, proponowano mu ewakuację, ale wolał zostać ze swoimi zwierzętami. Widziałem w TV, jak w środku podtopionego budynku siedział przy kupce siana otoczony konikami, a one trzymały się blisko niego, wpatrzone w jego twarz.
W jakiejś szkole na materacach nocują ludzie w podarowanych ubraniach, niektórzy płaczą. Nie mają już swoich domów, nie mają nic oprócz uratowanego życia.

piątek, 28 maja 2010

Czachan (chahan) po polsku, czyli bez ryżu





W Japonii jest już godz. 5 rano, ale tutaj to dopiero kolacyjna pora (g. 22). Zajrzałem do lodówki, a tam resztka pomidorowego sosu. W rondelku trochę gotowanych zimnych młodych ziemniaczków z dzisiejszego obiadu. W drugim rondelku 2 ugotowane jajka z wczorajszego obiadu. Pokroiłem więc cebulę i wrzuciłem ją na patelnię z tłuszczem. W czasie jej przyrumieniania kroiłem ziemniaczki i jajka na drobną kostkę. Wszystko smażąc wymieszałem z dodatkiem sosu pomidorowego, pieprzu i soli. Powstało coś w rodzaju czachanu (chahan). Położyłem na próbę po porcji na każdą połówkę bułki z margaryną i z wierzchu przybrałem majonezem kieleckim. PYCHOTA!!!

Obiadek




W płaszowskim sklepie pojawił się jakimś cudem schab bez kości (wiecznie jest tylko z kością, czego nie znoszę), więc kupiłem wczoraj kawałek na 3 kotlety. Przyrządzałem już schaboszczaki saute i panierowane, ale zawsze były twardawe. Włączyłem więc rano komputer i w polską przeglądarkę google'a wpisałem: - "żeby kotlet schabowy był miękki". Ukazało się mnóstwo porad, często sprzecznych z sobą. Na zdrowy rozum wybrałem jedną, polecającą m.in. smażyć kotlety powoli, na małym ogniu i pod przykryciem. Niestety porada, żeby do jajka przy panierowaniu dodać wody, nie zdała egzaminu; panierka miała skłonności do odklejania się. Jednak co do smażenia, wszystko wyszło dobrze. Kotlet był miękki i kruchy, naprawdę pyszny. Jako dodatek zastosowałem paprykę konserwową. Jest fajna, ale niezbyt pasuje do kotleta.

P.S. Kamerka w wyniku kontrastu z jasnym talerzem i ziemniaczkami trochę zafałszowała obraz kotleta. W rzeczywistości nie był on tak ciemny, prawie czarny. Miał smakowity rumiany kolor.

Piękny przykład, niestety jedyny

Sprawdzałem przed chwilą listę kandydatów na prezydenta RP. Trudne zadanie, bo w sieci nie ma konkretnej listy (!), jedne źródła podają, że jest na niej 10 osób (bez nazwisk!), inne że 26 ( też bez nazwisk), jeszcze inne podają nazwiska, ale jako osoby kandydujące, lub mogące kandydować. Skandal! Sprawdzałem, ponieważ parę dni temu jedyny raz usłyszałem w radiu wiadomość, że kandydat Bogusław Ziętek (nie znam) po tym, jak zorientował się iż nie ma żadnych szans, postanowił pieniądze na kampanię wyborczą przeznaczyć na pomoc dla powodzian. Brawo, brawo, ale dlaczego już nikt nic na ten temat nie mówi? Dlaczego nikt z polityków go nie chwali? Wg mnie odpowiedź jest prosta. Nikt z pozostałych kandydatów bez szans nie chce, by powstała swoista presja przykładu, że powinni zrobić to samo. Przecież wiadomo, że o urząd prezydenta tak naprawdę będą walczyć tylko Bronisław Komorowski (PO) i Jarosław Kaczyński (PiS). Tylko oni wchodzą w grę, po co więc pozostali (8 lub 24 osoby) mają marnować masę pieniędzy na kampanię? To wiedzą tylko oni.

czwartek, 27 maja 2010

Prawie po powodzi

Na naszym terenie, czyli na południu Polski jest już po powodzi. W mediach mnożą się ostrzeżenia (i słusznie) przed piciem wody nieprzegotowanej, a na terenach popowodziowych o picie jedynie wody butelkowanej lub dostarczanej w cysternach po przegotowaniu. Nie wolno jeść niczego, co miało jakąkolwiek styczność z powodziową wodą. Nawet produkty zamknięte w słoikach lub ofoliowane nadają się tylko do wyrzucenia. I nawet naukowcy nie są w stanie dokładnie stwierdzić, jakie świństwa mogą dostać się do naszych organizmów, jeśli nie będziemy ich słuchać. Woda przedzierała się przecież przez pola z nawozami (sztucznymi i obornikiem), cmentarze itd.
Na północy kraju fala powodziowa na Wiśle i Odrze wpływa już do Bałtyku. Wczoraj w TV widziałem, jak morze u ujścia Wisły jest żółtawo-brunatne na wiele kilometrów wgłąb siebie. Jak przy ujściu Amazonki. Ale w tej brązowej morskiej wodzie pływa wiele utopionych ciał krów, świń i innych zwierząt. Wiele dzielnych ludzi ciężko pracuje jeszcze przy ratowaniu innych. Pokazano strażaków ochotników, kobietę i mężczyznę. Kobiecie zajętej akcją ratowniczą woda zalała i zniszczyła w tym czasie dom, a strażakowi całe wielkie pole ogórków. Nie mieli kiedy zająć się swoim dobytkiem. Myślę że władze powinny im to jakoś wynagrodzić.

niedziela, 23 maja 2010

Posiadanie roślinek

Przy myciu okna kątem oka spoglądałem na telewizyjny program "Zacisze gwiazd". Polega on na odwiedzaniu z kamerą domów znanych postaci - artystów teatru, filmu, muzyki lub czasem ludzi pióra. Niestety odwiedzającą jest niezbyt wg mnie sympatyczna pani. Ma świdrujące kaprawe oczka i w jej powitaniach, serdecznościach itp. widzę kupę fałszu, a zainteresowanie prywatnymi sprawami gospodarzy w jej wykonaniu, to zwyczajne wścibstwo. Czasem oglądam ten program wyłącznie ze względu na fajnych ludzi goszczących tę dziwną panią. W dzisiejszym odcinku gospodarzem był Paweł Dłużewski - aktor i satyryk kabaretowy. Fajny gość, ale znowu zniesmaczył mnie pewien szczegół. Mianowicie prezentował on kolekcję swoich pięknych roślin doniczkowych, tłumacząc się przy tym z nieznajomości ich nazw. To prawie to samo, co piątkowe komentowanie tenisowego meczu: Chinka i Rumunka, Rumunka i Chinka. Jeśli hoduję jakiegoś zwierzaczka, to na pewno chcę wiedzieć do jakiego gatunku czy rasy on należy i na pewno nadaję mu jakieś "prywatne" imię. To samo z rybkami w akwarium: zawsze wiem jakie gatunki w nim pływają. To mieczyki, pielęgnice lub glonojady, a nie tylko "rybki". Mam kilka roślin kaktusowatych i o każdej coś wiem, a nawet każdej nadałem imię. A pan Paweł wie tylko, że ma "roślinki". To może świadczyć o tym, że nie jest z nimi zbyt związany i posiada je tylko na pokaz. Np. przed kamerą TV.

sobota, 22 maja 2010

Obiadek


Dzisiaj na obiad uraczyłem się znowu młodymi ziemniaczkami z jajkami na twardo i w sosie, tyle że tym razem jest to sos koperkowy. Mniam-mniam!

Ignorancja, lenistwo, czy chamstwo?

Moje zainteresowanie sportem jest umiarkowane, czasem oglądam jakiś ważny mecz lub wybrane zawody igrzysk olimpijskich. Wczoraj patrzyłem trochę i dzisiaj na powtórkę meczu tenisowego na turnieju WTA w Warszawie. Przyjemnie patrzeć na grę dobrych tenisistek, ale bardzo mnie irytowała ignorancja lub lenistwo pary komentatorów - Bohdana Tomaszewskiego i Katarzyny Nowak. Tego pierwszego znam od wielu lat jako znawcę tenisa i kulturalnego pana starszej generacji, o pani Katarzynie nie wiem nic. A właściwie teraz już wiem, że jest leniuchem i być może zaraziła tym lenistwem starszego pana. To skandal, żebym po 2 godzinach oglądania finałowego meczu nie wiedział, jak nazywają się zawodniczki. Przez cały czas trwania meczu słyszałem tylko, że teraz Chinka zagrała świetnie, lub Rumunka zaserwowała jeszcze lepiej. I tak w kółko do końca: Chinka i Rumunka, Rumunka i Chinka. Jakby te zawodniczki nie miały imion ani nazwisk. Czy tak trudno zapamiętać i wymówić dwa nazwiska, czy choćby imiona dziewcząt - świetnych tenisistek? Żeby się przekonać, jak trudne do wymówienia dla polskich komentatorów były te nazwiska, zajrzałem do internetu. Dopiero w sieci mogłem tego się dowiedzieć, ponieważ późniejsze komentarze innych już osób brzmiały tak samo: Chinka i Rumunka, Rumunka wygrała Turniej. No więc oglądam sportową stronę internetową i dopiero tu widzę, że były to Alexandra Dulgheru i Jie Zeng. Litości! Czy Dulgheru i Zeng, lub Alexandra i Jie to tak trudne do zapamiętania wyrazy? Przecież w trakcie meczu można od czasu do czasu dla odmiany użyć w komentarzu nazwy nacji zawodnika czy zawodniczki, ale nie przez cały mecz, bo one jakoś się przecież nazywają i trzeba troszkę szacunku dla tych imion i nazwisk. Pani Katarzyny nie znam, więc mówię tylko; wstyd panie Bohdanie!

piątek, 21 maja 2010

Koszmarny maj

Ostatnia dekada kwietnia nie odbiegała od normy, było ciepło i słonecznie, toteż podlewałem hortensje (przemarznięte), piwonię i bób regularnie co drugi dzień. 30 kwietnia wieczorem napełniłem wodą konewkę, żeby odstała się do rana, żeby wywietrzał z niej ewentualny chlor. Postąpiłem tak po raz pierwszy, odkąd mam ogródek i ta woda w konewce w łazience stoi do dzisiaj. Bo następnego dnia, czyli 1 maja była sobota, zaczynał się "długi weekend" i zaczął padać, a potem lać deszcz. I lał do wczoraj. Po dwóch tygodniach w południowej Polsce był już stan zagrożenia powodziowego i w końcu totalna powódź. Przez ostatnich parę dni byłem uwięziony w tej enklawie płaszowskiego zadupia, czyli przestrzeni między wielkim torowiskiem, a ul. Nowohucką. Nowohucką zalała woda z Wisły po przerwaniu wału powodziowego 3 dni temu, kiedy to o 5 rano waleniem w drzwi obudzono mnie, strasząc ewakuacją. Tunel na skróty, czyli "nielegalny" był nie do przejścia od początku deszczów, a ten "legalny" (pod całym torowiskiem) od 4 dni. W środę sprawdzałem ten "legalny" - stała w nim woda wysoka na jakieś pół metra. Dzisiaj postanowiłem na wszelki wypadek sprawdzić znowu, bo od wczoraj prawie nie pada - a nuż wypompowano wodę?. Moje pokonanie lenistwa zostało wynagrodzone: w tunelu jest mokro, ale można normalnie przejść. Mogłem kupić to, czego w sąsiednim sklepie jak zwykle nie ma, a poza tym wiem, że mam wreszcie normalny dostęp do Dworca Płaszów. To teraz bardzo ważne w związku z rychłym przyjazdem Ayano. Od rana jest o wiele jaśniej, czasem przebłyskuje przymglone słońce, czego nie widziałem od 3 tygodni. Takiego maja nie pamiętam przez całe moje życie. Na dzisiaj zapowiadają jeszcze deszcz, a nawet burzę, ale mam nadzieję że to będzie jedynie epizod. Poziom Wisły powoli, ale stale opada.
P.S. Niestety ta wielka powodziowa fala i deszcze przesunęły się na północ i teraz zagrożone zalaniem są tamtejsze miasta, z Warszawą włącznie. M.in. najbardziej zagrożone jest stołeczne zoo.

czwartek, 20 maja 2010

Szybki obiad


Z młodymi ziemniaczkami smakuje (prawie) wszystko, również słoikowe kupne kiełbaski w sosie leczo. Muszę przyznać, że sos naprawdę dobry. Kiełbaski też, ale czuć je malizną, hi hi.

P.S.

Przy opisywaniu historii niedźwiedzia Wojtka korzystałem z publikacji w "Gazecie na Majówkę GW" (30.04.2010r.) i z zawartych w niej fragmentów kroniki 22. Kompanii Zaopatrywania Artylerii II Korpusu Polskiego, oraz książki napisanej przez Wiesława Antoniego Lasockiego i wydanej w 1968 r. w Londynie.
B.Z.

środa, 19 maja 2010

Dokończenie historii Wojtka, niedźwiedzia - żołnierza

Jak wspomniałem ostatnio, byli ludzie którzy wybrali "wolność' dla Wojtka w ciasnej i ciemnej klatce edynburskiego zoo. O sprawie pisały gazety brytyjskie i polonijne, informowało BBC. Podkreślano polityczny podtekst idei sprowadzenia maskotki armii Andersa do Polski. Tymczasem Wojtek starzał się już i miał nieodwracalne zmiany chorobowe. W prasie polskiej wobec niepowodzenia akcji, czuły do tej pory ton publikacji na ten temat zmieniono na chłodny i rzeczowy. Zaczęto nawet krytykować zbytnią gloryfikację niedźwiedzia i głosić potrzebę sprowadzenia go "z piedestału niemal bohatera narodowego do roli maskotki jednego z oddziałów". I w końcu w Polsce o Wojtku zrobiło się cicho.
Chorował kilka lat, miał zmiany artretyczne w stawach i chory przełyk. Obawiano się, że spadnie ze skały, toteż ostatnie lata spędził w ciasnej klatce. 2 grudnia 1963 r. BBC poinformowało o śmierci Wojtka. W owych czasach nie usypiano zwierząt; został zastrzelony, bo za bardzo cierpiał. Miał 21 - 22 lata, niedźwiedzie brunatne żyją średnio 35 - 40 lat. Wojtek przeszedł z armią Andersa cały szlak bojowy z Iranu, przez Palestynę, Irak, Egipt, Monte Cassino, Bolonię, Anconę, po Szkocję.
Mieszkający w Krakowie Anglik Richard Lucas chce wybudować pomnik Wojtka w naszym mieście. Założył fundację i grupę fanów na Facebooku, zainteresował tą sprawą szkoły i zamierza namówić Pocztę Polską na wydanie znaczków z Wojtkiem. Uważa, że skoro pomnik ma stanąć w Szkocji, to powinien też być tutaj. Rok temu zapytał listownie Normana Davisa, czy zechciałby zaangażować się w projekt. Odpowiedź brzmiała - "Z przyjemnością". Podobno historią niedźwiedzia zainteresował się Hollywood. O Wojtka w Instytucie Polskim w Londynie dopytywali się reporterzy telewizji japońskiej.

wtorek, 18 maja 2010

O Wojku cd.

Jedna z historyjek mówi o tym, jak kiedyś grupa polskich rybaków odwiedziła zoo, by zobaczyć Wojtka. Mówili po polsku i dawali mu smakołyki. W pewnym momencie któryś coś krzyknął, wtedy niedźwiedź zaczął szaleć, bić w pręty klatki, ryczeć. Nigdy dotąd nie zachowywał się tak agresywnie. Reszta rybaków rzuciła się z pięściami na autora okrzyku. Dozorca dopytywał się, co takiego tamten krzyknął, na co odpowiedziano mu, że to było coś brzydkiego, czego nie można powtórzyć. [Znaczyłoby to, że Wojtka uczono, które słowa są nieprzyzwoite(?!)B.Z.]
2 marca 1959 r. "Wieczór Wybrzeża" donosił: "Oliwskie zoo [Trójmiasto - B.Z.] przygarnie słynnego niedźwiedzia". Inne gazety w Polsce pisały także: "Narodowy Bank Polski przekazuje fundusze na klatkę do transportu Wojtka..., Polska Żegluga Morska deklaruje bezpłatny przewóz do Polski..., Zakłady Wybrzeża wybudowały luksusową klatkę z klimatyzacją..., Luksusowa klatka już czeka na Wojtka w oliwskim zoo!...".
Batalia o Wojtka wybuchła pod koniec lat 50. po licznych wizytach polskich rybaków w edynburskim zoo i ich opowieściach o niedźwiedziu. "Wieczór Wybrzeża" zaapelował o sprowadzenie Wojtka do Polski. Takie apele i listy ze wspomnieniami drukowały też inne gazety. Polskie ogrody zoologiczne nie cierpiały na brak niedźwiedzi brunatnych, co roku przychodziło ich na świat ok. 30 i trudno byłoby ulokować jeszcze jednego dorosłego misia, ale sytuacja oliwskiego zoo była inna. Właśnie mijała 5 rocznica jego powstania i było w trakcie rozbudowy, dlatego dyrekcja mogła zaoferować wygodne i duże lokum. Dyrektor zoo pojechał do Edynburga załatwić tę sprawę, ale usłyszał od tamtejszego dyrektora: - "Wojtek jest prywatnym depozytem jednego z kombatantów i nie może być wydany bez jego zgody". Z Edynburga polski dyrektor udał się więc do Londynu, gdzie spotkał się z byłym dowódcą 22. Kompanii Zaopatrywania Artylerii. Ten początkowo oświadczył, że nie zgadza się na wydanie Wojtka, ponieważ większość jego opiekunów przebywa w Anglii i tu, przy nich jest jego miejsce. Wkrótce jednak odkrył karty i oświadczył, że to "reżimowy rząd warszawski stara się sprowadzić niedźwiedzia do Polski, zatem ja jako szczery emigrant nie mogę oddać tak cennego symbolu komunistom". Tak więc sprawa niedźwiedzia oparła się o politykę. Prawdopodobnie w "komunistycznym" polskim zoo miałby on lepsze warunki bytu i świetną opiekę, ale tak wyszło jak wyszło.

Cdn.

poniedziałek, 17 maja 2010

Jeszcze o Wojtku

W 1947 r. przyszedł czas pożegnania. Obóz w Szkocji rozwiązywano, nie bardzo było wiadomo, co zrobić z Wojtkiem. Zabrać go do Polski? Jak? Andersowców komunistyczne władze uznały za wrogów. Jak wracać? Z niedźwiedziem? Zostawić w Szkocji, ale gdzie? W końcu zapadła decyzja o oddaniu Wojtka do edynburskiego zoo. 15 listopada dozorcy już czekali na niedźwiedzia z odpowiednimi przyrządami używanymi do przyjęcia nowego zwierzęcia. Okazały się one jednak niepotrzebne. Gdy żołnierz przyklęknął, żeby zdjąć mu łańcuszek z tylnej łapy, Wojtek polizał go po twarzy i sam wszedł do klatki. Potem dopiero rozejrzał się dookoła. Po odjeździe żołnierzy przez pewien czas rozpaczliwie zawodził. Odwiedzali go w zoo, wolno im było wchodzić za ogrodzenie. Dozorcy z przerażeniem, a widzowie z zachwytem patrzyli, jak uprawiają z Wojtkiem zapasy. Jeden z nich przynosił skrzypce i grał niedźwiedziowi. Ten poruszał wtedy łapami do tyłu i do przodu. Jednak nie był to już ten sam niedźwiedź, w jego zachowaniu przeważał smutek. Miał wspólny wybieg z innymi niedźwiedziami, ale nie lubił ich towarzystwa. Wdrapywał się na skałę pośrodku wybiegu i tam drzemał. Złaził stamtąd natychmiast, gdy usłyszał polską mowę. Pewna pani wspominała, że gdy była tam w 1961 roku, "trzy niedźwiedzie leżały na szczycie skały i żadna zachęta ze strony zwiedzających nie była w stanie ich przekonać, żeby się odwróciły. Dopiero gdy mój mąż zawołał po polsku, Wojtek podniósł się, zszedł na dół i zbliżył do ogrodzenia". Dziś w edynburskim zoo nie ma śladów po Wojtku, tylko na stronie internetowej wymieniony jest jako najsłynniejszy lokator. Raymond Russel - pracownik zoo od 30 lat, wspomina że była tu pamiątkowa tablica z historią Wojtka, ale prawdopodobnie skradziono ją podczas remontu w 1983 roku.

Cdn.

sobota, 15 maja 2010

O Wojtku cd.

Z Glasgow Wojtek z żołnierzami pojechał do obozu Winfield Camp pod miastem Berwick-upon-Tweed. Polacy oczekiwali tu na wieści z kraju, uczyli się angielskiego ("kto chce wracać do Polski, niech się uczy raczej rosyjskiego!"), czytali gazety, bawili się z niedźwiedziem. Pływają z nim w pobliskim stawie. Właścicielka farmy, na której terenie stały baraki obozu - Aileen Orr, do dzisiaj wspomina polskich żołnierzy i Wojtka. Pokazuje nawet ślady jego pazurów na drzewie, na które uwielbiał się wspinać. Aileen była kilkuletnią dziewczynką, kiedy usłyszała od dziadka opowieści o Wojtku. Podczas pierwszego spotkania dziadek podał niedźwiedziowi cukierka na otwartej dłoni, jak koniowi. Wojtek wyciągnął łapę, delikatnie zabrał cukierka i wsadził do pyska. Potem ilekroć widział dziadka, zawsze się w niego wpatrywał. Choćby szedł w grupie tak samo umundurowanych żołnierzy, zawsze go wypatrzył (wywęszył) i stając na dwóch łapach, kiwał na niego głową. Jego pasją było oczywiście jedzenie. Miejscowe kobiety piekły ciasta, które uwielbiał. I dżem. Dziadek wspominał: "My God, jak on kochał dżem!". Wojtek był świetnie odżywiony, mierzył 180 cm i ważył 250 kg. Chodził z żołnierzami do pobliskiego miasta Berwick-upon-Tweed, gdzie jak twierdzi pani Orr, bywał z nimi w tamtejszym pubie. Był sławny, przyjeżdżali do niego dziennikarze, opisywali historię "Voytka". Na zdjęciu w angielskim piśmie "War Illustrated" żołnierz siedzi na niedźwiedziu. Miejscowe Towarzystwo Polsko-Szkockie przyjęło Wojtka w poczet swoich członków. Kiedyś opiekun niedźwiedzia, Piotr Prendysz spotkawszy kogoś na drodze, wszczął z nim pogawędkę, kładąc rękę na karku zwierzęcia. Wojtek zaraz siadł, jakby przysłuchując się rozmowie. I tak będzie wyglądał jego pomnik; Aileen ma nawet już rzeźbę - projekt i zbiera pieniądze na jego postawienie.
Cdn.

piątek, 14 maja 2010

Obiad na poczekaniu




Skończyły się pierogi (na 1 zdjęciu pierogi ze szpinakiem częściowo polane sosem pomidorowym) i nie miałem pomysłu na obiad. W sklepie przypomniałem sobie o kupionym niedawno ryżu prawie kulistym i zobaczyłem puszkę z "warzywami egzotycznymi". Są tu kiełki fasoli mung, pędy bambusa, kolbki minikukurydzy i kasztany wodne. Fajne to wszystko, ale całe szczęście, że miałem jeszcze trochę sosu sojowego.

O Wojtku cd.

Już w Europie, a konkretnie we Włoszech, 14 lutego 1945 r. dowództwo oficjalnie zaakceptowało symbol-oznaczenie kompanii w postaci niedźwiedzia niosącego pocisk. Stało się to po walkach pod Monte Cassino, które jak wiadomo były bardzo ciężkie. Alianci przypuszczali kolejne szturmy, niestety bezskuteczne i przy ciężkich stratach. Dopiero Polakom udało zdobyć to ufortyfikowane wzgórze. Potrzebowali do tego dużego zaopatrzenia w amunicję do artylerii, które nadchodziło dużymi partiami. Brakowało ludzi do noszenia ciężkich skrzynek. W opisywanej kompanii do pomocy włączył się Wojtek i po prostu nosił skrzynie z żołnierzami. Z tym, że skrzynkę którą musiało nieść czterech żołnierzy, Wojtek dźwigał sam. Po przyjęciu symbolu, na masce każdej ciężarówki 22 Kompanii wymalowany był niedźwiedź z pociskiem. Były też odpowiednie odznaki na żołnierskie mundury i berety. Pod koniec wojny Wojtek spowodował ogromny korek na via Adriatica, w którym utknęły oddziały brytyjskie i amerykańskie. Pancerne wozy i ciężarówki stawały na widok niedźwiedzia huśtającego się na kompanijnym dźwigu stojącym na poboczu drogi.
Po kapitulacji Niemiec 8 maja 1945 widywano Wojtka we Włoszech leżącego w winnicy pod krzakami i zażerającego się winogronami.
W październiku 1946 r. II Korpus został przerzucony z Neapolu do Glasgow w Szkocji. Szkoci witający statek w porcie ze zdumieniem patrzyli na wielkiego niedźwiedzia schodzącego z polskimi żołnierzami po trapie.

czwartek, 13 maja 2010

O Wojtku cd.

Przed wyjazdem do Europy Wojtek zdążył zapisać się w pamięci żołnierzy i miejscowych cywili. Z powodu swojego uwielbienia dla kąpieli często zakradał się do łaźni przed pobudką. Nauczył się sam pociągać za sznurek zaworu, by rozkoszować się prysznicem. Niestety zużywał wtedy wodę dla całej kompanii. Pewnego dnia bladym świtem cały obóz zrywa się na równe nogi obudzony przeraźliwym wrzaskiem. Żołnierze pobiegli tam, skąd dochodził i w łaźni ujrzeli trochę wystraszonego Wojtka, a naprzeciw niego śmiertelnie przestraszonego widokiem wielkiego niedźwiedzia Araba. Był to złodziej, który postanowił ukraść żołnierzom broń i skrył się w tym celu w łaźni. Wojtek w nagrodę za czujność dostał dwie butelki piwa i pozwolenie na pozostanie w łaźni aż do obiadu. Uwielbiał jeździć samochodem, więc czasem pakował się kierowcy nawet do szoferki. Wyganiano go stamtąd, więc jeździł na pace, opierając się łapami o dach szoferki, bębniąc w nią od czasu do czasu. Arabowie, a zwłaszcza dzieci na ten widok uciekały gdzie pieprz rośnie.
Kiedyś znużony wieczorną zabawą z żołnierzami, wlazł do namiotu pewnego porucznika, położył się na jego polowym łóżku i zasnął. Porucznik późnym wieczorem wrócił z kasyna, gdzie nieco wypił i chciał pójść spać. I znowu cały obóz budzi straszliwy wrzask. Oto z jednej strony namiotu wybiega rycząc wystraszony niedźwiedź, z drugiej porucznik w samych gaciach. Oczywiście nic nikomu się nie stało.

środa, 12 maja 2010

Ciąg dalszy o wojskowym niedźwiedziu

We wspomnieniach nie ustalono dokładnie kiedy, ale pewnego dnia do Wojtka dołączył z innego batalionu drugi niedźwiedź o imieniu Michał (więc zdrobniale Misiek, Miś [B.Z.]). Podobno liczono na to, że niedźwiedzie się zaprzyjaźnią, jednak przy pierwszym spotkaniu Michał rzucił się na Wojtka. Z powodu tego wydarzenia kompania ofiarowała agresywnego Miśka ogrodowi zoologicznemu w Tel Avivie. Ogród w dowód wdzięczności dał żołnierzom małpę. Dostała na imię Kasia i okazała się nieznośna. Kradła pieniądze, papierosy i była bardzo złośliwa. Ciągnęła Wojtka za uszy i przedrzeźniała. Podobno na jej widok chował się i zasłaniał łapami oczy. Gdy w lutym 1944 roku II Korpus Armii Andersa przeprawiał się do Europy, wystąpiły problemy z kompanijnymi ulubieńcami. Do portu w Aleksandrii Wojtek dojechał koleją w specjalnie zbudowanej klatce, gdzie żołnierze dbali o jedzenie i picie dla niego, jak również polewali go wodą dla ochłody. Angielskie władze portowe robiły duże trudności z zaokrętowaniem zwierzaków. Po kontakcie z dowództwem w Kairze uzyskano zezwolenie na wejście niedźwiedzia na statek, ale małpka wróciła na ląd, gdzie angielski lekarz nie zgodził się na jej podróż statkiem osobowym. Przemycono ją jednak na innym statku, ale Wojtek oficjalnie wszedł jak pasażer po trapie. Podróż odbył na górnym pokładzie, przywiązany do masztu. Cierpiał na chorobę morską, ale usiłował łapać mewy.

Cdn.

piątek, 7 maja 2010

Niedźwiedź, który został żołnierzem

Mało kto wiedział, że w polskim wojsku w czasie II wojny światowej służył niedźwiedź, a nawet przez krótki czas dwa niedźwiedzie. Ten ważniejszy miał na imię Wojtek, a historia jego znalezienia się w Armii Andersa ma dwie wersje. Jedna brzmi tak, że ewakuowani w 1942 r. z Rosji po łagrach i więzieniach do Persji polscy żołnierze zrobili postój w górach koło miasta Hamadan, gdzie za puszkę konserw kupili małego niedźwiadka od głodnego perskiego chłopca. Według drugiej, Irena Bokiewicz 3 kwietnia 1942 r. dostała go w prezencie od polskiego oficera. W drodze z perskiego portu Pahlevi do Teheranu w górach polskie wojsko z cywilami natknęło się na grupkę chłopców z niedźwiadkiem. Irena tak się misiem zachwyciła, że jeden z oficerów kupił go dla niej. Irena trafiła wraz z prezentem do pomocniczej służby kobiecej, a niedźwiadek otrzymał lokum przy kasynie oficerskim. Gdy szykowano śniadanie dla oficerów, łaził tam wcześniej i wyjadał jajka z talerzy. Zakradł się do spiżarni i wyżarł wszystkie konfitury, a gdy zadzwonił telefon, roztrzaskał go łapą. W końcu wszyscy mieli go dość i wysłano go z wojskiem dalej.
Wracam do wersji pierwszej. Żołnierze kombinują, jak nakarmić małego; nie umie jeść konserwy ani sucharów, więc rozcieńczają skondensowane mleko, wlewają do butelki po wódce, ze szmatki robią smoczek. Chwyta w łapy, pije i zasypia z tą flachą. Tak go właśnie odkarmili w najmłodszym wieku. Potem wiadomo było, że bardzo lubi słodycze i piwo. No i oczywiście miód, który zgrabnie wybierał pazurami z puszek. Zjadał też z lubością papierosy, ale wyłącznie zapalone. Niezapalone zaraz wypluwał. Gdy dostał butelkę piwa, najpierw obwąchiwał ją z upodobaniem, następnie lizał szkło, a potem kładł się na grzbiet, brał flaszkę w łapy, przykładał do pyska i wypijał do dna. Na koniec przymykał oko i zaglądał do środka. Po piwku czasem się zataczał. Uwielbiał zabawy z żołnierzami, siłował się z nimi i boksował. Nigdy nikomu przy tym nie zrobił krzywdy.
Znawcy niedźwiedzi twierdzą, że gatunek Ursus arctos syriacus - brunatny niedźwiedź syryjski, do którego należał Wojtek, jest niemożliwy do całkowitego oswojenia, jak wszystkie niedźwiedzie. To zwierzę nieobliczalne, o ogromnej sile i piekielnie ostrych pazurach. Nawet od urodzenia wychowywane wśród ludzi, prędzej czy później stanie się dla ludzi niebezpieczne. A jednak z Wojtkiem było inaczej.

Ciąg dalszy nastąpi.

środa, 5 maja 2010

Różne kryteria uczciwości

Nadszedł czas matur, choć nie wszędzie jeszcze kwitną kasztany (ostra zima), ale jak zawsze przy tej okazji słyszę w mediach przechwałki abiturientów na temat własnej pomysłowości w kwestii przemycania ściągawek itp. W ubiegłym roku była wielka afera z przeciekiem do internetu tematów maturalnych. Stale ktoś coś kombinuje, żeby jakimś psim swędem udało się zaliczyć ten życiowy egzamin. Nawet znane i szanowane osoby wspominają o sposobach ściągania. W naszych szkołach ktoś kto nie da ściągnąć lub nie chce podpowiadać, uważany jest za wroga i nie ma przyjaciół. To przecież jakaś paranoja, żeby tyle wysiłku wkładać w sporządzanie mikroskopijnych ściągawek i ukrywanie ich w przemyślny sposób, zamiast po prostu porządnie się materiału nauczyć. W innych krajach, np. USA, uczeń czy student, który próbowałby ściągać od kolegów na egzaminie, byłby natychmiast przegrany towarzysko, nie mówiąc o bezwzględnej dyskwalifikacji ze strony władz szkolnych, uczelnianych. To co u nas jest przedmiotem przechwałek, tam jest powodem jedynie wstydu i bojkotu towarzyskiego. Kiedy w naszym kraju skończy się ta skłonność do kombinowania za wszelką cenę, to idiotyczne cwaniactwo, teraz niczym nieusprawiedliwione? Przecież nie ma już zaborców, okupanta i komunizmu - żadnej obcej władzy, którą oszukać było patriotycznym obowiązkiem. Czy ta cholerna polaczkowatość będzie w nas tkwiła wiecznie?

wtorek, 4 maja 2010

Kolejowe spory naszym kosztem

Za komuny w Polsce działała tylko jedna państwowa kolej - PKP, nie licząc kolejek wąskotorowych, czy PKL, czyli Polskich Kolei Linowych. Po upadku komuny PKP rozmnożyło się na szereg spółek-córek, jak Intercity czy Przewozy Regionalne, Cargo PKP, Interregio itd. Od paru dni media alarmowały, że z powodu zadłużenia tych spółek wobec PKP zostanie wycofanych duża ilość pociągów. I tak dzisiaj od rana w radiu i TV słyszę o 48 wycofanych połączeniach - PKP nie wpuściły na swe tory pociągów firm, które nie płaciły za użytkowanie torowisk i sieci trakcyjnych. Wycofanych pociągów ma być ok. 140. Zadłużenie ogółem wynosi ok. 400 mln złotych i podobno nic nie dały negocjacje w tej sprawie. Sytuacja wygląda tak, że wielkie firmy kłócą się o pieniądze i jedna drugiej robi szlaban na tory, ale najbardziej na tym cierpią podróżni. Tym firmy się jakoś nie przejmują. I tu przychodzi moment, kiedy wydaje nam się, że komunizm miał jednak swoje dobre strony. Bo za komuny było niewyobrażalne, żeby jakieś firmy wstrzymywały ruch kolejowy z powodu rozliczeń finansowych. Pociągi mógł zatrzymać jedynie rozkaz z Komitetu Centralnego PZPR. A tak poważnie, to martwię się, jak Ayano za niecałe 4 tygodnie dostanie się z Warszawy do Krakowa. Jeśli sytuacja się nie zmieni i nie będzie wieczornego pociągu, to prawdopodobnie stracimy jeden dzień (lub noc, jak kto woli).

niedziela, 2 maja 2010

Odbrązawiam króla

Oglądam właśnie kolejny przyrodniczy dokument, w którym kolejni realizatorzy niezmiennie zachwycają się lwami. Dla mnie nie jest to wcale jakieś szczególne zwierzę o wspaniałych cechach, król zwierząt. Królem może jest w tym sensie, że królowie bywają leniwi, tyranizując przy tym otoczenie. Pan lew czeka zawsze, aż samice upolują jakąś antylopę lub zebrę (młodziutką, lub chorą), a potem zabiera się do żarcia, odganiając żonę i dzieci. Gdy napcha królewski brzuch, wtedy łaskawie pozwala pożywić się resztkami rodzinie. Nawet gdy czasem z nudów bierze udział w polowaniu, wcale nie jest wtedy liderem. Poza tym lwy ogólnie są dość tchórzliwe, co widać w walce z bawołami afrykańskimi. Gdy są bardzo głodne i nie ma w pobliżu słabszej zwierzyny, wtedy odważają się zaatakować stado bawołów i wtedy właśnie samce włączają się w akcję. Biegną z samicami za stadem trawożerców wyszukując cielęta lub chore sztuki, ale wystarczy, żeby tylko jeden byk odwrócił się w ich kierunku, zmykają z podwiniętymi ogonami. Niejeden lew zginął od rogów i kopyt bawołów, ale rogacze niestety są głupie. Gdyby były mądrzejsze i potrafiły bardziej z sobą współpracować, rozwalałaby za każdym razem lwią grupę myśliwską. Moim zdaniem na miano Króla Zwierząt bardziej zasługuje słoń. Jest naprawdę wielki, a przy tym dysponuje większą inteligencją niż lew. No i nie jest krwiożerczy.

sobota, 1 maja 2010

Zmartwychwstanie piwonii

Zeszłego lata kupiliśmy z Ayano młodziutki krzaczek piwonii i zasadziliśmy w najlepszym kawałku ziemi naszego ogródka. Obok nie wiadomo kiedy wyrosły samoistnie onętki, których nasiona zawsze są obecne w ogródkowej ziemi. Onętki tak się rozrosły, że całkiem zasłoniły zapomnianą piwonię, tak że w marcu przy wiosennych porządkach stwierdziłem jej całkowite zniknięcie. Pod koniec marca zasadziłem 16 nasion bobu, który długo nie wschodził. Wreszcie po miesiącu pojawiły się małe, lecz dorodne krzaczki. Obok zauważyłem jakieś czerwonawe pędy i chciałem je wyrwać jako chwasty, jednak coś mnie tknęło; poczekajmy co to będzie. Kilka dni temu wybrałem się do sklepu ogrodniczego celem zakupu nowego krzewu piwonii, ale gdy pracowniczka pokazała mi je w donicach, zrezygnowałem z zakupu. Po prostu gdy je zobaczyłem, z miejsca zorientowałem się, że te czerwonawe "chwasty" u mnie, to właśnie odrodzona (i rozmnożona) piwonia. Zdziwiony powiedziałem sprzedawczyni, że przecież moja piwonia najpierw całkiem zniknęła, a teraz się pojawiła. A ona wrzasnęła: "bo ma zniknąć!", a ja zrozumiałem, że ja też, skoro nic nie kupuję. Teraz z lubością obserwuję błyskawicznie rosnące pędy piwonii (już 3!), chyba 5 cm lub więcej dziennie. Wraz ze wzrostem tracą stopniowo czerwony kolor. Dzisiaj pada deszcz, słychać nawet pomruki zbliżającej się pierwszej wiosennej burzy, a po ogródkowych betonowych "alejkach" tłumnie pełzają wielkie ślimaki winniczki (katatsumuri).