poniedziałek, 27 grudnia 2010

Wielkanocne śniadanko na kolację w Boże Narodzenie

Od wieków chyba trwa bezprzedmiotowa coroczna dyskusja rodaków co do wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą i odwrotnie. Wczoraj pogodziłem oponentów, ponieważ w drugi dzień Bożego Narodzenia na kolację zjadłem typowo wielkanocne śniadanie. Ha ha!

Miłe, śmieszne prezenciki




Wśród gwiazdkowych prezentów od bliskiej mi osoby z najbliższej rodziny znalazły się komiczne gumowe postacie ważki i konika polnego. Jak widać osoby piastujące poważne naukowe stanowisko w poważnej instytucji państwowej nie są pozbawione poczucia humoru. Zwłaszcza że ważka ma gębę faceta notorycznie pijącego piwo i tanie wino w krzakach. A "twarz" konika polnego w ujęciu en face lekko od dołu przypomina żabę. Bardzo mi się podobają te stworzonka i już mają swoje miejsce na półce.

niedziela, 26 grudnia 2010

Ostatnia kosmetyka

Oto królik już z brwiami i zawerniksowany.

piątek, 24 grudnia 2010

Moje i kupne






Oto gotowy placek ananasowy mojego wypieku (fot.1 i 2), oraz makowiec i szarlotka kupione w sklepie. To wypieki rodem z Jastrzębia-Zdroju na Śląsku. Też niezłe, choć mam zastrzeżenia do szarlotki; pomimo dobrego smaku w czasie jedzenia znajduję w niej twarde łuski z gniazd nasiennych jabłek. Ja rozumiem, że przy dużej produkcji trudno o super dokładność, ale trzeba jednak się postarać, zwłaszcza przy wyrobach mających trafić na świąteczne stoły.

Królik śmieszno-straszny

Kolejne urodziny małej M. - naszej siostrzenicy, to malowanie następnej kartki urodzinowej dla dziewczynki, która lubi różowy kolor. Ponieważ nadchodzący rok wg chińskiego kalendarza to Rok Królika, namalowałem dla M. różowego królika. Trochę może on paskudny, bo tego zwierzątka do tej pory nie malowałem, ale jest różowy, czyli dla M. może ładny, choć kamerka jak zwykle przekłamała kolor i dlatego tutaj wygląda na pomarańczowego. Nie mam już czasu spróbować namalować fajniejszego królika.
P.S. Muszę mu jeszcze domalować brwi.

czwartek, 23 grudnia 2010

P.S. - skleroza


Tak się cieszyłem, że udało mi się znaleźć skórki pomarańczowe, a zapomniałem o nich całkowicie. No cóż, będzie pretekst do upieczenia następnego ciasta za tydzień - na sylwestra i Nowy Rok.

Ciasto ananasowe











Zawsze przy różnych okazjach piekłem "momoringowca", czyli ciasto z brzoskwiniami z puszki plus jabłka na wierzchu, według podstawowego przepisu od Ayano, trochę przeze mnie wzbogaconego o rodzynki, aromaty i te jabłka właśnie. Tym razem postanowiłem zamiast brzoskwiń pokroić do ciasta ananasa z puszki. Tak więc najpierw ucieram kostkę masła (200 g) z cukrem (pudrem dla ułatwienia - 160 g), (fot.1), następnie dodaję 4 żółtka (fot.2) i nadal ucieram. Gdy masa jest już gładka, mieszając dosypuję stopniowo 200 g przesianej mąki. Dodaję 2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia i tyleż samo cukru wanilinowego (prawdziwy waniliowy jeśli już znajdziemy, to jest strasznie drogi). W tak zwanym międzyczasie z 4 białek ubijam pianę i dodaję ją do masy równocześnie z ananasem, namoczonymi rodzynkami i suszonymi morelami (fot.5,6,7,8,4), oraz dolewam aromaty - migdałowy i cytrynowy po 3/4 buteleczki 10 ml.
Gotową masę wykładam do prodiża wyłożonego wcześniej papierem do pieczenia i posmarowanego lekko margaryną. Włączam prodiż na 45 - 50 minut i gotowe.

sobota, 18 grudnia 2010

Mikołajkowo-Gwiazdkowe niespodzianki





W ubiegłym roku w noc św. Mikołaja (5/6 grudnia) na klamce u moich drzwi do mieszkania zawisło małe kolorowe pudełeczko zawierające pięknego ceramicznego jeżyka. Głowiłem się kto z sąsiadów mógł być owym Mikołajem aż do sierpniowego wieczoru, kiedy na ogrodowym zebraniu mieszkańców naszego domu wyjaśniłem tą sprawę za pomocą niewinnego fortelu. Wiedząc że jedni z sąsiadów prowadzą pracownię ceramiczną, pokazałem jeżyka i zapytałem, czy to ich robota. Zapomniawszy widocznie o anonimowym prezenciku przytaknęli ochoczo, sprawa była więc jasna. Postanowiłem wówczas, że muszę w grudniu jakoś się zrewanżować. Szybko nadszedł ten grudzień i wziąłem się do roboty - namalowałem ich małego żółtego pieska w gwiezdno-księżycowej scenerii, obok niego miseczka i piłka do zabawy. Niestety nie zdążyłem obrazka sfotografować; trzeba było go szybko zawiesić na ich klamce na wieść, że wyjeżdżają na święta.
Dzisiaj rano wracając z zakupów spotkałem sąsiadkę, która z entuzjazmem zaczęła dziękować za prezencik. Oczywiście nie pomogło moje udawanie, że o niczym nie wiem. Po chwili miła sąsiadka rozwiała moje wątpliwości co podobieństwa portreciku pieska do oryginału (malowałem z pamięci, a widziałem może 3 razy), a także stwierdziła, że uchwyciłem go w jego ulubionej pozie. Na koniec zapytała, czy zaglądałem do swojej skrzynki pocztowej. Po pożegnaniu wyjąłem z tej skrzynki rewanżowy prezencik od nich. Jest to anioł z kwarcu różowego, a właściwie aniołek, bo jest mniejszy od zapalniczki. Do aniołka załączono obszerne objaśnienie dotyczące właściwości tego minerału. Oto fragmenty: "Kwarc różowy niesamowicie uzdrawia (...) nasze relacje ze światem i innymi ludźmi. (...) Zaznaczają się [w nim] właściwości ochronne (...) Kamień ten odpędza zło we wszelkiej postaci. Przyciąga dobre zdarzenia...".
Kwarcowy aniołek bardzo mi się podoba, jest bardzo przyjemny w dotyku. Natężenie różowego odcienia w barwie zmienia się w zależności od oświetlenia. Będzie stał zawsze blisko mnie.

środa, 15 grudnia 2010

I śmieszno i straszno... (było)

Właśnie obejrzałem film "Skarga" w reż. Jerzego Wójcika z 1991 r. Opowiada on o czasie rozruchów na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. i o gehennie rodziców zastrzelonego przez milicję chłopaka - ucznia szkoły średniej, który przypadkiem znalazł się w tłumie demonstrantów. Dramat rodziców polegał na długo trwającej walce o zobaczenie zwłok syna, potem o wydanie ciała i możliwość chrześcijańskiego pogrzebu. W końcu po wielu tygodniach odbył się nocny pogrzeb syna z fałszywym księdzem (przebranym milicjantem), który nie znał nawet liturgii i zasad ceremonii, w asyście milicji, cichaczem. Władzom chodziło o to, żeby pogrzeby ofiar Grudnia nie stawały się kolejnymi antykomunistycznymi manifestacjami.
A mnie tej nocy znowu przypomniał się czas późniejszy o 11 lat, czyli stan wojenny, trochę na wesoło, żeby poprawić sobie nastrój i lepiej spać. Bo cały ten ustrój PRL-u wraz ze stanem wojennym był śmieszno-straszny. Po pierwszych paru dniach osłupienia i odrętwienia Polacy wracali do życia. Ja i moi koledzy byliśmy przecież młodzi, więc nie w głowie było nam wyrzekanie się nocnych imprez i popijaw. Nieszczęście było, gdy brakło alkoholu po godzinie milicyjnej, ale znaliśmy przecież rozmaite meliny (czytaj: punkty z nielegalną sprzedażą wódki) i stać nas było na podwójną cenę flaszki, jak i na podwójną taryfę nocną taxi. Problem był w tym, że po godzinie 22 każdy przechodzień na ulicy był zatrzymywany przez liczne patrole milicji, ZOMO czy wojska, legitymowany i sprawdzany pod względem legalności pobytu poza domem w nocnej porze. Jeśli zomowcy spostrzegli taksówkę z pasażerem, też często ją zatrzymywali w celu prześwietlenia nieszczęśnika. Gdy wybierałem się w takiej sytuacji taksówką po alkohol, brałem więcej gotówki, a na melinie kupowałem o 2 flaszki więcej niż trzeba. Pod znajomą bramą taksówkarz czekał, a ja rozglądałem się dyskretnie, czy dom nie jest obserwowany, żeby niechcący nie wsypać handlującej "babci". Czasami jednak już w środku okazywało się, że siedzi tam paru milicjantów i raczy się wódeczką. Oczywiście starsi rangą; zwykli szeregowi chodnikowcy nie mieli dostępu do melin - to oni mogli ewentualnie wymyślać zasadzki na kupujących. Większa niż trzeba ilość gotówki potrzebna mi była w przypadku zatrzymania taksówki przez patrol w drodze po alkohol; wtedy miałem możliwość przekupienia mundurowych. Oczywiście najpierw sprawdzali, czy nie ma mnie na specjalnej liście osób do natychmiastowego zamknięcia, następnie jeszcze przez radio badali, czy mam czyste konto. Dopiero po tej procedurze można było przystąpić do negocjacji, oczywiście nie przy taksówkarzu. Z reguły wystarczał 1000 złotych, zaś w drodze powrotnej, gdy już miałem 'towar", dawałem flaszkę, co było bardzo mile widziane. Gdybym nie posiadał tych środków i umiejętności perswazji, trafiłbym do milicyjnego aresztu, a po 48 godzinach, lub już nazajutrz rano do kolegium d/s wykroczeń w trybie doraźnym, gdzie wlepiono by mi wysoką grzywnę do natychmiastowej zapłaty. W przypadku braku gotówki od razu zamiana na areszt do 3 miesięcy. Takie to były straszno-śmieszne czasy. Znosiłem to z uśmiechem i śmiechem, bo byłem młody.

P.S. System karania w trybie doraźnym w sądach i kolegiach funkcjonował okresami również przed i po stanie wojennym, z tym że w stanie wojennym kary były ostrzejsze i częściej stosowano bezwzględny areszt.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

29 rocznica SW

29 lat temu usłyszałem rano w radiu, a za chwilę w TV ohydne obwieszczenie wygłaszane przez generała Jaruzelskiego o wprowadzonym właśnie w nocy stanie wojennym na terenie całego kraju. Mieszkałem wtedy chwilowo u znajomej na odległym od centrum osiedlu Kozłówek. Nie jeździły tramwaje ani autobusy, taksówek też nie było widać, więc ponad godzinę szedłem w śniegu i mrozie do Rynku Głównego, przede wszystkim po to, żeby zobaczyć się z kolegami, omówić sytuację i napić się wódki. O interesach nie myślałem wcale. Po drodze mijałem wozy pancerne, ciężarówki pełne wojska i ZOMO i ich uzbrojone patrole grzejące się przy koksiakach stojących u wylotów ulic. Tak bardzo świeżo mam to w pamięci, że aż nie chce się wierzyć - minęło już prawie 30 lat! Pamiętam każdy szczegół z warunków stanu wojennego, wszystkie utrudnienia i absurdy, które innym mylą się, lub uleciały z pamięci. Pamiętam dokładnie dzień i godzinę mojego internowania, a właściwie zatrzymania, bo decyzję o internowaniu na piśmie wręczono mi 48 godzin później. To samo z dniem mojej ucieczki, a potem pojmania i ponownego uwięzienia, a po wielu miesiącach uwolnienia. To zdecydowanie najlepsze wspomnienie z tamtego czasu.

Powrót zimy



Odwilż minęła, ale nie ma dużego mrozu. Teraz w południe jest minus 3 stopnie, bardzo sprzyjające opadom śniegu. Tak więc bałwanek znowu zmienia się w śniegową babulinkę, płot ma białą koronę, na taczkach rośnie sterta ilustrująca jaka warstwa śniegu aktualnie leży na ziemi.

sobota, 11 grudnia 2010

Finał

A tak wygląda kombinowana fasolka po bretońsku z warzywami. Smakuje jeszcze lepiej.

Szykowanie obiadu na kilka dni






Wymoczoną przez dzień i wieczór fasolę (fot.1) podgotowałem godzinę w nocy, soląc ją i dodając listków laurowych oraz ziela angielskiego, więc w południe pozostało niedużo czasu na przyrządzenie całości. Pokroiłem kiełbasę i przyrumieniłem ją na patelni, dodając po chwili poszatkowaną cebulę (fot.2 i 3) i wrzuciłem do gara. Dawno temu dodawanie do fasolki warzyw uważałem za dziwactwo pewnej starszej pani, która gotowała dla całego domu, w którym mieszkałem. Dzisiaj jednak sam do gara z fasolką wrzuciłem marchew i pietruszkę, po uprzednim "ogoleniu" ich specjalną maszynką i pokrojeniu w plastry (fot.4 i 5). Teraz przyszła kolej na zaprawienie potrawy koncentratem pomidorowym i kilkoma posiekanymi ząbkami czosnku. Na końcu zasmażka, ale też niezwykła, bo zrobiona na bazie przyrumienionej cebuli. Tu nie miałem już czasu na zdjęcia - robota paliła mi się w rękach, fasola robiła się zbyt miękka.

piątek, 10 grudnia 2010

Pierwszy krok - moczenie fasoli

Sucha fasola po wypłukaniu moczy się i powoli pęcznieje do jutra. W nocy trochę można ją podgotować, żeby jutrzejsze jej przyrządzanie krócej trwało. Drobne "jaśki" staną się 2 razy większe.
W sklepie czy na bazarze można kupić też moczoną fasolę, ale wtedy wychodzi drożej, poza tym mam już wyliczone, że na mój duży gar potrzeba dokładnie 0,5 kg suszonego "jasia" i 0,5 kg kiełbasy. Dla urozmaicenia smaku należałoby dodać boczku, ale wtedy gdy robię "fasolkowe" zakupy, nigdy go nie widzę w sklepie (ładnego).

czwartek, 9 grudnia 2010

Na sobotę


Oto dwa podstawowe produkty na fasolkę po bretońsku, którą będę gotował w sobotę: fasola "jaś duży" i kiełbasa "toruńska".

Odwilż na chwilę

Po dwóch dniach z temperaturą +2 st. C i paru godzinach lekkiego deszczu większość śniegu zniknęła. Jednak z takiego biegu wydarzeń należy cieszyć się w okolicach marca, nie obecnie. teraz bowiem synoptycy już straszą powrotem zimy, czyli ponad 20-stopniowymi mrozami i śnieżycami.

niedziela, 5 grudnia 2010

Podróż "Che" Guevary

Wczoraj obejrzałem niezły film Waltera Sallesa "Dzienniki motocyklowe". Jest to opowieść na podstawie zapisków studenta medycyny Ernesta Guevary o jego podróży motocyklowej z przyjacielem biochemikiem Albertem Granadą przez kontynent południowoamerykański w roku 1952. Film pokazuje nie jak z Ernesta wyrósł "Che", ale jak zasiało się w nim ziarno na "Che". Spotykali się w trasie z niezmierną biedą, chorobami (spędzili sporo czasu w leprozorium z trędowatymi), ale i gościnnością i dobrocią biedaków. Obaj byli oczytani, inteligentni i bardzo ciekawi świata, a co za tym idzie - dobrymi obserwatorami wyciągającymi wnioski z podróży. Można zrozumieć co pchnęło młodego Ernesta w kierunku komunizmu i lewackiej partyzantki, a Alberta do zamieszkania na Kubie (do dzisiaj), ale wiem jedno: gdyby przeszli przez kilka sowieckich łagrów w Workucie, Magadanie czy na Kołymie, na pewno przeszły by im komunistyczne ciągoty. Tereny o których mowa widuję z samolotu w drodze do Japonii. To naprawdę nieludzka ziemia.

68. Konkurs Szopek Krakowskich




W czwartek w Rynku Głównym tradycyjnie pod pomnikiem Mickiewicza odbył się pokaz zgłoszonych do 68. Konkursu Szopek Krakowskich kolorowych budowli z drewna, cynfolii i kolorowego papieru. W tym roku jest ich ponad 100. W szopkach, podobnie jak w historycznym już kabarecie "Zielony Balonik" zawsze były obecne aluzje polityczne. Najwięcej emocji wzbudziła konstrukcja Anny Malik i jej córki Rozalii. - "W naszej szopce tradycyjnie na najwyższym piętrze zrekonstruowałyśmy Boże Narodzenie. Niżej widzimy polskie niebo, pod którym przy dźwiękach fortepianu Chopina rozgrywa się bitwa pod Grunwaldem. Wszystkiemu przygląda się nieżyjąca już para prezydencka. Z przodu umieściłyśmy polityków, którzy występują jak biblijne postacie. Są trzej królowie (...) - Barack Obama, Władimir Putin i Jerzy Buzek [polski przewodniczący parlamentu europejskiego - B.Z.]. W rolę pastuszków wcielili się Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro. Są także krakowiacy w tradycyjnych strojach - Jacek Majchrowski [prezydent miasta Krakowa - B.Z.] i Stanisław Kracik [walczy właśnie dzisiaj z Majchrowskim w drugiej turze wyborów o prezydenturę Krakowa- B.Z.]. Nie mogłam też pominąć prezydenta Bronisława Komorowskiego i jego żony".
(Za "Gazetą Wyborczą").

Na ostatnim zdjęciu od lewej: prezydencka para [pp. Komorowscy - B.Z.], i kandydaci na prezydenta Krakowa w strojach ludowych.

Kolejny dzień zimy


Śniegu coraz więcej i więcej...