poniedziałek, 30 czerwca 2008

Rakowice

Poszliśmy wczoraj na ostatni z czterech cmentarzy, które co roku odwiedzamy. To Cmentarz Rakowicki. Jak zawsze pojechaliśmy pociągiem na Dw. Główny, a potem pieszo na cmentarz, z tym że postanowiliśmy wcześniej zjeść obiad "na mieście". Wyglądało to tak, że z dworca przeszlismy na Plac Matejki, gdzie w naszej starej "Hae" ("Jadłodernia", potem "Nana", za komuny "Obywatelska" i "Jagienka") zjedliśmy bardzo dobre eskalopki. Swego czasu nazwaliśmy ten lokal "Hae" z uwagi na bzyczące zawsze tam muchy, a mucha po japońsku, to własnie "hae". Teraz po muchach nie ma śladu, a porcje obiadowe, jak zawsze podają ogromne (kiedyś jeszcze większe).
Na tym starym cmentarzu spoczywa mój dziadek i babcia ze strony ojca, a także jeden z jego braci. No i także pradziadek.
Odwiedzamy też 3 groby w Alei Zasłużonych, to artyści których znałem osobiście. Zapalamy też lampkę na grobie Tadeusza Kantora. Potem przechodzimy na drugą stronę ulicy Prandoty i tam jest jeszcze jeden grób znajomej Ayano. Stamtąd mieliśmy jeszcze darmowy pokaz lotniczy w wykonaniu świetnego litewskiego pilota. Chociaż było dość daleko, rozpoznałem go po charakterystycznym dźwięku silnika i po brawurowej akrobacji (widzieliśmy go w sobotę).

niedziela, 29 czerwca 2008

Piknik lotniczy

Wybraliśmy się wczoraj po obiedzie do Muzeum Lotnictwa na pokazy lotnicze. Impreza przewidziana jest na 2 weekendowe dni w godz. 9:00 - 18:00. Bilet wstępu - 10 zł od osoby na cały dzień. Pojechaliśmy na niecałe 3 godziny i nie żałujemy. Oprócz pokazów akrobatyki lotniczej, były tam najrozmaitsze stoiska, przebierańcy wojskowi różnych nacji (np. żołnierze amerykańscy i partyzanci Vietcongu z okresu wojny wietnamskiej), kawałek lunaparku i punkty gastronomiczne z kiełbaskami i piwkiem. Jednym słowem i święto lotnicze i festyn w szerokim tego słowa znaczeniu. Było bardzo fajnie, nie żałujemy ani jednej chwili tam spędzonej, a Ayano zrobiła sporo zdjęć, nie tylko samolotów. Po powrocie zjedliśmy ze smakiem po kawałku momowca, a potem kolację.

sobota, 28 czerwca 2008

Momowiec

Wczoraj poza zakupami nigdzie nie wychodziliśmy - Ayano zajęta była cały dzień i kawał nocy zleconym tłumaczeniem zawiłej publikacji o tematyce chemicznej. Ja też miałem zajęcie; na obiad przyrządziłem fajne curry z kurczaka z puszką krojonych pomidorów, a po południu upiekłem pyszny momowiec. Okazją była 15 rocznica naszego wspólnego życia, co prawda wypadająca w lipcu, ale po raz pierwszy od tych 15 lat nie spędzimy razem tego lipcowego dnia. Zrobiliśmy sobie więc rocznicę miesiąc wcześniej. Ayasi momowiec bardzo smakuje, mnie też. W niedzielę nastąpi dalszy ciąg obchodów 15-lecia.
Czytając "Wojnę futbolową" Kapuścińskiego, przy opisie Algierii lat 60-tych natknąłem się na wzmiankę o spotkaniu w tamtych latach autora z lekarzem z Krakowa. Od razu skojarzyłem ten fakt z doktorem Bogdanem Szczygłem, dobrym znajomym mojego ojca. Pamiętałem go jako fajnego gościa, który odwiedził nas na wakacjach w Książu Wielkim i opowiadał o Afryce. Po jakimś czasie otrzymałem jego książkę "Tubib wśród nomadów", którą czytałem kilka razy. Dzisiaj sprawdziłem to nazwisko w internecie i zgadza się. To był TEN dr Szczygieł, pochodzący z Olkusza, gdzie teraz jest Muzeum Afrykanistyczne jego imienia. Niestety zmarł w 1986 roku.

czwartek, 26 czerwca 2008

Biuro Pracy bis

Pojechałem po sześciu zaledwie dniach od ostatniej tam wizyty do Biura Pracy. Choć wszystko trwało krótko jak dawniej, to urzędaska już na wstępie mnie zirytowała, pytając o zaświadczenie o zdolności do pracy. Taki świstek potrzebny jest po przekroczeniu 30 dni zwolnienia lekarskiego, a ja miałem 8. Pytała mnie o to zanim w ogóle otwarła moją teczkę. Potem chciała mi jak kiedyś wypisać świstek do stawienia się zaraz w pokoju nr 100, ale złapała moje wilcze spojrzenie i zmieniła zamiary; do pokoju 100 mam się zgłosić 22 sierpnia. Zastanawiałem się głośno, dlaczego wszyscy zarejestrowani bezrobotni muszą stale tam na to zadupie jeździć. Przecież możemy mieć z biurem stały kontakt przez internet, potwierdzać gotowość do pracy, informować o zmianach itp. (przez komórkę też), a nie co miesiąc lub dwa przymusowo wydawać 5, 10 lub 15 zł na przejazdy i męczyć się z dojazdami. Odpowiedź jest prosta; gdyby wprowadzono kontakt internetowy, to szybko okazałoby się, że 20 lub więcej biurokratek nie ma tam nic do roboty i też poszłyby na zieloną trawkę. Tak więc one i to biuro usilnie udowadniają, że ta armia zbędnych urzędasów jest tam bardzo potrzebna i zapracowana, za pieniądze podatników oczywiście. I dlatego bezrobotny traktowany jest jak potencjalny oszust i wyłudzacz zasiłku, zamiast karać go dopiero za rzeczywiste przewinienia, jak np. niestawienie się na e-mailowe wezwanie itp.
Biurokratka oczywiście milczała. Prawda boli, po cichu też.

środa, 25 czerwca 2008

Salwator

Wybraliśmy się wczoraj po południu na salwatorski cmentarz. Po drodze załatwiliśmy sprawę przesyłki pocztowej na ul. Franciszkańskiej. W naszej dzielnicy się nie dało, bo w punkcie nadawczym Pocztexu nie mają kopert "bąbelkowych". Na wszelki wypadek kupiliśmy też znicze nagrobkowe w kiosku pod Filharmonią, bo dochodziła już 18-sta. Ayano obawiała się nawet, że cmentarz na Salwatorze mogą zamykać właśnie o tej porze. Jednak wszystko było otwarte, łącznie ze stoiskami kwiatowo-zniczowymi. Zapaliliśmy lampki na grobach Wiesława Dymnego, Joanny S., (znajomej Ayasi) i Stanisława Lema, jak co roku. Z tym że u Stanisława Lema od niedawna, przecież jeszcze 3 lata temu Ayano rozmawiała z Nim w Jego domu, z czego jest nagranie.
Wracając wstąpiliśmy do nowootwartej kawiarni nieopodal pętli tramwajowej, bardzo zresztą przyjemnej i wbrew pozorom dość przestronnej. Usiedliśmy na zewnątrz pod parasolem i w wygodnych wiklinowych fotelikach. Ayano zjadła do kawy nieznane sobie do tej pory ciasto miodowe ( wcale nie za słodkie, a nawet lekko kwaskowate), a ja wypiłem również po raz pierwszy piwo Pauliner - ciemne, ale nie porter. Może jego produkcja oparta jest na jakiejś starej recepturze ojców paulinów?
Potem zrobilismy sobie solidny spacer przez Plac Na Stawach i ul. Smoleńsk pod filharmonię, gdzie wsiedliśmy w tramwaj do domu.

poniedziałek, 23 czerwca 2008

Bigos

Przedwczoraj zrobiliśmy łazanki z młodej kapusty (nawet udane) na 2 dni, a dzisiaj również z młodej kapusty - bigos. Też udany. Jednak w obu przypadkach potrawa jest smaczniejsza na drugi dzień - po "dojrzeniu", czyli przejściu smakiem wszystkich składników, a w przypadku łazanek niebagatelną rolę odgrywa odsmażanie z przyrumienianiem.
Oprócz wyjścia na zakupy, nie planowaliśmy żadnych spacerów ze względu na duszny upał (od ósmej rano prawie 30 st.C) i zapowiadane burze. Skończyło się na jednej krótkiej ulewie z wiatrem i dalekimi odgłosami grzmotów i po kwadransie było już na asfalcie drogi zupełnie sucho.
Po poobiedniej drzemce było wspólne czytanie książki Wiktora Jerofiejewa "Dobry Stalin". Tzw. wspólne czytanie stało się naszą tradycją i polega na tym, że Ayano lub ja głośno czytamy tekst, a drugie z nas słucha. Właściwie do tej pory czytała tylko Ayano; uważałem to za świetny trening dla niej w wymowie i czytaniu polskiego, ale dzisiaj czytałem ja - po wczorajszych żalach Ayasi.
Jest to świetna moim zdaniem książka, opisująca z ironią i autoironią dzieciństwo autora i życie jego rodziny w czasach stalinowskich, gorzka autobiografia połączona z historią, bez zbytecznych komentarzy. Co jeszcze, nie wiem, bo jesteśmy dopiero na 54 stronie.

niedziela, 22 czerwca 2008

Świerszcz (?)



Wczoraj poszliśmy na festyn dla dzieci w Płaszowie, zorganizowany z okazji 50-lecia spółdzielni mieszkaniowej "Kabel" i w związku z końcem roku szkolnego. Nie ciekawił nas specjalnie program imprezy, ale jej klimat i mieszkańcy naszej przecież od 9 lat dzielnicy. Dzieciaki miały mnóstwo uciechy ze wspólnych sztuczek z magikiem, konkursu na "cios w gruszkę bokserską" itp. Ayano wypatrzyła nieopodal dwa koniki do przejażdżki za 5 zł. Jeden był kucykiem dla mniejszych dzieci, drugi natomiast dość sporym kucem. I właśnie na tym sporym kucu Ayano zrobiła dwa okrążenia łączki. Po jej kursie jeździeckim w Tokio nie należy zaniedbywać żadnej okazji do jazdy wierzchem.
Wracając do domu w tunelu zauważyłem na rękawie Ayano dużego zielonego ni to świerszcza, ni to pasikonia, ale bez skrzydeł. Przed domem zniknął z rękawa, więc uznaliśmy, że po drodze zeskoczył,
ale dzisiaj po śniadaniu Ayano znalazła go pomiędzy podwójnymi drzwiami wejściowymi do mieszkania. Teraz siedzi w pudełku po lodach z trawą i podsypką ziemną, dostał też plasterek ogórka, do którego przyssał się natychmiast, co świadczy o jego zgłodnieniu i spragnieniu. Wieczorem zostanie wypuszczony na wolność, może do naszego ogródka. Sprawdzałem w internecie, ale takiego okazu jak "nasz" nigdzie nie znalazłem (z Ayano).
Na zdjęciach jest niewyraźny, ponieważ pudełko po lodach jest trochę matowe.

piątek, 20 czerwca 2008

Gehenna

Miałem termin na stawienie się w urzędzie pracy na 17 czerwca, zawaliłem ten termin, ale miałem zwolnienie lekarskie od 17.06 do 25.06. Pojechałem dzisiaj rano na to zadupie, które władza na złość bezrobotnym wymyśliła jako siedzibę urzędu. Już na wstępie okazało się, że spod dworca nie kursują żadne busiki, jak kiedyś pod sam budynek urzędu. A tramwaj linii 5, jak kiedyś jeździł co 10 minut, tak teraz kazał na siebie czekać pół godziny. Po drodze jeszcze w tej "piątce" zepsuły się drzwi, tak że pomimo iż z domu wyszedłem o 6:20, to do urzędu dotarłem na 8:05. A tam znowu zmiana lokalizacji pokoju dla osób z nazwiskiem na Z. Najpierw dość długo był to pokój 136, potem dość krótko 133, a dzisiaj już był nr 134. Jedyną pociechą było to, że był to jedyny pokój bez kolejki, zawsze tych na Z jest najmniej. Ale zaraz mina mi zrzedła, gdy okazało się, że za 6 dni będę miał powtórkę z rozrywki, bo pani biurowa nie może wyznaczyć mi następnego terminu za 2 miesiące, lecz mam się stawić pierwszego dnia po zakończeniu zwolnienia lekarskiego. Nie pomogła interwencja u szefowej placówki, usłyszałem że powinienem siedzieć w domu aż do końca zwolnienia i dopiero potem się stawić z papierkiem. Jednak pamiętam, jak kiedyś trzeba było dostarczyć zwolnienie do 3 dni i dlatego tam dzisiaj pojechałem. Bez przerwy wszystko zmieniają; pokoje, przepisy i numery telefonów, to naprawdę kraj niespodzianek, z tym że nigdy przyjemnych. Tak jak najchętniej pozbyliby się rencistów i emerytów (do piachu!), tak teraz prowadzą politykę zniechęcania i upadlania bezrobotnych. Czy to ukochana Ojczyzna?

czwartek, 19 czerwca 2008

Persepolis

Pojechaliśmy wczoraj do kina "Mikro" na film "Persepolis". To film animowany na podstawie komiksu znanej irańskiej ilustratorki, mieszkającej obecnie w Paryżu. Nie spodziewałem się, że będzie to dla mnie tak interesujące. Jednak było, tym bardziej że przedstawiane tam wydarzenia opisane zostały wcześniej przez Ryszarda Kapuścińskiego, a ja niedawno właśnie przeczytałem jego "Szachinszacha". Poza tym bardzo mi się w tym kinie podobało to, że było nas wszystkich na widowni trzy osoby, a my z Ayano siedzieliśmy tam na domowej kanapie i nikt nie przeszkadzał szelestami cukierkowych papierków, gadaniem i łażeniem po sali.
Potem pospacerowaliśmy po mieście, następnie wysiedliśmy 2 przystanki wcześniej niż zwykle i poszliśmy piechotką wzdłuż północnego brzegu Bagrów Płaszowskich do domu. A tu jeszcze była mała robota; przesadziliśmy do ogródka bambus z domowej doniczki, na jego miejsce wsadzając wierzch ananasa, licząc na jego rozwój przez zapuszczenie korzenia. Dzisiaj zaczynają się gorętsze dni, więc ananas i zasadzony mangowiec będą wynoszone na słońce, celem stworzenia im namiastki tropikalnych warunków, co kiedyś udało mi się w przypadku mangowca.

wtorek, 17 czerwca 2008

Osoby i osóbki

Istnieje taka osoba, która jest najważniejsza dla mnie na świecie. Ale jest też druga osoba najważniejsza na świecie, a także trzecia i na tym koniec. I kropka. Tak się składa, że są to kobiety. To Ayano, Marta i Paulina. Jeszcze jest Hania, ale ona jest tak wrośnięta naturalnie w mój mózg i życiorys, że po prostu nieprzyzwoicie byłoby o niej wyjątkowo wspominać. Dzieli nas tylko dwa lata jej "młodszości", przez wiele lat mieliśmy wspólne życie i nazwisko, potem wiele następnych lat z kolei wiele nas dzieliło; np. tryb życia, przekonania, środowisko i charakter. Teraz na szczęście znowu jesteśmy blisko, ale paradoksalnie "dzięki" śmierci naszych Rodziców. Natomiast Marta, Paulina i wreszcie Ayano pojawiły się w moim życiu jakby niespodziewanie, ale i szczęśliwie.
Te dwie najukochańsze córki niestety kiedyś zaniedbywałem przez fakt rozstania z ich matkami, co wcale mnie nie usprawiedliwia. W drugim przypadku może i tak, bo matka Pauliny po rozstaniu przez lata ukrywała przede mną swój nowy adres, ale matka Marty nigdy nie robiła mi żadnych przeszkód w widywaniu się z córką. To ja obawiałem się tych spotkań i "nie miałem czasu". Ochotę nawet i miałem, ale wydawało mi się, że nie będę tam mile widziany i chyba miałem rację. Teraz jest już trochę inaczej; lata płyną, urazy znikają, krew rodzinna się odzywa...
Piszę to wszystko pod wpływem odezwania się Marty na skypie po dość długim okresie milczenia. To wszystko na ten temat.

poniedziałek, 16 czerwca 2008

Golenie ogórka i koty sieroty


Swego czasu dostałem w prezencie od siostry i szwagra obieraczkę do warzyw. Próbowałem nią obierać ziemniaki, ale okazało się to wielce niewygodne, ponieważ urządzenie to przypomina wielgachną maszynkę do golenia. Jednak okazało się, że ta maszynka świetnie sprawuje się w przypadku długich warzyw, takich jak np. ogórki "wodne", czy marchew i pietrucha.

Kiedyś jesienią przyszła do mnie sąsiadka (bardzo miła i urocza zresztą artystka malarka) i poprosiła mnie o chwilowe przechowanie dwójki znalezionych na ulicy małych kociaków - brata i siostry. Problem był tego rodzaju, że ona ma w domu dużego kota rosyjskiego, który w obronie swojego terytorium atakował te dwa maluchy. Do tego całego galimatiasu doszła kwestia szybkiego znalezienia domu dla pary kotów, albo przynajmniej jednego z nich. Kociambry były u mnie kilka dni (wspomagane pożywieniem od wspomnianej sąsiadki), aż do chwili, kiedy przypomniałem sobie o moich serdecznych przyjaciołach z dawnych lat, o których wiedziałem że kochają zwierzaki wszelkiego autoramentu bez zastrzeżeń. Zadzwoniłem do nich, informując uczciwie., że są dwa koty do wzięcia, na co otrzymałem odpowiedź, że owszem, ale mogą zaopiekować się ewentualnie jednym kocięciem. Przyjechali po godzinie i zastanawiali się, którego
basałyka wezmą do domu, a ja przy kawie podpuszczałem żonę kolegi na zabranie obu kotów. W odpowiedzi ja i jej mąż usłyszeliśmy: "Spokój, bo nie wezmę żadnego!" No dobra, weź chociaż jednego! Popijając kawkę obserwowaliśmy szaleństwa kociaków w trakcie zabaw, a gdy przyszła pora pożegnania, moja sąsiadka ofiarowała koszyk do transportu kota, kuwetę i zapas kociego jedzonka. Żegnając się z przyjaciółmi podałem im wybranego przez nich kota, a wtedy usłyszałem niespodziewane absolutnie słowa od dobrodziejki: " dobra, dobra, dawaj tego drugiego!". No i wzięli oba koty pod opiekę. Raz tam zadzwoniłem z pytaniem, czy aby kociule nie sprawiają zbytniego kłopotu, ale zostałem uspokojony pozytywną odpowiedzią.
Po przyjeździe Ayano, która wiedziała o całej kociej historii, zadzwoniłem znowu do tych przyjaciół, żeby umówić się na wizytę i obejrzenie podrośnietych kociaków. Wtedy usłyszałem: "Tych małych?" A ja: "Przecież chyba już nie są takie małe!" Na to mój kolega: "Ale te kiedyś małe mają już swoje małe!" Pojechaliśmy tam do nich i zobaczyliśmy i obfotografowaliśmy tą nową kocią rodzinę, nie omieszkając wypić za ich zdrowie i powodzenie.

sobota, 14 czerwca 2008

Święto Chleba

Pojechaliśmy dzisiaj po śniadaniu na plac Wolnica, gdzie odbywało się Święto Chleba. Oprócz występu orkiestry dętej i luźnych mów kilku oficjeli, było tam sporo straganów z fajnymi rzeczami, z pieczywem na czele oczywiście. Ale nie tylko, bo kupiliśmy tam oprócz dobrego chlebka również pyszny pieczony schabik i gotowany boczek. Był też punkt gastronomiczny z kapuśniakiem, kiszką, kiełbasą z grilla itp., stoisko z miodami, soki z warzyw i owoców, a przy miodach świece z prawdziwego wosku o różnych kształtach. Ayano z braku woskowego kota (wcześniej tam był) kupiła świecę z pszczołą. Dla mnie ważne było to, że ta impreza zorganizowana była poza Rynkiem Głównym i przez to miała bardzo fajny lokalny klimat. To też Kazimierz, ale jeszcze nie tak skomercjalizowany, jak plac Nowy i okolice.
Potem poszliśmy do Muzeum Etnograficznego na wystawę starych zabawek. Mnóstwo z tamtych eksponatów pamiętam jako swoje zabawki. Równie dobrze pamiętam drewniane żydy na sprężynkach, które do pewnego czasu były sprzedawane na Emausie w lany poniedziałek. Do pewnego czasu, bo od ładnych paru (kilkunastu?) lat drewnianego żyda na Emausie nie uświadczysz. Teraz żałuję, że nie kupiłem choć jednego, kiedy były.
W drodze powrotnej już przy dworcu płaszowskim poszliśmy na "spacerowy" obiad do nowej pizzerii "Palermo" z wielkim plastikowym kucharzem na dachu. Pizza okazała się smaczna i wielka, tak że dwa duże kawałki "sektory" musieliśmy zabrać do domu.

piątek, 13 czerwca 2008

Betoniary

Siedziałem wczoraj po południu przy komputerze i równocześnie obserwowałem przejeżdżające za oknem duże betoniarki, tzw. gruszki. Od kilku dni mój kabel telefoniczny zwisał coraz niżej, więc te samochody zatrzymywały się, wysiadał człowiek i podnosił nad gruchą kabel, przekładając go za najwyższy punkt pojazdu. Inne "gruchy" tylko zwalniały przejeżdżając pod kablem. I właśnie taka jedna tylko zwalniająca na moich oczach zerwała mój kabel i pojechała dalej. W pierwszej chwili pomyślałem tylko o telefonie, bo do niedawna miałem internet niezależny od mojej linii telefonicznej. Dopiero gdy zobaczyłem na monitorze komunikat o odłączonym internecie, zdałem sobie sprawę, że to nie tylko kwestia telefonu. Po chwili do drzwi zapukał sąsiad, który myślał że nic nie wiem o zerwanym kablu i zaalarmował o zdarzeniu. Dobrze że przyszedł, bo skorzystałem z jego komórki, żeby zgłosić uszkodzenie na Błękitną Linię. Najpierw proponowali termin 3-dniowy, ale wybiłem im to z głowy. O dziwo przyjechali dzisiaj po naszym śniadaniu, ale najpierw zajęli się awariami na sąsiednich budynkach, bo nie byłem jedynym poszkodowanym. Chłopaki uwinęły się szybko z robotą i po godzinie wszystko wróciło do normy. Nadmieniam, że ten coraz niżej wiszący kabel, to też robota betoniar i innego sprzętu jeżdżącego na pobliską budowę, która nota bene irytuje mnie jeszcze z innego względu. Mianowicie zaczęto budować kolejny blok niemal nad samą wodą. Obawiam się, że ta nasza lokalna przyroda zaginie, jak wiele innych.

czwartek, 12 czerwca 2008

Lodówka

Chyba mamy za dużą lodówkę i nie zawsze wiem, co dokładnie zawiera. Wczoraj zaintrygowała mnie mała puszeczka z otwartym wieczkiem w dalekim kącie na środkowej półce. Wyjąłem ją i... oniemiałem. To co było kiedyś koncentratem pomidorowym, zamieniło się w zielono-białą mechatą masę. Pokazałem eksponat Ayasi i oboje wydedukowaliśmy, odkąd zapomniana puszeczka leżała w lodówce. Otóż otwarłem ją jeszcze przed przyjazdem Ayano, więc około 3 tygodni temu.
Wczoraj wybraliśmy się na cmentarz w Batowicach. Tam mamy 7 grobów do odwiedzenia, ale byliśmy na sześciu. Żeby odwiedzić siódmy, trzeba tam pojechać przed 15-tą, kiedy czynne jest biuro, gdzie można ustalić położenie grobu kolegi. Pochowani tam są moi Rodzice, kuzynka i jej syn, oraz czterej koledzy. Trochę pokropił nas deszcz, ale wynagrodził nam to śpiew ptaków, oraz widok kicającej i pijącej wodę z kałuży rudej wiewiórki.

środa, 11 czerwca 2008

spacer

Rano nie robiliśmy nic szczególnego, po południu też nie, ale poszliśmy nad nasze Płaszowskie Bagry. Z północnego brzegu rzuciliśmy łyskom trochę chleba, a potem na południowym brzegu, gdy podpłynęła para łabędzi z 6-ma młodymi, nie było co im dać. Ayano stała nad samą wodą, łabędzie
mniemając, że dostaną jeść podpłynęły na metr od niej i dzięki temu zrobiła fajne zdjęcia. Niestety nie było czym tego nagrodzić i było mi głupio wobec ptaków.
W tym czasie zagadał do mnie człowiek. Interesowała go moja relacja z Ayano i jej narodowość. Przeważnie w takiej sytuacji zbywam człowieka byle czym, ale wcześniej widziałem, że on zbiera te cholerne śmieci na brzegu i spodobało mi się to; miał ubite 3 duże reklamówki tych śmieci. Zacząłem więc z nim rozmawiać, wyjaśniłem kim jest dla mnie Ayano i kim jest w ogóle. A on opowiedział, że był z żoną przez rok w Anglii, gdzie oboje pracowali. Po roku zaczęło mu brakować Polski (ma 55 lat) i zaproponował żonie powrót, na co usłyszał: "wracaj se sam". No to wrócił bez żony. Ma z czego żyć, bo prowadzi zakład szewski. W obecnych czasach pauperyzacji społeczeństwa znowu potrzebne są takie punkty, o których myślałem, że zniknęły bezpowrotnie.
Myślałem także do tej pory, że do zbierania cudzych śmieci zdolni są tylko świadomi wszystkiego inteligenci, ale jak widać niektórzy np. szewcy też potrafią myśleć i działać. Wracając z Ayano do domu, po drodze też pozbieraliśmy co się dało.

poniedziałek, 9 czerwca 2008

Dwa dni gospodarcze


Wczoraj zrealizowaliśmy to, czego ja nie zdążyłem przed przyjazdem Ayano zrobić w kwestii porządków domowych. Nie wszystko oczywiście, ale było to umycie okna, wypranie firanki i wymiana zasłon. W mieszkanku od razu zrobiło się jaśniej. Zostały też umyte fragmenty podłogi bez wykładziny w pokoju i terakota w łazience, ale te akurat rzeczy robi się na bieżąco i były zrobione na przyjazd Ayano.
Dzisiaj z powodu cieknącego kranu wybraliśmy się po uszczelki do OBI, a przy okazji do położonego tuż obok TESCO. Ustaliliśmy, że nie będziemy się tym razem spieszyć i spokojnie obejrzymy, co tam mają "na składzie". W OBI oprócz uszczelek kupiliśmy metalowe wieszaczki na ubrania, które zaraz przykręcę do drzwi w miejsce przyklejanych plastikowych. Te "plastiki" nadają się tylko do lekkich okryć - przy powieszonej np. skórzanej kurtce odrywają się. Kupiliśmy też kaktusika z "uszami". Co charakterystyczne, gdy nie spieszyliśmy się, dość szybko odnajdywaliśmy odpowiednie działy i półki. Poprzednio w pośpiechu biegaliśmy jak obłąkani i za nic nie mogliśmy odszukać półek z klamkami do drzwi.
W TESCO też spokojnie "wizytowaliśmy cały market, mieliśmy nie kupować nic do jedzenia, ale jednak jeden owoc mango znalazł się w koszyku. Pretekstem było to, że chcemy znowu zasadzić mango w doniczce. W zeszłym roku zrobiliśmy to i w czasie upałów doniczka wynoszona była do ogródka na słońce, na noc chowana do domu. W efekcie wykiełkował i podrósł piękny mangowiec, niestety jesienią podczas próby przesadzenia do większej donicy złamałem go i zmarnowałem. następna próba nie powiodła się, bo nie było upałów, ogródka i nagrzewania ziemi. Teraz powtórzymy całą procedurę wg tamtego udanego eksperymentu.
Przekonałem się tam, że pojawiają się powoli takie szufladki (tylko podobne konstrukcyjnie), jakie Ayano taszczyła dla mnie z Japonii. Podczas łażenia po tamtejszym SEIYU uznaliśmy, że wystawione tam szufladki nadają się do naszego polskiego mieszkanka.
Ayano kupiła prezenciki "dźwiękowe" dla znajomych, a ja zobaczyłem, gdzie w razie czego jest papier biurowy i inne potrzebne rzeczy.

niedziela, 8 czerwca 2008

Cmentarz

W piątek byliśmy na Cmentarzu Podgórskim, gdzie mamy cztery groby do odwiedzenia. Najpierw idziemy na grób wujka Janka, który zawsze odnajdujemy natychmiast, potem na grób "ciotki" Danki, który zabiera nam już więcej czasu, jeśli chodzi o odszukanie, ale bez specjalnych problemów.
Następnie idziemy na grób cioci Jasi. Tam szukanie jest już dłuższe, jednak znajdujemy. Na koniec pozostaje grób Piotra. W roku ubiegłym znaleźliśmy go dość szybko (pierwszy raz po pogrzebie), ale teraz nie pomogła godzina lub więcej poszukiwań. Nie wiem jaka tego przyczyna, może chwilowy brak tabliczki, może przeniesienie grobu, dość na tym, że zapaliliśmy lampkę na anonimowym, zaniedbanym i zniszczonym grobku, dla Piotra i dla tego zapomnianego, anonimowego biedaka.

sobota, 7 czerwca 2008

Po przerwie

Nie pisałem kilka dni, były one zajęte przez różne spotkania towarzyskie, które namnażają się co roku po przyjeździe Ayano. Oczywiście nie trwają całymi dniami, ale wieczorem jestem już dość zmęczony i chociaż w przeciwieństwie do czasu samotności teraz stale coś się dzieje, to nie mam siły o tym pisać. Np. w miniony czwartek mieliśmy spotkanie w Centrum Japońskim z wykładowcą i studentkami uniwersyteckiego kursu jęz. japońskiego, na który uczęszczałem przez jeden semestr. Wtedy rzuciłem pomysł takiego spotkania po przyjeździe Ayano, który został przyjęty z entuzjazmem, ale do końca maja było jeszcze daleko i jak to u nas bywa, myśleli że to się rozmyje. Jednak przekonali się, że pamiętam o tym i doprowadziłem sprawę do realizacji. Było bardzo fajnie, obejrzeliśmy w Mandze wystawę, wypiliśmy japońską herbatę i sporo pogadaliśmy. Nota bene wykładowca Marek za kilka dni wyjeżdża do Japonii, więc były tematy dodatkowe, dorady itp. Dodam jeszcze, że na spotkanie przyszedł też zaproszony przez nas syn sąsiada. Ten młody człowiek studiuje na I roku japonistyki na UJ, więc zaproszenie było usprawiedliwione, a on miał wspólne tematy z Markiem na tematy uczelniane i nie tylko.
Po spotkaniu poszliśmy jeszcze z Ayano do kina na przegląd filmów zmarłego niedawno Andrzeja Warchała, którego znałem lata i przez lata niewiele o Nim wiedziałem. Dobrze że chociaż teraz przekonałem się choć o części Jego dorobku.