piątek, 31 października 2008



Chociaż mangowiec usechł definitywnie, to pozostałe moje "pociechy" rosną jak należy i nie przejmują się końcem pory wegetatywnej za oknem. Storczyk ma zamiar znowu zakwitnąć i muszę teraz szczególnie dbać o zasilanie go specjalnym nawozem. Toge-ciam rośnie i jeszcze długo będzie miał listki, a nagamimi też sporo urósł. Jego trzecie "ucho" wyraźnie dominuje nad tymi "właściwymi". Oba sukulenty mają podobny kolor, nie wiem jednak dlaczego na fotografiach toge-ciam wychodzi zawsze prawie czarny, jakby miał za mało światła. Może to kwestia struktury powierzchni.
Dworzec Płaszów znowu ma - krótkie co prawda, ale jednak ruchliwe dni. W okresie Święta Zmarłych ludzie duzo podróżują. Nie ma tłumów z plecakami i walizami, nie ma armii młodzieży, ale jest spory ruch, pociągi są pełne.
Dzisiaj już jest o połowę chłodniej niz wczoraj. To był tylko jeden dzień takiego wyjątkowego ciepła. Dzisiaj różne służby mają mnóstwo roboty z usuwaniem skutków wczorajszej wichury w górach. To cena za to anormalne ciepełko.

czwartek, 30 października 2008

Niespodzianka

Jak widać, orzech nie ma już ani jednego liścia. Rano z niedowierzaniem patrzyłem na termometr wskazujący aż 14 st. C. W radiu teraz mówią o 20 st., ale mój termometr (od północnej strony!) wskazuje 21 st. C. W zeszłym roku o tej porze od paru dni leżał już pierwszy śnieg. Taki mamy właśnie idiotyczny i niezdrowy klimat. Czasem w środku zimy rośliny i ptaki (inne stworzenia też) głupieją, bo przychodzą bardzo ciepłe dni. Skutkuje to wypuszczaniem pączków liściowych, a nawet kwitnienie niektórych roślin, a potem wraca mróz i wszystko niszczy. Gdy nadejdzie prawdziwa wiosna, wtedy te rośliny nie mają już tyle energii, co zwykle. A kosy w czasie fałszywej styczniowej wiosny śpiewają oszałamiająco, żeby potem w mrozie zamilknąć na długo.
Dlatego kiedyś zastanawiałem się tutaj: "Co będzie?".

środa, 29 października 2008

Konsumpcja



Wśród urodzinowych prezentów od siostry znalazł się słoiczek, o którym zapomniałem. Leżał sobie w lodówce, aż spoczęło na nim moje oko. Akurat robiłem kanapki, więc otworzyłem słoik z ciekawości i nie pożałowałem. Były tam ciasno upchnięte pyszne jakby szaszłyczki z mini-jarzynek. Najmniejsze ogóreczki, jakie w życiu widziałem na samym czubku, następnie kawałek kolbki maluśkiej kukurydzy, cebulka i na końcu pieczarka. Wszystko poprzekładane papryczką czerwoną. Naprawdę przepyszna rzecz. Prezent już zjedzony.

niedziela, 26 października 2008

Bony PeKaO

Oprócz dolarów i innej waluty na naszym pokątnym rynku funkcjonowały bony PeKaO. Były to kawałki lichego papieru o wielkiej jednak wartości, ponieważ opiewały na różne sumy dolarów i można było za nie czynić zakupy w peweksie lub Baltonie. Można je było w przeciwieństwie do dolarów legalnie kupić lub sprzedać. W prasie pełno było ogłoszeń o treści "Bony sprzedam" lub "Bony kupię", ale często po kontakcie z ogłoszeniodawcą okazywało się, że chodzi o dolary. Skąd te bony? Chodziło o wynagrodzenie pracowników na kontraktach zagranicznych w krajach socjalistycznych. Otrzymywali wypłatę w pieniądzach danego kraju, a okresloną część z niej mogli przeznaczać na bony dolarowe. Pracownicy w krajach tzw. strefy dolarowej dostawali dolary. Na przełomie lat 70/80 w Iraku np. Polak dostawał 400 $, podczas gdy to samo robiący na tej samej budowie Francuz - ponad 1500 $. Polakowi większość zabierało państwo. Takie złodziejstwo państwowe i tak odpowiadało szczęśliwcom na kontrakcie, bo w kraju zarabiał w przeliczeniu ok. 30 $ w najlepszym wypadku. 400 $ było więc wielką kwotą i ludzie płacili łapówki za wysłanie na zagraniczny kontrakt. Mój ówczecny szwagier nawet gdy Saddam Hussain rozpoczął wojnę z Iranem, nie wrócił z innymi do kraju, ale pracował czasem pod bombami, bo tak mu było szkoda dolarowej pensji. Po roku takiej pracy socjalistyczny człowiek czuł się bogaczem. I światowcem.

sobota, 25 października 2008

Złotówka

Będąc w bliskiej perspektywie zniknięcia z Polski naszej narodowej waluty powinniśmy o niej pomyśleć z szacunkiem. Teraz możemy ze złotówkami pojechać w różne strony świata i raczej problemu z wymianą mieć nie będziemy. Ale pamiętam długie lata, gdy nasz pieniądz za granicą był tylko bezużyteczną makulaturą, nawet w sąsiednich i bratnich demoludach. Kto miał trochę więcej pieniążków, przeważnie starał się zainwestować w dolary lub złoto. Minęły czasy, gdy szelest zielonych banknotów wywoływał u kelnerów, ekspedientek czy znajomych dreszcz podniecenia i zazdrości. Dlatego tą obecną i prawdziwą złotówkę szanuję i lubię.
Istniały sklepy dla uprzywilejowanych, zjednoczone najpierw jako PeKaO, a potem w firmie PEWEX. Były tam towary wtedy tzw. luksusowe, niedostępne na normalnym rynku, ale także najzwyklejsze, jak np. wódka krajowa. Były papierosy zagraniczne, ale także cement i cegła na budowę domu. Normalnie na materiały budowlane trzeba było otrzymać specjalny przydział. Wracając do sprawy wódki w Peweksie przypomnę o totalnym kretynizmie komuny. Otóż kiedyś przez 9 chyba lat obowiązywał zakaz sprzedaży i podawania w lokalach alkoholu do godziny 13-tej. Namnożyło się więc pokątnych punktów sprzedaży wódy, a setki amatorów piwa i kielicha modliło się o nadejście "świętej" godziny trzynastej. Jednak kto miał dolary lub inną wymienną walutę, mógł chlać od rana, bo peweksy sprzedawały wszystko od ósmej. To jeszcze jedno kretyństwo komuny, o którym coraz mniej ludzi pamięta.

piątek, 24 października 2008

Euro

Nasz rząd z entuzjazmem podchodzi do nieodległej perspektywy wejścia Polski do walutowej strefy euro. Naród zaś tak bardzo chyba się nie cieszy. Może to jest (będzie) wygodne dla najrozmaitszych gałęzi biznesu, ale dla przeciętnego zjadacza chleba będzie tylko oznaczało wszechobecną drożyznę. Wiemy już z doświadczeń Austriaków, Włochów i Niemców, że to dla nich żaden cud nie był. Na każdym kroku u nich po wprowadzeniu nowej waluty (która jest droższa od dolara) można było się spodziewać podwyżek cen. Firmy, sklepikarze, dosłownie wszyscy mający do czynienia z cenami, manipulowali tymi cenami do góry. Mam znajomą mieszkającą od lat na stałe w Wiedniu i pamiętam jak po wprowadzeniu euro powiedziała, że jest o połowę biedniejsza i jest coraz gorzej. Nie jestem eurosceptykiem, ale też nie będę się cieszył z każdej unijnej nowinki.

Aspekty podróży

Wspomniałem wczoraj o młodzieńczych marzeniach w kwestii egzotycznych podróży. Po latach zdaję sobie sprawę z tego, że oprócz narażania się na żar tropików, to w niektórych krajach musiałbym patrzeć na niewyobrażalną nędzę i głód. Nie należę do ludzi zamożnych, ale dla tamtych obywateli każdy przybysz z tzw. lepszego świata jest krezusem. Nie mogę tego zmienić, przykro byłoby się tam oganiać od gromadki głodnych dzieciaków. Chciałoby się pomóc, ale co przeciętny turysta może, skoro sam musi liczyć się z wydatkami?
Są też społeczeństwa nie tak bardzo ubogie, ale wśród których panuje zwyczaj nieustannych "bakszyszów" dosłownie za wszystko. To mi też nie odpowiada, nie lubię być uważany za frajera do wydojenia.
Nawet taka pozytywna akcja fundacji Anny Dymnej, jak zorganizowanie wyprawy grupy niepełnosprawnej młodzieży na Kilimandżaro pozostawiła u mnie mały niesmaczek. Była tu bowiem informacja, że wszyscy uczestnicy bezpiecznie dotarli na szczyt, a ich bagaże niosło 50 miejscowych tragarzy. Coś mi tu nie gra. Przecież to nie czasy Livingstone'a i Stanleya! Pytanie, za jakie pieniądze 50 ludzi mordowało się z tobołami naszych młodych globtroterów?
Jak zwykle Murzyn był od czarnej roboty.
Przecież można było zabrać grupę bezrobotnych Polaków, chętnie by za taką wycieczkę ponieśli toboły na Kilimandżaro, ale po co kłopot z paszportami, kosztami podróży itp. Lepiej na miejscu za grosze nająć Czarnych. Tak było i tak będzie zawsze.
Przecież nawet gdy sir Hilary zdobywał Mont Everest, towarzyszący mu Szerpa Tensing dźwigał za jaśnie pana Zdobywcę prawie wszystkie bagaże. Zdobyli szczyt wspólnie, ale wszystkie zaszczyty spadły na pana Edmunda. Tytułu lordowskiego nikt Tensingowi nie przyznał.

czwartek, 23 października 2008

Co będzie?

Patrzę przez okno na coraz bardziej ponury jesienny pejzażyk i myślę nad tym, jaka zima tego roku przyjdzie. Od paru lat w Polsce nie było ostrej zimy, a z dzieciństwa (lata 60-te) pamiętam jak zamykano szkoły na 3 tygodnie z powodu ponad 30-stopniowych mrozów. Klimat światowy ociepla się, ale polski czas późnej jesieni jest zawsze przygnębiający. Nadchodzące potem zimowe miesiące są już bardziej znośne. Wiadomo że zima musi przyjść, a potem będzie wiosna. Tyle że teraz z biegiem lat coraz mniej lubię upalne dni. Z trudem już znoszę podczas spacerów temperaturę np. 28, 30 stopni. Dawniej nie stanowiło dla mnie problemu funkcjonowania na 40-stopniowym upale, a jak większość młodych w tamtym czasie marzyłem o podróżach do krajów tropikalnych. Teraz już tak bardzo mi się tam nie spieszy.

wtorek, 21 października 2008

Przegląd

Przejrzałem w internecie kilka filmików pornograficznych pod względem kulturoznawczym i nie tylko. I jakie wnioski? Ano takie; japońskie są trochę szowinistyczne i zakłamane, ponieważ niby tam wszystko się dzieje naprawdę, ale szczegóły intymne są zamaskowane. Inne produkcje są bardziej jawne, lecz tu już uwydatniają się wielkie różnice kulturowe. W pornosikach np. francuskich jest sporo jakiejś finezji, w amerykańskich i niemieckich mniej, ale od rosyjskich różni je podstawowa sprawa: w zachodnich kobieta chce seksu, a w ruskich nie chce i jest po prostu gwałcona. WOT KULTURA! Nawet w takich gównianych sprawach wyłazi na wierzch natura naszego wielkiego brata.

poniedziałek, 20 października 2008

Nauka

Wróciłem na trudne, ale miłe mojemu sercu i mózgowi zajęcia z języka japońskiego w Centrum Językowym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jesteśmy w tej samej małej i znającej się grupce, co znacznie ułatwia zgłębianie tajemnej wiedzy o języku samurajów, szogunów itd.
Wydawało mi się, że jestem bardzo początkującym adeptem tej nauki, ale z przyjemnością dowiedziałem się, że poziom mojej wiedzy odpowiada temu, co muszą znać studenci III roku japonistyki. Jestem więc chyba najstarszym studentem UJ, przynajmniej w tym kierunku. Trochę też rekompensuje to moje kompleksy związane z brakiem akademickiego wykształcenia. Ale nie czarujmy się! Ilu idiotów z dyplomami wyższych uczelni błaźni się
na publicznym i państwowym forum? To co wyprawiają te oszołomy, przekracza granice przyzwoitości, ale zawsze poprawia moje zdrowie psychiczne.

czwartek, 16 października 2008

Samotność długodystansowca

Oglądałem kiedyś film o tym tytule. Teraz wiem, czym jest samotne zmaganie się z długim dystansem. W moim przypadku choroba alkoholowa rzuca mnie na głębokie wody cierpienia. Na początku picia jest miło i wesoło, póki są współtowarzysze imprezy. Z czasem jednak wykruszają się, bo nie każdy ma ochotę do ciągłego picia wódy. Zostaję sam ze swoim kacem i długim biegiem do wyzdrowienia. Ten bieg ma zawsze jedną metę; ponury kac fizyczny i moralny. Potem szukanie sobie samemu usprawiedliwienia na ten idiotyzm. Straty finansowe, uszczerbki na zdrowiu to nic w porównaniu z tym, co robi się przy okazji swoim najbliższym, a w szczególności najukochańszej osobie. Może te parę słów da do myślenia niektórym osobom, jeśli jeszcze mają na to czas. A na razie KAMPAI!

poniedziałek, 13 października 2008

Pech

Po paru dniach imprezowania wczoraj postanowiłem nigdzie nie łazić i posiedzieć w domu przy komputerze. A wcześniej żartowałem z Ayano, że po awarii telewizora teraz tylko czekam, aż wysiądzie komputer. I niech nikt nie mówi mi, że nie mam pecha! Komputer wysiadł! A właściwie nie sam komputer, ale dostęp do internetu. Dzwoniłem w tej sprawie do NETII, stwierdzili jakąś awarię na łączach i kazali czekać do jutra na przyjazd fachmanów. Gdy już się wściekłem, kupiłem flachę, napiłem i poszedłem do niechcianej knajpy, trochę złagodziłem ból. Wróciłem i okazało się, że bydlę działa bez zarzutu. Tylko telewizor stoi martwy. Nie mam instalacji gazowej, gdyby była, spodziewałbym się za chwilę wybuchu.
Jak nie urok, to sraczka.

środa, 8 października 2008

Polaczkowatość ponura

Przed chwilą wysłuchałem znów w "Radio Złote Przeboje" codziennego kawału Kamila Nosela. Jak zwykle był zabawny i jak zwykle był widoczny (słyszalny) ewidentny brak poczucia humoru u nabranych Polaków. To samo widać w programach telewizyjnych typu "ukryta kamera". Np. w produkcjach kanadyjskich niezależnie od rasy (są Chińczycy, Murzyni i tzw. Biali) po pokazaniu im ukrytej kamery autentycznie (przecież to dokument) są rozbawieni, wybuchają śmiechem, nieraz gratulują udanego "numeru" jego prowokatorom. A Polacy? W dziewiećdziesięciu procentach zaprezentowanych "kawałów" po ujawnieniu sprawy są obrażeni, wręcz grożący sądem "sprawcom" ich matolstwa, a w najlepszym przypadku z widocznym przymusem się usmiechają. To nastepny objaw naszej zaściankowości i wywyższonego o sobie mniemania. Nie umiemy śmiać się z samych siebie, a przecież na tym polega poczucie humoru. Myślimy że go mamy, ale poczuciem humoru nie jest wyśmiewanie tylko innych od siebie.

Manipulacje

Możemy małemu Jasiowi, lub dorosłemu człowiekowi opowiedzieć o jakimś egzotycznym kraju w dwójnasób: np. że tam są pomarańcze tańsze od ziemniaków, albo że ziemniaki droższe od pomarańczy. W pierwszym przypadku mały lub dorosły słuchacz uzna dany kraj za raj na ziemi, ale w drugim przekonany będzie o panującej tam niesamowitej drożyźnie. W obu przypadkach nie będziemy mijali się z prawdą, jednak sposób jej przedstawienia będzie miał znaczący wpływ na ocenę rzeczywistości. O tym pomyślałem czytając naszą skądinąd obiektywną w relacjach prasę.

wtorek, 7 października 2008

Porażka dendrologiczna





Na niwie dendrologicznej poniosłem porażkę, ponieważ pięknie zapowiadająca się sadzonka mangowca zaczęła usychać w oczach. Nie wiem z jakiego powodu, może brakuje jej słońca i upału, bo przecież nie wody. Regularnie podlewam ją wodą z dodatkiem nawozu dla storczyków. Może właśnie ten storczykowy nawóz jej zaszkodził? Jestem tylko amatorem i eksperymentatorem, opinii będę musiał zasięgnąć u osób kompetentnych.
Zamieszczam też zdjęcie obrazujące, jak szybko obnaża się orzech włoski za oknem. Po fazie złocenia nadszedł etap "łysienia".
Następne zdjęcia przedstawiają grafikę z naukowych fotografii mikroskopowych. Świat przyrody oglądany z bardzo bliska jest niewyobrażalnie piękny i można z tego tworzyć baśniowe obrazy.
Na ostatnim zdjęciu widać fragment grafiki "Przygody Alicji w mikroskopowej Krainie Czarów". Na podwieczorku u Szalonego Kapelusznika trzy żuki odpowiednio podkolorowane piją sobie herbatkę przy stoliku zrobionym ze skrzydeł motyla - pazia królowej. Drzewka to zarodniki pleśni. Chrząszcz w środku należy do rodziny biedronkowatych, a ten z prawej do czarnuchowatych i ma na głowie ozdobę z żądła pszczoły. Z lewej strony siedzi tykotek pstry z rodziny kołatkowatych. Ptaki nad nimi to pasożytnicze błonkówki, a trawką są kryształy witaminy C. To grafiki naukowe nagrodzone w r. 2008 przez tygodnik "Science". Nauka nie w całości musi być nudna i męcząca, jak widać ma swoje fascynujące aspekty.

poniedziałek, 6 października 2008











Spodziewałem się wczoraj gości po południu, więc upiekłem urodzinowy śliwobrzoskwiniowiec. Tym razem w lepszej wersji od poprzedniej, bo śliwki najpierw poddusiłem na patelni w wodzie z cukrem. Za pierwszym razem położyłem śliwki surowe na cieście i posypałem cukrem. Też było dobre, ale to wczorajsze było doskonałe (to ocena mojej siostry z mężem).
Chwalenie się prezentami nie jest może w najlepszym tonie, ale jeden dość oryginalny trzeba pokazać. Jest to komplet do pisania chińskich znaków. Różni się od znanych mi tradycyjnych przyborów japońskich, bo jest chiński - jak mniemam.
W zamykanym puzderku jest czerwona maź do pieczątek autorskich.

niedziela, 5 października 2008

Co ich gna?



Dwa tygodnie temu otwarto pierwszy w Krakowie (najpierw była Łódź) funshop z tzw. dopalaczami.
To smarty, legalne środki odurzające, które do tej pory można było kupić jedynie przez internet.
Firma WWSL wykorzystała dziurę w polskim prawie i bez problemu wypuściła dopalacze na rynek. Przy Starowiślnej 12 w podwórku stała spora kolejka w oczekiwaniu na otwarcie, a ochroniarz sprawdzał dowody osobiste.
Firma WWSL ma świetny interes, a oszołomska część młodzieży radochę z możliwości legalnego ogłupiania się. Co pcha ludzi do tego kretyństwa? Przecież to, że jakaś polska komisja nie zdążyła tych specyfików umieścić na zakazanej liście, nie znaczy że nie są szkodliwe i uzależniające. Ja nie jestem święty, ale nigdy narkotycznych specjałów nie próbowałem. Mój główny grzeszek, to alkohol. Niech się lepiej napiją, a potem leczą kaca. Z zastrzeżeniem, że od wódy tez mozna się uzależnić. Zreszta prawie od wszystkiego, nawet od komputera czy od seksu. Jednak najgroźniejsze, bo ze śmiercią w tle jest uzależnienie narkotykowe.

sobota, 4 października 2008

Podarunek od losu


Rano pożyczyłem od sąsiada piłkę, a właściwie 2 piłki oraz przyrząd do piłowania pod kątem 45 stopni. Uwinąłem się szybko z finezyjną naprawą szafki i szufladki, równie szybko przyrządziłem szpinak, ale wcześniej ucieszyło mnie zakończenie pracy przy obrazku. Pozostały właściwie sprawy kosmetyczne, czyli położenie werniksu i podklejenie z tyłu białym papierem z opisem.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie łyżka dziegciu, którą mój parszywy los musi mi zawsze dorzucić do miodu. Na sam weekend zupełnie siadł mój telewizor, a przy moim obecnym trybie życia to bardzo ważny sprzęt w tym domu. To że całkiem siadł i nie świeci nawet dioda kontrolna, pozwala mieć nadzieję, że to tylko kwestia bezpiecznika. Nie mam jednak czym odkręcić tylnej pokrywy.

piątek, 3 października 2008

Ratowanie masy



Po wczorajszych doświadczeniach na kuchence, dzisiaj masę powierzyłem prodiżowi. Nasmarowałem papier cukierniczy margaryną i wyłożyłem nią prodiż. Na to nałożyłem masę i za 15 minut zacznę ten eksperyment. Nigdy wcześniej nie słyszałem o takim pieczeniu masy na placki ziemniaczane.

Po półtorej godziny: da się jeść, ale nie jest takie smaczne, jak z patelni. Skóra twarda jak podeszwa.

Mizoginia?

W drodze do sklepu towarzyszył mi sroczy wrzask. To znany mi od dzieciństwa dźwięk jesieni. Ciekawe, że sroki drą się najchętniej przy paskudnej pogodzie. Nie są to zaloty, bo ptasie gody odbywają się wiosną. Te ładne i złodziejowate ptaki lubią chyba taką szarugową porę. Ich wrzaski skierowały moje myśli w kierunku innych krzykaczek.

Nie jestem mizoginistą, wręcz przeciwnie. Jednak irytują mnie i odstręczają od siebie niektóre
kategorie kobiet. Na przykład feministki. Wojują i wrzeszczą o równouprawnieniu, a w rzeczywistości zajmują się dyskryminacją mężczyzn. Choć w większości wypadków nie są lesbijkami, bardzo często zachowują się jak właśnie one. Ich hasła można z grubsza umieścić w worku z napisem "Po co nam te wstrętne chłopy". Zupełnie jak lesbijki, które podnoszą wrzask, gdy jakiś facet ośmieli się wejść, lub wejdzie przypadkowo do ich różowej kafejki. Natomiast geje nie bronią kobietom wstępu do swoich lokali. Albo inny przykład. Swego czasu znana artystka zakradała się w przebraniu do męskiej łaźni i tam ukradkiem w imię sztuki robiła gołym panom zdjęcia. Niechby spróbował zrobić coś takiego facet artysta w damskiej łaźni!!! Zaraz okrzyknięto by go zboczeńcem i przestępcą, już nie byłby artystą i chciałyby "pohańbione" panie jego surowego ukarania. Pytam się więc: gdzie tu równouprawnienie?
Inna kategoria to zaborcze i mściwe mamusie i teściowe, po których stronie niestety stoją sądy rodzinne, opanowane przez urocze panie sędziny. Przykładem tego jest świetny film "Tato" z Bogusławem Lindą w roli głównej. To z powodu takich sytuacji powstało Stowarzyszenie Ojców (pełnej nazwy nie pamiętam), żeby jakoś bronić swoich praw.
A niech pobity przez żonę facet pójdzie na komisariat zgłosić taką sprawę, co wtedy usłyszy od policjanta? "Coooo? Co z pana za mężczyzna, że się pan dajesz babie? Nie wiesz pan co robić? A przylej pan raz, a dobrze!..." No, ale niech tylko spróbuje posłuchać "dobrej" rady i przywali żonie! Natychmiast ma sprawę o znęcanie. Niech mi nikt nie mówi o równouprawnieniu.
Kobiety pchają się wszędzie, nawet w kosmos. I bardzo dobrze, nie mam nic przeciw temu, takie ich prawo. Ale czy widział kto faceta pielęgniarza w zwykłym szpitalu? Owszem, czasem przyjmą gościa-dziwaka do szkoły PIELĘGNIAREK, bo nie ma szkół PILĘGNIARZY, ale po ukończeniu takowej, delikwent nie ma szans na pracę w "normalnym" szpitalu, czy przychodni. Dostaje co najwyżej etat pielęgniarza (czytaj poskramiacza świrów) w psychiatryku, lub sanitariusza w karetce pogotowia. To może zrozumiałe, ale po co ta cała gadanina o równouprawnieniu, skoro kierujemy się uwarunkowaniami płci?

Blady strach

Od 2 dni blady strach ogarnął dwie podkrakowskie gminy - Liszki i Czernichów. Mieszkaniec jednej z nich zauważył z okna domu i sfilmował z oddali duże kotowate płowe zwierzę. Znana specjalistka od zwierząt Hanna Gucwińska ("Z kamerą wśród zwierząt" - wrocławskie ZOO) stwierdziła, że w pierwszych ujęciach filmiku zwierzę ma lwie ruchy, w następnych - innego dużego kota. Zganiła antyterrorystów za metody obławy na zwierza w celu trafienia go pociskiem usypiającym. Osaczyli go bowiem zbyt dokładnie, a wtedy nie czując możliwości ucieczki atakuje ludzi. Jednak pomimo zlokalizowania lwa-pantery przez kamerę termowizyjną w polu kukurydzy, w nocy wymknęła się z obławy. Zalecono nie wypuszczać dzieci z domu, oraz pochować kury, kaczki i gęsi. Psy się same pochowały. Koty nie, bo to krewniak.

czwartek, 2 października 2008

Katastrofa









Ta 6-ta kuchenka też okazała się niesprawna i nadaje się do kolejnej wymiany. Termostat wyłącza grzanie przy maksymalnym ustawieniu, wobec czego placki przyklejały się do patelni. Przerwałem całą operację, żeby zeskrobać resztki z patelni i spróbować z inną margaryną, a także z olejem. Na oleju niechętnie smażę placki, ponieważ zajeżdżają mi smażoną rybą. Nie przeszkadza mi rybi smak przy jedzeniu ryby, ale przy innej potrawie jest nieznośny. Na dużym palniku nadal wszystko się kleiło. Szkoda mi było wyrzucać tyle plackowej masy, więc spróbowałem na małym palniku i na małej patelni - z marnym skutkiem. Jutro wykombinuję coś z tą masą i prodiżem. Zrobię może pikantne ciasto ziemniaczane.

Mydelniczki

Za moich młodych lat ten wytwór myśli technicznej i przemysłu motoryzacyjnego NRD był przedmiotem marzeń i westchnień we wszystkich demoludach. Nie wszystkim się to "cacko" podobało, bo dla mnie na przykład silnik dwusuwowy w samochodzie to nieporozumienie. Jeździły po naszych ulicach i szosach takie pierdzące i śmierdzące pokraki jak syreny, wartburgi i trabanty. Jedyną zaletą trabanta było to, że nie rdzewiał, ponieważ karoserię miał wykonaną z jakiejś masy laminowanej. Z tego powodu nazywany był mydelniczką. Pamiętam jeszcze jego protoplastę - P-70, obrzydliwą pokrakę z dykty. Nie lubię silników dwusuwowych do dzisiaj i nie mogę zrozumieć, dlaczego ten niby samochód stał się "kultowy". Szczególnie Niemcy z dawnej RFN darzą go sympatią i kupują czasem za spore pieniądze. U nas też jest to pojazd "kultowy", co widać na załączonym obrazku. To zjazd "trabanciarzy" pod krakowskim Dworcem Głównym.

Skład

Obrane ziemniaki utarłem na wiórkowatych otworkach tarki, choć zaleca się ucieranie na miazgę. Tak robię od pewnego czasu z dobrym skutkiem. Po pierwsze idzie to szybciej, po drugie placki są bardziej treściwe przy gryzieniu. Następnie dodałem posiekaną cebulę, trochę czosnku, 2 łyżki mąki i jajko. Na koniec przyprawiłem solą i pieprzem. Za 40 minut będę smażył i otworzę przy tym okno.

Masa