sobota, 31 lipca 2010

Jeszcze o Stańce


Po prezentacji "Autobiografii (...)" o Tomaszu Stańce w "Gazecie Wyborczej" ukazał wczoraj wywiad z jazzmanem na bardzo prywatne tematy. Wszystko tu jest interesujące, ale chcę przytoczyć jeden ze sposobów Stańki na tworzenie muzyki. Po wielu koncertowych podróżach po świecie zajeżdża na miesiąc, półtora do Nowego Jorku, gdzie ma spokój. Biega lub szybko chodzi po Central Parku. Odwiedza nowojorskie muzea, do których wykupuje roczne abonamenty, żeby mieć stały dostęp, kiedy tylko przyjdzie mu ochota. 15 minut drogi ma do Metropolitan Museum, gdzie wisi jego ukochany obraz Modiglianiego. Wchłania piękno tego aktu, fascynuje go paradoks życia malarza. - Gdy dowiaduje się, że ma gruźlicę, nie poddaje się. Wyjeżdża do Paryża i zaczyna ćpać, pić i żyć jak najgorszy wagabunda. I gniecie tą swoją gruźlicę jeszcze kilkadziesiąt lat. Żyje na krawędzi i tworzy. - Stańko staje więc przed obrazem i ładuje swoje akumulatory. W głowie zaczyna tworzyć muzykę, śpiewa wewnętrznie.
Ostatnio Odkrył estetykę brytyjskiego malarza Francisa Bacona. Kiedy zobaczył zbiór jego prac, logikę i konsekwencję jego drogi, to uznał w nim geniusza. Trzy razy dziennie chodził go oglądać.

piątek, 30 lipca 2010

Aneks. Placki z jabłkami




Na wstępie powrócę jeszcze do opisanej wczoraj książki. Oprócz tego, że wg niej z Polski jest do Japonii jest o połowę bliżej niż do Korei, zauważyłem jeszcze jedno kuriozum. Otóż Andy z Anglii ma do domu 3000 km, a David & David też z Anglii mają tylko 1487 km. Ciekawy jestem, co jeszcze tam ciekawego wyczytam.
Wczoraj zrobiłem placki z jabłkami według przepisu od Ayano. Nie byłbym sobą, gdybym nie próbował zrobić czegoś po swojemu. Tak więc na 20 dkg mąki zamiast 2 jabłek, pokroiłem trzy i dodałem 2 dkg mąki. Cynamonu dałem też więcej, więc ciasto było brązowe. Mleka i proszku do pieczenia też więcej, w wyniku czego placki były pulchne i mięsiste. Dodałem też cukru waniliowego. Jabłka uprażyłem z cukrem tylko częściowo, tak że oprócz masy były w niej całe kawałki. Takie placki w Japonii polewa się syropem klonowym, którego w Polsce nie ma. Mam miód, ale polałem je płynną konfiturą śliwkową, którą zrobiłem we wrześniu ubiegłego roku.
Pyyyyyyyszneeee!

czwartek, 29 lipca 2010

Do Japonii dwa razy bliżej niż do Korei






Dwa tygodnie temu "Gazetę Wyborczą" sprzedano mi z dodatkiem w postaci książeczki zatytułowanej "Swego nie znacie... czyli Polska oczami obcokrajowców", autorstwa Judyty Fibiger i wydanej przez ELEMENT ONE. Wcześniej już po otwarciu książki na chybił trafił od razu trafiłem na znajomą twarz na fotografii. To była przecież Miho Iwata, nasza znajoma artystka tancerka z Japonii! Od wielu lat mieszka i działa w Krakowie, to już krakowianka. Z ciekawością przeczytałem jej wypowiedź o drugiej ojczyźnie i tutejszej pracy arytstycznej, ale dopiero kilka dni temu zwróciłem uwagę na podaną ilość kilometrów dzielącą ją od japońskiego domu. Według autorki i wydawnictwa jest to 5870 km! Co za bzdura, zwłaszcza że przy wypowiedzi innej egzotycznej krakowianki z Korei Południowej podano odległość 10 133 km. A przecież Japonia leży kawałek drogi za morzem za Koreą. Jednak z danych w książce wynika, że w Tokio można znaleźć się już w połowie drogi do Korei. Ayano zwróciła mi jeszcze uwagę na przekręcone japońskie przysłowie. Bezsensownie podano je jako "Zdrowy orzeł nie pokazuje pazurów". Prawidłowo brzmi ono - "Zdolny orzeł nie pokazuje pazurów".
Jak na złość te dwie pomyłki przypadły właśnie na japońską opowieść. Może przez to książka trafiła do "Gazety" jako darmowy dodatek?

środa, 28 lipca 2010

Imieniny, upały, deszcze i powodzie

W poniedziałek pojechałem do mojej siostry na imieninowy obiadek. Podano leczo, bardzo pyszne i chociaż to tylko jedno danie, to jednak jak na 5 osób było wiele możliwości jego zjedzenia. Jako dodatek do wyboru były podsmażane talarki ziemniaczane, ryż lub makaron, oczywiście mógł ktoś zjeść leczo po prostu z pieczywem. Na deser był tort czekoladowy, którego wielki kawał zapakowano mi do domu.
Dzisiaj rano miałem niemal szok temperaturowy, ponieważ termometr wskazywał i wskazuje nadal w południe zaledwie 12 stopni C. W dodatku leje już drugi dzień bez przerwy i zawiewa zimny wiatr. Tak się porobiło, że nie ma już zwykłej letniej pogody; gorąco gdy słońce, a potem trochę deszczu, ale ciepło. Nie, teraz albo potworny upał w granicach 35 - 37 stopni, albo zimno jak w październiku, albo deszcze takie, że zalewa pół Polski. To chyba skutki globalnego ocieplenia klimatu. Co do upałów, to niedawne temperatury były zbliżone do tych w Japonii, jednak przekonałem się na własnej skórze, że japońskie 35 stopni jest inne niż polskie. Upał w Tokio jest jeszcze bardziej odczuwalny niż w Krakowie, bardziej obezwładniający z powodu większej wilgotności powietrza. Gdy znajomy kiedyś opowiadał mi, jak w czasie pracy w Iraku znosił 50-stopniowe upały, ciężko było uwierzyć. Teraz jednak wiem, że z kolei tamtejsze upały są znośniejsze od naszych z powodu suchości powietrza i wiatru od pustyni.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Dokończenie informacji biograficznej

"Polska trawa była za słaba i robiłem z niej olej destylowany. (...) Gdzieś w Kielcach wypiłem pięćdziesiątkę. Siła jak sto joitów!. Pazerny byłem na haj. W trakcie koncertu mnie wzięło... Jak szarpnęło! Musiałem przerwać granie".
Stańko rzucił używki dopiero w 1992 roku. Ale wszystko - narkotyki, alkohol i papierosy. "Bo nie lubię, jak coś muszę". Ocalił siebie, ale nie uratował rodziny, która rozpadła się właśnie z powodu jego nałogów. Z żoną próbował jeszcze zejść się parę razy, ale bezskutecznie. Za to z córką po latach nawiązał świetny kontakt i obecnie jest ona jego menedżerem.
Jednak "Autobiografia" to nie tylko opowieść o desperackim życiu Tomasza Stańki. To także barwny kalendarz muzycznych przygód i doświadczeń. Festiwal Berliner Jazztage w 1970 roku był przełomem w jego karierze. Tamtejsza publiczność przez 20 minut domagała się bisu kwintetu Stańki, a muzycy o niczym nie wiedząc dawno już rozpoczęli imprezkę w garderobie. Potem była współpraca z kultową wytwórnią płytową ECM Records, spotkania z Krzysztofem Pendereckim, czy genialnym fińskim kompozytorem i perkusistą Edwardem Vesalą. Była też magiczna sesja nagraniowa w indyjskiej świątyni Taj Mahal, sukcesy na festiwalu jazzowym w Montreux itd., itd.
Artysta wspomina nazwiska polskich muzyków i nazwy zespołów, z którymi grywał. Czasem niektóre mogą zaskoczyć, bo wydawałoby się że to zupełnie inna bajka. Na przykład Kora i zespół Maanam, Marek Piekarczyk z TSA oraz grupy Mech, Krzak, SBB, Dupa ["u" z dwoma kropkami!].
W latach 90. na jazzowym rynku ukazała się autobiografia Milesa Davisa "Ja, Miles". Śmieszna, ostra, czasem przerażająca, ale dziś traktowana jak jazzowa biblia. Nie ma wątpliwości, że z biografią Stańki będzie tak samo.

niedziela, 25 lipca 2010

O Tomaszu Stańce ciąg dalszy

Początkujący muzyk nasłuchiwał jazzu w zakazanym radiowym "Głosie Ameryki" w audycjach Willisa Conovera. W krakowski światek jazzowy wciągnął go kolega z liceum, Wacek Kisielewski [pamiętam późniejszy duet fortepianowy "Marek i Wacek", BZ]. Grali na różnych imprezach. Były pierwsze papierosy, pierwsze wino i grali jazz. Pierwszy jego jazz na poważnie to Jazz Jambore 1963, gdzie niespodziewanie wystąpił z kwintetem słynnego już wtedy Krzysztofa Komedy (Trzcińskiego). Nie mógł uwierzyć, gdy w kuluarach ktoś mu powiedział, że szuka go sam Komeda. Okazało się to prawdą; ktoś z zespołu nawalił i Komeda zaprosił na zastępstwo właśnie Stańkę z jego trąbką. Potem już poszło wszystko własnym biegiem. W 1964 r. pojechał z zespołem Andrzeja Trzaskowskiego na festiwal do Antwerpii. Tam po raz pierwszy zapalił haszysz - to było jak objawienie. A w Krakowie? - "Wódka lała się strumieniami. Od początku nam towarzyszyła. Mówiło się, że dobrzy muzycy na jam sesions nie grają, tylko piją, gorsi muzycy grają. No to ja piłem. Jazz i alkohol to była podstawa".
Hipisowski styl życia, albo jak sam to nazywa - życie desperado wciągało coraz mocniej. - "Groupies kręciły się wokół nas na wszystkich festiwalach. Seks, drugs & jazz. Potem był rock and roll, ale jazzmani byli pierwsi". Z harcerzyka z trąbką przemienił się w straceńca. Miał nawet taki ciężki okres w Warszawie, że obracał się w towarzystwie heroinistów. Na Krakowskim Przedmieściu doznał zapaści.
Cdn.

sobota, 24 lipca 2010

O wspaniałym muzyku



Dziennikarz muzyczny Rafał Księżyk przeprowadził wielki wywiad rzekę z muzykiem jazzowym Tomaszem Stańko, na którego podstawie powstała książka "Tomasz Stańko. Desperado. Autobiografia." Stańko jest w Polsce najbardziej znanym trębaczem, ma także swoje miejsce w światowym jazzie. Byliśmy kiedyś z Ayano na jego koncercie w Filharmonii Krakowskiej i mieliśmy zaszczyt chwilkę z nim porozmawiać w czasie przerwy. Niejednokrotnie w czasie wręczania mu różnych nagród mawiał: "Nie jestem dobrym mówcą. Moim językiem jest muzyka". Jednak okazał się znakomitym rozmówcą dla autora książki, a my kilka lat temu też się przekonaliśmy, że potrafi swobodnie i fajnie rozmawiać z nieznanymi sobie ludźmi.
"Gazeta Wyborcza" zamieściła trochę faktów z życia muzyka zawartych w książce, więc postanowiłem trochę ich przekazać japońskim czytelnikom. Rodzice Tomasza pochodzili z Rzeszowa i okolicy. Miał 6 lat, kiedy zamieszkali w Krakowie. Oboje rodzice byli muzykalni, toteż kładli nacisk na muzyczne wykształcenie syna, oczywiście w kierunku skrzypce - fortepian. Jednak na harcerskim obozie, gdzie był jedynym dzieckiem mającym pojęcie o muzyce, brakło trębacza. Kazano więc małemu Tomkowi nauczyć się grać pobudkę. Spodobało mu się i po wakacjach oświadczył rodzicom, że nie chce grać już na fortepianie, ani na skrzypcach. Kupili mu więc trąbkę. Tak się zaczęła jego miłość do tego instrumentu, ale tak naprawdę była to późniejsza miłość do jazzu.

Na zdjęciach;
1. Tomasz Stańko, 1983 r.
2. "Miałem refleksyjne dzieciństwo. Różne dziwne stany. Byłem specyficzny".

Ciąg dalszy nastąpi.

piątek, 23 lipca 2010

Era Nowe Horyzonty od Sanoka do Wrocławia

Wczoraj we Wrocławiu rozpoczęła się 10. edycja Ery Nowych Horyzontów. W porównaniu do pierwszych jej festiwali w Sanoku czy w Cieszynie, ten zorganizowany jest z wielkim rozmachem i szumem medialnym. Obecnie Erę z jej zaproszonymi gośćmi, filmami i koncertami porównuje się już do festiwali w Sundance czy Rotterdamie. Jednak razem z Ayano ciepło wspominamy nasz pobyt na Horyzontach w Cieszynie w 2002 roku. Panowała tam wspaniała atmosfera, przyjechała publiczność z wielu krajów i było ogólnie miło. Często fajne imprezy zatracają swój urok przez zbytnią światowość. Dodatkową atrakcją tamtego pobytu było to, że można było przez mały most na rzece Olzie przejść na piwo do innego kraju (jeszcze była kontrola dokumentów).
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że ENH zasługuje na światową renomę i dobrze, że tak się dzieje. Podziwiam Romana Gutka (GUTEK FILM) z jego niesamowitego wyczucia. Ma tzw. nosa do mało znanych, lub wręcz nieznanych reżyserów filmowych, których zaprasza na festiwal. Wtedy my jako pierwsi mamy okazję zobaczyć jakiś jego film, a po kilku latach okazuje się, że ten tytuł i ten reżyser odnosi triumfy na całym świecie. Tak było na przykład z Jia Zhang-ke, Aleksiejem Germanem juniorem, czy Apichtangiem Weerasethakulem (Tajlandia).

Na zdjęciu kadr z filmu "Wkraczając w pustkę" Gaspara Noego. To piękne wizualnie psychodeliczne wizje w przeciwieństwie do jego słynnego z brutalnej przemocy tytułu "Nieodwracalne".