środa, 31 grudnia 2008

P.S.

Na zdjęciu wczorajsza próba sylwestrowej imprezy w Rynku Głównym. Przed obiektywem kręcą się jakieś uszate stwory. To dobry znak (dla mnie).

Ostatni dzień


Uciąłem kilka dni temu resztę starego pędu storczyka, a nowy szybko rośnie. Wyraźnie powiększają się jego pączki kwiatowe. Może coś z tego będzie?

Kończy się dzisiaj 2008 rok. Coraz modniejsze masowe sylwestrowe imprezy na wolnym powietrzu odbędą się w kilku dużych miastach. W ubiegłym roku najwięcej telewidzów obejrzało transmisję z Wrocławia - 27 % oglądających TV, a krakowską 25 %. Warszawa wypadła najsłabiej, bo miała 10-procentową widownię, a na Placu Defilad bawiło się zaledwie 20 tys. ludzi. W Krakowie ok. 300 tys. Tym razem Warszawa chce naprawić błędy i imprezę przeniesiono na Plac Konstytucji. Zdecydowano, że zabawa odbędzie się pod znakiem słynnego przed laty zespołu Abba. Artyści z kraju i z zagranicy będą wykonywali przeboje tej grupy. Myślę że na sylwestrową noc się nadają, będzie zresztą też inna muzyka, ale "GW" nazwała mające nastąpić występy - "abbopodobnymi". Nawiązuje do czasów PRL-u, kiedy brakowało wszystkiego, czekolady też, pojawiły się podejrzane wyroby "czekoladopodobne".

Wszystkim ewentualnym czytelnikom życzę szczęśliwego Nowego Roku i żeby był lepszy dla nich niż odchodzący 2008. Bądźcie zdrowi i zachowajcie pogodę ducha, o co coraz trudniej.

wtorek, 30 grudnia 2008

Fani

Opisywałem już fenomen popularności Gracjana, dorosłego chłopczyka piekarza, który układa głupawe pioseneczki i nie chce być dorosłym. Trochę inaczej przedstawia się popularność Dody, przedstawicielki popkultury. Kolorowe pisemka nazywają ją gwiazdą, uwielbiają tysiące fanów. W przeglądarkach internetowych hasło "Doda" jest częściej wstukiwane, niż nazwiska innych artystów. Ale są też tysiące takich jak ja, którzy nie widzą w niej gwiazdy, lecz infantylną i wulgarną skandalistkę ubraną w różowe kuse sukieneczki. Piszą o niej internauci: "..jest wspaniała, to królowa...", "...marzę o niej dniem i nocą...". Pochwaliła się kiedyś, że powiększyła sobie biust silikonem, a oni dalej swoje. Panowie! Jeśli lubicie pieścić i całować plastikowe cycki, to w sex-shopach są nadymane lale, całkiem niedrogo. O wdziękach Dody możecie tylko pomarzyć, a lalę macie na każde zawołanie (nadmuchanie). Ona ponoć ma zaliczony test IQ na inteligencję, ale dla mnie inteligencja tego rodzaju jest nie do strawienia.

poniedziałek, 29 grudnia 2008

Sprostowanie

Muszę sprostować jedną wiadomość, którą opublikowałem we wczorajszym spocie. Dzisiaj w drodze na zajęcia (które się miały nie odbyć) chodziłem trochę po "Galerii Krakowskiej" i w sklepie "Kuchnie świata" zauważyłem oprócz różnych innych gatunków ryżu, także ryż kulisty. Co prawda dość drogi, bo 13 zł za opakowanie (chyba 1 kg), ale jest i nie trzeba jeździć do Warszawy.
Były także duże torby ryżu o zapachu jaśminowym, chyba z Tajlandii. Jest tam mnóstwo rozmaitych sosów, oczywiście sojowy też - w kilku gatunkach.


Wczoraj po raz pierwszy w Polsce wystąpił Woody Allen. W warszawskiej Sali Kongresowej zagrał na klarnecie z grupą The New Orleans Jazz Band, która od lat towarzyszy mu w koncertach na tournee i w kawiarni klubu Cryle na Manhattanie. Nie przepadam za jego filmami, ale na koncert chętnie bym poszedł. Nie tylko ja, bo bilety rozeszły się bardzo szybko, a ostatnie publiczność kupowała u "koników" po 700 zł (nie wiem jaka była cena w kasie).

Drugie zdjęcie przedstawia kota Felicjana Stefana i poczęstunek w dniu jego drugich urodzin. Jego właścicielką jest pani Agnieszka Baranowska, fotografuje od dwóch lat. Zdjęcie to zostało wyróżnione na konkursie dla czytelników "Gazety Wyborczej". Mnie też się podoba.

niedziela, 28 grudnia 2008

Jakie sushi?

Czytając w internecie jeszcze przedświąteczne propozycje na odmienne potrawy wigilijne, natrafiłem na przepis i instrukcje na zrobienie sushi. Wszystko niby logiczne, bo wigilia tradycyjnie ma być bezmięsna i sushi jako nietypowa przystawka pasowałaby do postnego menu, ale autorzy nie wzięli pod uwagę rodzaju ryżu sprzedawanego w naszych sklepach. Prawdziwe sushi ma być zrobione na bazie ryżu kulistego, a u nas uparcie króluje w sklepach ryż długoziarnisty. Nie wiem skąd się go sprowadza i nie wiem dlaczego nigdy nie ma innego. Może gdzieś w Warszawie, gdzie są sklepy dla snobów, taki ryż można kupić. Chętnie kupiłbym ryż kulisty, nawet droższy, ale nie będę płacił 180 zł za bilet do Warszawy tam i z powrotem, żeby kupić tam kilo czy dwa kilo ryżu. Nasi handlowcy naprawdę czasem pozostają na poziomie PRL-u.

sobota, 27 grudnia 2008

Międzynarodowy skandal za 100 euro


Kilka miesięcy temu w Centrum Sztuki Współczesnej w Wiedniu polsko-austriackie małżeństwo wygrało zaproszenie na kolację w Krakowie o wartości 100 €. Za pośrednictwem znajomej z Krakowa potwierdzili to w Wydziale promocji w Urzędzie Miasta Krakowa. Teraz, gdy na sylwestra przyjeżdżają do Krakowa i chcą zrealizować nagrodę, okazuje się że dział odpowiedzialny za promocję (i tą nagrodę) został zlikwidowany i nikt nic nie wie. Dopiero po kilku telefonach z redakcji "GW" dyrekcja biura turystyki zobowiązała się do załatwienia sprawy. Na każdym kroku musi być choć małe dziadostwo, wstyd!

Polacy, a przynajmniej krakowianie jeszcze nie odczuli zbytnio skutków światowego kryzysu i przedświąteczne zakupy miały wysoką temperaturę. W jednym tylko sklepie z markową odzieżą zauważono, że kupowano sporo, ale nie płaszcze i swetry, jak w ubiegłym roku, lecz raczej szaliki, czapki i rękawiczki. A w "Galerii Krakowskiej" do zakupów klientom przygrywała orkiestra kameralna.

Kupiłem niezbędny do moich papierzysk związanych z kursem japońskiego dziurkacz. Zanim jednak zapłaciłem za niego, dwie panie przy kasie męczyły się kilka minut nad rozszyfrowaniem prostego przecież urządzenia. Nie dało się nim nic przedziurkować bez usunięcia jakiejś blokady. To samo co z kranem i uszczelkami: zupełnie irracjonalne komplikowanie spraw prostych. (Patrz spot z dn. 21 grudnia)

piątek, 26 grudnia 2008

Kretyństwo nr........?

Co prawda jest drugi dzień świąt i można by poruszać świąteczne tematy, ale co dobre, tego mało.
Natomiast koszmary same pchają się na klawiaturę komputera. Wyszedł właśnie na jaw następny skandal, i to bezpośrednio godzący w bezpieczeństwo i życie ludzkie. Otóż okazało się, że w warszawskim Zakładzie Monitoringu, czyli firmie obsługującej kamery obserwujące newralgiczne punkty miasta, stosuje się idiotyczny system wynagradzania pracowników. Polega on na tym, że wypłaca się wysokie premie za zaobserwowanie najgroźniejszych wydarzeń. W efekcie taki pracownik nie zgłasza początków awantury, czy jakiejś przepychanki, ale czeka na groźniejszy ciąg dalszy, czyli mówiąc wprost - pobicie, morderstwo lub gwałt. Gdyby zgłosił tylko zagrożenie, a więc zapobiegł czemuś gorszemu, to dostałby mniejsze pieniądze, albo wcale. Gdy zarejestruje i zgłosi zbrodnię, wtedy jest bohaterem wysoko nagrodzonym. Kto wymyślił takie kretyństwo, zagrażające nam wszystkim rozbojem, śmiercią lub gwałtem na oczach kamer? MORDERCZY SKANDAL!!!

czwartek, 25 grudnia 2008

Wigilia

Wigilię spędziłem w moim poprzednim miejscu zamieszkania, czyli w obecnym domu mojej siostry (imouto). Chociaż pierogi z kapustą, barszcz z uszkami* czy kompot z suszonych śliwek to zwykłe potrawy, jednak jako wigilijne dania mają zawsze ten specyficzny i wyjątkowy smak. Dla smakoszy dochodzi jeszcze karp, ale chociaż moja siostra co roku przyrządza go dla rodziny, to ani ona, ani ja nie jemy tego dania. Raz lub dwa razy mój śp. ojciec namówił mnie na skosztowanie wigilijnej ryby i samo mięsko było nawet smaczne, ale bardzo zniechęcają mnie ości, które trzeba wydłubywać i które w razie nieuwagi są niebezpieczne dla gardła.
Z licznej i wesołej rodziny zostało nas w Krakowie tylko dwoje i nasze dzieci. Jest jeszcze wujek, kuzyn ojca z żoną, z którymi utrzymujemy dobry kontakt, ale oni nigdy nie byli na Wigilii na Basztowej. A ja pamiętam czasy, gdy przy wigilijnym stole u nas zasiadało wiele osób i było gwarno i wesoło. Do niedawna bywała moja babcia, ale zmarła w 2003 roku w wieku stu lat i siedmiu miesięcy.
Wczoraj też były wesołe chwile, ale jest nas już mało. Jednak takie spotkania jak Wigilia czy wielkanocne śniadanie cementują naszą rodzinną więź. Są też okazją do wspominania rodzinnych wydarzeń i nieobecnych już bliskich.
Kiedyś to ja z siostrą ubieraliśmy z wielką radością choinkę, teraz robią to jej synowie. Ta na zdjęciu, jak w ostatnich latach jest niewielka, ale gdy byliśmy dziećmi, ojciec lubił nam sprawiać frajdę i choinka była duża. Raz przyniósł tak ogromną, że czubek jej zaginał się przy suficie, a to mieszkanie wysokie jest na ok. 4,40 m.

*Uszka - małe pierożki z grzybami, dodawane do barszczu.

środa, 24 grudnia 2008

Św. Mikołaj właściwy. Wspomnienie sprzed 30 lat



Takiego właśnie Świętego Mikołaja pamiętam z czasów dzieciństwa. Nie komiksowego wielkiego krasnala w czerwonym kubraku i krasnalowej czapie (to Santa Claus), ale dostojnego starca w biskupim stroju z dawnych czasów, z pastorałem w ręku. Taki orszak z Aniołami i Diabłem jeździł dorożką po Krakowie i taki wizerunek św. Mikołaja przyklejony był do pierników w jego kształcie.
Tutaj Diabła nie ma, bo ten orszak wychodzi właśnie z Kurii Biskupiej na ul. Franciszkańskiej, więc byłoby to co najmniej nie na miejscu.

Następne zdjęcia ukazują skutki zimy sprzed 30 lat. W 1978 roku zaraz po świętach napadało mnóstwo śniegu i złapał mróz -26 st. C. Na ulice miast wygoniono pracowników różnych firm do odśnieżania. Autobusy PKS (międzymiastowe) nie kursowały prawie wcale, a miejskie bardzo rzadko, psując się i grzęznąc w zaspach. Nieraz pasażerowie musieli wysiadać i uruchamiać autobus "na pych".

wtorek, 23 grudnia 2008

Performance. Kara.

Pewien krakowski ksiądz urządził performance pod niedawno wybudowanym centrum handlowym - "Galerią Krakowską". Zainstalował tam fragment konfesjonału i siedział, jakby oczekiwał na chętnych do spowiedzi. Niektórzy chcieli się nawet spowiadać, ale nie było takiej możliwości. Ksiądz chciał w ten sposób przypomnieć zaślepionym szalonymi zakupami chrześcijanom, czym są święta Bożego Narodzenia. Ze nie chodzi tu tylko o zażeranie się przy wigilijnym stole i celebrowanie choinkowej prezentomanii. Osobiście skojarzyło mi się to z wydarzeniem z Pisma Świętego, kiedy to Jezus przegnał handlarzy z terenu świątyni.

Nareszcie spadła kara na złodziejski bank. PKO BP reklamował Max Lokaty, twierdząc że są one oprocentowane na 6% w skali roku. "Zapomniał" dodać, że odsetki doliczane są klientom dopiero od marca. Tak więc klient, który wpłacił pieniądze w styczniu, nie wiedział że bank przez 3 miesiące obraca jego forsą za darmo. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nałożył za to karę na PKO BP w wysokości 5 milionów 700 tysięcy złotych. I bardzo dobrze, ale moim zdaniem za takie złodziejskie praktyki ich pomysłodawca i realizator powinien wylądować w więzieniu. Dopiero wtedy takie cwaniaki oduczyłyby się oszukiwać w białych rękawiczkach zwykłych ludzi.

poniedziałek, 22 grudnia 2008

Sąsiedztwo



Cztery dni temu wracając ze sklepu ujrzałem nagle pięknego bażanta (samca), jak bez pospiechu przechodził na drugą stronę jezdni 15 metrów ode mnie. Na drugi dzień, po drugiej stronie tunelu zobaczyłem sporego czarno-białego ptaka. Gdy przelatywał z gałęzi na gałąź, przypominał młodą srokę z niewyrośniętym ogonem, ale przecież w grudniu nie ma tak młodych srok. Przystanąłem więc na chwilę, by ujrzeć jak rzekoma sroka wspina się pionowo po pniu drzewa. Wtedy wszystko było jasne: to dzięcioł. Ale który? Z opisu w atlasie ptaków europejskich wynika, że był to dzięcioł białoszyi (Dendrocopos syriacus), a dokładnie jego samica - bez czerwonej plamki na karku.
Mamy więc jeszcze jeden gatunek do kolekcji występujących tutaj (okolice Bagrów i domu) stworzeń.
Widywaliśmy z Ayano w tunelu i obok niego żaby zielone (mieszkały w wiecznym bajorku), jaszczurki zwinki, węża zaskrońca. Jeden z sąsiadów uparcie twierdził, że nieraz widział w czasie wędkowania żółwia błotnego, który wg naukowców w Polsce jest na wymarciu i jedyna jego populacja żyje w biebrzańskich bagnach na północnym wschodzie kraju. Może i jego kiedyś będziemy mieli szczęście zobaczyć.
Bobry też były na wymarciu, a przedwczoraj TV pokazywała, jak bobry niszczą drzewa w warszawskim (!) Parku Skaryszewskim. Z kolei w parkach szczecińskich spacerują sobie stadka dzików, a władze upominają, żeby ich niczym nie dokarmiać i zachować ostrożność. Lecz musimy pamiętać, że to nie zwierzęta wkraczają na nasz teren, ale to my zabieramy im ich środowisko.

niedziela, 21 grudnia 2008

Przedświąteczne frustracje

Odkąd upadła komuna, przyzwyczaiłem się do telewizyjnych reklam, ale to co dzieje się teraz, przekracza wszelkie granice przyzwoitości. Rekord chamstwa pobiła wczoraj wieczorem stacja mieniąca się katolicką - TV PULS. W czasie nadawania kanadyjskiego programu "Ale numer!", gdzie trzeba uważać na każdy szczegół, żeby zrozumieć robiony komuś kawał, operator PULS-u zasłaniał co chwilę pół ekranu reklamą "świątecznej tapety" na telefon komórkowy. W ten sposób nie można było dojrzeć co się tam dzieje w najważniejszym momencie. To samo później w trakcie emisji filmu fabularnego. Ja już nie wiem jak to nazwać. Chamstwem i arogancją, głupotą i bezmyślnością, czy skrajnym debilizmem. Żądza pieniądza przesłania im wszystko, nawet elementarne poczucie przyzwoitości. I oni nazywają się katolikami. No właśnie, dla mnie to miano teraz to synonim ciasnoty umysłowej.
Druga sprawa, która mnie bulwersuje w związku z nadejściem "nowych czasów", to sztuczne komplikowanie spraw prostych w celu wyciągania pieniędzy od ludzi. Przykład: kupiłem uszczelki do cieknącego kranu, ale od ponad roku nie jestem w stanie ich wymienić. Prosta sprawa, z którą radziłem sobie kiedyś sam wiele razy, teraz urosła do rangi problemu. Po pierwsze samo dostanie się do śrubki mocującej zawór jest utrudnione przez "nowoczesną" konstrukcję kurka, po drugie już po męczącej operacji zdjęcia dekielka nożem, okazuje się że tą śrubkę można odkręcić tylko jakimś dziwnym przyrządem niedostępnym w sklepach. Po co to wszystko? Ano po to, żebyśmy musieli do każdej takiej bzdury wzywać "fachowców", którzy za sam dojazd policzą nam co najmniej 50 zł, plus oczywiście opłata za samą (śmiechu wartą) usługę.

sobota, 20 grudnia 2008

Nieuchwytna tęsknota

Uwielbiam stare widokówki. Ta na zdjęciu wydana była w 1914 roku i przedstawia większą część ulicy Basztowej. Trochę dalej, za zakrętem w lewo mieszkałem z przerwami na sytuacje życiowe przez 42 lata (wcześniej, od urodzenia przez 4 lata na Dębnikach). W sierpniu br. minęło 9 lat, jak zamieszkałem w Płaszowie. 94 lata temu szyny tramwajowe biegły jak widać bliżej prawej strony (dla kierującego) jezdni - teraz są na środku.
Tym typem tramwaju jeszcze wiele lat po przeprowadzce jeździłem na Dębniki. Obecnie ten model latem wypożyczany jest z Muzeum Inżynierii i wystawiany na Rynek Główny jako atrakcja dla turystów. Po dorożkach jadących w kierunku Dworca Głównego wnioskuję, że wtedy obowiązywał ruch lewostronny, jak teraz w Japonii.
Jest w tych starych pocztówkach jakiś spokój, budzący nostalgię za czymś, co już nigdy nie wróci.

piątek, 19 grudnia 2008

Krótkie cięcie. Fabryka


Po długich wahaniach zdecydowałem się jednak uciąć czubek starego pędu storczyka z żółknącym pączkiem i zaczątkami następnych. Teraz roślina i ja nastawimy się na rozwój nowego pędu, który też na czubku ma zadatki na pączki.

Na zdjęciu poniżej fragment wyremontowanej niedawno hali dawnej fabryki Schindlera przy ulicy Lipowej w Krakowie. W przyszłym roku w pomieszczeniach fabryki powstanie oddział Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, gdzie wyeksponuje się historię zakładu i działalności jego właściciela. Przy okazji remontu nie brakło niespodzianek. Na przykład przy zdzieraniu starych tynków, robotnicy w jednym z pomieszczeń odkryli ogromną półplastyczną mapę na ścianie. Stało się jasne, że tu właśnie był gabinet Oskara Schindlera. O tej mapie wspominali świadkowie tamtych wydarzeń. Spielberg realizując film "Lista Schindlera" nie wiedział o istnieniu mapy, toteż sceny "gabinetowe" kręcono w zupełnie innych miejscach. Chciałbym tę mapę zobaczyć.

czwartek, 18 grudnia 2008

Wstyd

Ja się wstydzę, a banki i rząd nie. Wstydzę się, że żyję w takim kraju Unii Europejskiej, gdzie namawia się ludzi do brania kredytów "świątecznych". Wielu osób nie trzeba namawiać, bo same szukają ratunku. Banki bombardują w mediach reklamami "Kredytów Świątecznych", pytając ewentualnych klientów: "Czy chcesz godnie spędzić święta?, Czy chcesz dzieciom sprawić radość?".
No przepraszam bardzo, ale jestem zdania, że w normalnym kraju normalny pracujący człowiek powinien spędzać każde święta bez zaciągania kredytu. To jakaś paranoja, żeby chcąc kupić jakieś prezenty i zjeść karpia, ktoś zmuszony był do zadłużania się. A banki mamią i kłamią, dokładając kuszącą nazwę "Świąteczny" i opowiadają bajki o szybkim i tanim kredycie. Że szybki, to prawda, ale wczoraj w TV niezależny od banków ekonomista udowodnił, że te kredyty są drogie, sięgające kilkunastu procent w skali roku (oprocentowania). W ten sposób z ludzi biednych robi się jeszcze biedniejszych, bo za miłe świąteczne chwile będą ciężko płacić cały rok, aż do następnych świąt i następnego kredytu.

środa, 17 grudnia 2008

Niespodzianka



Dzisiaj, gdy z troską patrzyłem na żółknący trzeci już pąk storczyka, ze zdumieniem zauważyłem wyrośnięty nagle duży nowy pęd z małymi pączkami. Jakim cudem do tej pory go nie widziałem? Prawdopodobnie ukryty był pod liściem, albo brałem go za jeden z dziwnych wyrostków pod liśćmi. W naturalnych warunkach być może te "wyrostki" zakorzeniają się w podłożu i tworzą nowe rośliny. Teraz jestem w kropce: uciąć stary pęd i dać szansę nowemu na zakwitnięcie, czy też może zostawić i liczyć na to, że oba zakwitną? Bo jasną rzeczą teraz dla mnie jest, że "stare" pączki żółkły z powodu zużywania energii storczyka na wzrost nowego pędu.

wtorek, 16 grudnia 2008

Kretyństwo nr ...? Aktor (nie)dyplomowany

Kolejne kretyństwo wymyśliła partia rolników i ludowców - PSL. Przedłożyła ona w Sejmie projekt ustawy, która ma zakazać nazywaniu siebie aktorami ludziom bez dyplomu szkoły aktorskiej, lub bez odpowiedniego egzaminu. Oczywiście wiąże się to z ograniczeniami uprawiania zawodu, zarobków i utratą prestiżu. Znam wielu polskich wyśmienitych aktorów bez dyplomu, którzy wnieśli wielki wkład do naszej kultury i historii teatru i filmu. Zagranicznych też, choćby Harrisona Forda, który karierę zaczynał jako stolarz w hollywoodzkiej pracowni dekoracji.
Gdyby taka ustawa obowiązywała 30 lat temu, nigdy nie powstałby kultowy film "Rejs", w którym chyba wszystkie role obsadzone były przez "naturszczyków". Czy ktoś obdarzony talentem i kochający aktorstwo nie ma prawa być aktorem? Coś mi się wydaje, że ta ustawa potrzebna jest beztalenciom, dla których dyplom jest ratunkiem i będzie gwarancją zatrudnienia.
Już pojawiły się apele o wycofanie projektu. A dzisiaj w radiu od rana szalał "Poranny WF"*, czyli satyryczny duet Kuby Wojewódzkiego i Michała Figurskiego. Wydzwaniali oni w różne miejsca i podając się za członków sejmowej komisji kultury, wydawali dziwne "polecenia". Np. łącząc się z "Domem [zasłużonego] Aktora" w Skolimowie nakazali sprawdzenie dyplomów pensjonariuszy, a następnie eksmisję tych bez odpowiednich papierów. Zadzwonili też na cmentarz w Katowicach z poleceniem przygotowania miejsc na groby dla "wyrzuconych" zmarłych aktorów bez dyplomów z Alei Zasłużonych cmentarza powązkowskiego w Warszawie.
Straszyli też telefonicznie Piotra Fronczewskiego kontrolą dyplomu i ewentualnym odsunięciem od pracy przy aktualnym spektaklu w teatrze. Świetny aktor przyjął to wszystko z ironiczną rezerwą i kpinami w rodzaju "...ja wszystko załatwiam na lewo...".
Tak oto mamy kolejny popis "geniuszy" od uzdrawiania Polski.

* Skrót "WF" oznacza w szkole wychowanie fizyczne, czyli lekcje gimnastyki.

Miasto Wielizcka

Latem tego roku byliśmy w Wieliczce. To znane w świecie ze słynnej kopalni soli miasteczko ma jeden feler. Otóż wiele lat (ile, nie wiadomo) temu, przy odlewaniu żeliwnych dekli włazów do kanałów popełniono błąd w pisowni nazwy miasta i z "cz" zrobiono "zc". Chyba przez to, że formę odlewu robi się jak lustrzane odbicie. Błąd zapewne zauważono, ale po odlaniu iluś tam dekli. To nie jest jak błąd w gazecie, koszty poprawki są wysokie, a ślad pozostaje na zawsze. Ojcowie miasta byli oszczędni, więc ślad pozostał. Jak wiadomo, niektóre znaczki pocztowe z felerem
fabrycznym są rarytasem dla filatelistów. Może kiedyś taka żeliwna "błędna" płyta będzie tyle warta, ile jej waga w złocie? Na razie tkwi sobie (może tylko jedna?) spokojnie w asfalcie wielickiej ulicy. We Lwowie widzieliśmy wiele płyt kanałowych jeszcze przedwojennych, z polskimi napisami. Mają po 70 - 80 lat, a w europejskich miastach na pewno są i ponad stuletnie.

poniedziałek, 15 grudnia 2008

Manuel i rzut butem

Pojawiło się nowe smarowidełko do chleba i drugi raz już mam je w domu. Ta margarynka z masłem jest niezła, ale zastanawiam się, kto wymyśla te nazwy, a w szczególności kto wymyślił "Manuela". W moim przekonaniu, jeśli autorem jest mężczyzna, to prawdopodobnie jest nim homoseksualista, który jeszcze nie wie o tym, że nim jest. Jeśli zaś kobieta, to najpewniej jest feministką marzącą o mężu miękkim jak masełko i dającym się kształtować, jak ono. Oczywiście pani ta cały czas utrzymuje, że feministką absolutnie nie jest. To rzecz jasna tylko moje wolne wyobrażenia, chi chi chi.

Przed chwilą widziałem w południowych wiadomościach TVP, jak na konferencji prasowej chyba w Bagdadzie dziennikarz arabski rzucił butem w prezydenta Busha, krzycząc "jesteś winien smierci tysięcy Irakijczyków, ty psie!". Zarówno nazwanie psem, jak i rzucenie butem jest w tamtej kulturze największą obelgą. Dawno już o tym już wiedziałem, ale naocznie (w TV) przekonałem się, gdy po obaleniu Saddama i zburzeniu jego pomników, Irakijczycy (w tym nastolatki) okładali butami pomnikową głowę dyktatora. Za jego rządów było to coś niewyobrażalnie niemożliwego, za co groziły pewne męczarnie i śmierć, a także prześladowania rodziny sprawcy.

sobota, 13 grudnia 2008

Smacznego!

Przez większość roku jestem i jadam sam. Gdy do jedzenia jest towarzystwo, to nie ogląda się wtedy telewizora, ale gdy siedzę samotnie, to często przy obiedzie gapię się w telewizor. Przyczyna jest też taka, że ok. godz. 13 publiczna telewizja nadaje programy przyrodniczo-geograficzne. Ale robi oprócz tego rzeczy wstrętne. Mianowicie właśnie o tej porze (przy obiedzie) puszcza reklamę jakiegoś medykamentu przeciw kaszlowi i przy wtórze gruźliczego kaszlu ktoś recytuje:"kaszel mokry, kaszel suchy...." i poucza:"...powoduje odktuszanie gęstej wydzieliny..." FUUUUUUUJ!!!!!
Co za bęcwał wymyślił, a drugi puszcza o takiej porze tak ohydną reklamę! Mógłby ktoś odpowiedzieć - przecież możesz wyłączyć telewizor. Nie zdążysz, wcześniej wyrzygasz pół obiadu. Przecież mam prawo przy obiedzie patrzeć w telewizor i nie być obrzydzanym.
Mam zamiar zadzwonić do TV Info-Kraków i zapytać dlaczego to robią i jeszcze każą sobie za to płacić (abonament).
Jak już kiedyś napisałem - bezmyślność rodzi chamstwo.

piątek, 12 grudnia 2008

Znikające państwo





Na trwającym w Poznaniu szczycie ekologicznym wystąpił z dramatycznym apelem premier wyspiarskiego państwa Tuvalu. Błagał o pomoc dla powoli znikającego mini-państwa, ale ja wiem, że są już plany ewakuacyjne dla jego ludności. Spora część jego mieszkańców sama już zresztą przeniosła się na inne wyspy Pacyfiku. Chodzi oczywiście o podnoszący się poziom oceanu. Tuvalu jest maleńkie, ale o ile rozumiem rozbieżności w podanej liczbie kilometrów kwadratowych jego powierzchni w encyklopedii (26 km2) i atlasie (24 km2) ze względu na różnice pomiarowe, o tyle niezrozumiałe dla mnie jest podanie dwóch różnych liczb (26 i 29 km2) w jednym artykule w "GW". A właściwie może to być wytłumaczalne: w skołowanej głowie po alkoholowej nocy redaktora czy drukarza (pewnie tego samego, który wymyślił 30-lecie nagrody Nobla dla Wałęsy) szóstka wirowała tak, że czasem była dziewiątką. Jedynie drogą dedukcji mogę dojść prawdy, czyli jeśłi w encyklopedii podano 26 km2 i w "GW" dziewiątka jest szóstką, to najprawdopodobniej Tuvalu ma 26 km2.

Sos domowy

To też bardzo prosty, dzisiejszy obiad: 2 jajka na twardo polane sosem pomidorowym własnej roboty (ale z koncentratu pomidorowego) + ziemniaki, też polane sosem. Dobre.

Słoik fabryczny i słoik domowy

To wczorajszy prosty obiad. Gołąbki w sosie pomidorowym ze słoika, ale z dobrej "smacznej" firmy, ziemniaki i ogórek też ze słoika, ale domowej roboty, pychotka.

czwartek, 11 grudnia 2008

Znowu kretyństwo dyplomowane

W obliczu kryzysu światowego, chociaż spece od finansów i gospodarki twierdzą, że Polski nie dotknie on zbyt boleśnie, rząd postanowił odłożyć pieniądze "na czarną godzinę". I kolejni spece od szukania oszczędności i pieniędzy wymyślili (przypisując autorstwo premierowi, w co nie wierzę), jak zwykle w takich przypadkach podniesienie akcyzy na alkohol. Poniekąd słusznie, bo ludziom nie wypada protestować - nie jest to artykuł pierwszej potrzeby, jak chleb. Po drugie nie podniesiono akcyzy np. na paliwo, bo to podniosłoby wszystkie ceny. A jednak wyszło na to, że jest to następne kretyństwo naszych mądrusiów od majstrowania pieniędzmi. Zapomnieli już, jak kilka lat temu obniżono akcyzę na alkohol, natychmiast wzrosła jego sprzedaż, a zmalał przemyt. Teraz te osły spodziewają się zastrzyku 410 mln z poniesionej akcyzy, a mądrzejsi od nich ludzie z biznesu alkoholowego przewidują spadek sprzedaży, wzrost przemytu i fałszerstw alkoholu, także nielegalnej produkcji, a efekcie ponad 300 mln strat. I ja wierzę biznesmenom.

środa, 10 grudnia 2008

Refleksje

Za trzy dni będzie 27 rocznica wprowadzenia stanu wojennego, a ja czytając zaległą prasę sprzed miesiąca, natrafiłem na artykuł eseisty i historyka, profesora Uniwersytetu Gdańskiego, Stefana Chwina pt. "Sąsiad w mundurze". Zadaje on pytanie, czy zamykanie i wywożenie ludzi w nocy 13 grudnia było taką tragedią, jak przedstawia to np. Liliana Sonik (opozycjonistka i żona opozycjonisty z tamtych lat) opisując wyłamanie drzwi i wywiezienie męża "w nieznane przeznaczenie", jak to ujęła. Muszę tu przyznać rację Stefanowi Chwinowi, bo w XX wieku wywiezienie "w nieznane przeznaczenie" często w wielu krajach oznaczało tortury i śmierć, drogę bez powrotu. Odziedziczyłem pamięć Auschwitz i Holocaustu, oraz mam pamięć bezpośrednią Argentyny, Chile, Bośni, Czeczenii, a ostatnio Gruzji. Mnie nie wzięto z domu nocą 13 grudnia, ale pół roku później z ulicy, gdy wyszedłem po urodzinowy prezent dla córki. Obojętnie jednak, z jakiej łapanki trafiliśmy do obozu internowanych, nikt z nas nie był torturowany, zrzucony do morza z helikoptera, nikt nie zniknął bez wieści. Wróciliśmy w jakim takim stanie do domów. Co prawda zdarzały się pobicia na komisariatach, ale w ośrodkach internowania już nic takiego nie miało miejsca. Dla mnie największą torturą było to, że w przeciwieństwie do zwykłych więźniów nie znaliśmy terminu zwolnienia. Chwin pisze, że być może milicja i ZOMO pakując tysiące osób "w nieznane przeznaczenie" uratowała je paradoksalnie przed czymś gorszym, bo za wschodnią granicą było sporo chętnych do utopienia naszego protestu we krwi. I ma chyba rację.

wtorek, 9 grudnia 2008

Polskie kombinacje

Przed chwilą zapukał ktoś do drzwi, okazało się że to listonosz, ale nie ten, którego znam. Zdziwiony dlaczego zwykłego rachunku za telefon nie wrzucił po prostu do skrzynki, zauważyłem jakąś dziwną i ciężką blaszaną płytkę przytwierdzoną mocnym klejem do koperty. Szukałem w niej jakiejś dziwnej reklamy, lub innego haczyka, aż przypomniałem sobie, co kilka miesięcy przeczytałem o łamaniu monopolu Poczty Polskiej. Otóż inne niż Poczta Polska firmy mogą przejąć doręczanie przesyłek tylko wtedy, gdy ważą one więcej niż przewidziana norma. To dlatego albo ta inna poczta, albo Telekomunikacja nakleja ciężką blachę na koperty! O Boże! Widzisz i nie grzmisz?! Co za kretyństwo, a ile musi ważyć torba nowego listonosza!?

Mile widziany gość

W niedzielę przybył do Krakowa na zaproszenie Uniwersytetu Jagiellońskiego Dalajlama i zatrzymał się w hotelu RADISSON (koło Filharmonii). Przywitał go tam rektor UJ, przedstawiciele buddyjskiej diaspory wietnamskiej i krakowianie z flagami Tybetu. A wczoraj Uniwersytet Jagielloński nadał Dalajlamie tytuł doktora honoris causa. Widziałem w TV, że był wzruszony, mówił o swoim podziwie dla pokojowej walki Polaków o wyzwolenie od komunizmu (i ZSRR - w domyśle), jak dumny jest, że Jan Paweł II, który był mu bardzo bliski duchowo, też tutaj otrzymał otrzymał ten tytuł. Na koniec - ubrany na czas uroczystości w profesorską togę - podziękował żartem za "ten ubiór", że będzie mu trochę cieplej. A ja uprzytomniłem sobie, że pierwszy raz widzę Dalajlamę bez tradycyjnego stroju buddyjskiego mnicha.

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Ocalony w Bombaju i "karły moralne"




Piszę o tym dopiero teraz, ale już kilka dni temu w TV pokazano nagranie z telefonu komórkowego, dokonane przez naszego europosła ukrywającego się w bombajskim hotelu, opanowanym przez terrorystów. Uratowany przez hinduskich antyterrorystów, po powrocie do Polski wystąpił w TV. Był już odprężony i szczęśliwy, że żyje. Na ekranie widziałem na przemian twarz ocalonego, spokojnego człowieka, z twarzą zrezygnowanego i przerażonego ojca rodziny, który nagrywa sam siebie, opowiadającego szeptem co się dzieje za drzwiami jego pokoju i żegnającego się z żoną i dziećmi. Na koniec prosi ewentualnego znalazcę telefonu o przekazanie go żonie. Słyszał strzały na korytarzu, wiedział że zabijają właśnie grupę cudzoziemców i szeptał: "zaraz przyjdą po mnie... , to koniec. Kocham Was, żegnajcie..." Słychać było nawet walenie w drzwi jego pokoju, ale ucichło. Znalazł jakiś nóż i postanowił, że zanim go zabiją, on przetnie tętnicę szyjną przynajmniej jednemu bandycie. Dziennikarz zapytał: "potrafił by pan zabić?!" - "A co pan myśli, jasne że tak!" - padła natychmiastowa odpowiedź. I miałem tu przykład, że przerażenie i determinacja potrafią u spokojnego człowieka wyzwolić nieznane przez niego samego odruchy.
Napisałem o tym, bo tragizm sytuacji i autentyzm tej relacji wywarły na mnie duże wrażenie i nie mogę o tym zapomnieć. A uratowany (jeśli dobrze pamiętam - pan Misiak) powiedział, że czuje się, jakby dostał drugie życie.

Prezydent Kaczyński skrócił swą pechową podróż po Azji o jeden dzień, mógł więc pojawić się na uroczystościach 25-lecia Nobla dla Wałęsy w Gdańsku, ale się nie pojawił. Zamiast być tam, gdzie przybyło mnóstwo gości z całego świata (Wałęsa zaprosił ok. 1000 osób, również innych laureatów Pokojowej Nagrody Nobla), Kaczor wraz ze swoją świtą pojechał na 17 "urodziny" Radia Maryja, gdzie w ksenofobicznej i antysemickiej atmosferze składał hołd ojcu Rydzykowi.
Te wizyty Kaczorów w tym przybytku nienawiści w Toruniu kojarzą mi się trochę z upartymi pielgrzymkami premiera Koizumi w Świątyni Yasukuni. Bliźniacy zapominając o swoich funkcjach bez przerwy jak dzieci pokazują, kogo lubią, a kogo nie.
W Gdańsku premier Tusk powiedział krótko: "Jesteśmy tu, by Lech Wałęsa nigdy nie był sam. Drogi Lechu, byłeś, jesteś i pozostaniesz wielkim bohaterem naszej narodowej legendy. Koniec. Kropka."
A minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski też dołożył swoje: "Panie prezydencie, niech pan się nie przejmuje tym, co niektóre karły moralne w tej chwili wygadują. Oni są dzisiaj odważni w gębie, a pan był odważny wtedy, gdy to było trudne - 30 lat temu. I za to jesteśmy panu wdzięczni"
Teraz dwaj "nikczemnego wzrostu" bracia pewnie zastanawiają się nad sądowym pozwem, ale już rano w radiu słyszałem "ekspertyzę" językoznawców, którzy twierdzą że trudno będzie przed sądem udowodnić, że słowo "karzeł" w połączeniu z "moralny" jest obraźliwe (hihihi).

niedziela, 7 grudnia 2008

"Gomorra"

Salman Rushdie żyje z wyrokiem śmierci wydanym przez fundamentalistów islamskich za napisanie "Szatańskich wersetów".Teraz jest drugi pisarz w podobnej sytuacji, z tym że wyrok śmierci wydała włoska, a ściślej neapolitańska mafia - camorra, z kolei za napisanie książki "Gomorra". To Roberto Saviano, który sparafrazował tytuł swej powieści "Gomorra". Połączył nazwę mafii camorra z nazwą biblijnego miasta grzechu - Gomory (Sodoma i Gomora - miasta wszeteczne). Opisał w niej metody i zakres działania camorry, o czym do tej pory panowało milczenie. Mafiosów nie rozwścieczyła tak bardzo treść książki, jak jej niebywały rozgłos i wielonakładowe wydania. Właśnie ukaże się lada chwila w Polsce i chcę ją przeczytać. Stała się bardzo poczytna w krajach Europy wschodniej i krajach bałtyckich (zwłaszcza w Estonii), gdzie już się ukazała. Mieszkańcy tych terenów ( z wyjątkiem Bułgarii, gdzie działa bardzo silna rodzima mafia), dowiadują się że ich kraje są obszarem działania włoskich organizacji przestępczych. Nawet kupując coś legalnie w sklepie możemy mieć do czynienia z zalegalizowanym mafijnym interesem.
Próbowałem czytać "Szatańskie Wersety" Rushdiego, które mam na CD-ROM-ie, ale ta forma (nie mylić z treścią) literatury nie bardzo mi się podoba. Natomiast literatura faktu, jak "Gomorra" - to jest TO!

piątek, 5 grudnia 2008

Irytacja mała i duża


Niestety jak widać drugi już pączek storczyka będzie do niczego. Cały żółknie i szypułka lada chwila uschnie i odpadnie razem z pączkiem. Może ten trzeci będzie mocniejszy?
To mnie jednak nie irytuje tak, jak przedwczorajszy haniebny atak Jarosława Kaczyńskiego na wicemarszałka Sejmu Stefana Niesiołowskiego. Kaczor zachował się jak mały nędzny człowieczek i jarmarczna przekupka, zarzucając Niesiołowskiemu "sypanie" kolegów w śledztwie za komuny. A przecież Stefan Niesiołowski za walkę o wolną Polskę dostał 7-letni wyrok, z czego ponad cztery spędził w więzieniu, podczas gdy żaden z Kaczorów nawet nie powąchał aresztu ani internowania.
Kaczor straszył Niesiołowskiego książką, w której ponoć są informacje o jego rzekomym "sypaniu". Nic podobnego, właśnie w tej książce zamieszczone są stenogramy z przesłuchań, gdzie
odpowiedzi Niesiołowskiego na pytania śledczych brzmią: "nie wiem", "nie znam takiego", "nie pamiętam". Za to o sobie opowiedział, jak ukradł w celach konspiracyjnych maszynę do pisania, i wziął całą odpowiedzialność wyłącznie na siebie. Gdy on działał, Kaczor siedział w domu z mamą i z kotem. Nie lubię Kaczorów i ich metod, ale naprawdę nie spodziewałem się, że może dojść do aż takiej podłości. Niesiołowski zastanawia się nad zaskarżeniem Kaczora do sądu. Dobrze by zrobił.

Dzisiaj do Gdańska zjedzie mnóstwo znamienitych gości ze świata na 25 rocznicę ("Gazeta Wyborcza" nie wiem skąd wzięła 30 rocznicę) przyznania Lechowi Wałęsie pokojowej nagrody Nobla. Dalajlama już jest w Gdańsku od wczoraj, ale miejsce jego pobytu utrzymywane jest w tajemnicy. Przyjedzie też prezydent Francji Nicolas Sarkozy, a Chiny szantażują go, że jeśli będzie rozmawiał z Dalajlamą, to ucierpią na tym interesy Francji w Chinach.
Dalajlama odwiedzi też Wrocław, Warszawę i Kraków. Chciałbym go zobaczyć, bo jest dla mnie wielkim autorytetem moralnym. Przy takich ludziach czuję, jakim nędznym i małostkowym człowiekiem jestem. Dalajlama oprócz bycia przywódcą Tybetańczyków, jest przede wszystkim mnichem, ale paradoksalnie przez swoją wielkość umysłu i serca jest ponad wszystkimi religiami,
a zarazem jest łącznikiem wszystkich religii, które szukają dobra w człowieku. Głosił ideę odpowiedzialności za wszystkie żywe istoty i za całą Ziemię na długo przedtem, zanim wraz z globalizacją i ociepleniem klimatu Zachód zdał sobie z tego sprawę.

czwartek, 4 grudnia 2008

My się zimy nie boimy

Wczoraj w sklepie poprosiłem o jakieś puste pudło z magazynu. Otrzymałem je i w domu zakleiłem otwarte wieko, a w bocznej ścianie, która będzie dnem, wyciąłem dziurę. Teraz w razie nadejścia mrozów mam gotowe zabezpieczenie dla jednej hortensji. Nałożę pudło na związany krzew, a do środka napcham gazet. Teraz tego nie zrobię, bo deszcz zniweczyłby wszystkie wysiłki. Na razie mrozów nie ma i oby tak dalej.

wtorek, 2 grudnia 2008

Krówka


Ayano zapewne zaniepokojona objawami demencji starczej u mnie, kazała mi spożywać witaminę D, która jak wiadomo wzmacnia korę mózgową. W sklepie za torowiskiem pojawiło się nowe smarowidełko do pieczywa o nazwie "Krówka" (Ushi-chan). Nazwa równie sympatyczna, co wizerunek zwierzęcia na dekielku pudełka. W dodatku koresponduje to z fajnymi mlecznymi cukierkami - krówkami. Obok portretu krówki zamieszczono informację o zawartości witamin A, D i E, co dostatecznie mnie zachęciło do kupna tej margarynki maślanej. I nie żałuję.
P.S. Jest jej dużo - 550 g.

Rządowe cwaniaczki

To co wyprawiają wysocy rangą urzędnicy państwowi powinno się nazwać otwarcie gangsterstwem urzędowym. Dwóch panów, jeden jest wiceministrem ochrony środowiska, drugi jakimś prezesem od unijnych dopłat rolniczych, postanowiło w prosty sposób dorobić sobie do "skromnej" pensyjki. Sposób prosty, bo panowie mają bezpośredni dostęp do informacji umożliwiających kombinowanie.
Otóż z racji swoich stanowisk wiedzieli oni, które tereny rolnicze włączone są do unijnej akcji NATURA 2000, gdzie dopłaty z Unii są o 20% wyższe. Wiedzieli także, jakie uprawy są preferowane najwyższymi dopłatami i przy jakich uprawach można brać pieniądze za nicnierobienie. Wiedzieli też, gdzie Agencja Rolna będzie w przetargach wystawiała ziemię na sprzedaż. Gmina Recz (woj. Pomorskie) zorganizowała przetarg na ok. 600 ha ziemi. Warunkiem nabycia było stałe zameldowanie w gminie Recz, lub w gminach sąsiednich, bycie rolnikiem i posiadanie, lub dzierżawienie co najmniej 1 ha ziemi. Panowie urzędnicy rządowi nagle stali się rolnikami - pan wiceminister Trzeciak nagle okazał się mieszkańcem nie Warszawy, ale gminy Choszczno, dzierżawił tam hektar ziemi i przystąpił do przetargu jako rolnik. Podobnie prezes Dohne, z tym że on pochodził z tamtych stron (jednak mieszkał w Warszawie). Oczywiście "rolnicy z Marszałkowskiej", jak nazwali ich prawdziwi mieszkańcy gminy wygrali przetargi i kupili; Trzeciak ponad 200 ha, a Dohne ok. 150 ha. Trzeciak uzyskał nawet na zakup ziemi bankowy kredyt w wys. ponad 1,5 miliona zł. Już spłaca jeden kredyt, ale nie przejmuje się tym, jak będzie spłacał następny. Dlaczego? Bo posiadając odpowiednie informacje, obsadził swoje ugory orzechem włoskim. Unia do takich upraw dopłaca najwięcej, a jeszcze więcej na terenach włączonych do programu Natura 2000, a takim terenem są pola panów Trzeciaka i Dohna. Rocznie pan Trzeciak zgarnia ok. 200 000 zł, a pan Dohne ok. 180 000 zł. Orzech włoski owocuje dopiero po 8 latach od zasadzenia, więc przez 8 lat nic nie trzeba robić, tylko zgarniać szmal.
A miejscowi rolnicy, którzy chcieli powiększyć swoje gospodarstwa z pszenicą, burakami, krowami etc., odeszli z przetargu z kwitkiem. Nie mogli wygrać z "rolnikami z Marszałkowskiej", dysponującymi walizkami pieniędzy, informacjami i partyjnymi oraz urzędniczymi znajomościami. Wszystko to zostało ujawnione we wczorajszym "Superwizjerze", ale jak powiedziała prowadząca program, ci panowie zapewne zachowają stanowiska, bo w świetle prawa nie popełnili przestępstwa. Ale popełnili wiele czynów nieetycznych, pokazali swoją pazerną na kasę naturę, pokazali na czym tak naprawdę im zależy i już za to powinni być wywaleni na zbity pysk ze wszystkich funkcji i stanowisk.

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Poznańskie porządki. Bandytyzm cenowy

Dzisiaj w Poznaniu zaczyna się klimatyczny szczyt, na który zjadą prezydenci, premierzy i ministrowie środowiska ze 150 krajów świata. Na ostatnie dni - 11 i 12 grudnia zapowiadają przybycie Terminator, czyli gubernator Kalifornii - Arnold Schwarzenegger i były wiceprezydent USA, laureat nagrody Nobla za walkę z globalnym ociepleniem - Al Gore. W związku z tym w Poznaniu do ostatniej chwili trwają porządki i kosmetyka miasta. We wczorajszych wiadomościach pokazywano, jak naprawiają i łatają poznańskie drogi. A mnie cholera bierze, bo z tego wynika, że rodacy mogą całe lata łamać resory swoich samochodów na dziurach, które łata się dopiero z okazji przyjazdu gości ze świata. Wtedy pieniądze i motywacja nagle się materializują. A na co dzień niech będą dziury. Trochę to przypomina mi czasy PRL-u, kiedy w jednostkach wojskowych przed przyjazdem jakiegoś generała lub ministra kazano żołnierzom koszarowe drogi asfaltowe pastować pastą do podłogi, a trawę malować na zielono, żeby była zieleńsza. To nie kawał, nieraz koledzy po wojsku opowiadali mi takie historie. Teraz jest czas zimowy, to może w Poznaniu nie malują trawy, chociaż nigdy nic nie wiadomo; śniegu przecież nie ma, a trawa jest trochę blada.

Po upadku komuny PKP podzieliła się na spółki-córki, m.in InterCity i PKP Przewozy Regionalne. Teraz nastąpiła kolejna zmiana; InterCity przejmuje wszystkie pociągi pospieszne od Przewozów Regionalnych. Nie byłoby to warte komentarza, gdyby nie fakt, że obie spółki, córki jednej firmy nie mogą się dogadać w sprawie tak prostej, jak wzajemne honorowanie biletów. Przez to pasażer będzie jak zwykle bity po kieszeni, bo bilety jednej linii nie będą ważne na drugiej. A to będzie się wiązało z kosztami przejazdu 10 - 15 % większymi od dotychczasowych. Każdy powód do wzrostu cen dla cholernych zdzierców jest dobry. Jak nie wzrost cen paliw i energii elektrycznej, to brak porozumienia w sprawie biletów. Oni się nie mogą dogadać? Nic to, przecież klient-pasażer zapłaci. A kolejarze dodatkowo zarobią. To właśnie nazywam polskim legalnym bandytyzmem finansowym.

niedziela, 30 listopada 2008

Reformator - reformer

Gdy byłem niedużym chłopcem, nieraz zastanawiałem się nad naszym językiem i miałem własne teorie na językowe tematy. Np. przy pisaniu słowa gumka (do mazania), ołówek "sam" pisał "gumpka", bo uważałem, że skoro "pompka" (do roweru), to i "gumpka". A dorośli stale mnie poprawiali, bo zamiast "naokoło", uporczywie mówiłem "naobkoło".
Teraz na starsze lata znowu mam własne teorie językowe i jako że z powodu wieku czas stał się dla mnie cenny, uważam że mamy sporo niepotrzebnie długich słów. Można wiele z nich skrócić, zwłaszcza że nie ma innych podobnych, a i tak wiadomo o co chodzi.
Na początek coś z zoologii.
Dlaczego musi być nietoperz, jeśli może być toperz?*
Hipopotam - hipotam
krokodyl - krodyl*
jaszczurka - szczurka
antylopa - tylopa
nosorożec - nosoróg.

Techniczne terminy rónież:
telewizor - lewizor
magnetowid - magnewid
magnetofon - matofon
telefon - lefon, itd.
Ileż kłapania dziobem się zaoszczędzi, papieru i długopisów, tudzież drukarek!

*Przy "toperzu" może być niezła zabawa, gdy ktoś cię będzie poprawiał: "nietoperz!" A ty wtedy pytasz: jak NIE toperz, to co w końcu?

*Parę lat temu przy wódeczce z uporem mówiłem "krodyl", a moi kolesie z wyższością i politowaniem poprawiali mnie: "Bodzio, mówi się kroKOdyl!", i "ile razy mam ci powtarzać kroKOdyl!KroKOdyl!". Z trudem zachowywałem pozory powagi i przyjmowałem pouczenia.

piątek, 28 listopada 2008

Szęście w nieszczęściu

W tej bombajskiej tragedii (ostatnie doniesienia mówią o 130 zabitych i setkach rannych) mieliśmy dwa razy trochę szczęścia. Dzień przed terrorystycznym atakiem w jednym z tych luksusowych hoteli polski konsulat wydał przyjęcie z okazji 75-lecia istnienia konsulatu w Bombaju, oraz 9o rocznicy odzyskania niepodległości. Obecnych było kilkaset gości z różnych krajów, więc nietrudno sobie wyobrazić, co by się stało tam w dniu ataku.
Drugi szczęśliwy zbieg okoliczności polegał na tym, że jadące na wystawę w Bombaju dzieła najwybitniejszych polskich malarzy XX wieku nie dojechały do celu. Na wieść o zamachach dyrekcja Muzeum Narodowego w Krakowie zawróciła transport obrazów w ostatniej chwili tuż przed granicą polsko-niemiecką. Pracownica muzeum zobaczyła w TV zdjęcia płonących w Bombaju hoteli i złapała za telefon...
To być może uratowało obrazy (rzeźby też) przed ewentualnym bezpowrotnym zniszczeniem. Strata byłaby niepowetowana.
Dwóch Polaków (jeden z nich jest europosłem) ukrywało się w hotelu opanowanym przez terrorystów. Wiedzieli, że polują na cudzoziemców, więc ukryli się na tyle skutecznie, że bandyci nie mieli o nich pojęcia. Natomiast Polacy sporo zaobserwowali i SMS-ami przesyłali informacje do kraju o sytuacji. Błagali tylko, żeby do nich nie dzwonić. Oczywiście, przecież wtedy islamiści mogliby ich namierzyć.
Szkoda tylko, że tyle niewinnych ludzi nie żyje, a jeszcze więcej cierpi z powodu ran. Ich rodziny też.
Indie, największa - miliardowa przecież demokracja na świecie, mają swoje kłopoty z etnicznymi i religijnymi tarciami, problem sporu o Kaszmir z Pakistanem i wiele innych, muszą jeszcze stawić czoła światowemu terroryzmowi. Ostrożnie nie oskarżają Pakistanu o ten atak, chociaż są przesłanki, że ekipy terrorystów przeniknęły stamtąd. Przecież Pakistan jako państwo może nie mieć nic wspólnego z napadem.

czwartek, 27 listopada 2008

Finał


Po ugotowaniu makaronu i odcedzeniu go, pozostaje tylko podgrzany farsz dołożyć i wymieszać razem solidnie. Oczywiście finalną czynnością jest konsumpcja, a to już jest nagrodą za cały trud.
Mniammniam.

Łazanki i terror




Naszła mnie nieodparta ochota na łazanki z kapustą, więc już wczoraj po obiedzie - póki był tani prąd, ugotowałem w szybkowarze poćwiartowaną kapustę. Po wystygnięciu, a więc w nocy, kiedy znowu był tani prąd, wycisnąłem ją, posiekałem i usmażyłem z przyrumienioną cebulą na farsz.
Dzisiaj kupiłem odmienny makaronik na łazanki. Poprzednio robiłem je z kwadratowych makaroników, kiedyś Ayano kupiła "świderki", a teraz mam jakby kokardki, albo muszki, jakie krasnoludki zakładają od święta zamiast krawatu. Wyglądają apetycznie, w połączeniu z farszem będą miały może równie wyrafinowany smak.

W Bombaju nastąpił atak terrorystów na dwa luksusowe hotele i inne obiekty. W hotelach wzięli zakładników, wśród których pilnie poszukiwali Amerykanów i Brytyjczyków. Jeden hotel został już odbity z rąk terrorystów, a zakładnicy uwolnieni. W drugim ukrywa się Polak i telefonicznie nadaje informacje o sytuacji. Podczas ataku terrorystów zginęło około 100 (!) niewinnych osób, w tym 6 obcokrajowców. W TV podają co jakiś czas zaktualizowane informacje. Z radia wiem o tym od rana.

środa, 26 listopada 2008

Klimaty i spirytus

Nie pierwszy raz obserwuję na telewizyjnej mapie pogody zjawisko wpływu morza na stabilizację temperatury. Nie ma to wiele wspólnego np. z klimatem Wielkiej Brytanii, gdzie wyspy ogrzewa ciepły prąd Golfstrom, ale jednak nawet taki mały Bałtyk powoduje zmniejszenie skoków temperatury. Np. wczorajszej nocy w Szczecinie w nocy było -2 st. C, a w Krakowie -4. Potem za dnia u nas było +3 st. C, a w Szczecinie -1. Łatwo zauważyć, że na południu różnica teperatur nocnej i dziennej wyniosła 7 stopni, a na wybrzeżu zaledwie 1 stopień.
Swego czasu w Japonii zrozumiałem na czym polega podstawowa różnica między naszymi klimatami. Bo przecież u nas latem też bywa 35 , a nawet 40 st. C, a jednak nie rosną mandarynki, kasztany jadalne itp. rośliny. Przede wszystkim zimy są ostrzejsze, po drugie wilgotność powietrza o wiele mniejsza, a po trzecie jeśli w np. w Tokio za dnia jest 35 st. C, to nocą 25 st. U nas przy analogicznej temperaturze w dzień, w nocy jest 10 - 15 st. i to raczej w lipcu. W sierpniu noce już są chłodniejsze.

W naszym kraju czasem czuję się, jak w drugim PRL-u. Następne kretyństwo władz polega na gnębieniu małych gorzelni wiejskich przepisami wymagającymi szczegółowego rejestrowania produkcji w internecie. Te małe zakłady, wytwarzające doskonały spirytus - surowiec do produkcji wódek, niejednokrotnie nie mają dostępu do internetu, a jeśli mają, to i tak ten portal jest totalnie zapchany i trudno się tam zalogować. Wiele tych firm zapowiada rezygnację z produkcji surowca, a duże wytwórnie wódek będą zmuszone importować spirytus za ciężkie pieniądze. Gdzie sens i logika, żeby w krainie ziemniaka o tradycjach produkcji spirytusu świetnej jakości(ponoć najlepszej na świecie), zachodziła potrzeba importu tego typowo polskiego specyfiku? Jakieś komisje mają się tym zająć. Jak zwykle potrwa to kilka lat, a tymczasem małe zakłady upadną, gorzelnie z innych krajów będą się cieszyć i zgarniać nasze pieniądze, a my będziemy pić gorszą ( i droższą) wódkę.

wtorek, 25 listopada 2008

Eeeee! Judasz


Polskie "eeee" ma zupełnie inne znaczenie i wydźwięk niż japońskie "eeee". Nie wiedziałem, że pójdę do feralnego sklepu, dopiero po wyjściu z domu i ujrzeniu śniegowego błota zdecydowałem się na bliższą drogę, dlatego nie wziąłem z sobą żarówek: spalonej i niechcianej 60-watowej. W sklepie do standardowych zakupów kulinarnych dołączyłem żarówkę, a przy kasie poprosiłem o sprawdzenie jej, czy działa. Pani kasjerka odmówiła z powodu braku odpowiedniego urządzenia, a ja poinformowałem ją o poprzednim zakupie nieświecącej żarówki. "No przecież może pan z paragonem przyjść i wymienić" - usłyszałem. "A dlaczego mam łazić tam i z powrotem po błocie i chłodzie?". Usłyszawszy dyskusję kierowniczka wypełzła ze swojego biura i znowu jak kiedyś mrucząc na moje "fochy" wykręciła żarówkę ze swojej lampki na biurku i sprawdziła. "No i proszę, świeci! A pan jak zwykle wymyśla jakieś bzdury!". - "czy ja za 1 złoty i 25 groszy miałbym wymyślać aferę?". A pani kierowniczka: "Eeee! Różni tu przychodzą i kombinują!"
I taki jest w tym sklepie szacunek dla klientów. Zamiast przeprosić i troszkę się powstydzić, szefowa traktuje cię jak potencjalnego kombinatora i złodzieja. Za 1,25 zł. Przecież ja nawet nie żądałem wymiany, tylko sprawdzenia. I zapłaciłem, choć nie powinienem za nastepną żarówkę. Po sprawdzeniu.

Po 9,5 latach i wielu złośliwościach ze strony sąsiadów, a właściwie sąsiadek zamontowałem dzisiaj przy pomocy Zbyszka wizjer w drzwiach wejściowych. Ten zabieg ma raczej psychologiczne znaczenie, bo nie będę przecież czuwał non-stop przy "judaszu", żeby kogoś przyłapać na nieetycznym zachowaniu. Jednak potencjalny sprawca nigdy nie będzie wiedział, czy właśnie akurat na niego nie patrzę. Myślę, że wiele "kawałów", jak kradzieże haczyków, tupanie itp. właśnie ma swój koniec.W przeciwieństwie do większości sąsiadów przez tyle lat nie uważałem "judasza" za konieczność, ale realia życia w tej społeczności zweryfikowały moje poglądy.

poniedziałek, 24 listopada 2008

Hołodomor

W sobotę na Ukrainie obchodzono 75 rocznicę Hołodomoru - Wielkiego Głodu. W latach 1932-33 w wyniku zbrodniczej i celowej polityki Stalina zmarło tam kilka milionów ludzi. Po zjedzeniu psów, kotów, szczurów oraz wszelkiej nadającej się do tego roślinności, zaczęły zdarzać się przypadki kanibalizmu, zabijano nawet w tym celu własne dzieci. Mimo tego Stalin nie zaprzestał masowego eksportu zboża, ponieważ ważniejsze dla niego było zbrojenie armii, a poza tym chciał ukarać Ukrainę za buntowanie się przeciw kołchozom. Chciał też pokazać Ukraińcom, że nie mają co marzyć o własnym państwie. Prezydent Kaczyński pojechał na te obchody i dobrze zrobił. Byli tam obecni inni szefowie krajów, które uznały Wielki Głód za ludobójstwo. Rosja nie wypiera się tamtych represji, ale wyklucza nazwanie tego ludobójstwem m.in. dlatego, że z głodu umierali także Rosjanie. Negują fakt, że ta zbrodnicza akcja skierowana była przeciw narodowi ukraińskiemu. Zawsze kłamią i wypierają się w żywe oczy, tak jak było z Katyniem, dopóki Jelcyn oficjalnie nie powiedział prawdy i nie przekazał części dokumentów Polsce.
O tym Głodzie więcej dowiaduję się dopiero teraz, przecież za moich lat w szkole na ten temat nie było ani słowa*. Prezydent Juszczenko powiedział, że Holodomor to był ukraiński Holocaust.

*Tak samo, jak prawdy o Powstaniu Warszawskim - że Armia Czerwona wtedy nie wsparła powstańców, choć mogła; stali za Wisłą i czekali, aż Warszawa się wykrwawi - dowiedziałem się dopiero w 1982 roku w czasie internowania. Na wykładach wygłaszanych przez internowanych profesorów historii.

niedziela, 23 listopada 2008

Doroczny apel



Wczoraj po pierwszym śniegu, w czasie gdy gotowałem obiad, spadł drugi, obfitszy. W niedługim czasie zaczęły się tupania za drzwiami. Dziesiąta zima idzie, jak co roku muszę upominać sąsiadów o zaprzestanie "perkusji" pod moimi drzwiami i zostawianie tam śniegowego błota. Przecież ja nie chodzę pod ich mieszkania, nie hałasuję i nie brudzę im tam. Czy dlatego, że mam mieszkanie nr 1, pierwsze od wejścia, mam być poszkodowany? Nie twierdzę, że robią to specjalnie, ale z bezmyślności rodzi się chamstwo. W związku z tym co roku piszę apele w formacie A-4 i przyklejam do swoich drzwi wejściowych od zewnątrz. Z dobrym skutkiem zresztą, ale zastanawiam się, kiedy sąsiedzi dojrzeją do tego, żeby nie trzeba było im przypominać o zasadach dobrego wychowania.

sobota, 22 listopada 2008

Pierwszy śnieg




Nad ranem spadł pierwszy śnieg. Mało go jeszcze, ale zaraz po śniadaniu poszedłem do ogródka i podsypałem ziemią krzaczki hortensji - w nocy było -4 st. C. Drzewa już są pozbawione liści, ale krzak przy oknie uparcie się jeszcze zieleni. Na środku grządki przed bramką widać samotnego i surrealistycznego w zimowej scenerii kaktusa - Toge-ciamka.
Ananas biednieje chyba z braku słońca i ciepła, ale niepokazywany dotychczas kaktus bezimienny ma się dobrze. Nie był prezentowany, bo nie było z nim żadnych dramatów, nie ma trzeciego, ani żadnego ucha, jest zbyt normalny na eksponowanie. Po prostu powoli sobie rośnie.