niedziela, 29 lipca 2012

Czasem kompromitacja

Komentatorzy sportowi w czasie transmisji czasem się kompromitują. Panowie od judo! Jeżeli "waza ari" (element punktowania walki) jest terminem japońskim, to należy wymawiać go po japońsku. Dlatego nie wazari przez "w", ale jak łazanki, bo w japońskim nie ma w ogóle spółgłoski "w", a na dodatek są to dwa słowa: waza i ari, nie jedno wazari. "W" obecne jest tylko w transkrypcji pisanej "romaji", ale wymawia się ją jak w angielskim jako "ł". A tu przez wszystkie obserwowane przeze mnie walki Polaka Pawła Zagrodnika słyszę wazari i wazari. Łaza ari się mówi! Jeśli zajmujecie się tym sportem, wypada zainteresować się wymową terminów z nim związanych. Przecież nie mówicie Chicago przez "ch" i "c"!
Drugi temat, to idiotyczne wychwalanie kogoś, kto ewidentnie popełnia błędy. Dzisiaj w czasie tenisowego meczu Agnieszki Radwańskiej z Niemką Julią Georges Wojciech Fibak z jakimś komentatorem od początku do końca rozpływali się nad geniuszem naszej zawodniczki. A ja ani śladu tego geniuszu "drugiej rakiety świata" w tym meczu nie widziałem, zwłaszcza gdy partoliła najprostsze piłki. I oczywiście przegrała i odpadła w tym pierwszym meczu. Szanuję Fibaka z racji jego dokonań w tenisie w trudnym czasie PRL-u, ale panie Wojtku! Trochę obiektywizmu, mniej zaślepienia.

piątek, 27 lipca 2012

Niespodzianki takie i siakie

Chciałem sobie dzisiaj rano w TVP-Kultura obejrzeć fajny dokument zapowiadany w tygodniowym programie TV - "Kiniarze z Kalkuty", zapewne o właścicielach kin w tej egzotycznej metropolii i o indyjskiej kinematografii w ogóle. I co widzę? Coś co zatytułowano "Łapa". O czym/kim opowiada dokument "Łapa"? Oczywiście o nieboszczyku Łapickim. Myślałem, że znowu mnie szlag trafi. Dokąd te debile będą mnie pozbawiali możliwości obejrzenia naprawdę ciekawych rzeczy. Dokąd będą robili telewidzom tak wspaniałe niespodzianki?
Co do niespodzianek, to inna sprawa mnie też podminowała. Jeszcze wcześniej rano (przed oczekiwanym dokumentem) w TVP-1 był program informacyjny o ostatnich przygotowaniach do otwarcia igrzysk olimpijskich w Londynie. Pani prezenterka mówiła o staraniach dziennikarzy w kierunku wydarcia organizatorom tajemnic różnych niespodzianek szykowanych na tą wielką imprezę i skomentowała tą sytuację słowami: "...ale to przecież normalne...". Nie, szanowna pani prezenterko, to nie jest normalne! Bo jak ujawnianie tajemnic szkodzących społeczeństwu, czy przestępczych urzędasów jest ze wszech miar pożyteczne i wskazane, tak usiłowanie zepsucia niespodzianki organizatorom jakiejś fajnej imprezy jest dla mnie niezrozumiałe i kretyńskie. Bo TAKIE niespodzianki, jakieś zaskakujące momenty w czasie wielkich pokazów są zawsze mile widziane przez publiczność. Więc psucie przyjemności organizatorom i tej publiczności nie jest czymś normalnym, ale zwykłym kretyństwem.

P.S. Można by pomyśleć, że niczym innym się nie zajmuję, tylko oglądaniem telewizji i narzekaniem na nią, ale po 47 dniach od operacji wciąż jestem słaby i większość czasu spędzam w łóżku. Pozostaje TV i czytanie prasy. Na książki jeszcze nie czas, choć czeka już "Tak sobie myślę..." Jerzego Stuhra. Też o walce z rakiem. Między innymi.

niedziela, 22 lipca 2012

Telewizyjno-żałobne kretyństwo

Ponad tydzień temu zmarł były bokser Jerzy Kulej, złoty medalista olimpijski z Tokio w 1964 r. i Meksyku w 1968 r. Bardzo był szanowany, również przeze mnie, ale wściekłem się, gdy wieczorem w dzień jego śmierci w TV-Info zamiast oczekiwanego i bardzo mnie interesującego dokumentu o Arabii Saudyjskiej nadano zlepek dokumentów o tym sportowcu. To samo wczoraj: w wiadomościach TV podano informację o odejściu 88-letniego aktora Andrzeja Łapickiego, a dzisiaj rano w TVP-2 zamiast bardzo ciekawego dokumentu "Niebezpieczna Ziemia" wyemitowano podobny zlepek o Łapickim. W przeciwieństwie do Kuleja, Łapickiego nie znosiłem. O zmarłych nie powinno się mówić źle, ale mam ochotę powiedzieć swoją prawdę. Nie lubiłem tego faceta z powodu jego strasznie manierycznego aktorstwa, gogusiowatości w typie PRL-owskiego amanta. Poza tym za młodu był ewidentnym komuchem - wystarczy obejrzeć kilka odcinków dawnej Polskiej Kroniki Filmowej, żeby usłyszeć ten jego manieryczny głos z idiotycznymi, krytykującymi wszystko, co nie "po linii" i "niesłuszne" dla reżimu komentarzami. Oczywiście wczoraj wspominający go niektórzy "przyjaciele" rozpływali się nad jego wspaniałym warsztatem aktorskim, ogromną wiedzą i erudycją itp. Ciekawe, że za jego życia nigdy nie słyszałem podobnych opinii, raczej nie mówiono o nim w ten sposób, a nawet wcale. Telewizja publiczna w związku z walką o utrzymanie abonamentu rozpaczliwie usiłuje udowodnić swą misyjność, przede wszystkim w kretyński sposób pokazując, jak czci pamięć wielkich zmarłych. Pamiętam ponury tydzień żałoby w telewizji, nie tylko publicznej, po śmierci papieża Jana Pawła II. Przecież ja tego człowieka też bardzo szanowałem, ale to, co zafundowała nam telewizja, było grubą przesadą. Przez tydzień, albo dłużej same ponure telewizyjne audycje, powtórki z watykańskiego pogrzebu, archiwalne materiały z pielgrzymek papieża do ojczyzny, połowa z tego w tonacji czarno-białej i tak w koło Macieju. Telewizyjne debile nie chcą rozumieć, co to znaczy czekać na jakiś ciekawy program, planować jego oglądanie, a potem spotkać się z taką niespodzianką. Zamiast żalu po śmierci jakiejś osoby czuje się zawód i wściekłość, zwłaszcza że nigdy TVP nie podaje ewentualnego terminu emisji zaniechanego programu. Dokument o Arabii Saudyjskiej po prostu przepadł i nie wiem, czy kiedykolwiek go zobaczę. Myślę, że żaden zmarły nie obraziłby się, gdyby uczcić go w tydzień po śmierci, starannie przygotowanym programem dokumentalnym, a nie zlepionym naprędce badziewiem. Telewidz też będzie usatysfakcjonowany, gdy obejrzy, to co zaplanował, bez żadnych kretyńskich niespodzianek.

sobota, 21 lipca 2012

Kombinator z nagrodą

Po aferze "taśmowej" jestem zdumiony hojnością instytucji, na której żerował pan Śmietanko. Dla przypomnienia wspominam o dwóch panach z PSL, których rozmowę nie wiadomo kto nagrał, ale nagranie zostało ujawnione. Była tam poruszana sprawa nadużyć i nepotyzmu różnych prezesów i dyrektorów spółek podległych ministerstwu rolnictwa. W wyniku tej afery wiceminister (rolnictwa) Sawicki stracił stanowisko (podał się do dymisji pod naciskiem premiera Tuska). Najbardziej obgadywano niejakiego Śmietankę, który był najpierw prezesem, a potem dyrektorem wykonawczym zbożowej spółki ELEWARR. Z prezesury sam się przesunął na stanowisko dyrektora, żeby ominąć ustawę kominową, ograniczającą samowynagradzanie się prezesów firm i spółek. Oprócz tego jeździł po świecie na nieuzasadnione wycieczki "służbowe" z całą rodziną itd., itp. W dzisiejszej "GW" ze zdumieniem i złością przeczytałem, że pan Śmietanko również stracił posadę, ale na osłodę dostanie 200 tysięcy(!) złotych odprawy. Tak to w naszym kraju kombinatorów i złodziei nagradza się za ich "działalność.

piątek, 20 lipca 2012

Ochrona prawa własności? Nie u nas.

Dzisiaj rano prezenterka TV-Info chwaliła właściciela kawiarenki internetowej w amerykańskim miasteczku, 70-latka, za odwagę. Gdy do jego lokalu wtargnęło dwóch bandytów z bronią w rękach i zażądało pieniędzy od klientów, starszy pan sam wyjął spod lady pistolet i zaczął do nich strzelać. Poranieni rzucili się do panicznej ucieczki, co było widać w nagraniu monitoringu. Klienci okrzyknęli "dziadka" bohaterem, polska prezenterka również, ale zapomniała dodać, że w Polsce taki dzielny człowiek najpewniej najpierw trafiłby do kryminału. Żeby mieć broń np. w lokalu dla ochrony, u nas trzeba by było być emerytowanym policjantem lub wojskowym, a co do jej użycia, to wystarczy wspomnieć właściciela posesji, na którą wtargnął z nożem złodziej, żeby ukraść z ogrodu jodełkę. Ów właściciel broniąc swojego mienia, pogonił złodzieja i odebranym mu nożem zranił go w tyłek. Niestety trafił w tętnicę i rabuś zmarł z wykrwawienia, a właściciel trafił na kilkanaście miesięcy do więzienia. To samo było z inną właścicielką posesji, na której nagle wysiadło zasilanie w energię elektryczną. Kobieta wyjrzawszy przez okno, na pobliskim słupie z transformatorem zauważyła podejrzaną sylwetkę. Obawiając się napadu, wypaliła przez to okno z legalnie posiadanej myśliwskiej strzelby do osobnika, który okazał się złodziejem miedzi. Osobnik też chyba zmarł, albo został ranny, dość na tym, że kobieta również przesiedziała się w więzieniu, zanim dzięki działaniom Jarosława Kaczyńskiego (trzeba mu to przyznać, choć go nie lubię) została uwolniona z zarzutu zabójstwa, lub jego próby. Podobnie, jak tamten facet od jodełki. Jak długo w Polsce nie będziemy mieć prawa skutecznie bronić swojego mienia i życia? Przecież bandyta powinien mieć świadomość, że wkraczając na czyjś teren w niecnych celach, może być potraktowany bardzo niegościnnie i stanowczo, tak jak wolno w USA.

czwartek, 19 lipca 2012

Na razie w domu


Pieczony schabik też mi nie szkodzi.
Odliczam dni do wizyty u onkologa (24.07). Rozstrzygnie się kwestia chemioterapii. Raczej będzie, więc liczę się z nagłym łysieniem.

niedziela, 15 lipca 2012

Dieta?



Dzisiaj na obiad miałem faszerowane pomidory, przyrządzone i przywiezione jeszcze gorące w specjalnym termosie przez moją siostrę. Musiałem je jeść omijając skórkę, co było trudne, bo ona również rozpływała się w ustach. Ale takie było zarządzenie siostry. Farsz: ryż, szynka, jajko na twardo i przyprawy. Na deser płaska brzoskwinia (jak patison) z jogurtem naturalnym i miodem.

sobota, 14 lipca 2012

Szok


Postanowiłem poluzować sobie obostrzenia dietetyczne. Wczoraj dowiedziałem się, że to co mi wycięli, to rak złośliwy. W takim razie co ja się mam przejmować dietą. Tylko tyle, żeby po jedzeniu nie cierpieć. Oto mój dzisiejszy obiad: dwa sznycelki lekko przysmażone na masełku z wodą (smażonego nie wolno!), ziemniaczki z masełkiem i brukselka (warzyw kapustnych niby nie wolno).

czwartek, 12 lipca 2012

Dietetyczny obiad



To element mojej lekkostrawnej diety: ziemniaczki z wody, marchewka z masełkiem i jajka w koszulkach. Co prawda mój uzdolniony kulinarnie (i nie tylko) siostrzeniec zaznaczał, że jajka do tej postaci muszą być super świeże, ale mimo sklepowego ich pochodzenia potrawa się udała. Jak widać na zdjęciu w miękkiej białkowej otoczce czają się pyszne żółtka. - Do wrzącej wody dodałem troszkę octu winnego i bez kompleksów wbiłem do niej surowe jajka. Po 3 minutach z kotłującego się wrzątku wyjąłem czerpakiem białą masę i położyłem na talerzu. Trochę posoliłem i fajny obiad gotowy.

środa, 11 lipca 2012

Powrót piąty

Wczoraj wróciłem po raz piaty ze szpitala. Tym razem z oddziału nefrologii, gdzie znalazłem się z powodu pooperacyjnego odwodnienia i niewydolności nerek (musiałem sam w nocy dzwonić po pogotowie i zataić początkowo fakt operacji, bo odmawiano normalnej pomocy). Mierzone w karetce ciśnienie wynosiło u mnie 70/20 (!!), podczas gdy normalnie mam na co dzień 160/110 (nadciśnienie). Dzisiaj odważyłem się pójść sam do sklepu, ponieważ Ayano odjechała pociągiem o 5:32. Ugotowałem sobie nawet obiad w postaci ziemniaczków, marchewki w sosiku i jajek w koszulkach. Zjadłem dwa śniadania. Mam nieustający apetyt, co mnie cieszy w porównaniu do niechęci do jedzenia zaraz po operacji, kiedy ważyłem nieco ponad 60 kg (straciłem ok. 20 kg). Teraz ważę ok. 70.
Witam więc wszystkich znajomych i czytelników mniej znajomych, jako facet już chodzący i myślący jako tako logicznie.