niedziela, 30 listopada 2008

Reformator - reformer

Gdy byłem niedużym chłopcem, nieraz zastanawiałem się nad naszym językiem i miałem własne teorie na językowe tematy. Np. przy pisaniu słowa gumka (do mazania), ołówek "sam" pisał "gumpka", bo uważałem, że skoro "pompka" (do roweru), to i "gumpka". A dorośli stale mnie poprawiali, bo zamiast "naokoło", uporczywie mówiłem "naobkoło".
Teraz na starsze lata znowu mam własne teorie językowe i jako że z powodu wieku czas stał się dla mnie cenny, uważam że mamy sporo niepotrzebnie długich słów. Można wiele z nich skrócić, zwłaszcza że nie ma innych podobnych, a i tak wiadomo o co chodzi.
Na początek coś z zoologii.
Dlaczego musi być nietoperz, jeśli może być toperz?*
Hipopotam - hipotam
krokodyl - krodyl*
jaszczurka - szczurka
antylopa - tylopa
nosorożec - nosoróg.

Techniczne terminy rónież:
telewizor - lewizor
magnetowid - magnewid
magnetofon - matofon
telefon - lefon, itd.
Ileż kłapania dziobem się zaoszczędzi, papieru i długopisów, tudzież drukarek!

*Przy "toperzu" może być niezła zabawa, gdy ktoś cię będzie poprawiał: "nietoperz!" A ty wtedy pytasz: jak NIE toperz, to co w końcu?

*Parę lat temu przy wódeczce z uporem mówiłem "krodyl", a moi kolesie z wyższością i politowaniem poprawiali mnie: "Bodzio, mówi się kroKOdyl!", i "ile razy mam ci powtarzać kroKOdyl!KroKOdyl!". Z trudem zachowywałem pozory powagi i przyjmowałem pouczenia.

piątek, 28 listopada 2008

Szęście w nieszczęściu

W tej bombajskiej tragedii (ostatnie doniesienia mówią o 130 zabitych i setkach rannych) mieliśmy dwa razy trochę szczęścia. Dzień przed terrorystycznym atakiem w jednym z tych luksusowych hoteli polski konsulat wydał przyjęcie z okazji 75-lecia istnienia konsulatu w Bombaju, oraz 9o rocznicy odzyskania niepodległości. Obecnych było kilkaset gości z różnych krajów, więc nietrudno sobie wyobrazić, co by się stało tam w dniu ataku.
Drugi szczęśliwy zbieg okoliczności polegał na tym, że jadące na wystawę w Bombaju dzieła najwybitniejszych polskich malarzy XX wieku nie dojechały do celu. Na wieść o zamachach dyrekcja Muzeum Narodowego w Krakowie zawróciła transport obrazów w ostatniej chwili tuż przed granicą polsko-niemiecką. Pracownica muzeum zobaczyła w TV zdjęcia płonących w Bombaju hoteli i złapała za telefon...
To być może uratowało obrazy (rzeźby też) przed ewentualnym bezpowrotnym zniszczeniem. Strata byłaby niepowetowana.
Dwóch Polaków (jeden z nich jest europosłem) ukrywało się w hotelu opanowanym przez terrorystów. Wiedzieli, że polują na cudzoziemców, więc ukryli się na tyle skutecznie, że bandyci nie mieli o nich pojęcia. Natomiast Polacy sporo zaobserwowali i SMS-ami przesyłali informacje do kraju o sytuacji. Błagali tylko, żeby do nich nie dzwonić. Oczywiście, przecież wtedy islamiści mogliby ich namierzyć.
Szkoda tylko, że tyle niewinnych ludzi nie żyje, a jeszcze więcej cierpi z powodu ran. Ich rodziny też.
Indie, największa - miliardowa przecież demokracja na świecie, mają swoje kłopoty z etnicznymi i religijnymi tarciami, problem sporu o Kaszmir z Pakistanem i wiele innych, muszą jeszcze stawić czoła światowemu terroryzmowi. Ostrożnie nie oskarżają Pakistanu o ten atak, chociaż są przesłanki, że ekipy terrorystów przeniknęły stamtąd. Przecież Pakistan jako państwo może nie mieć nic wspólnego z napadem.

czwartek, 27 listopada 2008

Finał


Po ugotowaniu makaronu i odcedzeniu go, pozostaje tylko podgrzany farsz dołożyć i wymieszać razem solidnie. Oczywiście finalną czynnością jest konsumpcja, a to już jest nagrodą za cały trud.
Mniammniam.

Łazanki i terror




Naszła mnie nieodparta ochota na łazanki z kapustą, więc już wczoraj po obiedzie - póki był tani prąd, ugotowałem w szybkowarze poćwiartowaną kapustę. Po wystygnięciu, a więc w nocy, kiedy znowu był tani prąd, wycisnąłem ją, posiekałem i usmażyłem z przyrumienioną cebulą na farsz.
Dzisiaj kupiłem odmienny makaronik na łazanki. Poprzednio robiłem je z kwadratowych makaroników, kiedyś Ayano kupiła "świderki", a teraz mam jakby kokardki, albo muszki, jakie krasnoludki zakładają od święta zamiast krawatu. Wyglądają apetycznie, w połączeniu z farszem będą miały może równie wyrafinowany smak.

W Bombaju nastąpił atak terrorystów na dwa luksusowe hotele i inne obiekty. W hotelach wzięli zakładników, wśród których pilnie poszukiwali Amerykanów i Brytyjczyków. Jeden hotel został już odbity z rąk terrorystów, a zakładnicy uwolnieni. W drugim ukrywa się Polak i telefonicznie nadaje informacje o sytuacji. Podczas ataku terrorystów zginęło około 100 (!) niewinnych osób, w tym 6 obcokrajowców. W TV podają co jakiś czas zaktualizowane informacje. Z radia wiem o tym od rana.

środa, 26 listopada 2008

Klimaty i spirytus

Nie pierwszy raz obserwuję na telewizyjnej mapie pogody zjawisko wpływu morza na stabilizację temperatury. Nie ma to wiele wspólnego np. z klimatem Wielkiej Brytanii, gdzie wyspy ogrzewa ciepły prąd Golfstrom, ale jednak nawet taki mały Bałtyk powoduje zmniejszenie skoków temperatury. Np. wczorajszej nocy w Szczecinie w nocy było -2 st. C, a w Krakowie -4. Potem za dnia u nas było +3 st. C, a w Szczecinie -1. Łatwo zauważyć, że na południu różnica teperatur nocnej i dziennej wyniosła 7 stopni, a na wybrzeżu zaledwie 1 stopień.
Swego czasu w Japonii zrozumiałem na czym polega podstawowa różnica między naszymi klimatami. Bo przecież u nas latem też bywa 35 , a nawet 40 st. C, a jednak nie rosną mandarynki, kasztany jadalne itp. rośliny. Przede wszystkim zimy są ostrzejsze, po drugie wilgotność powietrza o wiele mniejsza, a po trzecie jeśli w np. w Tokio za dnia jest 35 st. C, to nocą 25 st. U nas przy analogicznej temperaturze w dzień, w nocy jest 10 - 15 st. i to raczej w lipcu. W sierpniu noce już są chłodniejsze.

W naszym kraju czasem czuję się, jak w drugim PRL-u. Następne kretyństwo władz polega na gnębieniu małych gorzelni wiejskich przepisami wymagającymi szczegółowego rejestrowania produkcji w internecie. Te małe zakłady, wytwarzające doskonały spirytus - surowiec do produkcji wódek, niejednokrotnie nie mają dostępu do internetu, a jeśli mają, to i tak ten portal jest totalnie zapchany i trudno się tam zalogować. Wiele tych firm zapowiada rezygnację z produkcji surowca, a duże wytwórnie wódek będą zmuszone importować spirytus za ciężkie pieniądze. Gdzie sens i logika, żeby w krainie ziemniaka o tradycjach produkcji spirytusu świetnej jakości(ponoć najlepszej na świecie), zachodziła potrzeba importu tego typowo polskiego specyfiku? Jakieś komisje mają się tym zająć. Jak zwykle potrwa to kilka lat, a tymczasem małe zakłady upadną, gorzelnie z innych krajów będą się cieszyć i zgarniać nasze pieniądze, a my będziemy pić gorszą ( i droższą) wódkę.

wtorek, 25 listopada 2008

Eeeee! Judasz


Polskie "eeee" ma zupełnie inne znaczenie i wydźwięk niż japońskie "eeee". Nie wiedziałem, że pójdę do feralnego sklepu, dopiero po wyjściu z domu i ujrzeniu śniegowego błota zdecydowałem się na bliższą drogę, dlatego nie wziąłem z sobą żarówek: spalonej i niechcianej 60-watowej. W sklepie do standardowych zakupów kulinarnych dołączyłem żarówkę, a przy kasie poprosiłem o sprawdzenie jej, czy działa. Pani kasjerka odmówiła z powodu braku odpowiedniego urządzenia, a ja poinformowałem ją o poprzednim zakupie nieświecącej żarówki. "No przecież może pan z paragonem przyjść i wymienić" - usłyszałem. "A dlaczego mam łazić tam i z powrotem po błocie i chłodzie?". Usłyszawszy dyskusję kierowniczka wypełzła ze swojego biura i znowu jak kiedyś mrucząc na moje "fochy" wykręciła żarówkę ze swojej lampki na biurku i sprawdziła. "No i proszę, świeci! A pan jak zwykle wymyśla jakieś bzdury!". - "czy ja za 1 złoty i 25 groszy miałbym wymyślać aferę?". A pani kierowniczka: "Eeee! Różni tu przychodzą i kombinują!"
I taki jest w tym sklepie szacunek dla klientów. Zamiast przeprosić i troszkę się powstydzić, szefowa traktuje cię jak potencjalnego kombinatora i złodzieja. Za 1,25 zł. Przecież ja nawet nie żądałem wymiany, tylko sprawdzenia. I zapłaciłem, choć nie powinienem za nastepną żarówkę. Po sprawdzeniu.

Po 9,5 latach i wielu złośliwościach ze strony sąsiadów, a właściwie sąsiadek zamontowałem dzisiaj przy pomocy Zbyszka wizjer w drzwiach wejściowych. Ten zabieg ma raczej psychologiczne znaczenie, bo nie będę przecież czuwał non-stop przy "judaszu", żeby kogoś przyłapać na nieetycznym zachowaniu. Jednak potencjalny sprawca nigdy nie będzie wiedział, czy właśnie akurat na niego nie patrzę. Myślę, że wiele "kawałów", jak kradzieże haczyków, tupanie itp. właśnie ma swój koniec.W przeciwieństwie do większości sąsiadów przez tyle lat nie uważałem "judasza" za konieczność, ale realia życia w tej społeczności zweryfikowały moje poglądy.

poniedziałek, 24 listopada 2008

Hołodomor

W sobotę na Ukrainie obchodzono 75 rocznicę Hołodomoru - Wielkiego Głodu. W latach 1932-33 w wyniku zbrodniczej i celowej polityki Stalina zmarło tam kilka milionów ludzi. Po zjedzeniu psów, kotów, szczurów oraz wszelkiej nadającej się do tego roślinności, zaczęły zdarzać się przypadki kanibalizmu, zabijano nawet w tym celu własne dzieci. Mimo tego Stalin nie zaprzestał masowego eksportu zboża, ponieważ ważniejsze dla niego było zbrojenie armii, a poza tym chciał ukarać Ukrainę za buntowanie się przeciw kołchozom. Chciał też pokazać Ukraińcom, że nie mają co marzyć o własnym państwie. Prezydent Kaczyński pojechał na te obchody i dobrze zrobił. Byli tam obecni inni szefowie krajów, które uznały Wielki Głód za ludobójstwo. Rosja nie wypiera się tamtych represji, ale wyklucza nazwanie tego ludobójstwem m.in. dlatego, że z głodu umierali także Rosjanie. Negują fakt, że ta zbrodnicza akcja skierowana była przeciw narodowi ukraińskiemu. Zawsze kłamią i wypierają się w żywe oczy, tak jak było z Katyniem, dopóki Jelcyn oficjalnie nie powiedział prawdy i nie przekazał części dokumentów Polsce.
O tym Głodzie więcej dowiaduję się dopiero teraz, przecież za moich lat w szkole na ten temat nie było ani słowa*. Prezydent Juszczenko powiedział, że Holodomor to był ukraiński Holocaust.

*Tak samo, jak prawdy o Powstaniu Warszawskim - że Armia Czerwona wtedy nie wsparła powstańców, choć mogła; stali za Wisłą i czekali, aż Warszawa się wykrwawi - dowiedziałem się dopiero w 1982 roku w czasie internowania. Na wykładach wygłaszanych przez internowanych profesorów historii.

niedziela, 23 listopada 2008

Doroczny apel



Wczoraj po pierwszym śniegu, w czasie gdy gotowałem obiad, spadł drugi, obfitszy. W niedługim czasie zaczęły się tupania za drzwiami. Dziesiąta zima idzie, jak co roku muszę upominać sąsiadów o zaprzestanie "perkusji" pod moimi drzwiami i zostawianie tam śniegowego błota. Przecież ja nie chodzę pod ich mieszkania, nie hałasuję i nie brudzę im tam. Czy dlatego, że mam mieszkanie nr 1, pierwsze od wejścia, mam być poszkodowany? Nie twierdzę, że robią to specjalnie, ale z bezmyślności rodzi się chamstwo. W związku z tym co roku piszę apele w formacie A-4 i przyklejam do swoich drzwi wejściowych od zewnątrz. Z dobrym skutkiem zresztą, ale zastanawiam się, kiedy sąsiedzi dojrzeją do tego, żeby nie trzeba było im przypominać o zasadach dobrego wychowania.

sobota, 22 listopada 2008

Pierwszy śnieg




Nad ranem spadł pierwszy śnieg. Mało go jeszcze, ale zaraz po śniadaniu poszedłem do ogródka i podsypałem ziemią krzaczki hortensji - w nocy było -4 st. C. Drzewa już są pozbawione liści, ale krzak przy oknie uparcie się jeszcze zieleni. Na środku grządki przed bramką widać samotnego i surrealistycznego w zimowej scenerii kaktusa - Toge-ciamka.
Ananas biednieje chyba z braku słońca i ciepła, ale niepokazywany dotychczas kaktus bezimienny ma się dobrze. Nie był prezentowany, bo nie było z nim żadnych dramatów, nie ma trzeciego, ani żadnego ucha, jest zbyt normalny na eksponowanie. Po prostu powoli sobie rośnie.

piątek, 21 listopada 2008

Aneks

Dodatkowo wpływa na moją dzisiejszą życzliwość do świata fakt, że dziennikarze przyłapali i nagrali bardzo przeze mnie nielubianą szefową Krajowej Rady Radia i Telewizji - Elżbietę Kruk, jak na chwiejnych nogach i śmierdząca alkoholem łaziła po sejmowych korytarzach. Gdy spytali ją, dlaczego w takim stanie przyszła do pracy, wybełkotała: "...dwa dni temu miałam urodździny, a poza tym mmogę zawsze coś tam coś tam dobrzrze zrobić, i nie jestem pod wpływem, możżecie mmnie zbadać alkomatem, a potem spotkamy się w ssądzie...". Oczywiście nikt jej nie badał, bo chroni ją immunitet poselski, ale PiS już zdecydował o postępowaniu dyscyplinarnym. Moim zdaniem tylko dlatego, że wiadomość poszła w Polskę.
Wreszcie paskudne i zarozumiałe babsko skompromitowało się publicznie, na co czekałem. Może to nieładnie z mojej strony, ale ona wystarczająco mnie już irytowała, a poza tym mnie nie obowiązuje poprawność polityczna.

Dzień Życzliwości



Telewizor działa świetnie, czerwonawej plamy oczywiście już nie ma, a w postaci przewierconego kabla rozmagnesowującego kineskop mam dowód na brakoróbstwo "mechesów" przy produkcji, albo przy naprawie gwarancyjnej 8 lat temu. Na zdjęciach ten dowód, oraz to, co pozostało po wymianie uszkodzonych części.

Wczoraj był Dzień Bez Papierosa, a dzisiaj mamy Dzień Życzliwości. O ile Dzień Bez Papierosa upłynął mi pod znakiem Nieczystego Sumienia, bo wypaliłem swoją normę, to dzisiaj z czystym sumieniem nastawiony jestem życzliwie do świata; TV-zor działa, zgodnie z planem nihongo-o benkyou shite imasu i piszę shukudai (uczę się japońskiego i piszę zadanie domowe). I życzliwie pozdrawiam ewentualnych czytelników tego bloga.

czwartek, 20 listopada 2008

Storczyk i telewizor


Może dla storczyka jest trochę za zimno w tym domu (17 - 18 st. C) i ten pierwszy pączek kwiatowy już jest stracony. Tak było kiedyś ze wszystkimi pączkami, zanim nauczyłem się, jak go dopieszczać specjalnym nawozem. Nie jest chyba źle, bo wydaje mi się, że następne pączki nie mają ochoty zżółknąć.
Przyjechał fachowiec i naprawia mojego Philipsa. Teraz pojechał po specjalny kabel do odmagnesowywania kineskopu. Okazało się, że już w fabryce przy składaniu przedziurawili śrubą ten kabel, a ja cały czas zastanawiałem się, skąd czasem bierze się czerwonawa plama u góry ekranu. I tu jest następny przykład mojego fatum; nawet kupując telewizor, musiał mi się dostać taki z uszkodzeniem fabrycznym. Pozostaje pytanie, dlaczego nie zauważono tego przy naprawie gwarancyjnej? TV-zor już działa, ale postanowiłem dołożyć jeszcze te 40 zł za ten kabel, żeby wszystko było jak należy.
Nawiązując do napraw wszelkiego rodzaju, to chociaż mam jakie takie pojęcie o technice, to widzę teraz, że to już nie to samo co kiedyś, gdy wymieniałem bezpiecznik w TV-zorze, czy lutowałem widoczne uszkodzenie. To samo z samochodami. Teraz bez komputera nie ma mowy o zdiagnozowaniu uszkodzenia samochodu naszpikowanego elektroniką. A 23 lata temu swoją karetkę-fiata naprawiałem śrubokrętem i młotkiem, czasem pacjent leżał na noszach w samochodzie. Po otwarciu maski silnikowej dzisiejszego samochodu taki kierowca jak ja, nie ma pojęcia, gdzie co jest i jak się za coś zabrać, nawet nie ma sensu się zabierać za naprawę.

wtorek, 18 listopada 2008

Płaszów zawsze inny

Z powodu wyczerpującego dnia wczoraj poszedłem spać wyjątkowo o godz. 22:30. Zawsze to robię około 3-ciej, 3:30. Wcześniej nie mógłbym zasnąć. Przypuszczałem że około 5-tej rano obudzę się, wtedy czytałbym komputerową książkę. Jednak spałem do 7-mej i wtedy w radiu (u mnie gra cicho całą noc) usłyszałem, że cały Kraków jest biały od śniegu. Wstałem, odsunąłem zasłonę i wyjrzałem przez okno; szaro-buro i ani jednego płatka śniegu. Płaszów to też Kraków, więc radio podało nieścisłości, ale rozumiem ich, bo wiem jakie to dla nich peryferie i terra incognita. To dobrze że ominęła ten teren chmura śniegowa, bo radio uprzedzało, że ponieważ w ciągu dnia będzie +9 stopni, to oczywiście krakowski śnieg niebawem zamieni się w błoto. Jeśli tam będzie bloto, to co by się działo tutaj?

Znalazłem wreszcie w internecie firmę, z której fachowiec nie robi problemów i przyjedzie jutro naprawić telewizor, nie naliczając kosztów za dojazd. Za to policzy 40 zł za ustalenie rodzaju awarii.
To dla mnie normalne, bo przy okazji określi koszt naprawy. Jeśli będzie astronomicznie wysoki, będę mógł zrezygnować i pomyśleć o kupnie niedrogiego telewizora. Są coraz tańsze.
P.S. Dochodzi godz. 9-ta dn. 19 listopada, a mój blog datuje tego posta na 18-tego.

Mniejsza gehenna

Wczoraj był dzień wykładów, a dzisiaj dzień gehenny z podróżą i załatwianiem spraw w Urzędzie Pracy. Wcześnie rano i jeszcze po wyjściu z urzędu widziałem zamarzniętą wodę we wszystkich kałużach, ale było cieplej niż wczoraj. To dlatego, że pomimo minusowej temperatury nie było w ogóle wiatru. Zawsze wolę minus 5 stopni bez wiatru, niż plus 5 z wiatrem.
W biurze tym razem poszło trochę lepiej niż poprzednio, bo po pierwsze miałem numerek 14, a nie 24, po drugie uprzedziłem urzędniczkę (za każdym razem jest inna), żeby nie wciskała mi niby-pomocy i nie wysyłała do bzdurnych ofert tylko po to, żebym przybijał pieczątki o niepodjęciu pracy. To tylko strata czasu i pieniędzy. Uprzytomniłem jej, że niepotrzebnie wydaję na fikcję pieniądze (koszty przejazdu), zamiast kupić chleb i zupę. W efekcie stwierdziła,że jest koniec roku i ona nic konkretnego dla mnie nie ma i wyznaczyła następny termin na 13 stycznia. Uff.

niedziela, 16 listopada 2008

Feralny sklep i resztki Tandety

Wczoraj dodatkowo poszedłem do bliższego, ale kiepskiego sklepu prowadzonego przez głupawe kobiety na zasadach PRL-owskich. Jest duży, niby wiele towarów, ale wiecznie nie ma tego, co akurat chcę kupić. A jak jest, to często okazuje się, że towar jest wybrakowany. Tak było kiedyś z pędzlem do golenia, który rozsypał się przy próbie namydlenia twarzy. Gdy braknie herbaty Earl Gray, to nie ma jej kilka miesięcy, o czym zresztą pisałem. Albo okazuje się, że "gazet nie dowieźli" i trzeba drałować na drugą stronę przez tunel, żeby nie zostać na weekend bez programu TV. Całe szczęście, że wczoraj gdy poszedłem po żarówkę do nocnej lampki, przyszło mi do głowy, żeby kupić dwie na zapas. Podświadomie chyba czułem kłopoty, bo w domu zaraz po wkręceniu żarówki okazało się, że wolframowy drucik w środku jest przerwany. Druga żarówka była dobra. Nawet taka bzdurka za 1,25 musi być u nich felerna.

Dzisiaj poszedłem na plac targowy - Tandetę po pasek do spodni. Plac przeżywa już ostatnie chyba lata. Dni jego świetności minęły, gdy zarząd wpadł na pomysł wybudowania dwóch nowoczesnych pawilonów handlowych. Olbrzymi obszar bazaru z fajnymi budkami z najrozmaitszym towarem skurczył się kilkakrotnie, zostali ci, którzy nie mieli siły przebicia na wynajęcie sklepu w pawilonie i garstka Wietnamczyków. A w pawilonie już nie ma mowy o kupnie wygodnych tenisówek na lato, czy jakiegoś tańszego, ale ładnego ciuszka. Bo w pawilonie mają "ambicję" na sprzedawanie drogich rzeczy. Cała idea Tandety - tani i niezły towar zagubiła się w nieszczęsnym pomyśle z budową pawilonów.
Po drodze szedłem wzdłuż brzegu naszego jeziorka. Mewy znowu wrzeszczały i atakowały łyski. Tym razem widziałem z bliska łabędzią rodzinę. Jest para rodziców, ale już tylko troje młodych. Są duże jak dorosłe, ale można je odróżnić po brązowawych smugach na upierzeniu.
Jeśli sprawdzą się ostatnie prognozy co do zimy i moje myszy mają dobre przeczucie, to jest możliwość, że w tym roku po raz pierwszy jeziorko nie zamarznie. Byłoby to ciekawe zjawisko ze względu na ptaki wodne. Monitorowałbym wtedy często jeziorko i sprawdzał, które gatunki zdecydowały się na zimowanie na miejscu, jeśli w ogóle jakieś by zostały. Na Wiśle od lat łabędzie nauczyły się zimować pod Wawelem i w Podgórzu, ale tam przychodzą tłumy dokarmiających je ludzi. Poza tym Wisła nie zamarza od lat 60-tych, od kiedy to elektrownia w Skawinie wpuszcza do niej ciepłą wodę z układu chłodzenia.

sobota, 15 listopada 2008

Nieznana Ameryka

W ubiegłym roku dostałem od męża mojej siostry płytkę CD-R80, której zawartość to 700, albo 800 książek. Przeczytałem w ciągu roku kilka z nich, a teraz, gdy mam zepsuty telewizor, w ciągu 2 tygodni zaliczyłem "Kolekcjonera" Johna Fowlesa i 5 powieści Johna Grishama. Zwłaszcza ostatnia jest dla mnie ciekawa. Grisham przeważnie pisze niebanalne powieści o wątkach sensacyjnych i kryminalnych, ale zawarte są w nich obserwacje ludzkich zachowań i skutków uwikłania bohaterów w niecodzienne sytuacje. "Malowany dom" jest nietypową dla niego książką. Napisana w pierwszej osobie, jak autobiografia, ukazuje nieznaną większości młodych Europejczyków, prowincjonalną, rolniczą i biedną Amerykę początku lat 50-tych (wtedy się urodziłem) widzianą oczami siedmioletniego chłopca, a konkretnie stan Arkansas. Jest tam sporo fabuły kryminalnej, ale niezwykle interesujące są obyczaje i mentalność ówczesnych Amerykanów z prowincji, w większości uprawiających bawełnę. Sami muszą harować w polu, bo niewolników już nie ma, co nie znaczy że rasizmu też nie.

Szczątki olbrzyma


Oto pozostałość z powalonego bezpłodnego olbrzymiego onętka, który do dzisiaj rósł i zielenił się pomimo półleżącej pozycji. Inne, kwitnące onętki dawno już uschły i zamieniły się w suche brązowe badyle. Dedukuję, że olbrzym był taki żywotny z powodu nie zużywania sił witalnych na kwiaty. Ale dlaczego taki typ się w ogóle rozwinął i po co przyrodzie takie osobniki?
Nigdy nie widziałem "kwiatka" tego gatunku, żeby wyrósł taki wielki i żeby miał zdrewniałą łodygę o średnicy 3 cm, a wysokość ok. 2,5 metra.

piątek, 14 listopada 2008

Klimaty

Listopad zgodnie z przewidywaniami myszy i naukowców jest względnie ciepły, ale robi się coraz bardziej ponury. Dzisiaj jest ciemno i mży mżawka. Jest ohydnie. Marzec tez potrafi być paskudny, ale wtedy panuje całkiem inny klimat w sensie nastroju. W marcu żyje się nadchodzącą wiosną i czuje się jej oddech. W listopadzie pozostaje mieć tylko nadzieję na niezbyt ostrą zimę.

czwartek, 13 listopada 2008

Danie

Oto gotowe danie na obiad, kotlet mielony z ziemniakami i kapustą zasmażaną.

Prognozy i sznycelki







Podczas weekendu radio straszyło śniegiem z deszczem za tydzień, a za dwa tygodnie już samym śniegiem. Dzisiaj już "śpiewają" w innym tonie. Wychodzi na to, że moje myszy wcześniej wiedziały o nadchodzącej ciepłej zimie, niż wszyscy naukowcy i meteorolodzy razem wzięci. I w internecie i w radiu tym razem podzielają zdanie moich mysich gnębicieli.

A teraz o sznyclach. Kupiłem 42 dkg (akurat taka paczka była) mielonego mięsa wieprzowo-cielęcego. Dawniej moja Mama sama w domu mieliła odpowiednie mięso. W sklepach za komuny, gdy akurat było przypadkiem mięso w sklepie, to można było wybrać sobie odpowiedni kawałek i ekspedientka mieliła go w wielkiej czerwonej maszynie na oczach klienta. Ale to było w latach 60-tych, potem ten dobry obyczaj zanikł, bo mięso też zanikło.
Do mięsa dodałem namoczoną w wodzie bułkę (1,5 sztuki), 2 jajka, drobno posiekane cebulę i czosnek. To mięsne "ciasto" dobrze ręcznie wymieszałem i zagniotłem, wszystko przyprawiając solą i pieprzem. Potem formowałem z niego kulki i obtaczałem je w tartej bułce, żeby na koniec nadać im własciwy kształt kotlecików. Pozostało je tylko usmażyć. Będą zjedzone z ziemniaczkami puree i zasmażaną kapustką kiszoną.

środa, 12 listopada 2008

Wskaźnik naturalny

Niedawno w poście pt. "Co będzie?" zastanawiałem się, co przyniosą zimowe miesiące i narzekałem na nasz nieprzewidywalny klimat. Dzisiaj doszedłem do wniosku, że jednak na podstawie wskaźnika naturalnego mogę z dużym prawdopodobieństwem przewidzieć raczej łagodną zimę. Ten wskaźnik to brak do tej pory myszy w moim domu. Kiedyś przed ostrą zimą pojawiły się już we wrześniu. Teraz listopad zbliża się do połowy, a myszy ani ich śladów w postaci kupek nie widać. Zwykle z wraz z myszami pojawiają się mniejsze od nich ryjówki. Tych też jeszcze nie ma.
Z tymi miłymi skądinąd stworzeniami obu gatunków mój kłopot polega na tym, że nie wiem którędy dostają się do mieszkania i nie będę wiedział tak długo, jak długo będę miał w kuchni wbudowany na zamówienie kredens na stałe. Żeby znaleźć mysią dziurę, musiałbym zrujnować kuchnię i na tym polega ten problem każdego roku. Zasadniczo same stworzenia mi nie przeszkadzają, tylko ich buszowanie po kredensie i zostawianie odchodów. Dlatego z bólem serca zastawiam na nie pułapkę, która niestety je uśmierca. W czasie wspomnianej ostrej zimy miałem prawdziwą inwazję gryzoni, w ciągu jednej nocy złapało się w sumie 12 myszy i ryjówek.
Wolałbym łapać je żywcem, a potem deportować poza możliwość powrotu na mój teren, ale tutaj w przeciwieństwie do Japonii nie można kupić takiej niekrzywdzącej pułapki. Może kiedyś sam taką skonstruuję, ale to niełatwa sprawa.

wtorek, 11 listopada 2008

Kompozycja w odcisku

Moja sąsiadka, artystka malarka wypełniła swoją kompozycją wnętrze Ayanowej dłoni w gipsie. Ten koloryt jest nieco inny, kamerka i creative jak zwykle przkłamały barwy. Nie widać też napisu "WIELKA WYPRZEDAŻ" i niewyraźna jest tutaj postać kobiety lub jej manekinu na czerwonym tle. W rzeczywistości tło jest różowe, a palce z prawej strony mają jaśniejszy odcień niebieskiego.

Flaga narodowa i bal

Słuchałem wczoraj w radiu krótkich wywiadów z anonimowymi przechodniami na ulicy na temat wywieszania flag narodowych w dniu Święta Niepodległości. Parę osób deklarowało swój patriotyzm i zapewniało o corocznym zawieszaniu flag na zewnątrz domu. Ja jednak nigdzie w naszej okolicy tych flag z tej okazji nigdy nie widziałem. Natomiast wisi ich mnóstwo przy okazji meczów naszej reprezentacji w mistrzostwach świata czy Europy w piłce nożnej. Taki jest nasz patriotyzm. Fanatykom piłki nożnej głębsze myśli ześlizgują się po mózgu jak po ukochanej piłce właśnie.
W czasach komuny, gdy za wywieszenie flagi w dniu 11 listopada groziła kara, tych flag było więcej. Gdyby teraz były z tym jakieś kłopoty, np. nie można byłoby kupić flagi, lub biało-czerwonego materiału i trzeba by go było ukraść, to flagi wisiałyby w co drugim oknie. Polak lubi zakazany owoc i lubi omijać prawo. Dawniej w ogóle poza oficjalnymi świętami państwowymi nie wolno było wywieszać flag narodowych, bo to pachniało jakimiś protestami. Teraz chyba nie ma takiego zakazu, ale nigdzie flag nie widać ani w piątek, ani w świątek. Amerykanie często na okrągło mają swoją flagę na swoim trawniku i patriotyzmu się nie wstydzą. Jak długo będą tkwiły w nas obciążenia i traumy komunizmu?

Dzisiaj odbędzie się zapowiadany od miesięcy wielki bal u prezydenta Polski. Miało być wielu wielkich z całego świata, prezydenci USA i Rosji, szefowie wszystkich państw Europy i wielu innych. Rzeczywistość okazała się nieco inna. Bal ma nie być balem, tylko galą. Na tej gali (z elementami balowymi(sic!)) pojawią się m. in. prezydenci państw bałtyckich, Ukrainy, Gruzji, Serbii, Węgier, Słowacji, Słowenii, Afganistanu, Macedonii i niżsi rangą przedstawiciele kilkudziesięciu innych krajów. O USA i Rosji nawet się nie wspomina. Kaczor chwalił się obiecanym przybyciem kanclerz Niemiec - Angeli Merkel, ale teraz okazuje się, że weźmie ona udział tylko w uroczystościach przy Pomniku Nieznanego Żołnierza. Nie zatańczy Kaczor z panią Merkel. Prawdopodobnie wszystko wyglądałoby inaczej, przybyliby ważniejsi goście, gdyby ten nasz zakompleksiony prezydent zaprosił Lecha Wałęsę. Ale on musiał pokazać swoje animozje i Wałęsy oczywiście nie zaprosił, co według mnie jest grubym uchybieniem i skandalem. Przecież gdyby nie Wałęsa, to nie byłoby dzisiaj żadnej gali ani balu, to dzięki niemu mogą dzisiaj bawić się w wolnej Polsce tacy jak Kaczor.

poniedziałek, 10 listopada 2008

Pech narodowy

W przeddzień święta narodowego snuję refleksje nad naszym narodowym pechem. Bo wśród innych poważnych pechów, jak np. znalezienie się po wojnie w strefie wpływów ZSRR są też mniejsze pechy, jak ten z datą Święta Niepodległości. Za komuny, chociaż byliśmy na drugim biegunie od wolnego świata, to jednak należeliśmy do "klubu lipcowych obchodowców". Stany Zjednoczone obchodzą Dzień Niepodległości 4 lipca, Francja 14 lipca, a my mieliśmy podobne święto 22 lipca. Oczywiście zasadność tych obchodów była zakłamana, historia też. Władze świętowały opanowanie Polski przez sowietów i komunistów, ale zwykli ludzie bawili się na zwykłych i fajnych festynach na świeżym powietrzu, z kiełbaskami i piwem, którego w innych dniach nie wiedzieć czemu brakowało. Była to odpowiednia pora na takie imprezy i ludzie chętnie bawili się bez żadnych podtekstów politycznych. Oficjalne akademie i uroczystości były dla partyjniaków.
A teraz? Chociaż to prawdziwe święto w wolnym kraju, to jestem co roku wściekły na to, że wypada ono w najwstrętniejszym miesiącu roku. Zimnym, błotnistym, wietrznym i deszczowym. Nigdy w takiej sytuacji nie będzie żadnych świątecznych festynów na świeżym powietrzu, nasze wolnościowe święto tradycyjnie musi być nadęte, martyrologiczne i ponure. To narodowy pech.
A może ktoś wymyśli, żeby umownie wrócić tylko do lipcowej daty obchodów, ale myśląc o listopadzie?

niedziela, 9 listopada 2008

Nauka i korespondencja






Z powodu Święta Niepodległości w najbliższy poniedziałek nie mamy zajęć. Mam zatem sporo czasu na odrobienie ćwiczeń i naukę w domu. Z wyjątkiem "Dnia Bolącego Zęba" codziennie zaglądam do materiałów językowych i po trochu wchłaniam wiedzę. Gdybym musiał łykać duże porcje na raz, byłoby gorzej. Mój przyjaciel z Tokio przysłał mi kartkę z króciutkim tekstem, Ayano pomogła go rozszyfrować. Teraz skonstruowałem odpowiedź i też muszę ją skonsultować z Ayano, bo nie wszystkie słowa mają takie same zastosowanie jak w polskim, chociaż mają pozornie to samo znaczenie. Po konsultacji tekścik zostanie przeniesiony na pocztówkę z dorożką w Rynku.

sobota, 8 listopada 2008

Aromat


Oto gotowy wypiek. W całym małym mieszkaniu panuje piękny migdałowo-cynamonowy zapach. Oprócz cukru waniliowego, dodałem aromatu migdałowego.

Ząb i ciasto



Przedwczoraj potwornie bolał mnie ząb, ale z poprzedniego dnia miałem temat w głowie, toteż napisałem post do bloga. Wczoraj ząb już mnie nie bolał, ale cały dzień myślałem o tym, żeby tylko nie zaczął boleć, więc nic nie napisałem.

Dzisiaj jest jeszcze lepiej z zębem i mogę jeść, toteż z radości postanowiłem upiec ciasto. Podstawowa masa jest taka jak poprzednie, ale z braku śliwek eksperymentalnie położyłem na wierzch pokrojone i podduszone w wodzie z cukrem jabłka i posypałem je cynamonem. Dodałem też trochę surowych kawałków razem z brzoskwinią. Przy okazji uczczę Dzień Niepodległości, bo do wtorku jeszcze zostanie kawałek ciasta. Nazwałem go Momoringowiec, bo po polsku byłoby zbyt skomplikowane - Brzoskwiniojabłkowiec, albo Jabłobrzoskwiniowiec. Po upieczeniu pokażę gotowy smakołyk, jeśli wszystko dobrze wyjdzie. Chociaż wygląd to nie wszystko.

czwartek, 6 listopada 2008

Fotografie

Mamy do przerobienia na zajęciach tekst o Kamakurze. Chciałbym pokazać koleżankom studentkom jak ten zespół świątynny w Kamakurze wygląda, wykładowcy też, bo był tylko na południu Honsiu i na Kiusiu, więc sięgnąłem do mojego fotograficznego archiwum. Szukając zdjęć z Kamakury natrafiałem często na inne, "krajowe". I tu co chwilę ogarniała mnie zaduma i w końcu lekki szok. Bo na wielu zdjęciach widnieje równie wielu kolegów, których już nie ma. Co się u diabła dzieje?! Przecież nie jesteśmy aż takimi starcami, żeby sobie tak po prostu umierać i znikać! Niektórzy koledzy byli młodsi ode mnie. I odeszli. Kuzynka, też młodsza - odeszła. Jej syn zginął w wypadku za granicą. Tragedia. Dwóch kolegów, trochę ode mnie starszych, odebrało sobie życie. Co się dzieje???
Na szczęście mogłem odświeżyć pamięć różnymi innymi fotografiami, które złagodziły mój nastrój.
Bo przywołały miłe chwile w Japonii i w Polsce, a osoby ze zdjęć żyją i mają się dobrze. Tylko trochę lat przybyło. Jak każdemu. Oprócz osób ważne są też miejsca. Miejsca również miło się wspomina i miejsca raczej nie umierają. Jednak ludzie potrafią tak zmienić miejsca, że stają się czymś innym, a więc też giną. Tak powoli się dzieje z okolicą naszego jeziorka. Nie wiem, co z nim będzie za parę lat.

środa, 5 listopada 2008

Historia

Jesteśmy wszyscy świadkami ważnego momentu w historii nie tylko Stanów Zjednoczonych. To co przez ponad 230 lat nie mieściło się w głowie nikomu, właśnie się dokonało. USA mają czarnoskórego (prawie) prezydenta. To prawdziwy przełom. A ja przy okazji uświadamiam sobie, jak wielu wydarzeń historycznych miałem i mam okazję być świadkiem.
Przez większość mojego życia (36 lat) tkwiłem w siermiężnej i monotonnej PRL-owskiej rzeczywistości, bez żadnych praktycznie zmian w tej szarzyźnie. Aż te zmiany i wydarzenia zaczęły następować jedna po drugiej. Jeszcze w głębokiej komunie na papieża został wybrany Polak i obserwowałem jego wspaniały pontyfikat przez 26 lat. Patrzyłem jak powstaje Solidarność i społeczeństwo zaczyna się buntować. Przeżyłem stan wojenny, internowanie i uwięzienie po ucieczce. Byłem świadkiem rozpadu ZSRR i końca apartheidu w RPA. Widziałem, jak Niemcy rozwalają Mur Berliński. W latach 70-tych często jeździłem do Berlina Wschodniego w interesach (nielegalnych). Patrzyłem z daleka (od strony wschodniej nie było mowy o zbliżeniu się) na ten mur i marzyłem, żeby znaleźć po drugiej stronie. Kiedyś urzeczywistniłem to marzenie na kilka godzin dzięki cudzemu paszportowi. Teraz bez paszportu mogę jeździć po całej prawie Europie.
Poza tym mam szczęście mieszkać w Krakowie, niewielkim w skali światowej mieście. Jednak w tym małym mieście widziałem wiele osobistości. Z okna naszego mieszkania przy ulicy Basztowej, za komuny oprócz spontaniczno-przymusowych pochodów 1-majowych, widziałem w otwartych limuzynach generała De'Gaulla i władcę Etiopii - cesarza Haile Selassie. W Rynku Głównym w różnych epokach - prezydenta USA Jimmy Cartera, kanclerza Willy Brandta, królową Elżbietę II i wiele innych wielkich tego świata, nie licząc wizyt Jana Pawła II. Muszę powiedzieć szanownym japońskim czytelnikom, że łatwiej w Krakowie z bliska zobaczyć cesarza Japonii, albo japońską księżniczkę, niż w samej Japonii. Razem z Ayano w Rynku byliśmy całkiem blisko, kilka metrów od cesarskiej pary.
Niestety byliśmy też i wszyscy jesteśmy świadkami niebywałej ekspansji terroryzmu. Tego kiedyś nie było. Atak na wieże WTC był dla mnie szokiem, a przecież byłem tylko widzem.
W przedziale wiekowym 10 - 15 lat żałowałem, że urodziłem się za późno, żeby wziąć udział w wojnie. Dopiero po upływie lat człowiek, który nie zaznał wojny, wie co ona naprawdę znaczy.

wtorek, 4 listopada 2008

Kryminalna okolica

Latem ekipa telewizyjna kręciła jakąś scenkę do serialu w "nielegalnym" tunelu. Po ich odjeździe zauważyliśmy z Ayano brak jednego z betonowych bloków służących do bezpiecznego przejścia przez błoto i wodę. Było co prawda dość sucho, ale postanowiliśmy uzupełnić lukę. Wziąłem duży kamień z innego miejsca i wstawiłem tam gdzie trzeba. Teraz w "epoce błota" procentuje to wygodnym przejściem.
Chyba połowę wszystkich odcinków "W-11" i "Detektywów" - kryminalnych seriali fabularno-dokumentalnych TVN realizuje w tym rejonie naszej dzielnicy. Daje to pojęcie jak "kryminogennie" wygląda ta okolica. Ponure tunele, puste perony PRL-owskiego dworca kolejowego, ruiny domów, błotniste dróżki, zapuszczone ogrody i podejrzane knajpki stanowią doskonałą scenerię takich seriali. Nie brakuje też statystów o podejrzanych gębach i odpowiednich ubiorach. Ani trochę nie trzeba ich charakteryzować.

poniedziałek, 3 listopada 2008

Paskudne dni


Nastała epoka błota. Dzisiejszy dzień jest typowym przykładem takiego okresu. Chodzi mi o błoto bez konkretnego deszczu. Niby deszczu nie ma, ale w powietrzu utrzymuje się zimna wilgoć, asfalt jest mokry, a poza nim robi się błoto. Niebo zasnute jednolitą szarą nisko wiszącą warstwą chmur, tak że przez cały krótki już dzień jest ciemnawo. Ohyda. Już lepszy lekki mrozik; i zdrowszy, i błoto skostnieje. Czekam na zimę. Będę musiał w ogródku zabezpieczyć od mrozu dwa krzewy hortensji.
Zastanawiam się nad sposobem, bo nie wiadomo jaka ta zima będzie.

Po południu mam zajęcia w Centrum Językowym UJ. Niestety rodzaj aktualnie prowadzonych zajęć jest dla mnie uciążliwy. Przez kilka lekcji z rzędu będą polegały na słuchaniu nagranych tekstów japońskich i wypełnianiu według tego arkuszy testowych. Po pierwsze niezbyt dobrze słyszę dźwięk z tych małych komputerowych głośniczków, po drugie wszelkie objaśnienia i rubryki w arkuszach są w języku angielskim. Kurs jest pomyślany dla studentów, którzy obligatoryjnie mają znać ten język od szkoły średniej. Mnie niestety w czasach wczesnej młodości zmuszano do nauki języka rosyjskiego. Angielskiego uczył się kto chciał poza szkołą, za pieniądze.
Poza tym dlaczego w Polsce żeby uczyć się japońskiego, trzeba posługiwać się angielskim?

P.S. Mój wczorajszy prosty obiad: ziemniaki puree, fasolka szparagowa i jajka sadzone, ale przemieszane.

niedziela, 2 listopada 2008

Powtórka

Wczoraj zaraz po moim powrocie znad jeziorka rozpadał się deszcz, zadowolony więc byłem z decyzji o spacerze przed śniadaniem. Dzisiaj nie musiałem się spieszyć, bo od rana jest piękne słońce, ale poszedłem jeszcze wcześniej, niż wczoraj. Znowu nie widziałem ani jednego spacerowicza ani psa. Było za to sporo wędkarzy, niestety były też dwa samochody. Na wodzie widziałem dwa pontony z amatorami moczenia kija. Co ciekawe, dzisiaj nie widać było ani jednej wrzeszczącej mewy, tylko mnóstwo łysek na całej powierzchni stawu, a oddali bieliło się stadko łabędzi. Niestety były za daleko, żebym mógł sprawdzić, ile młodych przetrwało do dzisiaj. Na początku było osiem, potem w lecie pięć. Za parę tygodni ten ptasi światek zniknie zupełnie, gdy zamarznie jeziorko. A może tej zimy wcale nie zamarznie? W obecnym klimacie wszystko jest możliwe - w ubiegłym roku co prawda już w październiku spadł pierwszy śnieg, ale potem cała zima była właściwie bezśnieżna i dość ciepła.

sobota, 1 listopada 2008

Spacer

Błogosławiony pomysł przyszedł mi do głowy przy porannym goleniu. postanowiłem przed śniadaniem pójść na spacer nad wodę. I trafiłem w dziesiątkę: ani jednego srającego i wyjącego kundla, ani jednego spacerowicza, nawet wędkarza. NIKOGO! Tylko jeziorko, ptaki i ja. Niespodziewanie duży ruch na jeziorku. Mewy śródlądowe kłębią się w powietrzu i na wodzie wrzeszcząc podobnie jak na wiosnę, kiedy mają czas godów. Teraz wrzeszczą z sobie tylko znanych powodów, latem ich nie słychać. I atakują z powietrza i wody spokojnie pływające łyski. Łyski, które też potrafią być agresywne, teraz uciekają po wodzie z chlupotem przed o połowę mniejszymi mewami. Zaobserwowałem też lecącą, a potem lądującą na wodzie czernicę. Nie przypuszczałem, że 1 listopada zastanę tu tyle życia. Warto było przyjść tutaj w Święto Zmarłych, gdy wszyscy właściciele psów wybrali się na cmentarze.