piątek, 24 września 2010

Warto było zobaczyć

W nocy oglądałem duński film dokumentalny "Mój irański raj". Opowiada on niesamowitą historię duńsko-polskiej rodziny, którą opisuje córka. W latach trzydziestych XX wieku duński inżynier uciekając przed kryzysowym bezrobociem wyjechał wraz duńską firmą do Iranu, by budować tam prestiżową dla tego kraju linię kolejową. Ukończono ją w 1938 roku. Bardzo trudna trasa z wieloma mostami w terenie górskim, budowana w piekielnie trudnych warunkach terenowych i klimatycznych okazała się dziełem jego życia. Po zakończeniu budowy znalazł zatrudnienie w irańskim ministerstwie kolei (lub komunikacji), więc choć bardzo tęsknił za Danią, zamieszkał na stałe w Teheranie. W 1939 roku wybuchła II wojna światowa, Niemcy wkroczyli do Polski od zachodu, a 17 września Sowieci od wschodu. Zajęli tereny wschodnie wraz z polskim wówczas Wilnem i wywieźli stamtąd na Sybir do obozów pracy ok. 1 700 000 obywateli polskich. Wśród nich była matka bohaterki. W strasznych warunkach zmarła w łagrach połowa wywiezionych ludzi, zanim na skutek ataku Hitlera na ZSRR ich sytuacja nagle się zmieniła. Stalin zgodził się na utworzenie wojska polskiego na terenie ZSRR i pozwalniał polskich więźniów. Jak wiadomo część armii z generałem Andersem wyruszyła do Iranu, by połączyć się z siłami aliantów. Wraz z żołnierzami wywędrowało 40 000 osób cywilnych, ale matka bohaterki była już w mundurze. Po pobycie w irańskim Pahlevi część wojska przeniosła się do Teheranu, gdzie polska żołnierka poznała duńskiego inżyniera. Pobrali się, mieszkali w Teheranie, przyszła na świat córka. Urodziła się w Danii, ale dzieciństwo i młodość spędziła w Teheranie. W domu mówiła po duńsku i polsku, w szkole posługiwała się językiem perskim. Rodzina żyła w Iranie szczęśliwie do czasu rewolucji islamskiej Chomeiniego.
W filmie niesamowite jest to, jak starsza już pani po 30 latach nieobecności ubrana w czador oprowadza nas po znajomych miejscach w Teheranie, opowiada dzieje swojej rodziny, rozmawia po persku z Irańczykami i Irankami o dawnej i obecnej sytuacji ich ojczyzny. Jedna z zasłoniętych czadorem kobiet (chyba dobrze wykształcona) mówi, że Iran byłby szczęśliwym krajem, gdyby nie miał ropy naftowej. Nie byłoby tu Brytyjczyków, potem Amerykanów, reżimu szacha Rezy Pahlaviego, a w końcu terroru rewolucji islamskiej. Polska Dunka chciała odnaleźć swoich znajomych z dawnych lat, ale spotyka tylko wciąż tam mieszkającą dawną polską przyjaciółką matki i porozumiewa się z nią czystą polszczyzną.
Cała ta historia i sama osoba tej pani wywarły na mnie duże wrażenie.

środa, 22 września 2010

Kawka nie śpiewa

Spodobało mi się to zdjęcie wśród innych przysłanych do redakcji "GW" przez czytelników fotoamatorów. Autorka - Hanna Żelichowska zamieściła w podpisie słowo "śpiew" (redakcja nie podała całego tytułu), ale nie wydaje mi się żeby kawka śpiewała. To sympatyczny ptak, ale raczej krzyczy, nie śpiewa. Podobnie jak karasu w Japonii.

Pyszne rzeczy



Wczoraj przy okazji pobytu w śródmieściu na Starym Kleparzu kupiłem prawdziwy, czyli niefałszowany krowim mlekiem góralski owczy serek oscypek i prawdziwą wiejską kiełbasę. Oscypek doczekał się rejestracji w Unii Europejskiej jako zastrzeżony wyrób regionalny Podhala. Dopiero dzisiaj przy śniadaniu mogłem smakowo potwierdzić jego autentyczność. Wcześniej zrobiłem mały wywiad wśród stałej klienteli Kleparza. Kupując serek równocześnie obserwowałem sąsiednie stoisko, gdzie do sprzedawcy podchodziło paru klientów, którzy próbując kiełbaski natychmiast ją kupowali. Ja nie próbowałem, wystarczył mi bijący od niej zapach, który zapamiętałem sprzed lat. W PRL-u, gdy ktoś wiózł w tramwaju nawet zapakowaną w teczce taką wędlinę, cały tramwaj o tym wiedział i wszyscy z lubością wciągali nosem ten aromat. Od dawna marzyłem o takiej kiełbasce, ponieważ w tutejszych (płaszowskich) sklepach zawsze obecna kiełbasa "wiejska" nie ma nic oprócz nazwy wspólnego z pyszną wędliną domowego wyrobu. Za 35 dkg zapłaciłem 8,50 zł, czyli ok. 25 zł za kg. Za oscypek 8 zł. Warto było, bo warto raz na jakiś czas zjeść coś dobrego i innego niż na co dzień.

wtorek, 21 września 2010

P.S.

Wczoraj wieczorem pokazano też w TV filmik zrealizowany przez uczennicę liceum. Widać tam faceta, który przyszedł do lekarza. Pacjent z początku pokazany jest od tyłu, kamera powoli przesuwa się i najpierw widać profile jego i doktora i wtedy widać, że facet ma usta zalepione czerwonym plastrem. Nikt nic nie mówi, widoczne jest tylko pytające spojrzenie lekarza. Kamera ujmuje powoli twarz pacjenta, który powoli zrywa plaster. Filmik zdobył jakąś nagrodę z Ministerstwa Zdrowia.

Faceci, nie bójcie się, nie wstydźcie się!

Mój Ojciec zmarł w wieku 72 lat na raka prostaty. Odwiedzałem Go w szpitalu (też z Ayano) i nie mogłem bez wzruszenia i jednoczesnego przerażenia patrzeć jak mój Tato ze zdrowego faceta w ciągu kilkunastu tygodni robi się strzępem dawnego człowieka. Błyskawicznie skurczył się z dorosłego człowieka do rozmiarów dziecka, cierpiał nieopisane bóle, nie mogę już pisać o tm co dalej było. Doskonale od lat wiem, że należę wśród mężczyzn do grupy wysokiego ryzyka zachorowań na raka prostaty z powodu dziedziczności tej choroby. Piszę o tym, żeby uratować mnóstwo facetów przed zaniedbaniami i śmiercią. Kobiety narażone na raka piersi lub szyjki macicy zachęcane są do przepr0wadzania badań profilaktycznych, organizowane są akcje bezpłatnej mammografii itp. Natomiast o zagrożeniu mężczyzn zachorowaniem na raka prostaty było do tej pory raczej cicho. Dopiero ostatnio jakieś dobre dusze zaczęły nagłaśniać ten temat. Chodzi o to, żeby przełamać wstyd facetów przed przyznaniem przed samym sobą, że coś jest nie tak z ich męską dumą, a także przed samym badaniem, które może wydać się uwłaczające. Wczoraj wieczorem w TV fajna lekarka powiedziała, że rozumie opór faceta przed badaniem u urologa, który musi mu włożyć w odbyt palec w gumowej rękawiczce, żeby ustalić stan gruczołu prostaty, i przy okazji przypomniała wstyd tysięcy kobiet muszących poddać się badaniu na fotelu ginekologicznym - jednak nie robią z tego tragedii i znoszą to z godnością. Pojechałem więc dzisiaj do Spółdzielni Lekarskiej w Rynku, żeby oświadczyć urologowi, że należę do grupy wysokiego ryzyka zachorowania na raka prostaty i chcę przeprowadzić badanie. Mam się zgłosić jutro.

sobota, 18 września 2010

Obiad nie tak szybki, czyli curry z kurczaka









Bardzo lubię curry z kurczaka robione na mój sposób, ale obrzydza mnie i irytuje jedna wstępna czynność przy jego przygotowywaniu - wycinanie i wyciąganie drobnych kostek i ścięgien z podwójnej kurczaczej piersi. W sklepie nazywana jest ona filetem z kurczaka bezpodstawnie, bowiem prawdziwy filet z ryby, ptaka czy ssaka nie wymaga wyciągania z niego żadnych ości ani kości (fot.1). Po tej obrzydliwości kroję mięsko w kawałki jak na gulasz i w misce wkładam na razie do lodówki. Następnie rumienię w płaskim garnku lub na dużej patelni posiekaną cebulę i wrzucam kawałki kurczaka. Gdy robią się białe, dosypuję curry z torebki. Zawsze zużywałem 1/2 - 2/3 opakowania, ale tym razem wsypuję całą zawartość (27 g) i odrobinę soli (fot.8). Dodaję margaryny lub oliwy z oliwek, ponieważ całość z proszkiem curry bardzo gęstnieje. Podsmażam to przez kilka minut, następnie wlewam zawartość puszki "Pelati" z krojonymi pomidorami (400 g). Dzisiaj też wyjątkowo dodaję prawie całą puszeczkę koncentratu pomidorowego (60 g) i 4 ząbki czosnku. Dolewam trochę przegotowanej wody i duszę kilka minut. Potrawa jest gotowa, ale nie tak czerwona, jak na przebarwionej fotografii nr 9. Jest bardzo intensywna w smaku, co może cieszyłoby Ayano, bo jej delikatna buzia lubi pikantności.

czwartek, 16 września 2010

Następny łomot

Sąsiad z piętra rano oznajmił mi, że u niego dzisiaj koniec z remontem łazienki. Odetchnąłem z ulgą, ale nie na długo. Są tu inni sąsiedzi, do których można dniami i nocami mówić o czymś, ale nic nie dociera. W ich mózgach chamstwo tkwi od urodzenia, weszło tam z genami i nie ma na to rady. Dlatego gdy jeden sąsiad skończył hałaśliwą robotę, o której od tygodnia mnie uprzedzał, drugi zaczął jeszcze głośniejsze walenie młotem (wymiana okna) bez najmniejszego uprzedzenia. Takie właśnie zachowania nazywam chamskimi niespodziankami. Zamiast odpocząć po jednej gehennie, mam natychmiast następną. A ja nie mogę sobie po prostu wyjść, bo jak na złość listonosza jeszcze nie było. Tak tu jest często, taki to cholerny domek. Remonty bez końca i tylko jeden z ośmiu lokatorów potrafi przyjść i uprzedzić o hałasie.

środa, 15 września 2010

Wreszcie

To ostateczna wersja urodzinowej żyrafki, powleczona już werniksem.

Szybki obiad II



Przez parę dni pozostanę przy koncepcji szybkich obiadów na wypadek możliwości ewakuacji. Dzisiaj znowu pierogi, ale na słodko - z truskawkami. Jako takie byłyby może nijakie, ale ze śmietaną i cukrem - pyszności!

wtorek, 14 września 2010

Szybki obiad



Od dzisiaj sąsiad z pięterka nade mną remontuje łazienkę. Związany z tym łomot łatwiej znoszę, ponieważ zostałem o nim zawczasu powiadomiony. Inni sąsiedzi zawsze mi robili "miłe" niespodzianki typu "walenie młotem w ścianę przez cały dzień lub dni kilka". A ja zawsze się o to piekliłem, więc wreszcie ktoś zrozumiał jak to powinno wyglądać. Miałem w związku z hałasem wyjść z domu po śniadaniu na pół dnia, ale spodziewam się listonosza. Jeśli on nie zastanie mnie w domu, to potem będę musiał łazić w nie wiadomo jakich warunkach (budowa drogi + deszcze) 4 kilometry do urzędu pocztowego po odbiór przesyłki. Nie jeździ tam żadna komunikacja, a ja samochodu nie mam już od 4 lat. Tak czy inaczej konieczny był dzisiaj szybki obiad. Ostatnio kupowałem ruskie pierogi w postaci mrożonki, ale dzisiaj przyniosłem ze sklepu "wyrób gotowy, wystarczy podgrzać". Są naprawdę dobre, brakowało im jedynie nieco pikantności i kwaskowatości, ale od czego są przyprawy i przyrumieniona cebulka?

poniedziałek, 13 września 2010

Prawie koniec

Kartka prawie gotowa, trzeba jeszcze pokryć ją werniksem i kredowym papierem z tyłu. Tam można umieścić jakiś tekst.

Dwie strony medalu


Prezydent Francji Sarkozy konsekwentnie prowadzi akcję deportacji Romów do krajów, z których przybyli, przeważnie do Rumunii i Bułgarii. Spotyka się to z potępieniem polityków Unii Europejskiej, protestuje też mnóstwo Francuzów. Na Węgrzech w Miszkolcu partia Jobbik (skrajna prawica) przywołując działania Sarkozy'ego chce budować obozy zamknięte dla Romów. W węgierskich szkołach jest mnóstwo klas wyłącznie z dziećmi romskimi. We Włoszech Berlusconi również zainicjował akcje deportacyjne.
We Francji deportacje Romów uzasadnia się unijnym prawem, które pozwala obywatelom Unii przebywać w innym kraju bez pracy lub ubezpieczenia społecznego jedynie 3 miesiące. Tymczasem np. nad Sekwaną w Paryżu jest mnóstwo nielegalnych obozowisk, w których koczują Romowie z całymi rodzinami, utrzymujący się z niewiadomych źródeł, a raczej wiadomych - żebractwo, nielegalny handel, kradzieże itp. To samo w Italii. Na Słowacji od dawna znane są problemy z mniejszością romską.
To wszystko u normalnego człowieka wywołuje odruch sprzeciwu, ale medal ma dwie strony. Nie jestem rasistą, nie jestem ksenofobem, a jednak nie chciałbym mieć za sąsiadów jakiejś hałaśliwej i demolującej wszystko romskiej rodziny. Mam uciążliwych sąsiadów Polaków i moim marzeniem jest, żeby się wyprowadzili. Tu nie chodzi tu o narodowość, ale o styl życia. Niestety Romowie w większości są jacy są i tylko ten może coś powiedzieć o życiu w ich bliskim sąsiedztwie, kto miał ich za sąsiadów. Oczywiście mowa o uciążliwych sąsiadach. Jeśli obok mnie mieszkają ludzie nie wrzeszczący w korytarzu, nie trzaskający drzwiami, nie sikający w ogródku i płacący regularnie za wywóz nieczystości, to naprawdę nie interesuje mnie ich pochodzenie i kolor skóry. Mogą mieć nawet skórę zieloną (tylko nie z brudu).

Na zdjęciu romskie dzieci ze szkoły w Bogacs. W ich klasie są tylko dzieci romskie. Takich klas jest na Węgrzech mnóstwo.

niedziela, 12 września 2010

Półmetek

Urodzinowa kartka już ma jaki taki wygląd, ale to nie koniec roboty.

Zmiany w mózgu Fidela

Dziennikarz amerykańskiej gazety "The Atlantic" Jeffrey Goldberg zbaraniał, gdy podczas wspólnej biesiady z Fidelem Castro kubański dyktator na zadane pytanie "czy ustrój, którego bronił przez całe życie, nadaje się jako model dla innych krajów" zwięźle odpowiedział: - "Kubański ustrój nawet na Kubie już nie działa". Do Goldberga zajętego obserwowaniem Fidela, któremu operacja przewodu pokarmowego 3 lata temu uratowała życie, jak pochłania sałatę, rybę i chleb maczany w oliwie, nie od razu dotarło znaczenie tych słów. Ale gdy zrozumiał, stało się jasne że Fidel daje wolną rękę bratu Raulowi w reformowaniu kraju. Dzień wcześniej media podały za Goldbergiem, że Fidel Castro gani prezydenta Iranu za antysemityzm, namawia do uznania Izraela, oraz oddaje hołd Żydom jako ofiarom Holocaustu. Prezydent Wenezueli Hugo Chavez, który nazywa Fidela ojcem, a Mahmuda Ahmadineżada bratem też zgłupiał i natychmiast zapowiedział, że za tydzień spotka się z przedstawicielami mniejszości żydowskiej w Wenezueli.
W starej głowie dyktatora odmienia się myślenie, szkoda tylko że tak późno. Dla Kubańczyków po 50 latach biedy, upokorzeń i prześladowań za przekonania stanowczo za późno, zwłaszcza że wielu z nich nie doczekało i nie doczeka zmian.
Ponuro rozbawiła mnie rozmowa Fidela Castro z Jeffreyem Goldbergiem w czasie wizyty w delfinarium. Dyktator zachęcał dziennikarza do zadawania pytań dyrektorowi ośrodka Guillermo Garcii.
- Niech pan go pyta o delfiny.
- O co mam pytać?
- To pan jest dziennikarzem, proszę pytać inteligentnie - odrzekł Castro. - Zresztą wszystko jedno, on i tak niewiele wie o delfinach. W końcu jest fizykiem nuklearnym.
- Naprawdę? To czemu pracuje tutaj?
- Daliśmy go tu, żeby nie budował bomby atomowej - zakończył Castro, wybuchając śmiechem.

sobota, 11 września 2010

Poranna robota

Zbliżają się urodziny małego siostrzeńca Ayano, zacząłem więc robić dla niego pierwszą urodzinową kartkę-obrazek. Do tej pory był na to za mały i takie kartki otrzymywała jego starsza siostrzyczka. Najpierw przeprowadziłem mały wywiad na temat, co chłopczyk lubi. Wyszło na to, że imponują mu duże zwierzaki. Na początek żyrafa będzie w sam raz. Oczywiście domaluję jej brązowe plamy, czarną grzywkę i zrobię "makijaż".

piątek, 10 września 2010

Beton Kaczora

Słucham jednym uchem gadki Jarosława Kaczyńskiego na jakimś zgromadzeniu w Warszawie i rzygać mi się chce. Wyraźnie tą głupią i agresywno-demagogiczną gadaniną potwierdza tezę polityków z PO, że buduje swą politykę na tragedii smoleńskiej i śmierci brata. Naprawdę widzę stado baranów słuchających i oklaskujących arcybarana brnącego coraz bardziej w stronę własnej zguby. Przecież nawet już część bardziej inteligentnych członków PiS zaczyna krytykować swego szefa. Jego bardziej światły elektorat też zacznie się odeń odwracać. Pozostanie banda ciemniaków i fanatyków, żeby potwierdzać że "wojna nawet ze zmarłym prezydentem trwa!".

czwartek, 9 września 2010

Przeklinający naród

Pewien czytelnik z Poznania napisał list do "Gazety Wyborczej", który przez redakcję został opublikowany jako felieton. Zmieniono tylko tytuł na "Polaku, co z tą k...?", ponieważ oryginalny był jednym wielkim przekleństwem. Zgadzam się ze wszystkim co napisał autor, więc ograniczę się do cytatów.
"W Polsce klną wszyscy, wszędzie, bez żadnego zahamowania i zastanowienia. Im dosadniejsze przekleństwo i im bardziej podkreślona jego wymowa, tym lepiej. Klną dzieci (nie mówię o nastolatkach, to inna kategoria), nie zważając na dorosłych, klną dorośli i rodzice nie zważając na dzieci, klną dziewczyny i chłopaki, klną mężczyźni w towarzystwie kobiet, ich dziewczyny też klną. Przeklinają ludzie w pracy, nie zważając na klientów (no i co z tego, przecież klienci też klną). Ludzie klną na ulicy, w pociągach, tramwajach, sklepach, kinach, restauracjach, kawiarniach. Jeden festiwal kurew, pierdolenia, chujów, chujów pierdolonych w dupę, chujostwa, pierdolonych kurew itd. (...) Próbuję mu [synowi mieszkającemu w USA (B.Z.)] tłumaczyć, że ze zmianami politycznymi ludziom może się trochę pomieszało. Tak pragnęli wolności, że gdy ją dostali, to nie chcieli już żadnych ograniczeń...(...) Często narzekamy na niesłuszny wizerunek i stereotyp Polaka. Złe oceny nie są bezpodstawne. Język jest ważnym elementem wizerunku, wpływa na zachowanie i prezentację - odruchy, maniery, body language [język ciała (B.Z.)]. My sami możemy sobie nie zdawać sprawy z tego, co inni zauważają."

środa, 8 września 2010

Niby po kłopotach, ale jeszcze nie koniec

Nie pisałem dość długo, ponieważ mój komputer odmówił całkowicie posłuszeństwa, powędrował do naprawy i... już tam, czyli w zakładzie serwisowym pozostał. Dostałem inny komputer, nowszej generacji, ale większy i niewygodny w transporcie. Sprawia trochę kłopotów, bo nieco inaczej się zachowuje i jest jakby wolniejszy (??!). Potem były kłopoty z telefonem, a następnie z internetem. Zgłosiłem usterkę internetową u mojego dostawcy internetu, alarmowałem i poganiałem - co się dzieje, że nie mogą znaleźć uszkodzenia linii, w końcu miejsce awarii znalazłem u siebie. Całe szczęście, bo firma już chciała wysłać do mnie fachowców. Dopiero byłby wstyd, jakby znaleźli obluzowaną wtyczkę w moim gniazdku telefonicznym!
Musiałem od nowa instalować wszystkie potrzebne programy i sprzęt: Skype'a, Creative'a z kamerką itd. Teraz mam jeszcze jeden mały problem: nowy komputer nie chce "czytać" japońskiego pisma, a ja nie wiem jak dobrać się do pakietu językowego. Poprzednio sam wprowadziłem opcję języka japońskiego (współczesnego, bo był nawet klasyczny starojapoński do wyboru), a teraz już nie pamiętam jak to zrobiłem. Przecież to nie kwestia rodzaju komputera, tylko systemu, np. Windows XP na jakim pracuję.