sobota, 24 października 2009

Jest ratunek. Aneks do 18.10.09.

18 października napisałem o zagrożenia części Dunajca zabetonowaniem przez planowane 22 zapory pod małe elektrownie. Na całej rzece mogło dojść do budowy 33 takich obiektów. Po alarmie wszczętym przez media, za sprawę wzięli się odpowiedzialni ludzie i znalazł się sposób na ratunek dla rzeki i ryb. Ten ratunek to planowana zmiana istniejącego prawa. Nowe przepisy nie pozwolą na budowę elektrowni, bo przewidują porównanie wartość z ewentualnie uzyskanej energii z przewidywanymi szkodami ekologicznymi. Nakażą też sytuowanie nowych wytwórni energii na już istniejących zaporach i przeszkodach wodnych.

piątek, 23 października 2009

Dziki atak bez odszkodowania

Starsza kobieta na szczecińskim osiedlu poszła na spacer z dzieckiem znajomych. Spomiędzy bloków wypadł dzik i zaatakował kilka osób, oraz właśnie ją z dzieckiem. Kobieta osłaniając sobą dziecko przycisnęła się do metalowej bramy ogrodzenia, a zwierzę szarpało jej nogę, aż straciła przytomność. Uratował ich przejeżdżający mężczyzna, który zderzakiem samochodu oodsunął atakującego zwierza. Rana była groźna i zakażona, a operacja w szpitalu trwała 7 godzin. Teraz kobieta jest inwalidką, ponieważ został uszkodzony nerw kulszowy, ale nie ma nikogo do wypłaty odszkodowania. Według przepisów zwierzyna w stanie wolnym jest własnością skarbu państwa, ale za płaci ono za szkody poczynione przez zwierzęta chronione. Dzik jest zwierzęciem łownym, więc teoretycznie powinien za nie odpowiadać związek łowiecki, czyli koło łowieckie zgodnie z rejonizacją.
Jednak związek zasłania się przepisem, który mówi tylko o szkodach rolniczych. I tak chora kobieta kołatała do różnych drzwi, zewsząd odsyłana z kwitkiem, co jest normą w naszym kraju. Jeśli obywatel jest winien coś urzędom, będą go szarpać bez litości aż do skutku, ale gdy to obywatelowi coś się od urzędów należy, wtedy narastają trudności i wychodzą na jaw absurdy ustaw i przepisów. Po zainteresowaniu sprawą mediów, wreszcie gdzieś na górze ktoś uznał, że to wojewoda ma wypłacić tej pani odszkodowanie. Tyle że nie wiadomo, czy ona tego dożyje.

czwartek, 22 października 2009

Rzeźbiarz już poznany






Nieraz przechodziliśmy z Ayano przez ulicę Stolarską pod arkadami naprzeciw konsulatu USA widzieliśmy ciekawą rzeźbę zwierzęcą z różnych metalowych części, a nawet głaskaliśmy ją kiedyś. Jej autor był jednak dla nas anonimowy. Wczoraj z "GW - Kraków" dowiedziałem się wreszcie, kto stworzył tego fantazyjnego zwierza. Był to (bo zmarł niestety w wieku 56 lat w 1983 roku) Marian Kruczek. Swoją artystyczną drogę rozpoczął od studiowania w ASP w Krakowie. Przedmiotami codziennego użytku zainteresował się już pod koniec lat 50., ale na razie malował je na obrazach olejnych, składając je w rozmaite figury z narzędzi, naczyń czy sztućców. Wkrótce zmienił technikę, odbijając na płycie graficznej znalezione na złomie taśmy, zębatki, guziki, klucze, podkładki itp. Potem artysta poszedł o krok dalej, nie malował i nie odwzorowywał przedmiotów, ale bezpośrednio potraktował je jako budulec swojej sztuki.
Od 1956 roku mieszkał w Nowej Hucie, ale nie był entuzjastą socrealizmu. Jego sztuka, która czerpała materię z produktów ubocznych cywilizacji, często obracała w żart wywołaną przez socjalizm technikę. Zajmował się też innymi rzeczami. Zaznaczył obecność sztuki w robotniczej Nowej Hucie, gdy w 1958 r. wraz z żoną Józefą Sobór i kolegami z ASP założył teatrzyk lalkowy "Widzimisię", w którym "aktorami" były przedmioty codziennego użytku. W 1970 r. stworzył nowatorską na tamte czasy galerię "Pod chmurką" - projekt wystawowy na świeżym powietrzu, tuż obok bloku, w którym mieszkał. Wystawy były dostępne dla wszystkich, a eksponatów pilnowali społecznie członkowie tzw. Komitetu Blokowego (były takie socjalistyczne osiedlowe twory). Znajomi wspominają Mariana Kruczka, jako człowieka pogodnego i świetnego pedagoga. Potrafił się bawić; jego wernisażom towarzyszyła cygańska muzyka, śpiew i pochody miłośników jego sztuki przez miasto. Miał poczucie humoru i nie był bojaźliwy, o czym świadczy anegdota, jak to wernisaż jego rzeszowskiej wystawy zaszczycił I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR Władysław Kruczek, a artysta rzekł ponoć do niego: "Ja Kruczek, ty Kruczek, poszczekajmy sobie".

Na zdjęciach pod portretem artysty kolejno:
"Gwiezdna Pani Lanckorońska (relief)
"Biedny koń"
"Żuk kopacz"
"Potworek"
"Boa dupczyciel"

wtorek, 20 października 2009

Doktorat o sobie

Ojciec Tadeusz Rydzyk zwany również Ojcem Dyrektorem jest redemptorystą i założycielem Radia Maryja. Jego radio znane jest z antysemityzmu i ksenofobii. Po większych wybrykach, tzn. na przykład jaskrawo antysemickich wypowiedziach, jest ostrożnie krytykowane przez Watykan i polską hierarchię kościelną. Jednak tak naprawdę jest nietykalne i w rzeczywistości nie spełnia wymogów udzielonej koncesji. Jako rozgłośnia społeczna i kościelna nie płaci podatków jak inni nadawcy, ale nie powinna emitować reklam. A reklamy są.
Ostatnio o. Tadeusz Rydzyk napisał doktorat pt. "Apostolski wymiar Radia Maryja w świetle założeń ideowych i programowych". Na obronę pracy doktorskiej zeszło się mnóstwo publiczności, czyli starszych pań i osobistości kościelne. Dziennikarzy spoza Radia Maryja i Telewizji Trwam (też ojca Rydzyka) nie wpuszczano. Czy można pisać pracę doktorską o sobie? Widocznie w tym środowisku tak. Z relacji dziennikarzy, którzy jakoś przemycili się na salę Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego wynika, że praca pełna była błędów merytorycznych i teologicznych. Ojciec Dyrektor pocił się i gubił w swoich wypowiedziach. Ja myślę, że powinien czerwienić się ze wstydu za swój narcyzm w czystej postaci.

Na zdjęciu o. Tadeusz Rydzyk ze swoim promotorem ks. prof. Pawłem Góralczykiem.

poniedziałek, 19 października 2009

Orzeł bielik


Z programu TV "100 tysięcy bocianów" z przyjemnością dowiedziałem się, że w Polsce gniazduje obecnie 700 par orłów bielików, co stawia nas w czołówce Europy. Za moich szkolnych czasów uczono nas i biadolono, że jest ich tylko 20 par i są na wyginięciu. Dzięki właściwej i skutecznej ochronie tego gatunku niejedno nadleśnictwo ma ich więcej niż wynosiła cała poprzednia populacja. Nieraz już słyszałem, że nasze godło narodowe, to właśnie bielik, ale były na ten temat spory. Tym razem ornitolog wyjaśnił, dlaczego właśnie bielik, a nie orzeł przedni. Na stylizowanym wizerunku orzeł w godle ma gołe skoki (dolną część nóg) nieopierzone, jak bielik, podczas gdy orzeł przedni ma opierzone aż do stóp. Bielik jako ptak dorosły ma też żółty dziób i biały ogon. Nasz ptak bardzo podobny jest do bielika amerykańskiego.

P.S. W PRL orzeł pozbawiony był korony i złotego dzioba oraz szponów, po 1989 roku przywrócono mu właściwy wygląd.

niedziela, 18 października 2009

Precz z betonem!


Na pierwszym zdjęciu widać jesienne i dlatego żółtawe brzegi Dunajca. Wiosną i latem za brzegiem z kamieni otoczaków ciągnie się zielony pas zarośli i krajobraz jest inny. Jest to najpiękniejsza polska górska rzeka, a teraz grozi jej zabetonowanie. Od czasu wprowadzenia unijnych przepisów o energii odnawialnej, pojawiło się mnóstwo inwestorów chcących budować małe elektrownie na Dunajcu na odcinkach górskich i niżej położonych, bo państwo obecnie jest zobowiązane do kupowania energii z takich źródeł, a do inwestycji można liczyć na dopłaty z Unii Europejskiej. Urzędy jeśli nie stwierdzą błędów projektowych, nie mogą zabraniać budowy. A jeśli wydadzą zezwolenia dla wszystkich chętnych, to powstaną 22 betonowe zapory i elektrownie na rzece, gdzie żyją wędrujące ryby. Ekolodzy alarmują, a urzędasy mówią, że to przecież ekologiczne elektrownie. Ładna mi ekologia, która spowoduje zniknięcie ryb z Dunajca.
Spędziłem nad tą rzeką kilka razy wakacje na obozie koło Nowego Targu, pływałem po niej na materacu od Szaflar do mostu nowotarskiego, a także góralskimi tratwami na słynnym spływie przełomami Dunajca, kiedy na jednym brzegu jest Polska, a na drugim Słowacja. Nie wyobrażam sobie zabetonowania tej rzeki. Ratunku!
P.S. Na drugim zdjęciu czerwonymi kółeczkami oznaczono miejsca planowanych elektrowni. Miejsce w miejsce!

sobota, 17 października 2009

Śpiewający poeta

To zdjęcie Marka Grechuty z młodzieńczych lat. 9 października minęła trzecia rocznica jego śmierci. Był architektem z wykształcenia, ale miał duszę poety i muzyka. W biogramach piszą "piosenkarz", ale moim skromnym zdaniem bardziej pasowałoby do niego określenie pieśniarza. Śpiewał bowiem poezję Mickiewicza, Adama Moczulskiego i swoje teksty. Występował w Piwnicy Pod Baranami, ale większość jego twórczości związana była z grupą ANAWA. Przyciągał na swoje koncerty młodzież i starszych niezapomnianymi i fascynującymi nietypową muzyką przebojami, jak np. "Korowód" z transową melodią, czy "Będziesz moją panią", "Dni, których nie znamy", "Godzina miłowania" i wiele innych. Zajmował się również malowaniem, ale muszę się przyznać, że nie widziałem jego obrazów. Mam nadzieję je zobaczyć. Pamiętam, że w początkach swojej kariery był u nas w domu, ponieważ mój Ojciec robił mu duże zdjęcia na płytę lub plakat. Nie zachowały się w domu, prawdopodobnie artysta zażyczył sobie wszystkich odbitek i negatywów. Co roku w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Rakowickim razem z Ayano zapalamy lampkę na Jego grobie, tak jak na grobach Piotra Skrzyneckiego - twórcy Piwnicy Pod Baranami, Jerzego Bińczyckiego - świetnego aktora i dyrektora Teatru Starego, oraz pochowanego trochę dalej Tadeusza Kantora - twórcy teatru Cricot, sztuki alternatywnej.

piątek, 16 października 2009

Przedwczesne chochoły

Wczorajsze opady śniegu tak obciążyły gałęzie hortensji, że oba krzewy rozłożyły się jak rozgwiazdy na ziemi. Wszystko przez to, że są jeszcze na nich duże zielone liście i śnieg miał oparcie. Skutek tego jest taki, że zamiast w listopadzie lub w grudniu już teraz obwiązałem oba krzaki hortensji jak na zimę. Jeszcze za wcześnie na to, ale nie mogłem patrzeć na leżące na ziemi łodygi.

czwartek, 15 października 2009

Pragmatyzm Czechów

Przeczytałem wczoraj w "DF" reportaż z podróży katolickiego Polaka do ateistycznej Republiki Czeskiej w czasie wizyty papieża Benedykta XVI. Pomijając ateizm Czechów zainteresowała mnie opinia czeskiego socjologa Jana Sterna na temat przyczyn upadku komunizmu w Czechosłowacji. Pisze on w książce "Mistyka Zachodu": "Gdyby komunistyczny reżim był trochę inteligentniejszy i wpuścił na rynek te wszystkie błyszczące pudełka i tubki, wszystkie te >>Brava<< [rozbierane kolorowe pisemka, przyp. BZ] i ich gwiazdeczki, gdyby zawarł lukratywne umowy z Coca-Colą i Mc Donald's, gdyby Czech miał pewność, że jego spożywczy [sklep, przyp BZ] na osiedlu nie odziera go ze wszystkich kolorów, jakie są w zachodnioniemieckim supermarkecie, nigdy by sobie walką o jakąś >>demokrację<< nie zawracał głowy". I tu się całkowicie z panem Sternem zgadzam, upadek komuny u nich nie miał takiego ideowego i politycznego podłoża, a przynajmniej nie w takim stopniu, jak w Polsce. Jan Stern świetnie to określił. Kilkanaście lat temu byłiśmy z Ayano co prawda nie w Czechach, lecz na Słowacji, ale już w taksówce mieliśmy przykład ich poglądów na podstawie wypowiedzi kierowcy na temat NATO i innych aspektów związanych z transformacją.

środa, 14 października 2009

Pierwszy śnieg


Zaczęło się rano od deszczu, potem deszczu ze śniegiem, a od pół godziny sypie sam mokry śnieg. Drzewa jeszcze zielone i moje równie zielone hortensje pokrywa szybko biały nalot. Jeszcze psiakość za wcześnie na to! W takich chwilach chce się wątpić w globalne ocieplenie klimatu.

P.S. Z zadowoleniem słyszę w radiu życzenia dla nauczycieli. Jednak ich święto pozostało w kalendarzu, choć przesunięte o dwa dni.

wtorek, 13 października 2009

Pisane impulsywnie

Oglądam właśnie program "Uwaga", w którym wałkuje się już drugi raz tragiczną sprawę niewidomego dziennikarza radiowego. W zeszłym roku wpadł on pod koła pociągu metra w Warszawie i stracił nogę. Na stacjach jedynego polskiego metra nie ma specjalnych wystających oznaczników w postaci żółtych pasów z wystającymi "korkami", sygnalizujących bliską krawędź peronu. Dyrekcja metra tłumaczy się teraz, po upływie roku od wypadku, że czeka na wydanie odpowiednich przepisów w sprawie takich zabezpieczeń. A mnie szlag trafia, bo w Japonii od lat widziałem wszędzie, nie tylko na stacjach metra i kolei, ale i na ulicach żółte lub pomarańczowe pasy najeżone "korkami", a tu czekają na przepisy i w każdej chwili znowu ktoś może stracić nogi albo życie. Tymczasem niektóre linie przewozowe nie czekają, tylko na własną rękę instalują "korki" na swoich przystankach i nikt przecież ich nie ukarze za brak przepisów.

Rasowy reporter





Jeden z najlepszych moim zdaniem polskich reporterów, publicysta i podróżnik Jacek Hugo-Bader w 1993 roku po raz pierwszy wcielił się w postać bezdomnego Charliego. Przybrał to imię ku pamięci wielkiego filmowego włóczęgi - Chaplina. Po szesnastu latach ponownie wdział śmierdzące ciuchy, nocował na klatkach schodowych, przebywał z bezdomnymi i jadł to co oni. Przeprowadził mnóstwo rozmów z nimi i ich otoczeniem. Wchodził też do eleganckich hoteli, restauracji i sklepów, by zbadać reakcje ochroniarzy, kelnerów i sprzedawców. Często go wyrzucano, spotykał się jednak czasem z wyrozumiałością i darmowym poczęstunkiem, ale wtedy gdy pojawiał się tam z córką w rzekomy dzień jej urodzin. Dla pięcioletniej dziewczynki zabawa w przebierańców była fajna, ale studentkę drugiego roku niełatwo było namówić na ubranie się w łachmany. Właśnie przeczytałem rewelacyjną relację "Charliego" z tych podróży w inny świat.
Na zdjęciach dziennikarz Jacek Hugo-Bader jako Charlie. Na drugim salutuje przy wyjących syrenach o godzinie "W" (17:00) w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Na trzecim z córką 5-letnią, na ostatnim już po latach - z córką studentką. Nie wiem co ona studiuje, ale dla niej byłby to wspaniały materiał do badań socjologicznych.

poniedziałek, 12 października 2009

Następna wpadka redakcyjna. DN



Dopiero co przeszła mi złość na błędy w tamtej krzyżówce i zabrałem się za kolejną z odłożonych "na później", gdy zdębiałem tym razem zupełnie. Nie wierzyłem własnym oczom; po mozolnym odgadnięciu większości haseł chciałem zabrać się do ustalania miejsca ich wpisywania, ale nie dało się ich wpisać, bo diagram był nie ten co potrzeba. W "Dużym Formacie" z 1 października umieścili diagram jolki z 24 września, którą już rozwiązałem, a hasła nowe. Zatrząsłem się ze złości i sięgnąłem po następny numer "DF". Są tam zamieszczone przeprosiny za niewłaściwy diagram i adres e-mailowy pod którym można się upomnieć o ten aktualny. Zrobiłem to, przy okazji trochę zwymyślałem redakcję za inne grzeszki, ale już mam następne obawy; zapewne dostanę pocztą e-mailową diagram, ale nie mam drukarki. Jeśli uprę się na rozwiązanie tej nieszczęsnej jolki, czeka mnie mozolne przerysowywanie diagramu. Coraz gorzej z nimi, co oni robią w tej redakcji? Chyba piją wódę i palą marychę.

P.S. 12 października był w PRL-u Dniem Nauczyciela. Każdy uczeń tego ranka obowiązkowo tachał do szkoły bukiet kwiatów dla wychowawczyni, a potem była baaaardzo nudna akademia. Teraz chyba zaniechano tego obyczaju i chyba nie ma Dnia Nauczyciela. Nie mam nic przeciwko uznaniu ciężkiej i mało płatnej nauczycielskiej pracy i kwiaty im się należą, tylko że PRL wszystko potrafił ludziom uprzykrzyć przez sztampę i przymus.

niedziela, 11 października 2009

W zastępstwie

W Autonomii Palestyńskiej w Strefie Gazy trudno jest o wiele rzeczy. Wiadomo że jest tam około tysiąca tuneli wykopanych w celach przemytniczych. Szmugluje się nimi broń, ale także ludzi i zwierzęta. Tamtejsze skromniutkie ZOO nie mogło sprowadzić zebry, bo jest to zakazane, a gdyby jakąś drogą udałoby się to zrobić, kosztowało by to 40 tys. dolarów za jedno zwierzę. Na taki wydatek ZOO nie może sobie pozwolić, więc żeby dzieciaki (i dorośli też) miały uciechę, wzięto dwa osiołki o jasnej sierści i z pomocą farby do włosów sprokurowano im piękne czarne pasy. Wypisz, wymaluj - zebry, tylko uszy ciut przydługie. Dzieciom to jednak nie przeszkadza, nawet dosiadają zwierzaki, na co prawdziwe zebry z pewnością by nie pozwoliły.

sobota, 10 października 2009

Peerelowski październik

Mijają kolejne dni października, który teraz niczym nie wyróżnia się od innych miesięcy. W PRL był to "Miesiąc oszczędności", o czym głosiły transparenty i plakaty. Nie wiem do dzisiaj, dlaczego akurat październik i dlaczego namawiano obywateli do miesięcznego oszczędzania. Przecież większość z nich za miesiąc mogła zaoszczędzić równowartość raptem kilku dolarów, albo nic.
Natomiast wiadomo było, dlaczego październik był "Miesiącem Filmu Radzieckiego"; była kolejna rocznica sowieckiej rewolucji. Dla mnie był to czas przeklęty, bo byłem kinomanem, ale "ruskich" filmów nie znosiłem. Zdarzało się filmowcom z ZSRR popełnić wybitny film, ale większość dla mnie była niestrawna. Przez cały miesiąc trudno było znaleźć kino w Krakowie z innymi niż radzieckie filmami w repertuarze. To był koszmar (dla kinomana).

piątek, 9 października 2009

Powszechna arogancja


Od 14 lat rozwiązuję jolki w "Dużym Formacie GW", bo są ciekawe, trudne i wymagające myślenia, oraz sporego zasobu wiedzy. Zdarzają się Gazecie czasem (nawet często) pomyłki w druku tych krzyżówek i wtedy powodują kłopot w rozwiązaniu. Zawsze jednak te przeszkody pokonywałem, ale w jolce z 3 września wpakowali taką zmyłkę, że po raz pierwszy od tylu lat nie mogłem jej ugryźć. Postanowiłem ją zachować i poczekać 5 tygodni na rozwiązanie, żeby zobaczyć czego nie wiedziałem, co takiego trudnego wymyślili, że na to nie wpadłem. I okazało się, że to po prostu całkowicie inaczej wydrukowane kratki, niż powinno być. I co? Nic, ani słówka "przepraszam", żadnego wyjaśnienia. Taka arogancja jest dzisiaj normą w mediach każdego rodzaju, co za komuny nie miało miejsca. Okłamywali społeczeństwo, ale z szacunkiem. Np. w telewizji na wypadek usterek technicznych mieli prymitywną planszę "Przepraszamy za usterki". A teraz? Coś nawala, w połowie przerywają film, gapimy się na pusty czarny lub niebieski ekran i nikt nie pofatyguje się z przeprosinami, czy wyjaśnieniem sytuacji. Nieraz przez jakąś tragiczną, lub polityczną ( np. transmisja przemówienia jakiegoś bubka) sytuację nie ma filmu, na który czekałem cały tydzień. Za komuny w takim przypadku zawsze informowano, w jakim innym terminie film będzie emitowany. Teraz nikt nawet nie powie "pocałujcie nas w dupę". Tak było z filmem "Charley Varrick", który oglądałem w kinie w 1976 roku i na który bardzo się cieszyłem bo figurował w programie TV publicznej dwa miesiące temu. Nie pamiętam, co wtedy wypadło, czy wypadek w kopalni, czy jakaś wystąpienie polityczne, dość na tym, że filmu nie puszczono bez żadnych wyjaśnień. Potem się dziwią, że ludzie mają w d... takie transmisje i włączają inny kanał.

czwartek, 8 października 2009

Satysfakcja

W czasie pobytu Ayano w Krakowie, jeśli chodzimy do kina, to przeważnie do "Kina pod baranami", lub do "Mikro". "Pod baranami" co roku jest przegląd dobrych filmów z całego świata, filmów kina niemego, a ostatnio organizuje się tam seanse dla matek z dziećmi, oraz dla cudzoziemców - polskie filmy z angielskimi napisami. Zostało to wszystko docenione i Europa Cinemas, sieć zrzeszająca europejskie kina studyjne i arthouse'owe umieściła nasze kino wśród trzech najlepszych w Europie. Czuję wielką satysfakcję, że my z Ayano wiedzieliśmy to od dawna.

środa, 7 października 2009

Bardzo irytujące głupstwo

Jest nasza cecha narodowa, która irytuje mnie odkąd odzyskaliśmy wolność, ponieważ to co było normą za komuny, pozostało niezmienne. To jakieś polskie niechciejstwo i spychotechnika. Przykładem jest tunel "legalny" pod torowiskiem stacji Płaszów. W środku pięknie wyasfaltowany, dojście do niego na kilkusetmetrowym odcinku ulicy Gromadzkiej równie pięknie wyłożone kostką, a przy samym wylocie kupa ziemi, która po każdym deszczu zamienia się w błotną przeszkodę. Poza tym asfalt w tym miejscu jest idiotycznie wklęsły i gromadzi się tam woda. Nie chcąc włazić do głębokiej kałuży, przechodnie tytłają buty w błocie. Pierwsi winowajcy to wykonawcy asfaltowej dróżki, którzy nie potrafili zrobić odpowiedniej nawierzchni w miejscu pozbawionym kanalizacji. Gdyby to była ich prywatna droga, na pewno zadbaliby o to, żeby normalnie przejść do domu. Ale to nie ich posesja, więc można mieć w d... . Następni głupole, to ci wszyscy pracownicy sąsiednich zakładów branży budowlanej, którzy setkami chodzą codziennie tędy do pracy i babrzą się w błocie, ale nikt nie weźmie łopaty, lub jeszcze lepiej nie zgarnie traktorkiem z pługiem tego kawałka ziemi. "Bo to nie moja robota, bo to nie ja mam robić" - takie jest myślenie przeciętnego rodaka i woli się on paprać dalej w błocie, niż zrobić coś pożytecznego dla siebie i innych, jesli to nie jest jego dom. To samo dotyczy większości klatek schodowych i otoczenia komunalnych budynków mieszkalnych. Każdy lokator ma w środku wypieszczone i zadbane mieszkanko, ale poza jego progiem może być bagno. Nie wszędzie tak jest, ale tam gdzie lokatorzy dbają np. o klatkę schodową, jest czyściutka i z kwiatami w doniczkach, to zaraz odgradzają ją kratą z zamkiem od reszty zasyfionej całości, tworząc enklawę wyjątkowości. Dokąd taka mentalność będzie dominowała w narodzie?

wtorek, 6 października 2009

Listki na urodziny



Piszę o swoich urodzinach nie z żądzy prezentów i życzeń, ale z żalu nad sobą. Spędzam je jak co roku samotnie (wyjątkiem były urodziny w Tokio w roku 2000). Wolę polskie imieniny, których nigdzie indziej się nie obchodzi (może w jakimś kraju słowiańskim?), bo urodziny tylko przypominają mi, że tak szybko przybywa lat i młodość dawno minęła, choć dusza jeszcze młoda. Żeby sobie jakoś ten samotny dzień osłodzić, chciałem upiec momoringowca, czyli ciasto jabłkowo-brzoskwiniowe. Jednak miesiąc temu przypadkowo rozbiłem fajną wagę z hyaku-en shopu - prezent od Ayano. Nie mam szklanki-miarki do mąki, cukru etc., więc ciasto pozostaje w sferze marzeń. Uczczę więc fakt przybytku kolejnego roku na karku i siwizny na głowie skromnymi ciasteczkami-listkami. Nie są za słodkie, w sam raz. Miseczka-szalka z rozbitej wagi posłuży za talerzyk (na zdjęciu).

poniedziałek, 5 października 2009

Oko ministra

Kilka miesięcy temu mgliście wspominano o projekcie ministra rolnictwa Marka Sawickiego. Proponował on umieszczanie na produktach spożywczych cenę ilustrującą rzeczywisty koszt producenta. Wtedy kupujący mieliby świadomość, kto tak naprawdę i ile zdziera z nich pieniążków. Zwłaszcza teraz, w dobie kryzysu rolnik dostaje najmniej, wręcz traci, a wszelkiego rodzaju pośrednicy i sklepy wychodzą na swoje ponad miarę. Kosztem i rolnika i klienta. Przez pewien czas była na ten temat cisza, ale teraz w Sejmie zaczęło się coś dziać i są szanse, że projekt przejdzie. oczywiście ma on przeciwników w osobach przedstawicieli handlu i pośrednictwa, bo zwiastuje obniżki cen. Dowiedzieliby się ludziska, że w bezczelny sposób marże przekraczają normy, bo wynoszą czasem ponad 80 i 100 %. W ciągu ostatnich kilku lat produkty rolnicze zdrożały o ok. 16 %, a marże wzrosły o 25 %. Zboże jest tanie, a chleb drogi itd.
Na rysuneczku coś wisi nad głową "sympatycznej" ekspedientki w sklepie. Zastanawiałem się, cóż to takiego, aż dojrzałem oko ministra Sawickiego.

niedziela, 4 października 2009

O filmie

W piątkową noc oglądałem w TV dość stary już film, bo z 1969 roku. Już go kiedyś widziałem, ale jako starszy widz, odebrałem z większą wrażliwością. To dzieło Sydneya Pollacka "Czyż nie dobija się koni?" z Jane Fondą w roli głównej. Uważam, że to jedna z jej najlepszych kreacji, obok roli call-girl w filmie "Klute". U Pollacka Fonda gra dziewczynę zmuszoną okolicznościami do wzięcia udziału w morderczym maratonie tańca. Rzecz dzieje się w czasie Wielkiego Kryzysu w USA w roku 1930. Wygłodniali ludzie tańczą i maszerują na przemian w nadziei na nagrodę 750 dolarów. Nie wiedzą nawet, że z tej skromnej sumy zostaną im potrącone koszty napojów, kanapek, masaży itp. Niektórzy z wyczerpania po prostu umierają. Wstrząsający obraz upodlenia ludzkiego. Mam pewność, że w dzisiejszych czasach taka "impreza" byłaby zakazana.

sobota, 3 października 2009

Bobry w mojej dzielnicy

Niezbyt daleko od naszego domu, bo na Starym Bieżanowie pojawiły się bobry. Rodzina tych chronionych częściowo gryzoni zainstalowała się w małej rzeczce Serafie płynącej między jednorodzinnymi domkami. Rzeczka nie jest zbyt czysta, ale bobrom najwyraźniej to nie przeszkadza, bo zbudowały żeremie, czyli swoją stałą siedzibę. Jest też oczywiście tama, ale nie powoduje ona zagrożenia - Serafa płynie w nisko położonym korycie. Większość mieszkańców ucieszyła się z takiego sąsiedztwa i dostarczała nawet zwierzakom gałęzie, "żeby miały co jeść". Nie wszystkim jednak odpowiada taki stan rzeczy, bo tama i żeremie są systematycznie niszczone. Niebawem przyczyna wyszła na jaw. Okazało się, że z niektórych domów poprowadzone są do rzeczki nielegalne odpływy nieczystości i bobrowa tama hamuje ich spływanie. Z brzegu wystają końcówki nielegalnych rur, z których do rzeczki chlustają ścieki (czytaj gówna). Policja twierdzi, że udowodnienie winy jest trudne. A ja mówię co innego: w normalnym kraju (Unia Europejska!!!) w takim przypadku bierze się koparkę i na koszt cwaniaków od lewych rur wykopuje się je i trafia do domów trucicieli wody. I kara jest nieunikniona, i koniec syfu w rzece.
Na zdjęciu podgryzione przez bobra drzewo.

piątek, 2 października 2009

Metamorfoza

13 albo 14 lat temu byliśmy pierwszy raz razem z Ayano w Wadowicach, wtedy już inaczej niż dawniej wyglądała tamtejsza Bazylika Ofiarowania NMP. Drugi raz odwiedziliśmy to miasto w tym roku, teraz kościół jest świetnie odrestaurowany, jak i jego otoczenie - kamieniczki, sklepy, restauracje, rynek ze skwerem. Z dzieciństwa i młodych lat pamiętam zapyziałe miasteczko z szarożółtym kościołem z połatanym tynkiem. Przemiana najpierw powolna, bo za komuny zaczęła się po wyborze Polaka na papieża w 1978 roku. Przyspieszyła trochę później, przed pierwszą wizytą Jana Pawła II w rodzinnym mieście. Teraz, w wolnym kraju jest to piękny barokowy kościół w miłym i zadbanym miasteczku. Mnóstwo tu turystów z kraju i zagranicy, a pamiętam jak trudno tu było spotkać kogoś choćby z Krakowa.

czwartek, 1 października 2009

Ciemnogród

W Lublinie na Placu Litewskim (odpowiednik Rynku w Krakowie) rosyjska grupa artystyczna Niebieskie Nosy umieściła instalację złożoną z 12 plakatów. Na czerwonym tle przedstawiały one dwie tłukące się ostro nagie kobiety, korpulentną w adidasach i ludowym rosyjskim kokoszniku na głowie i chudą w szpilkach i kabaretkach, z komiksowymi "dymkami" z napisami: "Masz za polską rusofobię!", "Masz za rosyjską polonofobię!", "za Wołyń! i "Za Katyń!", "za rozbiór Rzeczypospolitej" i "za wejście do Czechosłowacji", za "Wojnę i pokój" i za "Popiół i diament", "za Układ Warszawski' i "za NATO". Pomimo ochrony w nocy z niedzieli na poniedziałek wszystkie plakaty zostały zniszczone. Sprawcy na chodniku pozostawili napis: "Panie prezydencie, czy gołe dupy w centrum miasta to dobry wizerunek? Moje dzieci na to muszą patrzeć". Artyści Lublina". W internecie pojawiły się pochwały tej akcji, podane zostały też instrukcje jak unikać kamer w następnych aktach wandalizmu. Zanim doszło do zniszczenia plakatów, na YouTube ktoś wrzucił filmik opisany "Zbulwersowani mieszkańcy Lublina zawiadomili nas o skandalicznej antypolskiej wystawie w centrum miasta". Tak oto wyglądała reakcja w tym miłym mieście na próbę zneutralizowania wzajemnych animozji polsko-rosyjskich, zwłaszcza na wschodzie Polski. Byliśmy kiedyś z Ayano w Lublinie na festiwalu performance'u, przychodziło mnóstwo fajnych ludzi i dobrze się tam czuliśmy. Jednak okazuje się, że nie wszyscy lublinianie dorośli do rozumienia sztuki i dowcipu. Jeszcze tam ciemnogród ma mocne korzenie.