wtorek, 31 stycznia 2012

Bitki wieprzowe (z karczku)






Od jakiegoś czasu chodziły za mną bitki, więc po gołąbkowym szaleństwie przyszła i na nie kolej. Po umyciu, pokrojeniu w plastry 70-dekowego kawałka karczku podzieliłem te porcje jeszcze na połówki, potraktowałem tłuczkiem i lekko podsmażyłem, po czym udusiłem z cebulą oraz przyprawami - liśćmi laurowymi, zielem angielskim, czosnkiem, solą i pieprzem, łyżką koncentratu pomidorowego. Muszę wspomnieć, że kiedyś na bitki kupiłem wspaniały schab bez kości i myślałem, że bitki takież będą. Otóż nie były, bo choć mięsko przedniej jakości, to na bitki się raczej nie nadaje. Wychodzą owszem nietłuste, ale zbyt suche i włókniste. Żeby były kruche i zarazem soczyste, musi być karczek. Schab na kotlety!
Po uduszeniu nocą mięsa, celowo wstawiłem gar do lodówki, żeby stężały na wierzchu tłuszcz dał się łatwo zebrać. Po dokonaniu tej czynności mamy pyszny, pozbawiony "łoju" sos. Wrzuciłem do niego dla smaku i wyglądu trochę zielonego groszku z puszki, ale że groszek miękki, uznałem że lepiej nakładać go na gotową potrawę na talerzu.
Umaaaaaai!

poniedziałek, 30 stycznia 2012

ACTA


Trwające od kilku dni protesty nie dziwią mnie, ale trochę irytują. Z jednej strony gdyby chodziło o rzeczywiste ograniczenie wolności słowa w cyberprzestrzeni i totalną inwigilację, młodzi mieliby całkowitą rację, z drugiej - walka z piractwem jest usprawiedliwiona nagminnym łamaniem praw autorskich. Nieprzypadkowo akcje protestacyjne przeciw umowie ACTA liczniejsze i bardziej zapalczywe są w Polsce, a nie np. w sąsiednich Niemczech, czy w dalszych krajach Europy. Wydatek 50 euro na legalne ściągnięcie z internetu muzycznych plików nie jest dużym problemem dla młodego Niemca czy Holendra, ale poważnie obciąża kieszeń Polaka, lub jest wprost niemożliwy. Ogromna rzesza młodych ludzi w Polsce przywykła do uprzyjemniania sobie życia darmowymi (i nielegalnymi) dawkami muzycznej rozrywki, tysiące sfrustrowanych pracowników na śmieciowych umowach znosi swoją sytuację, bo po robocie oglądają ulubiony amerykański serial w internecie (też nielegalnie), na który czekaliby długo, zanim ukazałby się w naszej telewizji. Protesty są potężne, ponieważ internauci nie chcą pogodzić się z utratą tych wszystkich przyjemności. A ja mówię; niech Polska nie będzie Rosją czy Chinami, gdzie poszanowanie praw autorskich jest abstrakcyjną formułą. Z jednym się zgodzę: premier Tusk i rząd zapomnieli, że z młodymi trzeba rozmawiać i na długo przed podpisaniem umowy ACTA powinni się z młodą częścią narodu skonsultować (czytaj wytłumaczyć, co i po co chcą podpisać).
Na zdjęciu: zablokowana akcją "antyACTA" ulica Floriańska w Krakowie.

piątek, 27 stycznia 2012

Prognoza



Wczoraj było pochmurno i minus 5 stopni. Dzisiaj niebo bez jednej chmurki i minus 17 (rano). W telewizyjnej prognozie genialni synoptycy przewidywali "aż osiem stopni mrozu w nocy", a było ponad dwa razy mroźniej. Gdyby przewidzieli właściwie, ustawiłbym piec na większe grzanie w nocy, a tak mam teraz trochę chłodno w domu. Głupole.

środa, 25 stycznia 2012

Spokojnie, to tylko amerykański posążek

Ekscytujemy się trochę nominacją do Oscara najnowszego filmu Agnieszki Holland "W ciemności". Niektórzy mają nadzieję nawet na Oscara dla Roberta Więckiewicza, który jest esencją tego filmu. Nie powinniśmy jednak się tak podniecać, Oscarów za główne role męskie z reguły nie zgarniają aktorzy nieamerykańscy, tym bardziej nie zgarniają ich aktorzy polscy. Powinniśmy za to zdać sobie sprawę z tego, że oskarowa gala to przede wszystkim impreza amerykańska, więc poniekąd jednak prowincjonalna, ponieważ w żaden sposób nie oddaje stanu kinematografii światowej. Owszem, otrzymanie Oscara lub nawet nominacja do tej nagrody jest sukcesem, ale nie przeceniajmy jej znaczenia.

[Rozważania po przeczytaniu felietonu Krzysztofa Vargi]

Miałem rację

Pod koniec października minionego roku opisując zachowanie niejakiego Prokopa w programie TV "Milion w minutę" wspomniałem też o jego koleżance z innych programów - Dorocie Wellman i nie zostawiłem na nich suchej nitki. Okazało się, że co do tej pani nie jestem odosobniony w swej opinii. Ilona Łepkowska, najpopularniejsza polska scenarzystka, przede wszystkim seriali telewizyjnych (m.in. "Klan", "Na dobre i na złe", "M jak miłość", "Barwy szczęścia") powiedziała: "Niegdyś wstydem byłoby dyskutowanie w towarzystwie o majtkach Dody [znana piosenkarka, B.Z.], albo o tym, czy Borys Szyc [znany aktor, B.Z.] wyrzucił dziewczynę z domu, czy sama odeszła. (...)Mam poczucie niesmaku, gdy Dorota Wellman, skądinąd inteligentna kobieta, dyskutuje o tym, co Szyc robi w domu, albo kto i gdzie rzygał i sikał wracając z przyjęcia". Nic dodać, nic ująć, oto cała kultura pani Wellman. Co prawda nie trawię seriali (więc nigdy nie oglądam) pani Łepkowskiej, ale w tej kwestii (poza twórczością) jej wypowiedź trafia w sedno.

sobota, 21 stycznia 2012

Powrót Damy



Przeczytałem właśnie o powrocie do Krakowa "Damy z gronostajem" Leonarda da Vinci z zagranicznych podróży. Oglądano ją w Budapeszcie, Londynie i Berlinie, gdzie ustawiały się gigantyczne kolejki, żeby obraz obejrzeć. Odczułem lekką i złośliwą satysfakcję, że ja bez żadnej kolejki kiedyś to dzieło oglądałem. W piątej lub szóstej klasie szkoły podstawowej zawleczono nas do Muzeum Czartoryskich, gdzie m.in. pokazano nam obraz, który wtedy nazywał się "Damą z łasiczką". Fajnie, że szkoła organizowała takie wycieczki, ale śmiem wątpić, czy jedenastolatek miał pełną świadomość, co ogląda. Dla mnie wtedy był to fajny obraz, ale jeden z wielu, jakie mi pokazywano, nic więcej. Teraz chciałbym skonfrontować moje wrażenia z przeszłości z obecną zdolnością odbierania wielkiej sztuki. Zwłaszcza że wiem, iż obecne czarne tło to zamalowany pejzaż, jaki genialny Leonardo umieścił za plecami Damy. Kto go zaczernił i kiedy, już nie pomnę, bo dawno o tym czytałem.
Na konfrontację mam dużo czasu, ponieważ zdecydowano, że Dama nie opuści Krakowa przez co najmniej 10 lat. Podróże są dla niej niebezpieczne.

piątek, 20 stycznia 2012

Finał


Gołąbki okazały się wyśmienite. Konkretnie smaku farszu wcześniej nie znałem, ponieważ badałem go jedynie pod kątem "zasolenia". Z sosem też dobrze wyszło, jest intensywny w smaku i dlatego gołąbki nie muszą być nim permanentnie zalane. Umaaaaaai!

Sos do gołąbków






Miałem zrobić sos pomidorowy na śmietanie, jak poprzednio, ale zmieniłem zdanie. Pomyślałem o sosie typu włoskiego, czyli na cebuli i oliwie. Wrzuciłem więc na przyrumienioną na oliwie cebulę krojone pomidory z puszki i uzupełniłem łyżką koncentratu. W trakcie duszenia dolewałem porcyjkami gotowanej wody, przyprawiałem czosnkiem, solą, cukrem, pieprzem i sproszkowaną bazylią. Na koniec zaakcentowałem go odrobiną chili.

czwartek, 19 stycznia 2012

Roboty dzień drugi i ostatni.








Gdy podsmażyłem już mięso na cebuli, to samo zrobiłem z drobno pokrojonymi pieczarkami. W niektórych gołąbkowych przepisach autorzy zalecają dodanie do farszu jajka, ale nie było takiej potrzeby - japoński ryż scalał wszystkie składniki jak w sushi. Zawijanie gołąbków było przyjemne, a potem patrzyłem na całą gamę zieleni od prawie białych, do ciemnozielonych liści. Zwykła kapusta nie ma takich kolorów. Pomiędzy układanymi warstwami gołąbków wciapkałem kilka łyżeczek koncentratu pomidorowego z dodatkiem czosnku. Musiałem usunąć najniższą półkę w lodówce, by zrobić miejsce dla gara z gołąbkami. To przymiarka na później.

środa, 18 stycznia 2012

Gołąbki z kapusty włoskiej - pierwszy dzień roboty





Postanowiłem znowu zrobić gołąbki, tym razem z kapusty włoskiej, tym bardziej że nie znalazłem białej o odpowiednich liściach. Z dwóch średniej wielkości główek wygospodarowałem 30 dobrych liści, z pozostałości może będzie potrawa zwana "kapustą faszerowaną". Farsz też inny; nie z pęczaku i soczewicy, ale z oryginalnego japońskiego ryżu. Mielone mięso wieprzowe przysmażone z cebulką - to robota na jutro. Zamierzam jeszcze dokupić pieczarki.

wtorek, 17 stycznia 2012

Plaga astmy w kidnapingu

Właśnie zerkam na niemiecki film "Porwanie". Byłem lekko zaciekawiony, jak Niemcy opowiedzą historię porwanego dla okupu dziecka. Jeśli chodzi o amerykańskie produkcje na ten temat, to z irytacją stwierdzam, że tam prawie w każdym przypadku (do znudzenia) porwany dzieciak ma astmę lub jakąś alergię, w związku z czym koniecznie potrzebuje inhalatora, zwłaszcza w sytuacji stresowej. Wynika z tego, że albo większość amerykańskich dzieci choruje na astmę lub ciężką alergię, albo przynajmniej mają ją wszystkie pociechy bogatych rodziców. Zerkam więc znad klawiatury komputera na telewizor i co widzę tudzież słyszę? Niemiecki chłopczyk dziwnym trafem też ma oczywiście jakąś astmę i oczywiście okrutni kidnaperzy porwali go bez inhalatora.
Sztampa aż do wyrzygania. Czy scenarzystów takich filmów nie stać na nic ciekawszego, żeby "udramatycznić" fabułę? Czy Niemcy muszą małpować Amerykanów?

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Zupa fasolowa




W minioną sobotę odwiedziłem bliskiego kumpla i jego żonę, znamy się i przyjaźnimy od 36 lat. Na początku grudnia kardiolodzy uratowali mu życie, i on chyba z tej radości życia gotował wielki gar drobnej fasolki. Zbyt wielki na ich dwoje, więc na pożegnanie obdarowali mnie wyłowioną z gara i wsadzoną do podwójnego woreczka fasolą. Po dobrej półgodzinie drogi do domu w plecaku mimo mroziku fasolka była jeszcze gorąca. Poczekałem, aż wystygnie w garnku zalana wodą i ulokowałem ją w lodówce. Co prawda kolega sugerował mi ugotowanie fasolki po bretońsku, ale ja taką przyrządzam wyłącznie z dużego "jaśka". Dzisiaj więc postanowiłem zrobić zupę fasolową. Ponieważ uważałem fasolę za niemal dogotowaną, osobno zagotowałem w małym rondelku pokrojony w kostkę boczek. Do głównego garnka z fasolą wrzuciłem liście laurowe, ziele angielskie i sporo czosnku, nie zapominając o posoleniu. Doszły do tego na końcu lane kluski i zasmażka na przyrumienionej cebuli. Oczywiście wcześniej wlałem z wodą ugotowany boczek. Wszystko gotowało się ze 40 minut, a jednak piekielna fasolka jeszcze jest twardawa. Smak ma bardzo dobry, więc warto ją jeszcze podgotować (godzinę?).

sobota, 14 stycznia 2012

Początek zimy w jej połowie




Dopiero w połowie stycznia, czyli właściwie w połowie zimy w Krakowie spadł "poważny" śnieg. Po wyjściu z domu o poranku przecierałem szlak, gdzie po śniegu nikt przede mną nie przechodził. Ze sklepu miejscami wracałem po własnych śladach.
Nie chciałbym, żeby jak to często u nas bywa nagle zrobiło się "plus pięć" i cała ta biel zamieni się w bure błoto i wodę. A zaraz potem przychodzi "minus pięć" i zamienia się to w wielkie lodowisko, którego nikt w Płaszowie niczym nie posypuje. Takiej zimy organicznie nie znoszę. Niektórzy się cieszą, ale to są ci sami, którzy potem płaczą, że za dużo tego wszystkiego i kiedy ta zima wreszcie się skończy.
Niedawno w TV wypowiadał się jakiś szemrany naukowiec, z którego wywodu wynikało, iż w wyniku braku mrozu i śniegu spadnie na nas kupa nieszczęść. Np. złe plony, bo mało wody w ziemi, i choroby, bo nie wymrozi zarazków. To ja się pytam, dlaczego wszystkie te nieszczęścia nie dotykają Francji, Włoch, Hiszpanii i innych krajów, gdzie zima zawsze tak wygląda, jak u nas do dzisiaj?

czwartek, 12 stycznia 2012

Kit w puszce



Szynka KRAKUS okazała się wcale nie lepsza, ale wprost gorsza niż MORLINY. Daleko jej do smaku i konsystencji słynnego KRAKUSA z czasów PRL. Ktoś przejął firmę i pod wspaniałą marką wciska ludziom barachło.

Nie dość dobrze udawali?

Właśnie usłyszałem w telewizyjnych wiadomościach, że w Korei Północnej rozpoczęła się łapanka na tych, którzy nie dość rozpaczliwie opłakiwali zmarłego "ojca narodu" czy też nie dość dobrze udawali rozpacz. Ale i u nas kiedyś było trochę podobnie. Mam nieco starszego kolegę, który opowiadał mi, jak to w szkole podstawowej nie płakał w czasie ogłoszenia śmierci Stalina (5 marca 1953 r.), a może nawet miał bezczelny lub głupkowaty uśmieszek na twarzy. Został za to ukarany przeniesieniem do Szkoły Specjalnej nr 44 (dla opóźnionych i uciążliwych uczniów) na ulicy Rajskiej w Krakowie. Mnie Kilkanaście lat później po wielokroć straszono tą szkołą, ponieważ byłem uczniem niepokornym, a nawet krnąbrnym. Dzisiaj w budynku dawnej szkoły-postrachu mieści się przedszkole.

wtorek, 10 stycznia 2012

Barszcz ukraiński




Jak już kiedyś pisałem, potrawa z mrożonki potrafi być smaczna, tylko trzeba przyrządzić ją po swojemu. Na pierwszym zdjęciu mrożony barszcz ukraiński wrzucony do wrzątku, na następnym po 15 minutach gotowania i zabieleniu śmietaną. Na końcu gotowy do zjedzenia z osobno (koniecznie!) ugotowanymi ziemniakami. Oczywiście został przyprawiony solą, pieprzem, vegetą, zielem angielskim i liściem laurowym. Żadne obrzydliwe rosołki czy wywary mięsne, jak chce instrukcja na opakowaniu (fuj!).

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Apel

Jak już wspomniałem jak to było z szynką w czasach PRL-u, to warto też wspomnieć o innego rodzaju specjale. W latach 70. w sklepach pojawiły się litrowe słoiki ze śliwkami w occie. Po prostu słodkie węgierki w zalewie octowej takiej jak do grzybków.
Ktoś w komunie miał genialny pomysł - smak tych śliwek nie był z niczym porównywalny, coś bardzo fajnego. Wśród moich znajomych z różnych kręgów panowała moda na podawanie tych śliwek jako zakąskę do wódki. Bardzo pasowały do alkoholu i wolałem je od marynowanych grzybów czy kiszonych (lub konserwowych) ogórków. Nie był to specjał z branży mięsnej, więc były w miarę dostępne - jak wszystko inne w PRL-u lat 70. Potem jakoś znikły ze sklepów i do tej pory ich nie widziałem. A że śliwek i octu u nas ci nie brak, apeluję do przedsiębiorców z branży przetwórstwa owocowo-warzywnego, żeby reaktywowali produkcję tego specjału. Na pewno nie będzie zalegał w magazynach. W żadnym innym kraju nie spotkałem się z takim przetworem, więc i może eksport wchodziłby w rachubę. Z własnych obserwacji wiem, że nacje azjatyckie uwielbiają takie smaki.

Morliny



Szynka "Morliny" po otwarciu puszki okazała się bliższa raczej konserwie turystycznej, ponieważ choć rzeczywiście szynką jest, to jej konsystencja w części jest rozdrobniona. Krojąc dalej plastry, jednak natykam się na bardziej skonsolidowane mięsko. I smaczna jest rzeczywiście. Zobaczymy jak będzie z "Krakusem".

czwartek, 5 stycznia 2012

Smaczny finał




Najlepszy jest świeżo usmażony sznycel, reszta tylko podsmażona powędrowała do lodówki; nie muszę się zastanawiać nad obiadem przez kilka dni. Dzisiaj do sznycla i ziemniaków jest ćwikła z chrzanem i odrobina wczorajszego szpinaku. Już po wykonaniu zdjęcia łakomie polałem ziemniaki tłuszczykiem ze smażenia. Umaaaaaai!

Sznycle, czyli mielone





Na kolejny długi weekend zamarzyły mi się kotlety mielone, czyli z krakowska "sznycle". Ten regionalizm jest oczywiście błędem jeszcze z czasów galicyjskich, bo wiedeński sznycel, to jednolity kawałek mięsa. Wczoraj w sklepie nie było mięsa mielonego, dzisiaj było, ale tylko wieprzowe, więc nie takie jak powinno - wieprzowo-wołowe. Dodałem namoczoną razową bułkę, jajko, czosnek i cebulkę. Tym razem jedną cebulę tylko posiekałem, a drugą dodatkowo podsmażyłem. Oczywiście przyprawiłem solą i pieprzem. Wstawiłem masę na pół godziny do lodówki i wreszcie nie miałem problemu z formowaniem sznycelków. Przedtem lepiłem je od razu po wymieszaniu masy i dlatego rozłaziły mi się w rękach. Z 450 g mięsa wyszło 7 sznycli. Zaraz będę je smażył.

niedziela, 1 stycznia 2012

Zaczynamy rok 2012




To okładka i styczniowa strona kalendarza 2012 przysłanego przez Ayano z Japonii.