czwartek, 29 kwietnia 2010

Euro? Wynocha!

Okazuje się, że chyba mam rację z moją niechęcią do euro. Pisałem już, że obawiam się zawyżania cen (zaokrąglania w górę) wszelkich towarów i usług po wprowadzeniu tej waluty w Polsce. Tak było w wielu innych krajach, bogatszych od nas i ich obywatele mieli powody do narzekań. Jeśli oni boleśnie odczuli wejście w strefę euro, to co będzie u nas? Teraz właśnie mamy najlepszy przykład zubożenia i buntu społeczeństwa - Grecję. Zaraża ona swoim kryzysem Europę, za nią idzie Portugalia, a na celowniku agencji Standard & Poor's jest już nawet Hiszpania, której SAP obniżyła ocenę. Grecy strajkują, demonstrują, manifestują niechęć do euro i do Unii. Mówią, że ci których stać było na wszystko, po wprowadzeniu euro obudzili się biedakami. Przedtem za 330 drachm (1 euro) można było kupić w Atenach kawę, papierosy i gazetę. Potem tylko kawę, a teraz kawa kosztuje już 2 euro. Pomimo niezamożności Polska w Unii ma niezłą pozycję gospodarczą, jako jedyny kraj w Unii mieliśmy plusowe wyniki PKB w czasie ostatniego kryzysu. Myślę że to dzięki własnej walucie i braku ścisłych powiązań z bankrutami operującymi w euro. A więc precz z euro w Polsce! Wydaje mi się, że nawet najwięksi entuzjaści (oszołomy zarabiający po kilka, kilkanaście tysięcy zł) euro teraz coś umilkli. Tylko dlaczego najpierw musi stać się coś bardzo spektakularnego, żeby te osły coś zauważyły? A zwykły człowiek jak ja, wie o tym od dawna.

środa, 28 kwietnia 2010

Obiadek z niecierpliwości

Wczoraj kupione pierogi ruskie miały być po części moim zabezpieczeniem żywnościowym na nieszczęsny "długi weekend" majowy, ale nie dane im było tak długo leżeć w lodówce. Trochę zjadłem już wczoraj na szybki obiad, więc dzisiaj wiedziałem co im potrzeba, żeby wyśmienicie smakowały. W czasie podgrzewania pierogów na dużej patelni, obok na małej przyrumieniłem cebulkę. Przed wyłożeniem jej na potrawę, posypałem ją lekko solą i pieprzem. I to było to!

wtorek, 27 kwietnia 2010

Uwaga, nadchodzi koszmar handlowy


Szybko się zbliża znienawidzony przeze mnie tzw. długi weekend majowy. Czasem jest znośnie, ponieważ między Świętem Pracy 1 maja, a Świętem Konstytucji 3 maja jest zwykły dla handlowców dzień i można 2 maja kupić tu w Płaszowie coś do jedzenia. Firmy i urzędy zwłaszcza robią sobie z tego cały tydzień wolnego, w zależności jak układają się dni tygodnia. Kilka lat temu padł rekord: polski "długi weekend" liczył sobie 9 dni (!). Cała Europa się śmiała, jaka ta Polska jest niby bogata, skoro może sobie pozwolić na takie leniuchowanie. W tym roku nie będzie na nieszczęście dla leni naprawdę długiego weekendu, bo wszystko się zamknie w trzech dniach. Na nieszczęście również dla ludzi lubiących świeże pieczywo i w ogóle mających zwyczaj kupowania po trochę codziennie. W związku z tym zaczynam się już zabezpieczać na ten idiotyczny weekend. Wybrałem się dzisiaj do TESCO i kupiłem m.in. kilogram ruskich pierogów (7,99 zł). Pierogi te wyprodukowała firma "U Jędrusia", którą pamiętam jako restaurację na ul. Stradomskiej i gdzie z Ayano zjedliśmy kiedyś smaczny obiad. Po usilnych poszukiwaniach znalazłem też wreszcie ryż kulisty (nie długoziarnisty, jako jedyny w naszych sklepach). Kupiłem opakowanie 0,5 kg za 4,20 zł, co oznacza że 1 kg kosztowałby ok. 8 zł. Zatem nie jest to ryż japoński, bo za taki w sklepie "Kuchnie Świata" trzeba zapłacić 13 zł, ale na pewno też dobry. Widzę to po kształcie, kolorze i strukturze ziaren.

piątek, 23 kwietnia 2010

"Podejrzani" ludzie i takież jajo





W latach 70. miałem kolegę, którego rodzice w PRL byli "podejrzaną prywatną inicjatywą" i zajmowali się masową hodowlą kur. W swoich kurnikach trzymali 20 lub 30 tysięcy niosek, a ich syn co tydzień przynosił mi dużą papierową torbę pełną jaj z podwójnymi żółtkami, jakich nie chcieli dostarczać hurtowniom za tą samą cenę co pojedyncze. Ja rewanżowałem się zawsze jakąś butelczyną. Potem przez długie lata nie spotykałem się z takimi bliźniaczymi jajkami, ale wczoraj wśród kupionych w naszym płaszowskim sklepiku znalazłem jedno wyjątkowo wielkie. Podejrzewałem nawet że pochodzi od gęsi, ale po ugotowaniu i przekrojeniu go dowiedziałem się prawdy. Jajo zostało uroczyście zjedzone wraz z drugim normalnym (choć też niemałym) z sosem pomidorowym i ryżem.
Dzisiejsze śniadanko, to świeżutka bułka z białym serem i miodem gryczanym.

wtorek, 20 kwietnia 2010

Zdrowe śniadanka i szpacze wąsy





Dzisiaj wybrałem się tramwajem do TESCO i OBI, musiałem tam kupić nieobecne w Płaszowie rzeczy. W markecie budowlano-montażowym nabyłem poxilinę do zakitowania szpar w łazience i gotową masę szpachlową do pokrycia wyrwy w suficie po styczniowym zalaniu wodą z pękniętych rur sąsiada. W TESCO zaś zobaczyłem piękne banany, a skoro banany, to i jogurt naturalny, żeby przez kilka dni mieć zdrowe śniadanka, jakie nauczyłem się jeść w Japonii u Ayano. I masło orzechowe, które też kupiłem. Kiedyś wiedziałem o jego istnieniu, ale w polskich sklepach go nie było. Potem zapewne pojawiło wraz z zachodnimi sieciami supermarketów, a od 2 lat można je nawet spotkać w Płaszowie. Parę dni temu oglądałem w płaszowskim sklepie różne miody, które ostatnio ogólnie zdrożały. Najtańszy był gryczany, ale widziałem że dwie trzecie każdego słoika było scukrzone. Niby w miodzie naturalnym to rzecz też naturalna, ale odebrało mi to ochotę na miód. Nie kupiłem go i dobrze zrobiłem, ponieważ w TESCO znalazłem miód gryczany cały półpłynny i prawie czarny, jak spadziowy. Tamten w Płaszowie był żółtawy. W dodatku ten był tańszy i w większym słoiku. Będzie pyszny z białym serem i jako dodatek do jogurtu z bananami.
Wracając koło dworca płaszowskiego przy jednej ze znajomych ptasich budek ujrzałem dwa piękne szpaki. Każdy trzymał w dziobku wiecheć suchych ździebeł do wyścielenia gniazda jak wielkie wąsy i każdy wyglądał jak marszałek Piłsudski po reinkarnacji.

niedziela, 18 kwietnia 2010

Nie gadajmy bzdur

O zmarłych mówi się dobrze, lub nie mówi wcale. Z pewnością o Lechu Kaczyńskim można wiele dobrego powiedzieć, ale dziś rano usłyszałem z ust bliskiego Jego współpracownika opowieść, jaki Prezydent miał dystans do siebie samego, poczucie humoru, jak ze śmiechem przyjmował prezenty w rodzaju pluszowych kaczorków itp. Bardzo możliwe, że kaczorki tolerował, ale co do tego dystansu to ja mam zupełnie inne zdanie. Czyżby ten pan zapomniał, jak Prezydent obraził się na małą niemiecką gazetkę za nazwanie go "kartoflem"? Do tego stopnia, że nie pojechał do Niemiec na bardzo ważne spotkanie Trójkąta Weimarskiego. Nie musimy tego teraz przypominać, ale przynajmniej nie gadajmy bzdur.

Wreszcie posprzątają

Parę dni przed katastrofą przeprowadzono ranking polskich dworców kolejowych w dużych miastach. Krakowski Dworzec Główny zajął jedno z niechlubnych pierwszych miejsc pod względem zaśmiecenia i brudu. Dzisiaj z powodu wulkanicznego zapylenia część zagranicznych delegacji przybywa do Krakowa specjalnymi pociągami, rodzina Prezydenta z Warszawy i premier z otoczeniem także. Wyobrażam sobie ze złośliwą uciechą, jak brygady pracowników kolei i z pewnością wynajęte firmy gorączkowo całą noc sprzątały, pucowały i podmalowywały nasz dworzec. Przez jakiś czas będzie tam czysto, może nawet przypilnują tej czystości dłużej, może w końcu maja przywitam Ayano na czystym dworcu.

Fatum

Nie opuszcza nas kwietniowe fatum katyńskie, które teraz zawisło nad Polską w postaci chmury wulkanicznego znad islandzkiego wulkanu. Uniemozliwiło to przybycie wielu zapowiedzianych wcześniej zagranicznych delegacji, w tym Baracka Obamy i Angeli Merkel, która najpierw musiała lądować w Lizbonie zamiast w Berlinie, a teraz utknęła we Włoszech. Odwołany został też przyjazd kardynała Angelo Sodano z Watykanu, który miał koncelebrować mszę żałobną. Oglądam teraz dokument z uroczystości pogrzebowych Józefa Piłsudskiego w 1935 roku, też najpierw w Warszawie, potem w Krakowie. Też nieprzebrane tłumy i wielka pompa. Sarkofag prezydenckiej pary stoi już w przedsionku krypty Marszałka pod Wieżą Srebrnych Dzwonów na Wawelu.Do Rynku Głównego, który może pomieścić 100, 200 tysięcy osób, ze względów bezpieczeństwa wpuszczono jedynie 40 tysięcy. Wszyscy pozostali mogą oglądać uroczystości na wielkich telebimach, ustawionych w przyległych do Rynku ulicach, a także na Błoniach i w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach. A wczoraj jak to u nas, w internecie ukazały się ogłoszenia o treści: "Sprzedam wejściówkę do Rynku za 1000 zł. To cena za mój czas wystany w kolejce". Wejściówki rozdawano za darmo w dwóch punktach i oczywiście ludzie stali tam już w nocy. Po interwencji w mediach, te spryciarsko-kombinatorskie anonse zniknęły z internetu. Ot, polska przedsiębiorczość.

sobota, 17 kwietnia 2010

Dożywianie w kolejce

Ludziom stojącym w gigantycznej kolejce przed Pałacem Prezydenckim do wystawionych tam trumien i zgromadzonych na Placu Piłsudskiego przed mającą nastąpić uroczystością z inicjatywy Urzędu Wojewódzkiego rozdaje się czekoladowe batoniki (6 tys. sztuk od Towarzystwa Przyjaciół Dzieci z Grójca oraz 36 kg. batonów od banku PKO BP), jabłka (70 koszy z Bielska i Pniew), oraz parzoną od wczoraj herbatę. Dobrze że ktoś pomyślał o tym, stoją tam przecież bardzo długo. Niby powinni sami o siebie zadbać i zabrać wałówkę jak na wycieczkę, ale media uprzedziły żeby nie poruszać się w tych dwóch dniach w Warszawie i Krakowie z jakimiś pakunkami. Plecaki i inny bagaż na ulicy jest teraz podejrzany dla polskich i amerykańskich służb specjalnych. Jutro Kraków będzie najbardziej strzeżonym miastem na świecie.

Chęć uczczenia, ale...

Władze stolicy Litwy chcą uczcić pamięć polskiego prezydenta i nazwać jedną z ulic, lub plac imieniem Lecha Kaczyńskiego. Problem w tym że chcą przy tym zlituanizować jego nazwisko, czemu od razu sprzeciwił się polski ambasador na Litwie - Janusz Skolimowski. "Będzie to wyglądało jak nieudany żart" - skomentował. 15 lat temu łatwiej byłoby o na Litwie o nazwisko w polskiej formie, niż teraz. Nawet Litwinom trudno samym sobie wytłumaczyć o co tak naprawdę chodzi z tą fobią wobec polskojęzycznych form w tym kraju. Niektórzy wyjaśniają to w taki mniej więcej sposób: "Oto wielki kraj Polska żąda od nas zmian pisowni, więc powinniśmy się przeciwstawić". Ma to zapewne podłoże związane z resentymentami z czasów międzywojnia. Według mnie w uproszczeniu Litwini postrzegają Polskę trochę jak my Rosję, a poza tym mają w sobie ten kompleks niższości, wywodzący się z czasów rządów "polskich panów".
Premier Litwy Andrius Kubilius mówi, że w Wilnie rządzą mądrzy ludzie i na pewno znajdą rozsądne rozwiązanie problemu.

czwartek, 15 kwietnia 2010

Spory i tulipany

Przedwczoraj po kilkudniowych mowach żałobnych o prezydenckiej parze i bardzo znanych postaciach polskiej polityki i duchowieństwa oraz najwyższych dowódcach wojskowych, ktoś pięknie pomyślał i wspomniał o stewardessach, młodych dziewczętach z 36 Pułku Lotnictwa, do którego należą samoloty rządowe i który zajmuje się lotami z VIP-ami. O pilotach mówiono wcześniej.
Prasa europejska już pisze o sporach na temat wawelskiego pochówku Prezydenta z Małżonką, czyli o polskim piekiełku. A w Chrzypsku Wielkim (Wielkopolska) za dwa tygodnie zakwitnie 20 tysięcy tulipanów "Maria Kaczyńska". To piękny, duży kremowo-żółty kwiat na mocnej łodydze, wyhodowany w Holandii po 18 latach prób. Dwa lata temu (24 kwietnia 2008) Pierwsza Dama RP zgodziła się z radością na nadanie nazwy swojego imienia pięknemu kwiatu, kiedy z taką prośbą wystąpił holenderski hodowca. Jedyny dystrybutor tych kwiatów w Polsce, Bogdan Królik od soboty odbiera mnóstwo telefonów od chętnych do ich nabycia. Były też oficjalne rozmowy na temat dostawy ich na uroczystości pogrzebowe, ale nie zdążą zakwitnąć. Jeśli chodzi o sprzedaż kwiatów, pan Królik przez najbliższe dni żałoby nie będzie prowadził żadnych rozmów handlowych w tym temacie. Natomiast szybko została przesłana do Holandii propozycja i podjęta decyzja o wyhodowaniu odmiany tulipana w barwie biało-czerwonej o nazwie "Lech Kaczyński".

środa, 14 kwietnia 2010

Spory o miejsce na Wawelu

Już wiadomo, że prezydencka para zostanie pochowana w krypcie Katedry Wawelskiej, obok królów Polski, wielkich Polaków, obok Marszałka Piłsudskiego. Lech Kaczyński - z całym szacunkiem, ale powiedzmy sobie prawdę - nie był aż tak wielkim prezydentem, był natomiast na pewno wielkim patriotą, z różnym skutkiem realizującym swoje zamierzenia. Prywatnie był ciepłym i miłym człowiekiem, kochającym z wzajemnością żonę i rodzinę. Moim zdaniem pochówek na Wawelu to lekka przesada, ale akcje protestacyjne (już się takie w Krakowie pojawiły) to też przesada. Stała się niewyobrażalna tragedia, i jeśli w odruchu zadośćuczynienia rodzinie oraz pamięci prezydenckiej pary tak postanowiono, niech tak będzie bez nieprzyjemnych zgrzytów. Zresztą jakby nie patrzeć na historię wawelskich pochówków, zawsze wokół nich były spory wśród Polaków.
Kraków w najbliższą niedzielę czeka wielki najazd wielkich ludzi z Europy i świata. Przybędzie prezydent USA Barack Obama, kanclerz Niemiec Angela Merkel, prezydent Francji Nikolas Sarkozy i wielu, wielu innych. Choć w naszym mieście często bywają wielcy tego świata, to chyba nigdy nie było tylu na raz. Szkoda, że przy tak smutnej okazji.

wtorek, 13 kwietnia 2010

Kondukt żałobny z oklaskami

Wczoraj przywieziono tylko trumnę z ciałem prezydenta RP, dopiero dzisiaj doleciał samolot z ciałem pani Marii Kaczyńskiej. Były trudności z identyfikacją zwłok, ale po opisaniu przez rodzinę i przyjaciół stało się to możliwie szybko dzięki odnalezieniu obrączki z wygrawerowanym imieniem Jej Męża. Teraz obserwuję w TV przejazd konduktu żałobnego z trumną Prezydentowej z Okęcia do Pałacu Prezydenckiego, znowu stoją tłumy rzucające kwiaty, i co u nas jeszcze dziwne (dla mnie też), rozlegają się oklaski. Ludzie po częstych pobytach w Rzymie naśladują sposób Włochów na pożegnanie szanowanych osób. Gdy pierwszy raz zobaczyłem to w telewizyjnej transmisji z pogrzebu kogoś wielkiego we Włoszech, byłem mocno zdziwiony oklaskami, ponieważ w mojej świadomości kojarzyło się to z radością z czyjejś śmierci. Po przemyśleniu doszedłem do wniosku, że Włosi oklaskami nagradzają czyjeś bardzo godne i zasłużone życie; wszystko stało się jasne. Jednak nadal uważam, że w naszej kulturze oklaski na pogrzebie jeszcze przez długi czas nie będą tradycją.
Już wiadomo, że pogrzeb prezydenckiej pary odbędzie się w najbliższą niedzielę, nie wiadomo tylko jeszcze gdzie; na Powązkach w Alei Zasłużonych, czy w nieukończonej Świątyni Opatrzności. Na smutną uroczystość zapowiada przyjazd wiele głów państwa i dostojników z całego świata.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Kwiecień - miesiąc fatalny?

Po tej tragedii naszły mnie negatywne myśli o kwietniu, jako o miesiącu fatalnym. Bo zbrodnia przed 70 laty, a teraz w tym samym miejscu i miesiącu ginie elita państwa. W kwietniu umarł Papież, dobry duch Polski i Polaków. I dla świata kwiecień nie był łaskawy. W kwietniu ukrzyżowano Chrystusa, 12 kwietnia zatonął "Titanic", 20 kwietnia urodził się Hitler (tfu!). To tyle, co mi przyszło do głowy w ciągu pięciu minut.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Po tragedii c.d.

Zbieg tragicznych okoliczności każe mi traktować Katyń jak jakieś straszne fatum dla naszego narodu. I to miejsce, w tym kraju do którego nigdy nie żywiłem sympatii. Jednak widzę, że Rosjanie z prezydentem Miedwiejewem i premierem Putinem na czele w obliczu tej tragedii zachowali się i zachowują nienagannie. Zwłaszcza na Władymira Putina patrzę już innym okiem. Wczoraj przy składaniu wieńców i zapalaniu zniczy na miejscu katastrofy razem z premierem Tuskiem Putin przeżegnał się, a potem wyraźnie wzruszony uściskał po prostu naszego premiera. I to nie była żadna gra polityczna, to był po prostu ludzki (i słowiański) odruch. Również teraz na lotnisku w Smoleńsku (obserwuję w TV) premier Putin w bardzo uroczystej oprawie i w otoczeniu wielu rosyjskich dostojników żegna trumnę z ciałem prezydenta Kaczyńskiego, przy udziale delegacji polskich wojskowych i polityków. Tak, już inaczej postrzegam Putina. Coś mi się wydaje, że paradoksalnie ta tragedia bardziej przyczyni się do pojednania polsko-rosyjskiego, niż najwymyślniejsze polityczne zabiegi.

Po tragedii narodowej

Trwa siedmiodniowa żałoba w kraju, jutro obowiązywać będzie w Rosji i na Litwie. Ogłoszono ją także nie tylko w Brukseli - co jest oczywiste, ale również w Gruzji, a nawet w Brazylii (jest tam stutysięczna Polonia) i na Malediwach oraz bardzo odległym wyspiarskim Kiribati (tam najwcześniej wita się Nowy Rok). Wczoraj znany polityk z Solidarności Henryk Wujec powiedział, że wszyscy mówią tylko o tragicznej śmierci prezydenckiej pary i najważniejszych osób w państwie, zapominając o innych, np. o suwnicowej ze Stoczni Gdańskiej, Annie Walentynowicz. Nieprawda, ja pamiętałem i opowiedziałem o Niej Ayano w naszej skypowej rozmowie, przypominając jaką rolę odegrała w solidarnościowych strajkach gdańskich. Powiedziałem też, że po tej tragedii nikt na świecie nie będzie mógł mówić, iż nie wie co to jest Katyń i co się tam kiedyś stało. Teraz słyszę to często w radiu i TV. Słyszę też wiele głosów zdziwienia na temat upartego niewymieniania na nowy przestarzałego samolotu rządowego. Też o tym mówiłem, tyle o wiele wcześniej. Stwierdziłem wtedy, że rząd kupi nowe samoloty dopiero gdy ktoś ważny zginie w katastrofie. I tak właśnie będzie. Tymczasem fakt ociągania się kolejnych ekip rządowych z kupnem nowych maszyn tłumaczy się obawą przed spadkiem poparcia społeczeństwa na skutek wielkich "niepotrzebnych" wydatków na taki cel. Bzdura, ale chyba prawda. Na razie jest smutno i ponuro, w TV monotematyka na każdym kanale. Nie chcę komedii, ale dla ulgi w głowie mogliby od czasu do czasu puścić choćby jakiś ciekawy dokument. Dobry przykład daje TV Puls, puszczając bajki dla dzieci, bo co małe dzieci są winne katastrofy i cóż mogą o tym wiedzieć?

P.S. Właśnie teraz, o godz. 12:00 słychać wszędzie wycie syren alarmowych, przemysłowych, karetek pogotowia i klaksonów prywatnych samochodów. To znak żałoby i pamięci.

sobota, 10 kwietnia 2010

Tragedia

Podczas gdy ja jadłem śniadanie, a na cmentarzysku katyńskim oczekiwano na prezydencką parę z Polski mającą przybyć wraz mnóstwem najważniejszych osób w kraju, na krótkim smoleńskim pasie startowym rozbił się TU-154M z nimi na pokładzie. Nikt nie ocalał. Pierwsze informacje mówiły o 87 osobach, teraz słyszę o 132. Jedzenie stanęło mi w gardle i przypomniało mi się, ile razy mówiłem, że jeśli nie kupią wreszcie porządnych samolotów dla rządu, to w końcu naprawdę ten cholerny ruski gruchot rozwali się z kimś bardzo ważnym.
Słyszę właśnie, jak wicemarszałek Sejmu, ulubiony przeze mnie Stefan Niesiołowski, toczący zawsze wojnę z braćmi Kaczyńskimi, teraz mówi: - "Nieważne są już nasze kłótnie, to wszystko już nieważne, to straszna tragedia, nie ma już ludzi..." i płacze. Dla mnie też już nieważne, jak irytował mnie PiS, jego szef i jego brat prezydent, którego już nie ma. Nie ma też jego żony Marii, nie ma wielu innych najważniejszych w państwie osób. Dlaczego tak zwlekali z kupnem nowych samolotów?

Janka poszła na wojnę


Gdy w środę oglądałem w TV transmisję z uroczystości katyńskich, z ust premiera Tuska po raz pierwszy usłyszałem (i zapewne większość Polaków), że wśród pomordowanych oficerów była też kobieta. To Janina Dowbor-Muśnicka Lewandowska, córka narodowego bohatera - generała Dowbor-Muśnickiego, żona Mieczysława Lewandowskiego - instruktora szybownictwa. Gdy zginęła w Katyniu jako jedyna kobieta, miała 32 lata i ukończone konserwatorium muzyczne, szkołę pilotażu, była świetną narciarką i równie świetnie jeździła konno. Jako pierwsza Europejka skoczyła ze spadochronem z ponad 5 tys. metrów wysokości. Gdy wybuchła wojna, wstąpiła do wojska. Miały się wtedy odbyć mistrzostwa szybowcowe w Warszawie i ona chciała wygrać, ale wojna zniszczyła nie tylko to marzenie. 27 kwietnia miała obchodzić urodziny, ale strzelono jej w tył głowy w Katyniu. Po wkroczeniu wojsk sowieckich do Polski mogła uciec z kolegami z aeroklubu na Węgry, ale wolała niestety zostać. Dostała się do niewoli w obozie w Ostaszkowie, potem w Kozielsku. Ocaleni z katyńskiej zbrodni żołnierze wspominali ją, jako dzielnie znoszącą 4-miesięczne obozowe niewygody jedyną żołnierkę Jankę.
Na zdjęciu Janina Lewandowska z mężem Mieczysławem na podpoznańskim lotnisku Ławica przy dziwnie dla mnie wyglądającym przedwojennym szybowcu.

piątek, 9 kwietnia 2010

Kto posprząta po bitwie?

Nie wiem dlaczego, ale Kraków z tygodniowym opóźnieniem dołącza do kolejnej edycji International Pillow Fight Day czyli obchodów Międzynarodowego Dnia Walki na Poduszki. Odbył się on już w Europie i Warszawie, gdzie poduchami okładało się kilkaset osób. Krakowscy studenci chcą przebić stolicę, a może pobić rekord Guinnesa, ponieważ udział zapowiada ponad 7 tysięcy uczestników. Nie wiem jak to będzie, bo w Warszawie zapowiadało się 4 tysiące, a przyszło kilkuset. Nie wiem też jak będzie ze sprzątaniem po zabawie, bo w ubiegłym roku po poduszkowej bitwie rozradowane towarzystwo zabrało się i poszło w diabły, a przechodnie po kostki brodzili w pierzu. Tym razem studenci obiecują poprawę i w tym celu wymyślili konkurs na pobitewne sprzątanie, czyli nagrodę za najwięcej worków uzbieranego pierza. Różnie to z obietnicami w Krakowie bywa, a poza tym nie taka to prosta sprawa, ponieważ do tego potrzebny jest odpowiedni sprzęt, a nie gołe ręce. A co będzie, jak zawieje porządny wiaterek? Nie chcę być malkontentem, lubię fajne i śmieszne imprezy, ale irytuje mnie zostawianie syfu po sobie.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Przełom

Wczoraj, w 70 rocznicę mordu katyńskiego odbyła się przełomowa uroczystość w katyńskim lesie . Przełomowa, bo po raz pierwszy rosyjski premier wspólnie z polskim wzięli w niej udział i powiedzieli ważne słowa. Niektórym w Polsce brakowało słowa "przepraszam", ale dla innych (w tym dla mnie) jest to przełomowy krok ku pojednaniu polsko-rosyjskiemu. Bo to jak na Putina bardzo duży postęp w naszych wzajemnych relacjach. Była też wspólna modlitwa ekumeniczna za pomordowanych odprawiona kolejno przez księży katolickich, prawosławnych i rabina, ponieważ we wspólnych mogiłach leżą ludzie wszystkich tych wyznań. Na zdjęciu od lewej Lech Wałęsa, Andrzej Wajda i Tadeusz Mazowiecki podczas uroczystości.

środa, 7 kwietnia 2010

Pomoc dla ogródka


Do "Gazety Wyborczej" zaczęto dołączać dodatki ogrodnicze. Dzisiaj znalazłem w niej kolorową kartonową teczkę z uchwytem na "akta" w środku (fot.1), oraz pierwszy z 15 numerów poradnika dla ogrodników amatorów. Kiedyś takie rzeczy lądowały u mnie w koszu na śmieci, ale teraz sam jestem ogrodnikiem-dyletantem.

Uwaga na oszustów!

Od jakiegoś czasu na ulicy Lubicz nieopodal Hotelu Europejskiego działa sobie (lub działał) pseudopostój pseudotaksówek. Dwóch cwaniaczków - Edward Z. i Krzysztof R. na dachu zaparkowanego tam starego "malucha" umieściło wielką tablicę "TAXI", co sugeruje lokalizację postoju prawdziwych taksówek. Tablica widoczna jest spod budynku Dworca Głównego, ale przyjezdni nie są stanie dojrzeć nad białym "TAXI" na niebieskim tle dopisku małymi czarnymi literkami: "To nie jest postój taksówek". Ostrzegam wszystkich przyjeżdżających do naszego miasta, w tym szanownych turystów japońskich: nie wsiadajcie do czekających tam "taksówek", bo ich kierowcy to bezczelni naciągacze, którzy w dodatku zasłaniają się prawem. Tych dwóch typów wymyśliło sobie świetny sposób na intratny interes. Nie musieli tak jak ja kiedyś zaliczać taksówkarskiego kursu, a potem zdawać trudnego egzaminu z topografii miasta, przepisów, kodeksu oraz wymogów bezpieczeństwa i kultury przewozu pasażerów. Skorzystali z faktu, że istnieje taka działalność gospodarcza jak "przewóz osób", nie będąca usługami taksówkarskimi. W ten właśnie sposób nie muszą zdawać egzaminu, nie mają taksometru, nie muszą być niekarani. Mogą dyktować ceny, jakie tylko im się podobają - pod warunkiem, że umieszczą cennik w widocznym miejscu. Legalne taksówki mają takie cenniki (z cenami urzędowo ograniczonymi do 2,80 zł za km) naprawdę widoczne, ale u tych złodziejowatych kombinatorów jest jakaś niewyraźna karteczka. Ludzie zresztą jej nie czytają, ponieważ znają przeciętne ceny taksówek, i nikomu nie przychodzi do głowy, że ktoś może za przejechany kilometr policzyć aż 90 zł (!). Tak właśnie sobie ci panowie liczą, zasłaniając się legalnością. Często okazuje się, że pasażer nie ma przy sobie nieoczekiwanej kwoty. Wtedy gangster zza kierownicy podsuwa klientowi papierek do podpisu, gdzie jest zobowiązanie do spłaty długu z zastrzeżeniem, że każdy dzień zwłoki kosztuje 50% (!) całej należności. Edward Z. na podstawie tych świstków zaskarżył do sądu już 6 osób, jednak zrezygnował z tych 50% za zwłokę każdego dnia, gdy jakiś prawnik wytłumaczył mu, że jest to karalna lichwa. Oprócz tego jednak tymi dwoma przynoszącymi wstyd naszemu miastu i prawdziwym taksówkom typami zajęła się wreszcie prokuratura. Jest to jeszcze badanie sprawy i przygotowywanie zarzutów, więc prawdopodobnie ci panowie nadal stoją na fałszywym postoju, bo podobno policja i straż miejska są na razie bezradne (oni są bardzo "dzielni" tam, gdzie nie trzeba). Zatem OSTRZEGAM.

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Niezdrowa namiętność



Przez większość dni w roku wystrzegam się słodkości ze względu na rosnący brzuch. Jednak namiętnie lubię ciasta (wilgotne i ciężkie, byle nie tłuste torty) i gdy nadchodzą święta Wielkanocy lub Bożego Narodzenia, narasta we mnie bunt. Buntuję się więc rzetelnie i kupuję pyszne ciasta z Jastrzębia Zdroju sprzedawane w małym sklepie w Płaszowie (fot.1 - makowiec i sernik, fot.2 - seromakowiec), a potem siostra po śniadaniu wielkanocnym lub Wigilii pakuje mi do domu swoje wypieki. W tym roku śląska cukiernia nie piekła swojego specyficznego makowca, a szarlotki w sklepie dla mnie zabrakło, a siostra też nie zdążyła z szarlotką, więc moje słodkie zapasy są trochę monotematyczne. Nie całkiem; na ostatnim zdjęciu widnieją resztki tego, co znalazłem w pakunku od siostry. To nadgryziony kawałek domowego sernika, ciastko amorette i kawałek pysznego mazurka. Był makowiec, ale już go zjadłem.
Gdy przyjeżdża Ayano, razem ulegamy nałogowi i często robimy zakupy w naszej ulubionej cukierni na ulicy Stolarskiej.

piątek, 2 kwietnia 2010

Ciąg dalszy horroru w dzikim kraju

Młode małżeństwo spod Wejherowa wzięło w banku kredyt i zaczęło budowę domu marzeń. Kiedy już stał w stanie surowym, dostali urzędowe pismo, że stoi w niedozwolonym miejscu i budynek należy rozebrać. Młodzi mieli oczywiście wszystkie potrzebne zezwolenia na budowę, ale okazało się że w zbyt bliskiej odległości biegnie gazociąg. Wcześniej odpowiednia urzędniczka uznała, że wystarczy 10 metrów odległości od rury, tymczasem przepisy wymagają 20 m. Budynek urząd kazał rozebrać, a bank właśnie upomina się o okazanie aktu własności domu, na którego budowę udzielił kredytu. Młodzi ludzie są w rozpaczy, bo urząd popełnił błąd, ale winnego jak zwykle nie ma, zwłaszcza że tamta urzędniczka już tu nie pracuje. Dlaczego przez winy urzędników ktoś ma mieć zrujnowane (dosłownie) życie i nikt za to nie odpowiada? Urzędasy powinni płacić za swoje błędy, wtedy będą bardziej uważać na to co robią, tymczasem są nietykalni. Skoro państwo tak ich chroni, niech państwo wyrównuje straty moralne i finansowe przez nich poczynione. Jak na razie na to się nie zanosi i "święte krowy" w urzędach nadal będą się panoszyć bezkarne.

czwartek, 1 kwietnia 2010

Dziki kraj

Były minister sportu Mirosław Drzewiecki po swojej dymisji związanej z podejrzeniem o udział w aferze hazardowej wyjechał na urlop do swego domu na Florydzie. Tam dopadli go polscy dziennikarze, którym udzielił wywiadu. Powiedział między innymi: "Jestem dowodem na to, że Polska to dziki kraj. Zabito mi matkę [umarła dowiedziawszy się o zdymisjonowaniu syna]. Nie mam odrobiny dobrych emocji wobec ludzi, którzy mi to zrobili. Całe szczęście że wiem, bo wierzę w Boga, iż jest piekło. Ci ludzie trafią do piekła." Po opublikowaniu wywiadu w kraju i tu rozpętało się piekiełko. Na Drzewieckim psy wieszano, nie zostawiono suchej nitki po tej wypowiedzi. - Jak on mógł takie słowa wobec własnego kraju... itd. Niedawno powrócił do Polski, chce też wrócić do polityki. W związku z tym ogłasza swoje przeprosiny za "dziką Polskę", ale mam nadzieję że tylko dlatego że musi. Przecież moim zdaniem nie powiedział nic kłamliwego. Właśnie odbyła się konferencja przedsiębiorców domagających się zmian w prawie i w postępowaniu prokuratorów, bo niektórzy z nich opierają się na ekonomicznej wiedzy nabytej w PRL. Podano przykłady przedsiębiorców niesłusznie oskarżonych o nadużycia, aresztowanych, a potem uniewinnionych. Co z tego, jeśli w czasie nagonki na nich ich przedsiębiorstwa padły? Przesiedzieli niewinnie w aresztach po kilka, kilkanaście miesięcy, a wcześniej nieraz cała Polska mogła zobaczyć ich w TV zakutych jak gangsterów w kajdanki. Ja przypomnę tylko historię biznesmena Romana Kluski, którego świetnie prosperująca firma Optimus po bezpodstawnych oskarżeniach przestała istnieć. Po uniewinnieniu i wypuszczeniu na wolność państwo co prawda zwróciło mu zatrzymane 9 milionów złotych, ale on udowodnił, że w czasie gdy on siedział,a pieniądze leżały bezczynnie, mogły zarobić ok. 1,5 miliona. Tego już nikt mu nie zwrócił, ani firmy, ani utraconej godności. To bezkarność urzędasów skarbowych i prokuratorów w przypadku niesłusznych oskarżeń powoduje taki sam horror, jak w Rosji z Chodorkowskim. Tyle że tam jest podtekst polityczny. Ale i u nas politycy chcąc zdobyć upragnione wyborcze głosy, dopuszczają się takich świństw, żeby pokazać jak to oni wspaniale walczą z przestępczością. Sam 2 lata temu padłem ofiarą chęci błyśnięcia jako wróg przestępców L. Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry. Więc niech nikt nie karci Drzewieckiego, bo właściwie powiedział prawdę, powiedział głośno to, co wielu myśli, ale nie wypada tak o ojczyźnie mówić. Polscy biznesmeni ustanowili 11-punktową listę postulatów, mających ukrócić sobiepaństwo i bezkarność prokuratorów, urzędasów i polityków.