czwartek, 30 kwietnia 2009

Jeszcze ciepły

Oto jeszcze ciepły efekt ucierania, ubijania, ważenia, siekania, mieszania i pieczenia.

Przepis

Upiekłem kolejny raz momoringowca, ale tym razem przekazuję szanownym czytelniczkom i czytelnikom przepis na to pyszne ciasto. Kilka lat temu dostałem od Ayano taki przepis na ciasto brzoskwiniowe lub ananasowe:

Składniki

200 g mąki
160 g cukru
200 g margaryny
4 jajka
puszka brzoskwiń lub ananasów
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka cukru waniliowego (wanilinowego)

Przygotowanie masy ciastowej

Cukier utrzeć z margaryną na miękką i gładką masę. Dodać 4 żółtka i ucierać. Mąkę przesiać i dosypać do masy, mieszać. Wsypać proszek do pieczenia i cukier waniliowy. Ubić białka na sztywną pianę i dodać razem z posiekanymi owocami, wymieszać dokładnie i wylać masę do formy, lub prodiża. Piec 45 minut. Sprawdzać drucikiem.

Ciasto wg przepisu Ayano było bardzo dobre, ale chciałem jeszcze lepsze, więc wymyśliłem dodatki. Zamiast margaryny stosuję masło, bo smaczniejsze i wygodniejsze - kostka masła waży 200 g, margaryny 250 g. Masło wyjmuję z lodówki dzień wcześniej, żeby było miękkie. Stosuję też cukier-puder, bo łatwiej się uciera. Do masy dodaję 2 opakowania rodzynek po 100 g, a także 2 aromaty do ciast: migdałowy i cytrynowy. Proszku do pieczenia i cukru waniliowego daję po 2 łyżeczki. Obieram 4 - 5 jabłek i kroję na płaskie cząstki (ćwiartka na 3 części), a nastepnie blanszuję na słodko, czyli duszę w syropie cukrowym (mała ilość wody ze sporą ilością cukru) z dodatkiem cynamonu w proszku. Niewielką ilość kawałków jabłek dodaję do posiekanych brzoskwiń, a większość układam na wierzchu masy w prodiżu. Z powodu tej warstwy jabłek pieczenie przedłużyłem do 50 - 55 minut.
Podaję uzupełnioną listę składników:

200 g mąki
160 g cukru-pudru
200 g masła
4 jajka
Puszka brzoskwiń
4 - 5 jabłek
2oo g rodzynek
2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżeczki cukru waniliowego
Aromat migdałowy
Aromat cytrynowy
Cynamon w proszku

Smacznego!

P.S. Zdjęcie ciasta zamieszczę, gdy będę mógł je wyjąć z prodiża. Na razie stygnie.

środa, 29 kwietnia 2009

Zagadka dla jednego

Przy remoncie budynku Zespołu Szkół w Oświęcimiu robotnicy znaleźli w gruzach tajemniczą butelkę z karteczką w środku. Okazało się, że sześciu więźniów KL Auschwitz chciało pozostawić po sobie ślad, napisali na karteczce swoje dane z numerami obozowymi i w butelce zamurowali w ścianie budowanego przez siebie schronu przeciwlotniczego. Budynek obecnej szkoły w 1944 roku należał do kompleksu obozowego. Oto tekst z kartki:

"Obóz koncentracyjny Oświęcim dnia 20.IX.44. Schron przeciwlotniczy dla obsługi T.W.L.
Budowali go więźniowie: Nr 121313 Jankowiak Bronisław z Poznania, 130208 Dubla Stanisław z Łaskowic pow. Tarnów, 131491 Jasik Jan z pod Radomia, 145664 Sobczak Wacław z pod Konina, 151090 Czekalski Karol z Łodzi, 157582 Białobrzeski Waldemar z Ostrołęki, A12063 Veissid Albert z Lyon (Francja). Wszyscy w wieku od 18 do 20 lat."

Nazwisk jest siedem, a ja napisałem że sześciu mężczyzn pozostawiło ślad. A to dlatego, że siódmy, żyjący i mieszkający obecnie w Marsylii Albert Veissid nic nie wie o zamurowanej butelce. Twierdzi że pamięta każdą godzinę od A do Z z spędzoną w obozie, ale nie pamięta zamurowywania butelki. Wg jego przypuszczeń, polscy współtowarzysze niedoli uznali go za swojego przez to, że przechowywał puszki marmolady, którą z narażeniem życia kradli w obozie Polacy. Jako członka "szajki" umieścili jego nazwisko z numerem na owej karteczce, o czym nie musiał wiedzieć.

Obserwacje

Od dzisiaj mam pewność, że "nasza" szpacza budka jest zamieszkana. Widziałem jak wylatuje z niej pani szpakowa z radosnym kwileniem. A w tunelu, w resztkach błotnistej wody taplała się znowu kaczka, ale tym razem w towarzystwie kolorowo upierzonego kaczora. Przeszedłem w odległości 1 metra od kąpielowej pary, ale nie zrobiło to na niej wrażenia. Znowu zapomniałem popatrzeć przez dłuższą chwilę w niebo, a mogłem zobaczyć jednego z pierwszych jerzyków. Mogą już być, od dłuższego czasu jest ciepła i słoneczna pogoda.
Na stronie www.bociany.ittv.pl/aplet/index_wmp.php obserwujemy z Ayano bocianie gniazdo w Przygodzicach. Czasem wysiadująca bocianica wstaje, wtedy można policzyć jaja. Jest ich pięć i jestem ciekawy, czy będzie pięć bocianiątek.

wtorek, 28 kwietnia 2009

Off Pięć Minus


Po raz drugi w Krakowie odbył się Międzynarodowy Festiwal Filmowy Off Plus Camera. Ten konkurs filmu niezależnego ma szansę stać się imprezą znaczącą w świecie kultury i wszystko na to wskazuje, że tak będzie. Tegoroczna edycja stała na wysokim poziomie artystycznym, przybyli reżyserzy i aktorzy z całego świata i dyrektor prestiżowego Sundance Film Festival, z którym Kraków współpracuje. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie "jak to u nas". Brak konkretnego punktu informacyjnego powodował bałagan, katalog ukazał się dopiero w połowie festiwalu, a liczne zmiany organizacyjne następowały w ostatniej chwili, bez poinformowania publiczności. Czy zawsze musimy spieprzyć coś fajnego? Czy nie dało się wydrukować katalogu na czas? Czy wiecznie w Krakowie musi być bałagan i chaos?
Na zdjęciu reżyser Sebastian Silva z Chile z nagrodą główną - statuetką i czekiem na 100 tysięcy dolarów. Jego film "La Nana" to trochę śmieszna, trochę tragiczna historia pewnej pomocy domowej.Jeśli Silwa zdecyduje się następne dzieło zrealizować w Polsce, otrzyma jeszcze 300 tysięcy dolarów do budżetu filmu.

P.S. Podobnie jak w ubiegłym roku, na czele jury stał znany kompozytor filmowy - Zbigniew Preisner.
P.S.2. W tytule w nazwie "minus" za bałagan. Ale tylko za to. Reszta, czyli wszystko na plus.

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Znowu ta polaczkowatość

Pisałem też o nieuzasadnionych szykanach spotykających Lecha Wałęsę we własnym kraju. Jak Polacy przekonują się o własnej dziwnie krótkiej pamięci i lekceważeniu swojej historii, bardzo wymownie świadczą wspomnienia pewnej pani. Od początku roku w "Gazecie Wyborczej" trwa cykliczny konkurs pod tytułem "Moje 20 lat wolności". Czytelnicy nadsyłają swoje prace - wspomnienia, które "Gazeta" drukuje, a potem będą nagrody. Inteligentna i wykształcona pani Aleksandra wspomina, jak w roku 1989 wraz z mężem wyjechali na rok do USA. Tam pracowali i oboje uczęszczali na kurs języka angielskiego dla cudzoziemców. Są tam jedynymi Polakami i białymi zresztą. Pewnego dnia wykładowca poleca kursantom napisanie wypracowania o największym bohaterze naszych czasów. Nasi rodacy byli bardzo zdziwieni i zawstydzeni (na szczęście), gdy okazało się że dla wszystkich 30 osób bohaterem był Lech Wałęsa, tylko nie dla nich, Polaków. Jakież to symptomatyczne! Pani Aleksandra nie wspomniała, kogo wtedy z mężem uznali za bohatera, ale mam podstawy przypuszczać, że papieża Polaka (ze wspomnień wynika, że są praktykującymi katolikami). I to jest ta cholerna sztampowość poglądów Polaków. Ja jestem innego zdania: owszem, Papież był opiekunem duchowym narodu i samego Wałęsy w ciężkich czasach i autorytetem, ale bohaterem (bezpośrednim) wydarzeń był Wałęsa.

Aneks


  • Pisałem niedawno o kinie i Klubie Sztuki Filmowej "Mikro". Zamieściłem wtedy w spocie zdjęcie ze spotkania z Romanem Polańskim, ale zapomniałem pokazać fajny jubileuszowy plakat autorstwa Alexandra Sroczyńskiego. Naprawiam ten błąd.

niedziela, 26 kwietnia 2009

"Pączkowanie"


Kaktus "uszaty" wygląda jakby rozmnażał się przez pączkowanie. Kiedyś w szkole podstawowej uczyliśmy się o takim rozmnażaniu, ale oczywiście nie kaktusów. To były drożdże.

sobota, 25 kwietnia 2009

Jak to u nas

Pisałem kiedyś o projekcie, a nawet realnych poniekąd planach przewidujących już w maju ubiegłego roku zainstalowanie nad Wisłą pod Wawelem platformy widokowej na wysokości ponad 100 metrów. Skończyło się - jak to u nas - na gadaniu, a raczej pisaniu. We wczorajszej "GW - Kraków" znalazłem zdjęcie z trzeciego (wg informacji) lotu balonem nad Wisłą. Jak widać gondola ma pierścieniową konstrukcję, bo środek to widok Wisły i Mostu Grunwaldzkiego.
Pod zdjęciem dopisek: "Więcej zdjęć www.krakow.gazeta.pl. Wszedłem na stronę, a tam ani śladu zdjęć, ani najmniejszej wzmianki o lotach. Jak to u nas.
Poza tym właśnie ta "gondola" wygląda mi raczej na platformę widokową, a nie balon. Coś się może "Gazecie" pokręciło. Trzeba będzie obejrzeć Kronikę Krakowską w TV.

piątek, 24 kwietnia 2009

Obiad

Musicie mi uwierzyć na słowo, że extra sos boloński jest na prawdę bardzo pyszny.

Obserwacje i eksperymenty

Wracając ze sklepu widziałem i słyszałem, jak szpaki i śpiewają i pracują, zbierając suche ździebełka trawy na gniazdko. Mają co prawda przygotowane przez ludzi budki lęgowe, ale w środku wyścielają je "na miękko". Nie wiem jak mukudori, ale polskie szpaki angażują się w śpiew napuszając się i machając skrzydełkami.

Tym razem urozmaiciłem sos z krojonych pomidorów i do rumienionej cebuli dodałem sporo pokrojonej szynki. Można powiedzieć, że będzie to sos extra-boloński.

czwartek, 23 kwietnia 2009

Chory kraj


Ze zdumieniem i goryczą przeczytałem rano reportaż w "Dużym Formacie" o Jacku Karpińskim, który już w połowie lat 60 miał pomysł na skonstruowanie walizkowego komputera. W czasach, kiedy komputer zajmował całą ścianę pokoju i nikomu nie mieściło się w głowie, że "maszyna licząca" może być przenośna, on już miał założenia konstrukcyjne na papierze. A co na to nasze władze? Otóż urzędasy stwierdziły, że jeśli taka konstrukcja byłaby możliwa, to Amerykanie już by ją zrobili. Oczywiście nic nie uczyniono w kierunku realizacji pomysłu. Karpiński był ze swoim projektem w Anglii, gdzie kilku biznesmenów opłaciło ekspertów, a ci zbadali dokumentację. Wyniki były rewelacyjne, więc chciano natychmiast rozpoczynać produkcję. Jednak pan Jacek, nastawiony bardzo patriotycznie, nie zgodził się na to. Chciał żeby Polska miała jakąś korzyść z wynalazku i wciąż miał nadzieję na rozsądek rodaków i wrócił do kraju. Tutaj miał jeszcze sukcesy w branży elektronicznej, ale to tylko przysparzało mu wrogów. W końcu wyrzucono go z pracy i w drugiej połowie lat 70 zakupił kawałek ziemi, hodował kury i świnie. W roku 1980 przyjechała do niego kronika filmowa bardzo zdziwiona, że tej miary naukowiec chce mieć do czynienia ze świniami. Usłyszeli, że woli mieć do czynienia z prawdziwymi świniami. Nawet tam przeszkadzał władzy, wreszcie więc wbrew swoim przekonaniom wyjechał do Szwajcarii, gdzie wraz z konstruktorem polskiego pochodzenia Stefanem Kudelskim produkował słynne profesjonalne magnetofony Nagra. Po zmianie ustroju powrócił do kraju i został doradcą do spraw informatyki premiera Leszka Balcerowicza. W wolnym kraju chciał też produkować swój nowy wynalazek. Był to tzw. penreader, czyli skaner rozpoznający treść tekstu, nawet odręcznego. Kiedy kupił już maszyny i zrobił próbną serię, bank nagle cofnął kredyt, co skończyło się zlicytowaniem fabryczki i Karpińskiego razem z domem.
Naprawdę nawet zmiana ustroju nie pomaga na chorobę naszego kraju, gdzie niszczy się własnych obywateli, zwykłych i wybitnych. To samo było z biznesmenem Romanem Kluską, to samo jest z Lechem Wałęsą, który choć szanowany na całym świecie, opluwany jest we własnym kraju.
Ośmieszają ten kraj premier z prezydentem, kłócąc się o to, kto go ma reprezentować na jakiejś konferencji i o samolot rządowy. Kompromitują go w Brukseli nasi europosłowie, kradnąc w hotelu mydełka, lub wydając antysemickie broszury.
Po komunie zmieniło się tylko opakowanie wszystkich paskudnych rzeczy, jakie nas gnębiły.

P.S. Pan Jacek Karpiński ma dzisiaj 82 lata.
P.S.2. Penreader Karpińskiego wyprzedził o 1,5 roku pierwsze takie urządzenie wyprodukowane przez Japończyków.

środa, 22 kwietnia 2009

W domu też wiosna

Właśnie zaczął rozwijanie płatków szósty już kwiat na nowej łodydze storczyka.

Wiosenny ruch

Do sklepu za torowisko poszedłem przez długi tunel, wracałem tunelem krótkim. Przed wejściem do długiego tunelu widziałem parę świstunek żółtawych (Phylloscopus inornatus), a przy wyjściu z tunelu krótkiego ujrzałem kaczkę krzyżówkę (samiczkę). Tylko trochę usunęła mi się z drogi i taplając się w płytkim bajorku (od dawna nie było deszczu) 3 metry ode mnie szukała w błocie czegoś do jedzenia. Po drodze nad głową przeleciał mi szpak ze znajomej budki. Można znowu się spodziewać młodego lokatora. W ubiegłym roku razem z Ayano codziennie obserwowaliśmy, jak młody szpak rośnie i szykuje się do wylotu. Nad jeziorkiem zapewne byłoby coś ciekawego do zobaczenia, ale w domu czekało na mnie trochę roboty.

wtorek, 21 kwietnia 2009

Temat utrzymany

Diametralnie inaczej wyglądała historia dwa lata wcześniej, gdy jeden z moich wujków (a właściwie stryjków) chciał mi zrobić frajdę i zabrał do kina "Apollo" ("Sztuka" za rogiem) na western "Siedmiu wspaniałych". Flm dozwolony był od lat 14, a ja miałem 12. Doprawdy złośliwa była bileterka, że przy tak niewielkiej różnicy wieku uparła się i nie wpuściła mnie do kina. Oddaliśmy bilety w kasie i poszliśmy na basen klubu wojskowego Wawel. Był to chłodny dzień (dlatego kino!) i woda również, ale uparcie tkwiliśmy tam, żeby powetować kinową porażkę. Zresztą basen był tylko dla nas, bo byliśmy jedynymi kąpielowiczami. Z tego powodu woda była przezroczysta i widać było ogromne podwodne owady wiosłujące odnóżami jak płetwami. Teraz wiem, że były to pływaki żółtobrzeżki.

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Kino - cd.

Wczoraj napisałem o 2 krakowskich kinach, dzisiaj chciałbym uzupełnić temat. Jeśli chodzi o kino studyjne "Sztuka", to tam właśnie w latach 70' miałem okazję oglądać niesamowite filmy Bunuela. Puszczano też filmy Felliniego i innych europejskich reżyserów. Nie były to jakieś zakazane wówczas rzeczy, ale inne kina zwykle w repertuarze miały filmy prod. ZSRR, Bułgarii, NRD itd. Koszmarem (przynajmniej dla mnie) był "Miesiąc kina radzieckiego" w październiku, kiedy to w kinach nie grano innych filmów, niż "ruskie".Oczywiście były też filmy z USA i normalnego świata, ale zawsze już "przechodzone". Np. "Wejście smoka" z Brucem Lee zrealizowano w 1973 roku, a w Polsce ludzie bili się o bilety i taranowali bramy kin w 1982 r. W Warszawie pomimo obstawy milicji rozwalono szklane drzwi w którymś z kin. Władza w stanie wojennym chciała ludowi dać "igrzysk".
Wracając do kina "Sztuka" pamiętam znamienne wydarzenie. Pewnego razu z moim najlepszym kolegą ze szkoły podstawowej - Romkiem G., zapragnęliśmy zobaczyć szwedzki film "Moja siostra, moja miłość". Sęk w tym, że był to film dozwolony od 18 lat i tak drastyczny w treści, że sprawdzano dowody osobiste, a nawet chodziły pogłoski, że wpuszczają od 21 lat, a my mieliśmy po lat 14(!). Jednak znaleźliśmy sposób, żeby zjeść zakazany owoc. Wtedy wyjście z sali kinowej po seansie filmowym prowadziło wprost na ulicę św. Jana. Zaczekaliśmy więc na moment wypuszczania widzów i pod prąd wepchaliśmy się do sali gadając coś o zapomnianej parasolce. Tam natychmiast ukryliśmy się na leżąco między rzędami, lawirując tak, żby nie namierzyły nas łażące chwilę z latarkami bileterki szukające nie ludzi, ale zapomnianych parasolek (lub portfeli). Potem wystarczyło wyjść dyskretnie z ukrycia wraz z pierwszymi wpuszczanymi na salę "legalnymi" widzami. Był jeszcze problem, żeby nie zająć "zajętego" miejsca, bo wszystkie wtedy były numerowane, a kina były pełne. Jakoś znaleźliśmy 2 puste miejsca.Tak więc obejrzeliśmy ten film, który oprócz kazirodczych treści rzeczywiście był dość obsceniczny (jak na tamte czasy).

niedziela, 19 kwietnia 2009

Małe wielkie

Od kiedy Ayano przyjeżdża do Krakowa, często chodzimy do niepozornego kina Mikro. Od jakiegoś czasu wiedziałem, że można obejrzeć tam ciekawy film, nie tylko z Hollywood. A to zasługa Klubu Sztuki Filmowej "Mikro", bo tym właśnie jest to małe kino. Właśnie upłynęło 25 lat, kiedy to 7 kwietnia 1984 roku po generalnym remoncie kina założono KSF. Zlokalizowany przy Parku Krakowskim, od początku stał się kultowym miejscem dla kinomanów. Można zobaczyć tam filmy niechciane przez zwykłe kina komercyjne; irańskie, chińskie itp. Podobną rolę pełniło kiedyś kino "Sztuka", noszące w nazwie określenie "studyjne". I komunizm w tej działalności raczej nie przeszkadzał.
W KSF "Mikro" odbywają się też różne imprezy. Na zdjęciu Roman Polański na premierze swojego filmu "Dziewiąte wrota" w styczniu 2000 r.

Podzięka za opiekę


Tego jeszcze nie było: opadły już dwa z kwiatów, ale nadal dumnie na łodydze tkwią trzy wielkie, a dalsze trzy w postaci pąków czekają na swoją kolej.

środa, 8 kwietnia 2009

Tragiczna śmierć i debilizm

W tej chwili oglądam setny raz materiał TV raportujący śmiertelne porażenie Polaka paralizatorem elektrycznym na lotnisku w Kanadzie. Do znudzenia mówi się o morderstwie w majestacie prawa, do znudzenia jego matka mówi o tym wydarzeniu. Oczywiście zgadzam się z określeniem tego postępowania kanadyjskiej policji jako morderstwo, ale dlaczego nikt u licha nie zastanowi się nad debilizmem naszego 42-letniego rodaka? Jak można przez bite 10 godzin szukać wyiścia z sali przylotów i nie znaleźć go???

P.S. Tragedia i skandal swoją drogą, ale dlaczego nikt nie widzi wstydu na cały świat? Że Polak nie potrafi wyjść po prostu z lotniska, żeby uściskać czekającą nań matkę? Przecież to najlepszy przykład ciemniactwa naszego narodu (europejskiego).
To zjawisko patologiczne zarówno ze strony kanadyjskiej jak i z polskiej.

Homo-słoń

Kilka miesięcy temu do poznańskiego ZOO trafił kilkuletni słoń imieniem Stop. Ma on wielkie problemy z życiem w tym mieście, bo rządzi tam PiS. Pan radny S. stwierdził mianowicie, że miasto nie życzy sobie w swoich murach (klatkach) słonia - pedała. Miasto Poznań sprowadzając młodego słoniowego samca liczyło na rozmnożenie skromnego stadka słoni, a tu okazuje się, że ów "rozmnożyciel" stanowczo woli towarzystwo chłopców. Kretyński radny chce deportacji "homoseksualnego" słonia z Poznania, a tymczasem okazało się, że słoń jest niesłusznie posądzany o "niewłaściwe" preferencje seksualne. Po prostu wszystkie słoniowe panie w poznańskim ZOO są siostrami i kuzynkami Stopa, więc jest on w rzeczywistości wielkim "przestrzegaczem" prawa, które zakazuje stosunków kazirodczych. Słoń Stop wie lepiej od pana radnego S., z kim ma się bzykać.
Jak zwykle PiS się znowu PoPiSało!!!.

wtorek, 7 kwietnia 2009

Pierzasta wojna

W sobotę równo o godz. 16 w Rynku Głównym rozpoczęła się bitwa poduszkowa. Akcja nie miała konkretnego organizatora, tylko inicjatorów - studentów. Uczestnicy zwołali się przez internet, znalazł się nawet sponsor - producent, który zaofiarował kilkaset puchowych produktów. Wszystko było fajnie, rozbawieni turyści chcieli nawet odkupywać "broń" od zmęczonych wojowników, by wziąć udział w walkach. Impreza nie miała oficjalnego zezwolenia, ale straż miejska tylko przyglądała się z boku. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie dwa "ale". Bo po pierwsze, w boju uczestniczyły setki, jeśli nie tysiące młodych ludzi, a do sprzątania nie było właściwie nikogo. Po drugie, w pobliżu kościółka św. Wojciecha w ferworze walki rozdeptano kilka obrazów wystawiających je tam artystów. Czyli było fajnie, a potem było jak zwykle.

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Wreszcie coś słychać

Najpierw napisała o tym skandalu "Gazeta Wyborcza", a ja po przeczytaniu tego materiału, poruszyłem temat w moim skromnym blogu. Chodziło o rządzących telewizją publiczną neonazistów, ksenofobów i antysemitów w osobach prezesa Farfała i jego kolesiów, którymi poobsadzał co ważniejsze stanowiska w TVP. Po tej publikacji w "GW" zapadła cisza, a politycy z lewa i z prawa udawali że wszystko jest w porządku. To że Farfał objął rządy w TVP w majestacie prawa, wcale nie oznacza że tak ma być. To oznacza, że coś z naszym demokratycznym krajem jest coś nie tak. Rządy takich osobników w TVP umożliwił rząd Kaczyńskich i to oni założyli kuriozalną i kompromitującą Polskę koalicję z LPR i Samoobroną. W wyniku takiego układu LPR dokonał udanego skoku na władzę w TVP. A przecież LPR to schronisko dla młodzieży faszystowskiej i takim właśnie kolesiem jest obecny prezes Farfał. Ale koniec milczenia. Jestem usatysfakcjonowany, bo na łamach dzisiejszej "GW" bardzo znani i szanowani ludzie jak Andrzej Wajda, Marek Edelman, Krzysztof Krauze, Agnieszka Holland, Kazimierz Kutz, Małgorzata Szumowska i inni, wyrazili swoją dezaprobatę dla takiego zarządu TVP i zaapelowali m.in. o bojkot i nieoglądanie telewizji publicznej w dn. 3 maja br. Przy okazji dowiedziałem się, że ze względu na proweniencję zarządu, niemiecko-francuska telewizja ARTE zerwała współpracę z TVP. Dzięki tej współpracy dotychczas oglądaliśmy bardzo dobre europejskie filmy dokumentalne. Teraz przez "Farfocla" to się skończyło. Ale może dzięki odpowiednim działaniom będzie też koniec z panem Farfałem? Czyżby państwo było tak bezsilne, żeby nie mieć instrumentu do odwołania oszołoma ze stanowiska?

niedziela, 5 kwietnia 2009

Sukces. Spacer

Mały sukcesik hodowlany cieszy, bo nigdy jeszcze (oprócz czasu po zakupie) ten storczyk nie miał na łodydze czterech kwiatów jednocześnie. Jak widać do rozwinięcia szykują się piąty i szósty pąk, ale wątpię czy pierwszy kwiat doczeka tego momentu. Rozwinął płatki 13 marca i jego żywot ma się już ku końcowi.
Odbyłem krótki acz przyjemny spacer nad wodą. Łysek prawie nie widać, za to pływa sporo czernic. Mew też nie ma, może wysiadują już jajka, bo ucichły ich godowe marcowe wrzaski. Z "naszej" rezydenckiej pary jest tylko jeden łabędź (wczoraj też był tylko jeden). Nie wiem kto zacz: pan czy pani (?), bo dopiero gdy są razem i z bliska można je rozróżnić po rozmiarach.

sobota, 4 kwietnia 2009

Pazerność

Platforma Obywatelska i sam premier Tusk wysunęli pomysł, żeby w czas kryzysu zawiesić na 2 lata finansowanie partii politycznych z budżetu naszego kraju. Oczywiście opozycji, a osobiście Kaczorom taka myśl nie mieściła się w głowie i bardzo się nie spodobała. Pewnie! Dobrze jest biadolić nad losem tracących pracę i dorobek życia ludzi, wymyślać bzdurne formy pomocy, ale samemu zrezygnować z dopływu finansów z naszych kieszeni to dla nich niedopuszczalne. Gdy doszło do głosowania w Sejmie, pomysł przepadł, bo wyszło szydło z worka, jak ciężko politykom zrezygnować z darmowej forsy. I tym z partii rządzącej i tym z opozycji. Jednym słowem Tusk został w Sejmie zdradzony przez swoich. Pazerność zwyciężyła. I taka jest polska elita polityczna.

Kraj opresyjny

Wielka ważna instytucja ZUS, odpowiedzialna za rencistów, ubezpieczenia chorych i zdrowych itp., za przyzwoleniem państwa prowadzi niesprawiedliwą i bandycką politykę finansową. Mówię ostro i bezpośrednio, bo jak nazwać sytuację, gdy jeśli ZUS nam czegoś nie zapłacił, to mamy tylko 3 lata na upomnienie się o swoje; po upływie 3 lat od nadużycia dostaniemy figę z makiem. A ZUS w razie uszczknięcia czegoś z jego kasy przez obywatela, będzie go ścigał przez 10 lat. Gdzie tu sprawiedliwość społeczna? Tu wyraźnie widać kto jest górą i jak traktuje się własnych obywateli.

Kto wymyślił takie prawo, jest bandytą finansowym.

Polska biega


W weekend 9-10 maja w Polsce będzie gęsto od biegaczy. "Gazeta" szykuje akcję biegania dla zdrowia już drugi raz. W ubiegłym roku w biegach wzięło udział 65 tys. chętnych, teraz organizatorzy mają nadzieję na start 100 tys. uczestników. Na zdjęciu fajne logo akcji "Polska biega".

piątek, 3 kwietnia 2009

Smacznego!

Niestety wczoraj nie mogłem zjeść w całości pysznego spaghetti. Tylko trochę ruszyłem z porcji na talerzu, resztę w drodze do sklepu wysypałem dzisiaj koło śmietnika. Gdy wracałem, raczyła się tym makaronem piękna sroka. Szkoda że ją spłoszyłem.
Zostało dużo sosu, więc dokupiłem jeszcze jedną puszkę pomidorów i zrobię ziemniaczaną zapiekankę. W nocy ugotowałem ziemniaki i jajka na twardo. Zabieram się właśnie do roboty.

Inspekcja

Po pracy w ogródku poszedłem nad wodę na spacer inspekcyjny. Pomimo słońca widok jeszcze trochę martwy z powodu suchych zeszłorocznych trzcin podobnych do susumi. Zielonych jeszcze nie widać. Na wodzie widziałem kilka czernic, a nad głową dwukrotnie przeleciały mi 4 łabędzie z charakterystycznym miarowym i dźwięcznym poszumem skrzydeł - poczwórnym fiu fiu fiu fiu. W oddali pływał jeden z "naszych" łabędzi - stałych rezydentów tych "wód". Koło trzcin było też parę łysek, słyszałem z ich strony ładny trelowaty zaśpiew, zupełnie niepodobny do wydawanych przez nie odgłosów. Mógł to być inny ptak, ale może to wyjątkowy śpiew godowy łysek?
Spotkałem człowieka z czarnym foliowym worem, do którego zbierał butelki i inne śmieci. Zagadnąłem go i okazało się, że jest pracownikiem firmy zajmującej się tym terenem. Na razie nic tu nie robią, oprócz opieki i sprzątania. Opowiadał mi, że gdy rok temu sprzątali staw w Bonarce (Podgórze - Kraków), ktoś wylał do wody jakąś paskudną substancję. W efekcie pracownicy wyłowili 400 kg zatrutych dorodnych ryb, w tym wielkiego suma. Tak debile niszczą resztki fajnej przyrody. Debil to nieprecyzyjne określenie, bo taki osobnik trafia czasem do "psychuszki", a truciciel powinien wylądować w więzieniu - więc kryminalista.

czwartek, 2 kwietnia 2009

Próba

Zawsze lubiłem spaghetti, zwłaszcza od czasu gdy mój Ojciec nauczył mnie robić sos pomidorowy na cebulce. Jednak od około 3 lat z powodu dolegliwości układu trawiennego nie mogłem jeść makaronu. Bardzo to dziwne, bo wszystko inne mogłem jeść bez trudu. Od pewnego czasu zażywam lekarstwo pomagające mi w tych kłopotach i dlatego dzisiaj zrobiłem sos, ugotowałem makaron i zaraz spróbuję to zjeść.

Prima Aprilis

Wczorajsza informacja o dziwnym pędzie na kaktusie była żartem primaaprilisowym, za co czytelników serdecznie przepraszam. To stara tradycja i takie żarty są wybaczane, oczywiście po sprostowaniu (np. w prasie nazajutrz). Kłopot jedynie w tym, że w polskiej polityce Prima Aprilis trwa przez cały rok. I nikt nigdy nikogo za idiotyzmy nie przeprasza. Kretyństwa weszły na trwałe do kanonów naszego życia.

Fikcyjne okienko

Pisałem już kiedyś o uciążliwościach związanych z zakładaniem własnej firmy w Polsce. Wczoraj wiceminister od tych spraw z dumą chwalił się, że teraz w naszym kraju jak w innych krajach Europy, można wszystko załatwić w jednym okienku. Ale telewizja wysłała ekipę do urzędu i popytała przyszłych przedsiębiorców, jak sprawa wygląda i okazało się, że niewesoło. Władze może chciały dobrze, a wyszło jak zawsze. To "ułatwienie" to czysta fikcja. Owszem jest jedno okienko, ale i kolejka do niego. Formularz jest tak obszerny i skomplikowany, że samodzielne wypełnienie go jest niemożliwe, musi pomagać pani biuralistka. A potem wszystko po staremu, czyli petent jednak musi fatygować się osobiście do ZUS-u i Urzędu Skarbowego. Odpadło jedynie łażenie do Urzędu Statystycznego. Klienci narzekali, że jest nawet gorzej niż było. No i jak zwykle w naszym kraju, mamy stale to samo g....! Wielka bzdura i fikcja.

Po kopaniu


Ogródek mam już przekopany w całości, oprócz wysepek dzikiej zieleni. Te wysepki to mały kawałek za krzakiem hortensji (po prawej stronie na dolnym zdjęciu) i ścieżki pomiędzy grządkami. Porządnisie, którzy swoje ścieżki mają wyczyszczone z trawy i chwastów, po deszczu łażą w błocie. Poza tym mój ogródek z założenia ma być półdziki. Więcej natury! Taki stan rzeczy bardziej lubią rozmaici goście z fauny, których ja też lubię, oprócz kretów i norników. Z powodu tych ostatnich mam posadzony czosnek, którego woni te zwierzątka nie znoszą. Czosnek wsadzony do ziemi jesienią, teraz ładnie wzrasta. Oprócz sadzonek "domowych", posiałem też cynie prosto do ziemi. Jutro zrobię to samo z koperkiem i (może) dalią.

środa, 1 kwietnia 2009

Aneks do monety


Tak wygląda "znalezisko" po przeczyszczeniu proszkiem kuchennym.

Nie kwitnie

"Grubszy" kaktus ma boczne odnogi, które jaśniejąc świeżą zielenią zaczęły w marcu rosnąc. Główna łodyga nie przejawiała takich chęci, ale dzisiaj w nocy wypuściła dziwny pęd. Wolałbym, żeby zakwitła.

Archeologia i zoologia




Podczas dzisiejszych prac ziemnych w ogródku dokonałem znaleziska archeologicznego w postaci monety pięciozłotowej wybitej w 1996 roku. Oczywiście jest ona w obiegu i wybito ją w rok po denominacji złotego i wprowadzeniu w obieg nowych pieniędzy. Przeleżała w ziemi parę lat, nie wiem kto ją zgubił (może ja?) i mimo autentyczności wygląda podejrzanie. Jutro sprawdzę reakcję kasjerki w sklepie.
Było też znalezisko zoologiczne. Oprócz setek dżdżownic wykopałem także wielkiego żuka, chyba z rodzaju biegaczy. Z powodu pozimowego wychłodzenia nie miał jednak ochoty na bieganie. Po sfotografowaniu wyrzuciłem przez okno z powrotem do ogródka. Jednak źle trafiłem i owad spadł na betonowy chodnik, w dodatku na plecy i przebierał bezradnie łapkami przez dłuższą chwilę. Nie był jeszcze sprawny na tyle, żeby przewrócić się do zwykłej pozycji. Nie dawało mi to spokoju, więc wyszedłem i przeniosłem go na miękką ziemię w słonecznym miejscu i w normalnej pozycji.