poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Gotowy obiad

Naprawdę smaczny! Kto jadł dobre gołąbki, niech sobie jeszcze wyobrazi dodatek paprykowego smaku.

Prezent II







Drugim darem są wielkie strąki żółtej i pękatej papryki, które przyniósł sąsiad. Też jej trochę odpadło, ale nie z powodu robali, które nie gustują w takich smakach. po prostu za długo leżała najpierw gdzieś w hurtowni, a potem w mojej lodówce. Dopiero co wczoraj zjadłem ostatnią paprykę faszerowaną kiełbaską, serem, pomidorami, pieczarkami i cebulą, więc nie miałem już ochoty na taką samą potrawę. Daru od sąsiada też nie chciałem zmarnować, toteż wymyśliłem nadzienie gołąbkowe. Przygotowałem taki farsz, jak do gołąbków: ugotowałem w specjalnym japońskim piecyku-garnku cztery miarki ryżu, przyrumieniłem na patelni cebulę na margarynie, do której nałożyłem pół kilo mielonego mięsa wołowo-wieprzowego. Przyprawiłem pieprzem i solą, podsmażyłem kilkanaście minut. Napchałem farsz do wydrążonej papryki, wsadziłem do prodiża, podlałem odrobiną oliwy i wody i włączyłem grzejnik. Teraz czekam na efekty i doznania smakowe.

Prezent I


Dostałem od mojej siostry sporo śliwek. Jeszcze nie wiem co z nimi zrobię, ale na razie je wydrylowałem z pestek. Przy okazji wyszło na jaw, która posiada we wnętrzu robala. Było tego też sporo, a ja nie lubię owoców z mięsem.

niedziela, 30 sierpnia 2009

Koniuszek amerykańskiego nosa

Od czasu nastania prezydenta Obamy Baracka stało się jasne, że budowa tarczy antyrakietowej na terenie Czech I Polski nie jest taka pewna. Przekonaliśmy się też, że polska nie jest dla obecnej administracji Białego Domu tak ważnym sojusznikiem i partnerem, jak dla Busha. Wyszło szydło z worka, gdy nasz rząd zapraszał głowy różnych państw na uroczystości 7o rocznicy wybuchu II wojny światowej na Westerplatte. Przyjadą prezydenci kilku krajów, w tym kanclerz Niemiec Angela Merkel, ministrowie spraw zagranicznych, ale Waszyngton miał przysłać mało znaczących polityków. Dopiero po jakichś zakulisowych interwencjach naszego MSZ, zdecydowali się na wydelegowanie "grubszej ryby". Bo dla Amerykanów tamta wojna zaczęła się dopiero po ataku na Pearl Harbor. Nie myślą wcale o tym, że gdyby nie napad Niemców na Polskę 1 września 1939 r., to nie byłoby nalotu na Pearl Harbor. Jak zwykle widzą tylko koniuszek własnego nosa, co zresztą często im się później odbija czkawką. Kiedy się wyleczą z arogancji i ignorancji?

czwartek, 27 sierpnia 2009

Sensacja

We wczorajszych wiadomościach TV pokazano czworo dzieci w wieku przedszkolnym, lub wczesnoszkolnym. I różne rzeczy, jakie otrzymały w charakterze nagród. Za co?
Otóż 3 dni temu pewien kierownik budowy po odebraniu wypłaty poszedł z żoną na zakupy. Szli przez mały park, gdzie bawiły się dzieci. Pod supermarketem mężczyzna zorientował się, że pieniędzy nie ma, zgubił je. Dzieci w parku znalazły plik banknotów ściśnięty gumką (ponad 2,5 tys. zł) i ukrywając je przed starszymi kolegami (żeby nie zabrali), zaniosły do rodziców. Ci zadzwonili na policję, a tam już było zgłoszenie o zagubieniu wypłaty. Wszystkie okoliczności się zgadzały, więc kierownik odzyskał forsę. Dzieci nagrodzono i sprawę nagłośniono.
Wszystko niby fajnie, ale coś tu nie gra. Jeśli ze zwykłej uczciwości i właściwego wychowania dzieciaków robi się sensację, to znaczy że ta uczciwość jest jakimś ewenementem. Że tak na co dzień w tym kraju przywłaszczanie cudzej własności i kradzież jest normalką. Bo w cywilizowanym kraju codziennością jest zwykła uczciwość i nikt nikogo specjalnie za to nie wynagradza, ani sensacji z tego nie robi.

środa, 26 sierpnia 2009

Co jeszcze Rosjanie wymyślą?

1 września w 70 rocznicę wybuchu II wojny światowej do Polski, a konkretnie na Westerplatte (półwysep w Gdańsku, gdzie mieściła się Wojskowa Składnica Tranzytowa, symbol oporu przed naporem Niemców) przyjedzie kilkunastu szefów państw, wielu ministrów spraw zagranicznych i mężów stanu. Premier Rosji Putin też zapowiada swoją wizytę, ale nie wiem jaka będzie atmosfera, skoro w niedzielę 23 sierpnia rosyjska państwowa telewizja wyemitowała pseudodokument-paszkwil, bzdurnie oskarżający Polskę o wyimaginowane konszachty z Hitlerem. Właśnie minęła rocznica podpisania niesławnego, ale prawdziwego paktu Ribbentrop - Mołotow, więc naszych kochanych sąsiadów gryzie może sumienie do tego stopnia, że próbują ogłupić własnych obywateli i okłamać samych siebie. Bo przecież Europy w ten sposób okłamać już się nie da. W tym niby dokumencie pt. "Sekrety tajnych protokołów" próbują usprawiedliwić zawarcie haniebnego paktu, otwierającego Hitlerowi drogę do napaści na Polskę i wojny. W zmanipulowanym materiale twierdzą, że podpisanie paktu z Ribbentropem było wymuszone przez podstępne knowania Polaków z Hitlerem. Większej bzdury nie dalo już się wymyślić. Radziecka władza zawsze kłamała, rosyjska jest dobrym uczniem. Czekam na wizytę, towarzyszu Putin.

wtorek, 25 sierpnia 2009

Sznycelki

To właściwie kotlety mielone. Nazwa sznycel pochodzi z Austrii, ale np. sznycel wiedeński nie ma nic wspólnego z mielonym mięsem, jest jednolitym pięknym kotletem wg naszych pojęć, z tym że z cielęciny. Możemy jednak po krakowsku pozostać przy sznyclach. Podobnie jak przy śledziach po japońsku, której to potrawy rodowity Japończyk nie widział nigdy na oczy i nie jadł, chyba że przyjechał do Polski. To samo z "sernikiem wiedeńskim" sprzedawanym w krakowskich cukierniach. Wracając do sznycelków, że są one darem od mojej kochanej siostry. Zrobiła je w formie małogabarytowej, czyli trzeba zjeść dwa, żeby coś poczuć w żołądku. Bardzo mi smakują. Ja sznycle robię w zwykłych rozmiarach, siostra też, ale jak widać miewa różne pomysły.

P.S.

Minister Drzewiecki właśnie tłumaczy, że ten przysłowiowy "most treningowy" Anity Włodarczyk był tylko "skrótem myślowym". Anita trenowała pod tym mostem, ponieważ miała trudności z dojazdami do klubu. Minister stwierdził też, że teraz po odebraniu nagrody Anita będzie mogla kupić sobie samochód jaki chce i nie będzie problemów komunikacyjnych.

Anita teraz na konferencji prasowej mówi, że tylko wytrwałość w dojazdach i treningach w klubie AZS Poznań dały możliwość takiego sukcesu.

Kontuzja z radości

Oglądam właśnie w TV spotkanie u premiera Tuska i wręczanie nagród polskim sportowcom - zdobywcom medali na lekkoatletycznych Mistrzostwach Świata w Berlinie. Przed zawodami znawcy sportu i działacze marzyli o 4 medalach, jako spełnienie nadziei. Tym czasem wyniki przekroczyły najśmielsze oczekiwania. Polacy zdobyli 8 medali: 2 złote, 4 srebrne i 2 brązowe. Najpierw była wielka niespodzianka, kiedy Anna Rogowska zdetronizowała niezwyciężoną "carycę tyczki" Jelenę Isinbajewą. To był pierwszy złoty medal, ale jakby tego było mało, na drugim miejscu uplasowała się i zgarnęła srebrny medal Monika Pyrek. Wielką niespodzianką było też zdobycie złotego medalu w rzucie młotem i w dodatku pobicie rekordu świata przez młodą i mało znaną dotychczas zawodniczkę - Anitę Włodarczyk. Po tym rekordowym rzucie wydarzyło się coś absurdalnego i dla mnie zabawnego. Anita tak się cieszyła z wyniku, że zaczęła skakać jak szalona, co skończyło się kontuzją - skręceniem nogi w kostce. Teraz premier wręczając jej nagrodę nie pozwala jej wstać z tą obandażowaną stopą. Przy okazji wyszło na jaw, że nasza wspaniała rekordzistka zaczynała karierę i cały czas trenowała po prostu pod mostem. Jej klub nie posiada odpowiedniego terenu do treningów młociarskich. Wstyd i hańba, ale teraz po takim sukcesie wszyscy decydenci obiecują zmianę na lepsze. Można uwierzyć, bo minister sportu Drzewiecki wygląda na porządnego gościa.

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Subiektywna Linia Autobusowa

W Gdańsku na terenach postoczniowych działa Instytut Sztuki "Wyspa". Wraz z Anetą Szylak kieruje nim rzeźbiarz Grzegorz Klaman i on to wystąpił z inicjatywą zorganizowania wycieczek "ogórkiem", czyli autobusem z czasów PRL - Jelczem 043 po historycznych miejscach w Stoczni Gdańsk. Nazwał to Subiektywną Linią Autobusową. Pomysł był świetny i wypalił, bo autobus teraz kursuje zatłoczony po niedostepnych dotychczas dla zwiedzających terenach stoczni. Największe emocje wśród turystów budzą dawny warsztat Wałęsy i mur, przez który przeskoczył on, kiedy miał zakaz wstępu do stoczni w czasie strajków. Takich miejsc jest wiele, np. Sala BHP, gdzie ogloszono słynne postulaty sierpniowe, stuletni budynek dyrekcji, Brama nr 2 itd. Przewodnikami są uczestnicy tamtych pamiętnych wydarzeń, które zmieniły nasz kraj i Europę. Miasto wyłożyło 30 tys. zł na kupno sprowadzonego ze Śląska autobusu i pracę kierowcy. "Ogórek" codziennie o godz. 12 wyrusza spod Bramy nr 2, gdzie zwykle turyści nie mają wstepu. Bilet "cegiełka"* kosztuje 8 złotych i chętnych z samego Gdańska, z kraju i zagranicy jest mnóstwo. Dla turystów zagranicznych organizuje się specjalne kursy autobusu "angielsko" bądź "niemieckojęzyczne". Zwiedzanie "ogórkiem" będzi trwało do końca sierpnia. W przyszłym roku SLA ma kursować przez cały sezon.

* "cegiełka" - to oznacza, że wpływy z takich biletów przeznacza się na jakiś (szlachetny) cel.

niedziela, 23 sierpnia 2009

Nie tylko w Szczecinie





W Szczecinie władze miasta mają problem z patologicznymi lokatorami mieszkań komunalnych. Są to ludzie nie płacący czynszu, demolujący mieszkania i zamieniający w piekło życie sąsiadów. Lokatorów nie płacących czynszu i zadłużonych w kasie miasta w normalnym kraju wyrzuca się z mieszkania. U nas też tak było do 2001 roku - wyrzucano ludzi na ulicę (oprócz okresu zimowego, oprócz rodzin z małymi dziećmi itd.) Po znowelizowaniu ustawy w 2001 roku, nie wolno tego robić, trzeba zapewnić takim osobom mieszkanie zastępcze. Oczywiście, że zdarzają się zwykli i porządni ludzie, którzy z powodu zdarzeń losowych popadli w nieszczęście i zadłużenie. Niestety duży procent z eksmitowanych to przykłady zjawisk patologicznych. Smarują ekskrementami poręcze i klamki na klatce schodowej, z braku węgla w zimie palą w piecu zerwanym z własnej podłogi parkietem, demolują mieszkania wyposażone we wszystko przez miasto. Jeden z lokatorów zamienił swoje mieszkanie w melinę. Gdy zapchał się sedes, z kolegami robili kupę do wanny, która wnet się zapełniła fekaliami. Wtedy robili do reklamówek, które nastepnie wyrzucali przez okno. Następny idiota, gdy zapchała mu się toaleta, to wolał wykuć dziurę w ścianie i podłączyć rurę z kibla do rynny, żeby się nie napracować przy przepychaniu sedesu. Cały jego mocz i kał spływał rynną na chodnik, bo rynna nie miała ujścia do kanału. Urzędnicy pamiętają jegomościa, który do biura mieszkaniowego przychodził z kupą w reklamówce, bo ktoś mu powiedział, że taki śmierdzący szybko będzie miał załatwioną sprawę, Urzędasy wszystko podpiszą, żeby tylko sobie już poszedł.
Miasto chce wybudować z dala od centrum (po prostu na zadupiu) baraki dla takich delikwentów, ale już słychać protesty, że nie można tworzyć gett, że wytworzą się prawdziwe slumsy, że trzeba takich ludzi lokować wśród normalnego społeczeństwa, żeby uczyli się na dobrych przykładach itd. A ja mówię, żeby taki protestujący sam sobie wziął takich patologicznych lokatorów za sąsiadów. Chyba takich jeszcze nie miał i nie wie co mówi. Łatwo być poprawnym politycznie, będąc z daleka od koszmaru. Ja coś o tym wiem. Z kolei mieszkańcy przedmieść też protestują, nie chcą u siebie baraków "z patologią". Nie lubię urzędasów, ale w tym przypadku trzymam ich stronę. Wynocha z patologią na pustynię i niech tam sobie wrzeszczą, srają do wanien i demolują co chcą, niech się pozabijają. Niech mają swoją dzielnicę, jak w filmie "Ucieczka z Nowego Jorku", gdzie w futurystycznej wizji reżyser ukazał to miasto, jako zamkniętą i opuszczoną przez normalne społeczeństwo samowystarczalną enklawę patologii i przestępstwa. Oczywiście do czegoś takiego nie można dopuścić, ale takie typy powinny mieszkać z dala od pragnących spokoju zwykłych ludzi. Takie problemy ma każde polskie miasto, Kraków też.

Na zdjęciach przykłady dewastacji mieszkań przez patologicznych lokatorów, którzy otrzymali je od miasta po remoncie i wyposażone w kuchenki, łazienki i toalety.

A mój storczyk kwitnie z daleka od patologii.

sobota, 22 sierpnia 2009

Nie same kretyństwa w tym kraju

Co roku pomimo ostrzeżeń, instrukcji i pokazów porównawczych w TV, umiera kilkadziesiąt osób po zjedzeniu muchomora sromotnikowego. Wystarczy czasem jeden kęs. Z relacji tych co przeżyli, wynika że ten straszliwy grzyb jest bardzo smaczny. Wśród grzybiarzy krąży powiedzonko, że wszystkie grzyby są jadalne, ale niektóre tylko raz.
W związku z tymi wypadkami w tym roku utworzono przy stacjach San-Epid-u specjalne dyżury klasyfikatorów, czyli grzyboznawców. Teraz, w sezonie grzybowym w okolicach leśno-grzybowych przy drogach stoją dzieci i dorośli z koszami grzybów na sprzedaż. Po takim okazyjnym zakupie można w najbliższym mieście podjechać pod San-Epid i w godz. 7:30 - 8:30 sprawdzić co ma się w tym koszu czy w torbie. Na placach targowych od paru lat działają dyżurni grzyboznawcy, tak jest np. na Starym Kleparzu w Krakowie.

Druga sprawa, która mi się spodobała, to sposób w jaki władze Krakowa podeszły do kwestii remontu Sukiennic. Po pierwsze właściciele wszystkich kramów z pamiątkami, biżuterią itp. od wielu miesięcy wiedzieli o planowanym remoncie i dacie jego rozpoczęcia i dla nikogo nie był on zaskoczeniem. Po drugie, nikt nie stracił miejsca pracy i dochodów, bo na czas trwania remontu jednej połowy Sukiennic od strony ul. św. Jana ustawiono dwuszereg zastępczych kramów w Rynku Głównym po wschodniej stronie (Kościół Mariacki) w takim porządku, jak stały w środku Sukiennic. W lutym wrócą do środka, a zmienią ich właściciele kramów z drugiej połowy Sukiennic - od strony ul. Brackiej.

Obie te inicjatywy świadczą o tym, że nie wszyscy jeszcze w tym kraju zdurnieli i jest trochę myślących po ludzku ludzi.

P.S. Trzecia łodyga storczyka wypuściła dwa pąki. Jeden właśnie zamienia się w kwiat.

czwartek, 20 sierpnia 2009

ulubiona potrawa sierpniowo-wrześniowa







Papryka obecnie dostępna jest w sklepach praktycznie przez cały rok. Ale poza sezonem jest droga i importowana, naszpikowana nie wiadomo jakimi chemikaliami, mało aromatyczna. Natomiast w sierpniu i wrześniu kupuję paprykę krajową, pachnącą, smaczną i niedrogą.
Żeby ją fajnie przyrządzić, zaczynam od umycia jej i wydrążenia każdego strąka prze usunięcie gniazd nasiennych. Do środka upycham pokrojone cebulę i pieczarki, solę je, następnie kiełbasę w formie słupków (krojona na 4 części wzdłuż), pieczarki i żółty ser, oraz ćwiarteczki pomidorów. Teraz z kolei upycham strąki w prodiżu, pomiędzy nimi umieszczam ćwiartki pomidorów i wszystkie pozostałe z nadziewania składniki. Całość zalewam oliwą z oliwek i piekę ok. 1 godziny.
Z oliwy i tych różnych kawałków robi się pyszny i trochę tłusty, ale zdrowy (oliwa!) sosik. Potrawa bardzo smakuje z ziemniaczkami, ale może być zjedzona również z pieczywem. Oczywiście doskonale komponuje się też z ryżem.

środa, 19 sierpnia 2009

Sałatka - wariant II

Zapomniałem dzisiaj kupić cebulę, przyrządziłem więc sałatkę z pomidorów na ciepło. Gdy "kotlecik" szynkowo-serowy odpowiednio się przysmażył, zdjąłem go z patelni, a na gorący tłuszcz wrzuciłem pokrojonego w półtalarki pomidora. Potrzymałem go krótko w wysokiej temperaturze mieszjąc, zrobiło się trochę fajnego sosu i sałatka na gorąco gotowa. Oczywiście sypnąłem trochę pieprzu i soli. "Kotlecik" też został potraktowany pieprzem i solą, oraz maggi, bo wczoraj mi czegoś w nim brakowało. Dzisiaj wszystko było bardzo smaczne.

wtorek, 18 sierpnia 2009

Obiad doświadczalny




Wracając z przychodni lekarskiej i wysiadłszy z tramwaju poszedłem do supermarketu LIDL, gdzie miałem nadzieję wypatrzeć coś niedrogiego, lecz jadalnego na obiad. I wypatrzyłem coś o nazwie Cordon Bleu. Informacja głosiła, że to coś jest z szynką i sosem serowym i najlepiej spożywać na ciepło. Cena 2,99 zł, a więc taniocha. W domu okazało się, że za tą cenę mam dwa "kotleciki". Podsmażyłem jeden z nich i zjadłem z ziemniaczkami, a do tego szybko zrobiłem sałatkę z pomidorów, cebuli, soli i pieprzu. Bardzo fajnie wyglądał ten Cordon po przecięciu i równie dobrze smakował. Mam jeszcze jeden na jutro. A na czwartek planuję paprykę faszerowaną.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Kombinacja

Przez dwa dni miałem na obiad jajka na twardo w sosie koperkowym plus ziemniaczki. Zostało trochę sosu. Za mało do jajek i ziemniaków, ale wystarczjąco do samych ziemniaków. Jajka też weszły w skład dania, ale usmażone z pomidorem i żółtym serem marki radamer.

niedziela, 16 sierpnia 2009

Cicha śmierć


W ubiegłym roku zmarł mój serdeczny kolega Józiu D. "Ciapek". Czasem opowiadał o aktorze Marku Walczewskim, z którym chodził do jednej klasy w szkole podstawowej. A ja dopiero po lekturze artykułu w "Dużym Formacie" dowiedziałem się, że Marek Walczewski też nie żyje. Po ukończeniu PWST (Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej) występował w Teatrze Słowackiego, a potem pracował 8 lat w Teatrze Starym w Krakowie. Po przeniesieniu się do Warszawy z powodu dolegliwości alergicznych, najpierw zatrudnił się w Tatrze Studio, a potem przepracował prawie 30 lat w Teatrze Dramatycznym. Zagrał też w ok. 75 filmach fabularnych i serialach TV.
Zwróciłem na niego uwagę w 1976 roku po obejrzeniu filmu "Dzieje Grzechu", w którym zagrał rolę niesamowitego typa spod ciemnej gwiazdy, bandyty. Potem już zauważałem go w każdej roli w każdym filmie. Bardzo ciepło wspomina go wdowa po nim, aktorka Małgorzata Niemirska (jego pierwszą żoną w Krakowie była Anna Polony). Jest w wywiadzie z Niemirską fragment, który charakteryzuje jego usposobienie. Opowiada ona, że czasem się pokłócili. Wtedy ona proponuje, żeby po kłótni nic do niej nie mówił przez trzy dni. Na to Marek: - "No coś ty, przecież nie wytrzymam!" I pierwszy wyciągał rękę na zgodę. Był cholerykiem i nerwusem, ale szybko mu złość przechodziła. Ten zamieszczony rysunek jego autorstwa chyba ofiarował jej po jakiejś sprzeczce. Takie jest moje wrażenie. Pod spodem widnieje napis:

Małgosiu!

Czy chcesz, czy nie
Całuję Cię Mocno Mocno Mocno
Moje Kochanie
Naj Najmilsze!
W ten deszczowy Dzionek.
Marek

4. września 86.

Dla Małgorzaty Niemirskiej dziesiątki takich karteluszek są najwspanialszą pamiątką. Bez Marka czuje się samotna, jak nigdy w życiu.
Mnie też brakuje tego aktora i fajnego człowieka. Muszę dodać, że oprócz aktorstwa, malował dobre obrazy, których w domu nie ma. Był bardzo hojny i rozdawał je przyjaciołom i znajomym.
Chciał zostać architektem, ale na szczęście dla jego talentu los potoczył się inaczej.
Z pracy zawodowej wycofał się z powodu choroby Alzheimera, która postępowała bezlitośnie przez kilka lat. Zmarł 26 maja 2009 roku. ZASP (Związek artystów) proponował wdowie pochowanie męża na Powązkach (tam mają groby artyści i ważni ludzie stolicy), ale nie zgodziła się. Oboje wcześniej ustalili między sobą, że chcą spocząć w rodzinnym grobie w Pyrach. I tam Marka Walczewskiego pochowano. Być może przez trwającą długo chorobę i skromny pogrzeb na prowincji nic o tym nie wiedziałem. Być może dlatego, że wtedy właśnie przyjechała Ayano i nie zajmowaliśmy się oglądaniem TV i słuchaniem wiadomości.













sobota, 15 sierpnia 2009

Idiotyzm krakowski

Polacy mają skłonność do popadania w skrajności. Ostatnio władze Krakowa wydały walkę fałszywym przewodnikom po mieście, którzy podszywając się pod licencjonowanych przewodników, naciągając turystów na opłaty "oprowadzają" ich po zabytkach i opowiadają ewidentne bzdury. Parę dni temu pewna pani w średnim wieku (historyk z wykształcenia zresztą i krakowianka) oprowadzała po Krakowie swoją kuzynkę i jej koleżankę z innego miasta. W Rynku podszedł do nich patrol Straży Miejskiej. Panowie strażnicy nakrzyczeli na tą panią, zwymyślali od oszustów, spisali i zapowiedzieli rozprawę w Sądzie Grodzkim. Gdy pani próbowała tłumaczyć w czym rzecz, usłyszała odpowiedź, że bez uprawnień nie wolno nikogo oprowadzać. To czysta paranoja. Wynika z tego, że gdy do mnie przyjedzie ktoś z Japonii, albo z Wadowic, to będę musiał wynająć licencjonowanego przewodnika, żeby im pokazać moje miasto. Kretyństwo, idiotyzm i debilizm.

piątek, 14 sierpnia 2009

Jak nie kijem, to batem

Jutro pierwszy w historii koncert Madonny w Polsce. Odbędzie się on na starym lotnisku Bemowo w Warszawie. Przez jakiś czas kwestia koncertu stała pod znakiem zapytania, bo urzędasy nie potrafiły dojść do ładu z papierami, straż pożarna nie miała podstaw (dokumentów) do wydania zgody pod względem bezpieczeństwa i mnóstwo innych problemów. Ale największy wrzask podnosiła bardzo aktywna grupa nadgorliwych katolików, którzy protestowali i zapowiadali zagłuszanie koncertu (czym??!!), bo ma się odbyć 15 sierpnia, czyli w kościelne święto Maryi. A według nich Madonna jest antychrystem i koncert będzie obrazoburczy i świętokradczy. W ostatnich dniach zrezygnowali z czynnego protestu, słusznie obawiając się poturbowania przez młodych fanów artystki (zapewne też katolików), ale od rana w radiu słyszę o innej ich perfidnej akcji. Otóż wysłali mnóstwo oficjalnych pism żądających przebadania wolontariuszy pomagających przy organizacji koncertu pod kątem nosicielstwa wirusa HIV i innych chorób. Ta zaciekłość katolickich fundamentalistów odstręcza mnie od katolicyzmu, chociaż wcale nie jestem fanem Madonny, ani jej specjalnie nie lubię. Jednak uważam, że artystom wszelkich orientacji należy się wolność wyrazu. A co do święta, to każdy z 80 tysięcy fanów myśli to, co jeden z nich powiedział: - "Przecież mogę rano pójść do kościoła, a wieczorem na koncert".

czwartek, 13 sierpnia 2009

Jeszcze o Kapuścińskim. Prawda po 3 latach

Wracając do tematu "Cesarza", trzeba wspomnieć, jak to było w Londynie. Po wydaniu tej książki w 1978 r., na Zachodzie zachłyśnięto się twórczością pisarza, a w 1983 ogłoszono go pisarzem roku. W 1987 r, sceniczną adaptację książki wystawiono w londyńskim Royal Court Theatre, bilety rozeszły się w dwa dni. Spektakl cieszył się ogromnym powodzeniem, ale - tu ciekawostka - były też protesty czarnoskórych londyńczyków pochodzenia jamajskiego, a także rastafarian z innych stron świata. Rastafarianie, czyli Bracia Rasta na Jamajce i nie tylko (również ci od muzyki reagge) uważają cesarza Haile Sellasje za swego Mesjasza i proproka, a Etiopię za starą ojczyznę.

Kiedyś pisałem o Włoszczowej, czyli o niewielkiej miejscowości, gdzie dzięki staraniom oszołomionego posła Gosiewskiego z PiS (bo stamtąd pochodzi) wybudowano specjalny peron, na którym zatrzymują się (albo już nie) ekspresy do Warszawy. Ekspresy, które do tej pory mknęły do stolicy bez żadnego postoju, nagle przez widzimisię posła muszą stawać na małej stacyjce, żeby wsiadły trzy albo cztery osoby.
15 sierpnia oprócz święta kościelnego wypada również Dzień Wojska Polskiego i jak co roku oficerowie wojska, policji, BOR-u (Biura Ochrony Rządu) i straży pożarnej otrzymują awanse na stopnie generalskie i inne. Te nominacje najpierw musi zatwierdzić prezydent. W tym roku wniosków było 10, z czego prezydent odrzucił aż 8. Bo tych ośmiu najpierw awansowało za rządów PO. Jeden z tych dwóch zatwierdzonych do awansu inspektorów policji, to obecny komendant policji wielkopolskiej Wojciech Olbryś. Przy okazji wyszło na jaw, że w 2006 roku, kiedy był komendantem w Kielcach, bardzo naciskał na policję włoszczowską, żeby intensywnie poszukiwała sprawców "przestępstwa", za jakie uważał moim zdaniem śmieszny żarcik. Otóż nieznani sprawcy postawili nocą w parku gipsowe popiersie Gosiewskiego przyozdobione polską flagą. Miał to być "dowód wdzięczności" włoszczowian za peron "ekspresowy". Sprawców nigdy nie znaleziono, ale teraz po 3 latach prezydent (PiS) się odwdzięcza za ściganie "zła": Olbryś w sobotę zostanie nadinspektorem.

środa, 12 sierpnia 2009

O Kapuścińskim i piesku rasy japońskiej

Po przeczytaniu kilku wspaniałych książek zmarłego niedawno Ryszarda Kapuścińskiego, teraz połykam wspomnienia jego tłumaczy z różnych krajów. Są bardzo interesujące i każdy, każda z nich niezależnie od siebie pisze, że byłi zaskoczeni przy pierwszym spotkaniu człowieka światowej sławy Jego ujmującym sposobem bycia, poszanowaniem drugiego człowieka etc. Opisują, jak zachłannie czytali jego teksty, jak bardzo chcieli je tłumaczyć. Zwłaszcza profesor Mihai Mitu z Rumunii. Wspomina jak w 1988 roku na przyjęciu w ambasadzie polskiej, gdzie wydawnictwo Czytelnik przywiozło około 200 nowych tytułów i zaproszono rumuńskich miłosników literatury, tłumaczy i polonistów, pierwszy raz miał w ręce książki Kapuścińskiego. Po przeczytaniu kilku fragmentów nie mógł się od nich oderwać, a przecież to był bankiet i trzeba było wznosić toasty, jeść i rozmawiać. Trzeba było też uważać na rumuńskich konfidentów, żeby nie zauważyli zbytniego zainteresowania TAKĄ książką jak "Cesarz". Bo w tej książce każdy komunistyczny reżim mógł dopatrzeć się aluzyjnych podobieństw do własnej rzeczywistości, a zwłaszcza reżim małżonków Ceaucescu. Czytelnicy też się dopatrywali, ale w Polsce nikt nie zabraniał Kapuścińskiego ani drukować ani czytać. Mihai Mitu przytacza fragment "Cesarza", który go wtedy w ambasadzie zaintrygował, a mnie rozśmieszył po raz drugi. Jest to wyznanie byłego pracownika w pałacu cesarza Etiopii, Haille Selassie:

To był mały piesek rasy japońskiej. Nazywał się Lulu. Miał prawo spać w łożu cesarskim. W czasie różnych ceremonii uciekał cesarzowi z kolan i siusiał dygnitarzom na buty. Panom dygnitarzom nie wolno było drgnąć ani zrobić żadnego gestu, kiedy poczuli, że mają mokro w bucie. Moją funkcją było chodzić między stojącymi dygnitarzami i ocierać im mocz z butów. Do tego słuzyła ściereczka z atłasu. To było moim zadaniem przez dziesięć lat.


Jako ciekawostkę dodaję, że wiosną lub latem 1964 roku widziałem cesarza Haille Selassie z okna naszego mieszkania na Basztowej, gdy ten przejeżdżał stojąc w otwartej limuzynie wśród szpaleru tłumów. Była to oficjalna wizyta polityczno-idiotyczna. Nota bene w ten sam sposób dwa lata później ujrzałem generała de Gaulla. Też stał w otwartej limuzynie salutując od czasu do czasu, a spod wojskowego kepi sterczał ogromny nochal. Tak go zapamiętałem, miałem 12 lat.

wtorek, 11 sierpnia 2009

Ogródek pokojowy i zaokienny




Kaktus dwugatunkowy czerwona kula ma się dobrze, ale na razie nie rośnie. Toge-chan jak widać na drugim zdjęciu zaczął zdrowo rosnąć i wypuszczać ładne listki. Trzecia łodyga storczyka prezentuje swoje dwa pierwsze pączki. Na ostatnim zdjęciu widać połowę mojego ogródka z wybujałymi onętkami (kosumosu). Są już wyższe ode mnie (mam 176 cm wzrostu). Druga połowa jest podobna, z tym że oprócz onętków rosną tam dwa krzewy pięknie teraz kwitnącej hortensji. Dwa razy w miesiącu zakwaszam hortensjom glebę specjalnym preparatem. Jedna kwitnie zawsze na czerwono, a druga na razie ma bladoróżowe, prawie białe kwiaty. Przy właściwie kwaśnej glebie jej kwiatowe kule będą się mienić różowo-czerwono-niebieskim kolorem.

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Dzieci-uszy



Jak widać na pierwszym zdjęciu, "uszaty" kaktus a zamian za odłamane przypadkowo "ucho" wypuścił już nowe, a nawet dwa. Natomiast to odłamane ucho żyje już własnym życiem i też ma już swoje uszka. "Gruby" kaktus też ma już nowe dziecko.
Nadmieniam, że trzecia już, a druga nowa łodyga storczyka wypuściła jak na razie trzy pączki.

niedziela, 9 sierpnia 2009

Prowokacja

Trzy dni temu dowiedziałem się z mediów, że do Polski wybiera się z Ukrainy rajd rowerowy pod nazwą "Śladami Stepana Bandery". Aż mną zatrzęsło, bo przecież dla nas Bandera to bandyta i morderca. A Ukraińcy organizują rajd przez Polskę, Czechy i Austrię do Monachium, gdzie Bandera ma swój grób (zamordował go tam w 1958 r. agent KGB). Żyją jeszcze ludzie z wschodniej Polski, którzy na sam dźwięk jego nazwiska trzęsą się i płaczą. Mają w pamięci pomordowanych swoich bliskich lub byli świadkami zbrodni, niektórzy cudem ocaleli. Nie będę epatował czytelników opisami sposobów zabijania, dość wspomnieć że nie polegało tylko na strzelaniu. Stepan Bandera był przywódcą ukraińskiej organizacji nacjonalistycznej (OUN) i jej zbrojnego ramienia - Ukraińskiej Armii Powstańczej (UPA). Co prawda nie brał udziału i nie decydował bezpośrednio w wołyńskim ludobójstwie, ponieważ w tym czasie uwięziony był przez Niemców w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen, ale to on nadał kształt ideowy i wytyczył cel OUN i UPA. Ponosi więc odpowiedzialność moralną i w oczach Polaków jest mordercą. Hitler też osobiście nie mordował ludzi w obozach. Natomiast zupełnie czegoś innego uczą w ukraińskich szkołach. Dla Ukraińców Bandera jest bohaterem narodowym, bo walczył o wolną Ukrainę. Ale jakimi metodami do tego dążył, o tym się ani w szkołach, ani nigdzie indziej nie mówi.
Organizatorzy wykorzystują nieświadomą młodzież do propagowania nacjonalizmu np. w formie takich rajdów pod prowokacyjną nazwą, ale naszym mediom bezczelnie mówią, że chodzi tylko o krzewienie kultury fizycznej dla zdrowia. W takim razie po co szyld Bandery?
Z zadowoleniem przedwczoraj usłyszałem w TV, że ów rajd nie został wpuszczony do Polski. Sprzeciwiło się temu nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych, twierdząc że wizy do Polski zostały wyłudzone. Z pewnością, jeśli organizatorzy rajdu nie podali jego nazwy i motywów. Jednak już wczoraj w wiadomościach podano, że ukraińska młodzież na rowerach nie opuściła granicy, ale czeka aż opiekunowie załatwią nowe wizy. Jeśli je dostaną, zostaną wpuszczeni, ale tuż za polską granicą czekają grupy naszych protestujących przeciw tej jawnej prowokacji.

piątek, 7 sierpnia 2009

Mądry pies Ramzes

Do niewielkiego miasta Wielunia z innego miasta przyjechało pewne małżeństwo w średnim wieku odwiedzić rodzinę. Przywieźli z sobą swojego 10-letniego owczarka alzackiego wabiącego się Ramzes. Podczas spaceru po mieście Ramzes zniknął im z oczu. Chodzili, szukali - psa nie ma. W końcu zrozpaczeni poszli na komisariat policji i zgłosili zaginięcie czworonoga. Jakież było zdumienie policjantów, gdy za parę godzin Ramzes sam się "zgłosił" na komisariat. Po prostu tam przyszedł i usiadł. Dyżurny mając "rysopis zaginionego", od razu zorientował się że zguba się właśnie sama odnalazła i zawiadomił właścicieli, ku ich ogromnej radości. Przy okazji wyszło na jaw, że Ramzes był kiedyś psem policyjnym i po przesłużeniu odpowiedniego czasu przeszedł na psią emeryturę. Zaś "psi" psycholog wyjaśnił, że zagubiony w obcym mieście Ramzes, szukając pomocy, przechodząc w pobliżu, albo idąc tropem patrolu, wyczuł znajome policyjne zapachy komisariatu i instynktownie wszedł tam, gdzie było trochę znajomo i gdzie tą pomoc znajdzie.

niedziela, 2 sierpnia 2009

Rocznica

Wczoraj minęła 65 rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego, największego przejawu oporu przeciw niemieckim okupantom w Europie. Pochłonęło ono życie ok. 18000 powstańców i niestety ok. 200000 cywilów. Od lat różni dyskutanci zadają sobie nawzajem pytania w rodzaju: czy to był heroizm, czy niepotrzebne szaleństwo. Jestem za młody w stosunku do żyjących jeszcze powstańców spod znaku AK, żeby ich oceniać, jednak przecież nie da się nie powiedzieć o ogromnym heroizmie z ich strony, nie da się nie zastanowić nad wierszami powstańczego poety Kamila Baczyńskiego i Gajcego. To bohaterstwo na szczęście docenia dzisiejsza młodzież, która w Warszawie bierze udział w koncertach i innych imprezach poświęconych Rocznicy. Ja i inni troszkę starsi i świadomi historii ludzie wiemy jednak, że warszawscy powstańcy AK walczyli o wolną Polskę, nie tylko o Warszawę. Wtedy jednak, w sierpniu 1944 roku, za Wisłą stała Armia Czerwona, patrzyła na walki z daleka, na potem zrównywane z ziemią miasto, bombardowania i mordy na mieszkańcach. Nie ruszyli się ani na krok. Jednak myślę, że to lepiej: nie musimy im za nic dziękować.
A potem naszą przyszłość sformowały konferencje Wielkiej Trójki* w Teheranie i w Jałcie. Tak Polskę ulokowano w strefie sowieckiej, bez naszej zgody i ku naszej zgubie na prawie pół wieku.
A ja i niektórzy ze świadomych moich rodaków cierpieliśmy przez te lata psychicznie i fizycznie.

*Wielka Trójka - Roosewelt, Stalin i Churchill (konferencje tak zwane stabilizacyjne w Teheranie, a potem w Jałcie; Polskę wtedy oddano pod wpływy sowieckie).