sobota, 31 maja 2008

Po przerwie


Nie pisałem kilka dni z idiotycznej przyczyny; zgubił mi się adres wejściowy do pisania, a ja nie potrafiłem go odnaleźć, co jest dziecinnie proste. Teraz jest już ze mną w Krakowie Ayano i wszystko jest już prosto, dobrze i jasno.

A to krzesło, które już ma swój żywot za sobą. W poniedziałek razem z Ayano wyniesiemy je na śmietnik.

sobota, 17 maja 2008

Wiedza medyczna

Gdzie ta wiedza medyczna u lekarzy? Nikt z tej branży nie potrafił mi skutecznie doradzić na temat zrzucenia paru kilogramów, a ja straciłem aż 13 (!) po 3 dniach popijania alkoholu. Znikły obrzęki przy kostkach stóp, łydki też powróciły do normalnych rozmiarów. Został tylko jeszcze "piwny" brzuszek, ale ja nie jestem piwoszem, to nie zmartwienie. Zważyłem się z rana - wynik: 84 kg, a było parę dni temu 97!!! Nie słuchać konowałów!!!

piątek, 16 maja 2008

Lewi dobrodzieje

Kiedyś miałem konto w banku BPH. Zawsze po upływie roku do sumy na koncie dopływały jakieś odsetki z tytułu oprocentowania. Po jakimś czasie doszło do fuzji BPH + PeKaO SA, a ja dostałem pismo uspokojające, że wszystko pozostanie bez szkodliwych dla klienta zmian. Jednak pewnego dnia zauważyłem, że odsetki nie są naliczane, a zamiast tego ODLICZAJĄ mi co miesiąc "opłatę za obsługę konta" w wysokości 3,50 zł. Wtedy się wściekłem i zlikwidowałem konto, każąc sobie wypłacić wszystkie pieniądze, komentując to odpowiednio. Nie dość, że zanoszę im w zębach moje pieniądze, którymi obracają i zarabiają? Nie zlecałem im żadnych płatności z konta, żadnych czynności nie wykonywali, oprócz wpłat i wypłat, więc za co te 3,50? Gdy rozeźlona baba wypłacała mi moje pieniążki, to okazało się, że za likwidację konta muszę zapłacić 5 zł. Chyba za karę.
Wczoraj przyszło pismo, z którego wynika, że wciąż mam konto w PeKaO SA z sumą 0,71 zł., po oprocentowaniu - 1,52 zł. Złodzieje zaczęli doliczać bzdurne procenty do bzdurnej kwoty, ale nie odliczają już 3,50 "za obsługę", bo nie mają z czego. A ja zapłaciłem 5 zł. za "likwidację", której nie było. Banda złodziei.

środa, 14 maja 2008

Przygnębienie



Pogrzeb sam w sobie jest przykry, ale dzisiaj byłem na pogrzebie podwójnie przykrym i nie chcę więcej o tym pisać. Jakby na pociechę od sąsiadów, którzy właśnie wrócili znad morza, dostałem kawał wędzonego węgorza. Tak się złożyło, że nigdy dotąd tej ryby nie jadłem, a zawsze chciałem spróbować. Po prostu nie było okazji, a lata leciały. Wieczorem "się zobaczy".

wtorek, 13 maja 2008

Nagroda

Pełnia wiosny wynagradza mi niedogodności związane z zamieszkiwaniem w tej dzielnicy. Rano ledwie wyszedłem z domu do sklepu, usłyszałem nad głową piskowrzaski jerzyków, znad jeziorka kukanie kukułki, z pobliskiego drzewa donośny śpiew kosa, a z okolicy nasypu kolejowego dobiegł krzyk bażanta. W takiej chwili zapominam o uciążliwych sąsiadach, fatalnym sklepie i odległej poczcie oraz jesiennym błocie, czy zalaniach poulewowych i braku kanalizacji. Muszę kończyć ten pean, bo na korytarzu od dłuższej chwili słychać wrzaski bachora sąsiadów. To nie ptaki, więc irytuje mnie to i nie mogę wtedy ani pisać, ani czytać, ani malować.

poniedziałek, 12 maja 2008

Element komizmu


To co przeżyła ludność Birmy (ta co przeżyła) i przeżywa nadal, to koszmar połączony w dodatku z obojętnością i złodziejstwem reżimowych władz. Czasem jednak w tragicznych sytuacjach pojawia się komiczny element, dostrzegany przeważnie przez postronne oko. Tutaj na zdjęciu widnieje ocalała rodzina, a właściwie same kobiety z dziećmi pozbawione swojego domu. Teraz przebywają w prowizorycznym schronieniu, którego nie nazwałbym nawet szałasem. Widać tu w jednym "pokoju"
grupkę kobiet z dziećmi, a w drugim samotną kobietę. 4 bambusowe żerdki wystarczają, żeby miały wrażenie istnienia umownej ściany i ta samotna kobieta siedzi wyizolowana, zajęta własnymi myślami i zapewne jakby nie słyszała rozmów zza "ściany", chociaż siedzi pół metra od nich. Ona ma
oddzielny "pokój". Mniej komiczne jest ustawienie obuwia przed nieistniejącymi drzwiami tak, jak to robiły w prawdziwym domu z prawdziwymi drzwiami. Może ta umowność daje im właśnie namiastkę domu?

niedziela, 11 maja 2008

Zwariowana kukułka



W zeszłym roku przy okazji wielkanocnych zakupów nabyłem dla Ayano dziecinny prezencik. Było
to jajo, z którego po zamoczeniu i pozostawieniu w wodzie wykluwa się niespodzianka. Kupiłem to jajo po części dla hecy, po części z ciekawości w jaki sposób i co się z niego wykluje, a także dlatego,
że Ayano była w Polsce w czasie różnych świąt, ale nigdy na Wielkanoc. A w Japonii o Wielkanocy jest jest cicho i głucho, w przeciwieństwie do Bożego Narodzenia, czyli Kurisumasu (od Christmas).
Bo jest barwnie, choinkowo, mikołajowo i prezentowo-zakupowo.
Zabawka przetrwała z lekkim pęknięciem do końca czerwca i potem pławiliśmy ją wspólnie obserwując jak małe dzieci. Zabawa była przednia. Teraz wisi na ścianie też dla hecy.
Na zdjęciu niespodzianka dinozaurek przed i po moczeniu. Dla orientacji co do napęcznienia wodą
obok pudełko zapałek.

Wczoraj szedłem z zakupów i od kilku minut wydawało mi się, że słyszę kukułkę. Nie byłem pewien z początku, ale wreszcie słychać ją było coraz wyraźniej. W końcu przy wejściu do tunelu usłyszałem ją nad głową i spojrzałem na pobliskie drzewa. Jednak nie siedziała ona na żadnym drzewie, ale kukała w locie. W czasie swojego miękkiego lotu robiła to cały czas długą serią, zupełnie jak zepsuty zegar. Obłąkana czy radosna?

sobota, 10 maja 2008

Kokeshi



Na wieży stereo stoi kokeshi - tradycyjna drewniana lalka japońska. Jest podrzeżbiana i nie nadmiernie ubarwiona. Takie lalki mogą mieć różną postać i fryzurę, w niektórych domach japońskich są całe ich kolekcje zawierające egzemplarze z różnych regionów kraju. Tej laleczce dorobiłem uszy zapożyczone od "Nagamimiyozaru" naszego z Ayano logo-symbolu. Te "moje"
uszy uległy kiedyś uszkodzeniu, więc obecne dorobiła Ayano - bardziej rosochate.

Pisałem wczoraj o odawarskiej magicznej skrzyneczce. Trzeba dodać, że to rzemiosło artystyczne
nosi nazwę Hakone-zaiku, od gór Hakone w pobliżu Odawary. Góry i cały ten region bardzo mi się podobają. Rzemieślnicy- artyści utrzymują się z wyrobu tych drewnianych cacek, podobnie jak u nas okolica Wadowic i Kalwarii Zebrz. słynie z meblarstwa.

Wczoraj przyrządziłem pyszne curry kurczakowe, a dzisiaj dodałem do niego pozostały ze szpinaku groszek.

piątek, 9 maja 2008

porządki c.d.






Od rana porządki, a potem kolejny już kłopot z internetem. 40 minut konsultacji z przedstawicielem
Netii, przełączanie kamerki i modemu z jednego portu USB do drugiego, resetowanie. Trochę uciążliwy ten szybki internet z Netii.

Na jednej z półek kredensu znalazłem dwa następne prezenciki. Jeden to nierozpakowany komplet podstawek na woreczki herbaty ekspresowej. Dość praktyczny, bo przecież nieraz
już zastanawiałem się, gdzie położyć wymoczony woreczek; na spodeczku pod herbatą, na talerzyku z ciastkiem? kiedyś szczytem nieobycia było wpakowanie mokrego woreczka do popielniczki. Od kilku lat ten prezent od siostry leży nierozpakowany, bo po prostu w domu nie pijam herbaty ekspresowej.

Drugi prezent to podstawki pod pałeczki do jedzenia. Są wykonane z różnych gatunków drewna,
a takie wyroby to tradycja okolic Odawary, rodzinnego miasta Ayano. Jest tam mnóstwo warsztatów, gdzie mistrzowie tej sztuki z pietyzmem wykonują najróżniejsze przedmioty uzytkowe i zabawki z rozmaitych gatunków drewna o różnych barwach, bez użycia gwoździ.
Jeśli chodzi o podstawki do pałeczek, to miewają one najróżniejsze formy i kształty i wykonywane
są również z innych materiałów niż drewno. Niektóre to prawdziwe małe dzieła sztuki.

Jest jeszcze kasetka z Odawary, to z kolei mój urodzinowy prezent od siostry Ayano, Tomoe-san.
To piękne pudełko intarsjowane jest 11 gatunkami drewna i można je otworzyć tylko po wykonaniu 10 sekretnych ruchów jego zakamuflowanymi zewnętrznymi elementami. Nie jest to
"znalezisko", bowiem leży na wierzchu i służy jako skarbonka; po każdych zakupach wrzucam doń złotówkę. W ten sposób mam zawsze pod reką potrzebną wyliczoną kwotę np. na opłatę wody, czy nieoczekiwane koszty domowe, albo szybki prezencik.

czwartek, 8 maja 2008

znaleziska c.d.



Nie jest to właściwie znalezisko, bo leżało na widoku, jednak od 3 lat w worku nylonowym ze względów antykurzowych. To pluszowy jeż, którego otrzymaliśmy od Marty. Rok przed jej wyjazdem do USA odwiedziliśmy ją z Ayano w jej sklepie. Wizyta zakończyła się zakupami i tym prezentem.
Drugie "znalezisko" też nie jest znaleziskiem, bo cały czas służy za "legowisko" pieczywa w kredensie. Dopiero przy porządkach przypominam sobie o jego pochodzeniu. Ten półmisek też ma związek z Martą, bowiem kiedyś przyniosła go ona wraz z ciastem na wernisaż Ayano i do dzisiaj nie odebrała.
To zawsze ciekawe, że każdy przedmiot ma swoją historię i na jego widok uruchamia się film ze wspomnieniami. Wiedzą to doskonale np. kolekcjonerzy np. antyków czy rzadkich znaczków, bo
każdy element ich zbioru ma historię, ale mój skromny "zbiór" ma historię czysto osobistą.

środa, 7 maja 2008

P.S.

Żaden szanowny pan (pani) naukowiec nie wytłumaczy mi tego zjawiska, bo przecież wiem co to jest rachunek prawdopodobieństwa, tak jak wiem że taki rachunek powinien rozkładać się w miarę równomiernie, a nie kumulować się na poszczególnych nieszczęśnikach.

kopniak

Niech mi nikt nie mówi, że mam obsesję na temat swojego pecha. Oprócz dwóch, trzech szczęśliwych zdarzeń w moim życiu, bez końca dostaję drobne kopniaki (i mocniejsze też) od losu.
Dzisiaj chciałem powyrywać chwasty i od razu mi się odechciało, gdy tylko wszedłem do ogródka.
Zaraz zauważyłem, że w miejscu gdzie rosły dwie jedyne cynie, wyrósł kreci kopiec. Po cyniach ani śladu. Na całym jałowym terenie s...syn musiał wybrać właśnie ten punkt do kopania. Tak mam ze wszystkim, np. zawsze gdy wchodzę do sklepu, przy kasie jest pusto. Po paru minutach, gdy z koszykiem idę do kasy, już jest kolejka, bo wszystkie te snujące się po sklepie osoby akurat wtedy
gremialnie kończą zakupy i walą do kasy. A z reguły przede mną ze dwie baby z koszami wyładowanymi towarem jak na tydzień z góry. Przekonała się o tym Ayano podczas wspólnych zakupów, a potem gdy poszła sama. Zmieniałem porę zakupów kilkakrotnie, zawsze mam to samo.

U lekarza natomiast gdy odsiedzę swoje w poczekalni, gdy już już mam wchodzić do gabinetu, zawsze pojawia się np. zakonnica lub jakaś baba (niekoniecznie w ciąży) i mówi że ona tylko na sekundkę, żeby o coś zapytać. Oczywiście siedzi pół godziny, a mnie szlag trafia. Kiedyś w czasie
takiego siedzenia w poczekalni powiedziałem współoczekującym, że zapewne tuż przede mną pojawi się ktoś chętny do bezczelnego wciśnięcia się do gabinetu. I rzeczywiście tak było, a mnie przezwano jasnowidzem. To nie jasnowidztwo, ale świadomość własnego fatum, tak jak wiem, że
gdy przelatujący nad ulicą ptak wypuści swoją bombkę, to ta kupa spadnie wśród całego tłumu właśnie na moją głowę, niczyją inną.

wtorek, 6 maja 2008

znaleziska


Kiedyś, kilka lat temu ktoś przywiózł z Indii hinduską biżuterię z agatów, mosiądzu i sztucznej kości
słoniowej. Miał tego całe worki i przy którejś z imprez w "Esterce" wsadził mi do plecaka jeden z tych woreczków. Ja też coś tam z tego rozdałem, a reszta leży w zapomnieniu aż do następnych porządków. Na zdjęciu tylko część "zbioru".

barbarzyństwo

Szefostwo lotniska Balice ma do dyspozycji tresowane ptaki drapieżne do płoszenia innych ptaków
zagrażających bezpieczeństwu lądowań i startów samolotów. Z czterech rarogów stepowych, rzadkich i pięknych ptaków zostały trzy, bo chamek ubił jednego. Na terenie jego obejścia leżącego
nieopodal lotniska znalazł się jeden z lotniskowych rarogów, a że chłop hoduje gołębie, rzucił w ptaka
kamieniem. Na nieszczęście trafił i ranny raróg nie mógł odlecieć. Wtedy cham zatłukł go kijem, a potem zakopał. Raróg miał nadajnik radiowy i dlatego policja odnalazła jego grób i sprawa wyszła
na jaw. Teraz chamowi grozi do 2 lat więzienia, ale ja wymyśliłbym inną karę: te gołębie, o które się
tak bał, przeznaczyć na obiad dla ptaków drapieżnych w ZOO.
W jesieni trochę podobnie w Nowym Targu zginął równie rzadki orzeł przedni. Też chciał dobrać się
do gołębnika, ale przy ataku złamał sobie skrzydło. Uwierzono chłopu, bo sam zgłosił ten fakt i zaniósł ptaka do miejscowego leśnika. Orzeł trafił na leczenie, ale nie przeżył. Nowotarczyk nawet jak próbował bronić gołębi, to gdy hipotetycznie trafił orła kamolem, to nie próbował się go pozbyć, ale ratował.

poniedziałek, 5 maja 2008

P.S.

Po drodze do i ze sklepu nie widziałem ich, ale wlaśnie teraz usłyszałem jerzyki przez otwarte okno.
Na pewno były wcześniej, ale nad centrum. To ptaszki miejskie, więc najpierw opanowują śródmieście ze starymi strychami, a potem takie zadupia jak Płaszów.

porządki c.d.



Przy porządkach odkryłem następną osobliwość, prawdopodobnie przywiezioną przez Ayano z Japonii. Nie wiem jak to nazwać, bo to są "rękawiczki" na nogi. Nogowiczki? Stopowiczki?
Przy kolejnych pobytach w Japonii widziałem np.
u robotników budowlanych podobne skarpety, ale z jednym palcem (dużym oczywiście), te mają komplet paluszków.

Natura ludzka jest przewrotna. Niby chcę zrzucić
nadwagę i nie jem słodkości. Jednak organizm tęskni, więc usprawiedliwiając się sam przed sobą kupiłem dzisiaj dżem truskawkowy "dietetyczny. Podobno ma mało cukru, ale nie jestem pewny, bo to właściwie konfitura. No ale z tyłu jest napis "Diabetic Strawberry Extra Jam". Nie jestem cukrzykiem.

niedziela, 4 maja 2008

Mżawka



Po "odżyrafieniu" zasłony okna wreszcie zobaczyłem mokry beton "alejek" i ziemię ogródka. Mży drobny deszczyk, więc po kąpieli wyskoczyłem z domu i dosiałem trochę onętków w mokrą ziemię.
Nie wiem czy coś z tego wyjdzie, bo te nasiona które znalazłem wczoraj przy porządkach, Ayano zbierała w ogródku w sierpniu 2003 r. Wyglądają całkiem zdrowo i jeśli różne pluskwiaki potrafią przetrwać w pozornej martwocie po 10 lat w suchym piachu, to dlaczego nie moje onętki?
W ramach "Listy porządkowej" dzisiaj m.in. odkurzyłem żabę wiszącą i witającą gości nad drzwiami wejściowymi. Na zdjęciu ma jeszcze mokry grzbiet po odświeżaniu.

Ostatnio zacytowałem Jacka Fedorowicza z "GW". W tamtym felietonie ostrzegał przed reklamami banków, które coraz bardziej ochoczo oferują najróżniejsze kredyty "na jak najdogod-
niejszych warunkach" itd., a potem już bez uśmiechów bezlitośnie ściągają co swoje. Mnie najbardziej irytuje reklama "Providenta", gdzie szczęśliwa panienka opowiada, jak to miła i uczynna pani z tej firmy uratowała ją z kłopotów szybką pożyczką. Zapomniała opowiedzieć, jak
później co tydzień przychodzą osiłki (już nie miła pani) i nawet z niewielkiej kwoty pobierają
tygodniowy procent, a przy lekkich oporach wjeżdżają z drzwiami. Przed wojną i po niej lichwiarstwo bylo karane. Teraz nazywa się to biznesem i działalnością bankową.

sobota, 3 maja 2008

Aneks

A oto mój obiadek, czyli bigos z odzysku. 3 dni temu ugotowałem garnek kapusty zasmażanej do kiszki na cebulce. Kiszka się skończyła, ale zostalo pół garnka kapusty. Wkroiłem więc kawałek kiełbasy toruńskiej i mam bogaty bigosik.
Zdjęcie to dedykuję Ayano i Marcie, bo w Tokio nie ma bigosu (chyba że znowu ktoś z Polski go ugotuje i zaniesie do "Sentakusen"), a w Chicago na pewno jest, ale to nie ten smak.

porządków ciąg dalszy



Oto kolejne znaleziska: czarny piasek z pacyficznej plaży w Odawara (rodzinne miasto Ayano),
oraz sztuczna kupa z gumoplastiku. Kupiłem ją kiedyś w sklepie ze "śmiesznymi rzeczami" w celu zrobienia kawału Ayasi i pewnego wieczora udało się (chichichi!). Za życia Rodziców nabrałem także
Mamę, ale dostało się Ojcu, bo podłożyłem "kupę"w przedpokoju zaraz po jego wizycie z psem Reksiem.

porządki


Rano podlałem ogródek i powyrywałem trochę chwaściorów. Z obawą, bo wiem jak wyglądają świeżo "wyklute" cynie i onętki, ale nie mam pojęcia o złocieniach i ślazach. Pierwsze liście są zupełnie inne niż "dorosłe", więc boję się usunąć niechcący szlachetną roślinę.
Potem przeszedłem się nad wodę, dzisiaj na budowie nie pracują, ale zauważyłem że fundamenty
"budynku wielorodzinnego" mają dziwny kształt jakby łodzi. Na brzegach jeziorka znowu zaczynają
być widoczne śmieci; akcja sprzątania poszła na marne. Wjeżdżają tam auta wędkarzy, gdyby mogli,
wjechaliby do wody i łowili z samochodu. Ale każdy z tych bęcwałów "kocha" przyrodę. Sami sobie robią na złość, bo gdzie będą moczyli kije, gdy zatrują i zajeżdża wszystko na śmierć?

Realizuję listę porządków. Przy okazji znalazłem przywiezioną z Japonii 11 lat temu wylinkę cykady abura-zemi albo min-min-zemi. Przy ustawianiu do zdjęcia uleciała jej nóżka, ale zadziwiająco dobrze przetrzymała te 11 lat w pojemniku po filmie małoobrazkowym.

piątek, 2 maja 2008

P.S.

Cytuję zakończenie felietonu Jacka Fedorowicza w "GW";
"Postscriptum z innej beczki. Telewizja państwowa w ostatnich dniach postanowiła nas zakatować wyliczaniem, co właśnie sfinansowała z abonamentu. Akcja się rozwija. Niedługo w programach z gwiazdami tańczącymi na lodzie lub innych podłożach będziemy informowani po każdej ewolucji, że poszerzanie wiedzy z zakresu jazdy figurowej odbywa się dzięki wpływom z abonamentu, podobnie jak wszelkie inne uwagi o charakterze edukacyjnym, np. refleksje na temat tarcia pośladków po upadku na lód czy prawa grawitacji."

Flaga

Odkąd PO wysunęła projekt likwidacji abonamentu za TV publiczną, ta wszczęła akcję wybielania
swojego wizerunku i wyolbrzymiania swojej misyjnej roli. Najęła (i chyba nieźle zapłaciła oczywiście
z naszego abonamentu) znane postaci teatru i filmu, żeby na ekranie zachwalały jej działalność i przekonywały o konieczności płacenia tego haraczu. Dała się w to wpakować nawet Anna Dymna i inne porządne osoby. A wczoraj jak nigdy, w I programie jeden za drugim 3 polskie filmy: "Haker",
"Symetria" i "Widziadło". Jaka ta TV publiczna misyjna i patriotyczna, jak promuje polską sztukę!

Dzisiaj Dzień Flagi Narodowej. "Gazeta Wyborcza" zastanawia się, dlaczego w Polsce flaga, to jakby
obciach. Noszenie czy afiszowanie się z flagą narodową kojarzy się z narodowcami i prawie nikt nie
wiesza jej na budynkach prywatnych. A te wywieszone przez miasto bywają brudne i nijakie.
W Stanach Zjednoczonych np. zupełnie inaczej traktuje się tą kwestię, flaga wisi na wielu posesjach
prywatnych i sprawa jest bezdyskusyjna. Ale "GW" zapomina, że ten jakby uraz do flagi ma swoje
przyczyny. Ta flaga zawsze (przynajmniej starszym) podskórnie kojarzy się z przymusem oficjalnym, pochodami 1-majowymi, 22 lipca i wszelkimi dętymi uroczystościami PRL-u. Musi upłynąć trochę czasu, aż w podświadomości narodu zajdą zmiany.

czwartek, 1 maja 2008

Sprostowanie

Ten dokument nie był o urodzinach Wielkiego Wodza, ale o 40-leciu KRL-D. Zresztą czasem gubiłem się, czy mówią o Kim Ir Senie, czy też o jego synu Kim Dzong Ilu. Po jakimś czasie zorientowałem się, że obowiązuje nomenklatura: Wielki Wódz to ojciec, a Ukochany Przywódca to
syn. Na tę niebywale pompatyczną imprezę zaproszono dziennikarzy ze świata (zwłaszcza socjalistycznego) i stąd ten dokument. Andrzej Fidyk filmował oficjalnie, ale jego ujęcia doskonale
i wymownie ilustrują przerażający system. Wiedziałem od zawsze co się tam dzieje, ale pierwszy raz
zobaczyłem tak długi i szczegółowy materiał. Od 1988 roku chyba wiele się tam nie zmieniło.
Pokazuje Fidyk przedszkole, założone podobno przez Wielkiego Wodza, a tam jego dyrektorka informuje (pompatycznie), że młodsze dzieci 4-letnie mają za przedmiot nauki "dzieciństwo Wielkiego Wodza", "bajki Wielkiego Wodza" itp., a starsze 5-letnie - "życie Wielkiego Wodza", "wiersze wielkiego Wodza". A gdzie zabawa? Chyba że bawią się w dzieciństwo Wielkiego Wodza.
Natomiast młodzież zabierana jest np. na wycieczkę w Góry Diamentowe, gdzie w wojskowym szyku i z patriotyczno-patetycznym śpiewem maszerują od skały do skały z wyrytymi napisami ku czci Wielkiego Wodza. Całe te rzeczywiście piękne góry są upstrzone takimi pamiątkami.
W stolicy jest olbrzymie muzeum poświęcone samym podarunkom zza granicy dla Wodza. Jest tam 43 tysiące takich eksponatów, widziałem m.in karabin od Bolesława Bieruta i jakąś wazę od załogi spółdzielni ceramicznej w Psiej Wólce. To dość komiczne, bo obok samochodów ZiS od Stalina wystawione są jakieś kapcie od cesarza Haile Selassie, czy ohydny pluszowy misiek diabli wiedzą od kogo.
Przykro było patrzeć, jak mnich (może przebrany patyjny towarzysz) z dumą opowiada aż o dwóch świątyniach buddyjskich istniejących w Phenianie, ocalonych z bombardowania imperialistycznego i odbudowanych przez Wielkiego Wodza i aż o 300 wiernych, którzy przychodzą do tych świątyń.
To tylko fragmenty, które za pamiętałem w szczegółach. W każdym razie myślę, że ani Stalin, ani tym bardziej Hitler nie miał tak rozbuchanego kultu jednostki, jak Kim Ir Sen i jego syn. Może tylko podobnie miał Mao w Chinach, a i to nie z taką oprawą.

laba

Pierwszy dzień ogólnonarodowej laby, ale o dziwo dźwig i ludzie na budowie nad samą wodą pracują. Może ich jakieś terminy cisną. Jerzyków ani jaskółek nie widziałem, natomiast na "działeczce" siedzieli sąsiedzi. Pogadaliśmy trochę i zrobiłem im zdjęcie. Zbyszek posadził parę ząbków czosnku, teraz ładnie rośnie i podobno wszystkie krety i nornice wyniosły się stamtąd jak
wampiry. Od dwóch dni miało lać, ale jak do tej pory ani kropli, chociaż teraz zaczyna się robić ciemno i może pokropi. Iwona pociesza, że moje kwiaty na pewno wylezą z ziemi.
Zaraz obejrzę dokumentalny film "Defilada" Fidyka z 1984 roku. To kręcony oficjalnie dokument
w Korei Północnej w czasie obchodów urodzin Ukochanego Wodza - Kim Ir Sena. Bez zbytecznego
komentarza film pokazuje to, co w rozwodnionej wersji działo się w innych satelitach Sojuzu.