sobota, 26 grudnia 2009

Wieczór (przed)wigilijny

W wigilijny wieczór wysiadłem z denszy parę minut po szesnastej, miałem zatem blisko godzinę dla siebie; u siostry miałem pojawić się dopiero o siedemnastej. Łaziłem po mieście, po moim i niemoim już Rynku. Szukałem jakiegokolwiek miejsca, gdzie mógłbym na chwilkę przysiąść, wypić lampkę winka obok znajomych ludzkich twarzy... Nic z tego! Wszystko wyzamykane - miasto ludzi umarłych. Jednak w pewnym momencie zauważyłem małe, nikłe światełko pośrodku Rynku, pośród ciemnych i pozamykanych budek świątecznego jarmarku. Cudem jakimś czynna była budka-beka z "Grzańcem Świątecznym", czyli grzanym winem po 5 złotych za kubeczek. natychmiast zażyczyłem sobie taki napitek; był bardzo gorący i pachnący aromatem dobrego winka z cynamonem, goździkami, kardamonem itp. Po kilku łykach obok mnie pojawiło się błyskawicznie kilka (naście?) osób. Byli to turyści z Europy i Ameryki, którzy jak ja nie mogli znieść tej ponurej pseudoświątecznej atmosfery wymarłego miasta. Po chwili wszyscy z kubeczkami gorącego winka śpiewaliśmy kolędy we wszystkich możliwych językach tej części świata. Składaliśmy sobie życzenia. a pewna wyszminkowana Francuzka obcałowała mnie tak, że długo musiałem tłumaczyć się siostrze, iż wcale tuż przed Wigilią nie odwiedziłem domu publicznego, hahaha.

czwartek, 24 grudnia 2009

Życzonka

Wszystkim szanownym czytelnikom życzę zdrowia i dostatku i żeby nigdy nie musieli pukać do czyichś drzwi. B.Z.

Tradycja

Z okazji tak ważnego dla Polaków dnia muszę opowiedzieć pewną anegdotkę. Tradycja nakazuje, żeby przy wigilijnym stole zawsze było wolne miejsce dla jakiegoś głodnego obcego wędrowca. I tak często w polskich domach bywa, tyle że obyczaj nijak się ma do rzeczywistości.
W pewnym domu w wigilijny wieczór, gdy wszyscy domownicy siedzą już przy stole, rozlega się nieśmiałe pukanie do drzwi. Pan domu otwiera i widzi typowego obdartego i chudego bezdomnego, który pyta: - "Czy jest dla biednego miejsce przy wigilijnym stole?" - "Nie ma!" - pada odpowiedź. - "Ale przecież tradycja każe, żeby było wolne miejsce!" - "Tak jest! I jest, ale ono właśnie ma być wolne i pozostanie wolne dla jakiegoś biednego i głodnego wędrowca! Wynocha!".

Smakołyki

W dzisiejszy wigilijny poranek kupiłem na Święta dwa rodzaje makowca. Jeden zrobiony jest jak szarlotka, tylko zamiast jabłek ma masę makową z bakaliami. Drugi ma niby tradycyjną zawijaną formę, ale ciasto jest bardziej biszkoptowe, natomiast w masie makowej jest gigantyczna ilo0ść przepysznych bakalii. To nie koniec słodkości, bo przecież Wigilię spędzę na starych śmieciach, czyli u mojej siostry w naszym rodzinnym domu. Tam też będą rozmaite ciasta i z pewnością wrócę do Płaszowa z pokaźnym słodkim podarunkiem - jak co roku. Od kilku lub kilkunastu miesięcy z przykazu Ayano nie jadam słodyczy prawie wcale (brzuch rośnie!), ale świąteczny okres stwarza mi okazję do rozpusty. Mniammniam!!!

środa, 23 grudnia 2009

Historyczny napis odzyskany

Policja wywiązała się z zadania wzorowo: w ciągu 72 godzin wyłapała sprawców kradzieży napisu "Arbeit macht frei" (Praca czyni wolnym) z bramy byłego obozu koncentracyjnego Auschwitz w Oświęcimiu. Myślę, że do tego sukcesu bardzo przyczyniła się nagroda 100 tysięcy, a zaraz potem podniesiona do 150 tysięcy złotych za informacje pomocne w ujęciu złodziei. Tych pięciu kretynów dało się skusić ofertą 20 tysięcy złotych za dostarczenie napisu jakiemuś wariatowi ze Szwecji. Jeszcze nie wiadomo, czy był zleceniodawcą, czy tylko pośrednikiem. Złodzieje aż spod Torunia po raz pierwszy w życiu byli na terenie Obozu-Muzeum. Przyjechali małym autem oraz bez drabiny i narzędzi, które po obejrzeniu "roboty" dokupowali w oświęcimskich sklepach. Po zdemontowaniu napisu o 4 rano musieli go pociąć na 3 części, bo nie mieścił się w samochodzie. Przy przesłuchaniach prokuratorskich wyszło na jaw, że te debile nie zdawały sobie sprawy z tego co ukradli. Dla nich to tylko kawał żelaza. I niestety coraz większa część polskiego społeczeństwa jest na podobnym poziomie umysłowym.

Napis nie wróci tak szybko na swoje miejsce, jak podawano w mediach. Parę miesięcy spędzi u konserwatorów, a na razie wisi kopia sporządzona kiedyś na czas remontu. Litera B w słowie "ARBEIT" też jest odwrócona większym brzuszkiem do góry, jak w 1942 roku. Zrobili to na złość hitlerowcom polscy robotnicy z obozowego komando ślusarskiego, którzy na polecenie dowództwa SS wykonywali ten cyniczny napis.

wtorek, 22 grudnia 2009

Znowu idiotyzm na siłę

Trwają prace nad projektem parytetu procentowego udziału kobiet w polskiej polityce. Oznacza to, że w parlamencie ma być zagwarantowana określona ilość miejsc dla pań. Nie mam nic przeciw kobietom w polityce, ani przeciw kobietom w ogóle. Uważam nawet, że w wielu aspektach życia są pożyteczniejsze od mężczyzn, jednak ten pomysł traktuję z dystansem i niepokojem. Dlaczego? Bo przypomina mi to komunistyczne zasady przyjmowania na studia; często inteligentny i mądry kandydat na studenta przegrywał z głupkiem ze wsi, który dostawał punkty "za pochodzenie". Jeśli był z wielodzietnej i w dodatku wiejskiej rodziny, miał większe szanse na studia na wielkomiejskim uniwersytecie. Taka polityka w komunie namnożyła mnóstwo debilów z dyplomami i oddanych komunistycznej partii zatwardziałych zwolenników. Teraz może zaistnieć podobna sytuacja; zdolny facet może odpaść jako kandydat do Sejmu, bo ma tam być jakaś baba. Mądra, albo głupia, ale kobieta. Mądre kobiety same znajdą swoje miejsce w polityce i jest ich wiele, nie trzeba ich na siłę popychać. To chyba nawet uwłacza ich godności. Koniec komentarza.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Obiadek

Bardzo mi dzisiaj smakował sznycelek od siostry, do którego ugotowałem mrożoną brukselkę i ziemniaki. Brukselkę potraktowałem oczywiście przyrumienioną bułką tartą.
Niestety kamerka nie chciała w ostrym zimowym świetle z okna ukazać należycie zieleni brukselki i apetycznego brązu sznycelka.

niedziela, 20 grudnia 2009

Prawa zwierząt

Od kilku lat w okresie przedświątecznym prowadzone są większe i mniejsze kampanie przeciw cierpieniom karpi. Przeciwko zabijaniu ich młotkiem na placach targowych (też przy dzieciach), męczącemu transportowi i przechowywaniu. Zanim ta ryba trafi na wigilijny stół, przechodzi liczne katusze, a obrońcy praw zwierząt uświadamiają w mediach, że ryby odczuwają ból i stres. W tym roku weszły w życie konkretne przepisy zabraniające pakowania żywych karpi w plastikowe reklamówki, w których ryby duszą się niesione nieraz kilka godzin do domu. Nakazują też humanitarne pozbawianie życia (?).
Wygląda na to, że nawet w urzędasach budzą się jakieś ludzkie uczucia. Tym bardziej zbulwersowała mnie wiadomość o pewnym rolniku spod Krakowa, u którego wezwana przez sąsiadów policja znalazła dowody na nieludzkie traktowanie zwierząt. Po jego podwórku biegały brudne i zagłodzone psy, w oborze we własnych odchodach stała wychudzona krowa. Prosiaki chłop trzymał razem ze zdechłymi świniami, gołębie w klatkach też z padłymi ptakami. Nikt ich nie poił ani nie karmił. W mieszkaniu za szybą w meblościance trzymał królika, który jeszcze żył, ale nie miał dostępu do jedzenia i picia. Za ogrodzeniem policjanci znaleźli odciętą bydlęcą głowę.
Po co takim ludziom zwierzęta? Ciekawy jestem, czy ten chłopek miał zamiar zgodnie z ludową tradycją w wigilijny wieczór pójść do swoich ofiar z pokarmem i nasłuchiwać, czy przemówią ludzkim głosem. Co by mu powiedziały?

piątek, 18 grudnia 2009

Niespodzianki

Najpierw był pierwszy śnieg w październiku, potem nienormalnie ciepło prawie do połowy grudnia. Jak co roku w mediach słychać było narzekania na brak śniegu i spodziewane szare święta. Od trzech dni pada śnieg i już słyszę utyskiwania na niedogodności komunikacyjne. W Warszawie nastąpiła blokada miasta przez gigantyczne korki i było mnóstwo wypadków. Ze śniegu cieszą się tylko górale. Dzisiaj rano na termometrze widziałem minus 13 stopni Celsjusza, ale we wtorek ma być już plusowo i święta chyba nie będą białe. Jednak już 25 grudnia całe to błoto i wodę w gigantyczną ślizgawkę zamieni siarczysty mróz. Pogodowa paranoja.

P.S. Właśnie w onet.pl przeczytałem, że w Skokach (Wielkopolska) prowadzony przez kursantkę samochód nauki jazdy wpadł w poślizg i rozbił się. Instruktor nie żyje, a 20-letnia kursantka trafiła do szpitala. Rozumiem, że ludzie powinni uczyć się jeździć w różnych warunkach, ale trzeba trochę zdrowego rozsądku, żeby decydować o wyjeździe lub nie, na śliską trasę z uczniem za kierownicą.

środa, 16 grudnia 2009

Ołtarz widziany inaczej






Chociaż od dziecka znam widok ołtarza Wita Stwosza w Bazylice Mariackiej, to nigdy nie mogłem zobaczyć go z takiej bliskości i pod takim kątem, jak na zdjęciach Andrzeja Nowakowskiego. Ten fotograf za zgodą księdza infułata Bronisława Fidelusa pewnej nocy wjechał wielkim samochodem z podnośnikiem do kościoła i dokonał wielu zdjęć, które będą materiałem do unikalnego albumu. Unikalnego dlatego, że nikt ze zwiedzających nigdy nie mógł zbliżyć się do ołtarza na tyle blisko i wysoko, żeby zauważyć, z jaką wiernością anatomiczną Wit Stwosz w XV wieku wyrzeźbił w lipowym drewnie np. stopy i dłonie świętych figur. Nikt też nie mógł zobaczyć twarzy Matki Boskiej en face, ponieważ zwrócona jest do patrzących profilem. Główne figury mają po 3 metry wysokości i każda wykonana jest w całości z jednego lipowego pnia. Oznacza to, że drewno to obecnie ma ponad 1000 lat, ponieważ lipa osiąga taki obwód w wieku co najmniej 500 lat. Wit Stwosz przyjechał z Norymbergi i pracował nad ołtarzem 12 lat (1477 - 1589). Dzieło kosztowało 2808 florenów, co wynosiło równowartość 3-letniego budżetu miasta, ale pieniądze wyłożyli mieszczanie i pospólstwo. W dowód wdzięczności władze miejskie zwolniły rzeźbiarza z wszelkich podatków.

wtorek, 15 grudnia 2009

Latające lampiony

10 grudnia ciemne niebo nad Błoniami rozświetliły lampiony wypuszczone dla przypomnienia o Międzynarodowym Dniu Praw Człowieka. Lampiony Wolności zgromadziły sporą liczbę osób, które parami wypuszczały w górę świecące balony na ogrzane powietrze. Miały one na ściankach wypisane nazwiska takich osób jak Siarhiej Kruczkou czy Lobsang Tenzin, ale także Bronisław Geremek oraz Jacek Kuroń - obrońców praw człowieka w czasach PRL. Niestety same lampiony nie były wolne, gdyż z uwagi na bezpieczeństwo ruchu lotniczego nad Krakowem musiały być trzymane na uwięzi - sznurkach.

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Pomruki nadchodzącej burzy

Od marca do kwietnia 1981 roku na polskich poligonach odbyły się manewry wojskowe "Sojuz 81", a za kilka miesięcy generał Jaruzelski wprowadził stan wojenny. Jak mieliśmy nie wierzyć w możliwość inwazji ze wschodu, skoro wiadomo było w grudniu, że tuż za naszą granicą ZSRR grupuje mnóstwo wojska?
Na zdjęciu od lewej: marszałek Kulikow - dowódca wojsk Układu Warszawskiego, generał Jaruzelski i generał Hoffmann z NRD w czasie "Sojuz 81".

Śniadanko

Bułka z pieczonym boczkiem i z kombinacją pieczarkowo-jajowo-serową to pyszne, choć nietypowe moje śniadanie. Z reguły jadam kanapkę z dżemem lub białym serkiem, ale nie mogłem wyrzucić tak dobrej pozostałości z obiadu.

sobota, 12 grudnia 2009

Sobota i niedziela 28 lat temu

Data zgadza się z dniem tygodnia, jak 28 lat temu. Stan wojenny wprowadzono w nocy z soboty 12 na niedzielę 13 grudnia. Teraz siedzę w ciepłym domu przy komputerze i jutro będę robił to samo. Wtedy sobotę spędziłem na rozrywkach, a w niedzielę zasuwałem na nogach z osiedla Kozłówek (Na Kozłówce?) do Rynku, bo nie jeździły tramwaje, autobusy, ani taksówki. Na ulicach leżał mokry śnieg, na ich narożnikach stały transportery opancerzone, obok przy koksiakach grzali się uzbrojeni w kałasznikowy żołnierze. Zanim dotarłem do celu, milicyjne patrole kilkakrotnie mnie wylegitymowały. W Rynku milicji i wojska było więcej niż przechodniów, więc upiłem się z dwoma kolegami w bezpiecznym mieszkaniu przy ulicy Lubicz.

piątek, 11 grudnia 2009

Mikołajkowy budzik


Przez ostatnie kilka lat miałem pecha do budzików. Kolejne egzemplarze miały jakieś wady, ale nie dziwiłem się specjalnie, bo były to chronometry bardzo tanie. Kilka dni temu otrzymałem małą paczuszkę z Japonii, w której tkwił wcale nie mały, piękny budzik. Odczekałem parę dni, i dopiero znając jego zalety, prezentuję go publicznie. Chodzi i dzwoni punktualnie, jego sekundnik nie posuwa się skokami "tik-tak", ale zatacza płynne, bezdźwięczne koła. Posiada do tego funkcję dobudzania, czyli po przyciśnięciu blokady dzwonienia (wtedy włącza się podświetlenie cyferblatu), po pięciu minutach odzywa się znowu i tak aż do skutku, czyli całkowitego wyłączenia budzenia na tylnej ściance. Jestem bardzo zadowolony, tym bardziej, że ten świetny prezent wcale nie był drogi.

środa, 9 grudnia 2009

Pocztowa paranoja

Paranoja związana z wysyłaniem czegokolwiek przez Pocztę Polską osiąga apogeum. Dopóki na Prokocimskiej była agencja pocztowa, było wygodnie. Można tam było opłacić rachunki i wysłać list lub paczkę. Z chwilą likwidacji tego punktu zaczęły się schody. I to dosłownie, bo trzeba było dojść kilkaset metrów dalej do Pocztexu (firma-córka Poczty Polskiej) i wyjść na II piętro, gdzie można było wysłać cokolwiek, ale nie było mowy o jakichś rachunkowych wpłatach. Od roku wycofano tam sprzedaż znaczków, to znaczy że nie można nic wysłać. Za komuny znaczki były w każdym kiosku, teraz kioski nie prowadzą sprzedaży znaczków, bo nie mogą dogadać się z Pocztą od 20 lat. Mam do wysłania przedmiot, który trzeba zważyć, więc sprawa wygląda tak, że najpierw wspinam się na to II piętro i ważę prezent i dowiaduję się za jaką sumę mam kupić znaczki. Potem trzeba jechać tramwajem gdzieś na pocztę i odstać pół godziny lub godzinę w kolejce, bo w mieście nie ma poczty bez kolejek i nie ma osobnych okienek ze znaczkami. Następnie albo wysłać prezent na miejscu, albo wrócić na II piętro Pocztexu. Cud jest taki, że komuś się chciało i jeden jedyny kiosk jaki znam, właśnie w Płaszowie ma znaczki. Mankament jest taki, że są to jedynie znaczki o nominale 1,50 zł.
Jeździłem trochę po świecie, ale w żadnym tzw. cywilizowanym kraju takiego kretyństwa pocztowego nie widziałem. To jest ewidentne działanie przeciw ludziom, klientom. Zupełnie jakby na złość wszystkim. Kto wymyśla takie idiotyzmy? Oświadczam wszystkim rasistom i antysemitom, od których się roi w Najjaśniejszej, że to nie Żyd i nie Murzyn, ale Polak Polakowi robi takie świństwo. Najpewniej zadeklarowany katolik.

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Przemiła niespodzianka


Pisałem już nieraz o zaniku tradycji, bądź jej zniekształcanie w naszym kraju. Chodziło mi o metamorfozę polskiego św. Mikołaja w sztampowego krasnala w czerwonym kubraku zwanego w krajach anglosaskich Santa Clausem, w dodatku przeniesionego ni z gruszki ni z pietruszki z dnia 6 grudnia na Boże Narodzenie. Jednak dzisiaj rano otrzymałem dowód na to, że nie wszędzie jest źle. Św. Mikołaj odwiedził mnie we właściwym terminie, czyli w nocy z 5 na 6 grudnia. Ponieważ wczoraj nigdzie nie wychodziłem, dzisiaj dopiero na klamce u drzwi znalazłem powieszone na rafiowym sznureczku małe czerwone pudełeczko. W domu wyjąłem ze środka przepięknego ceramicznego jeżyka, trochę nawet uszatego. Chwilę zastanawiałem się, kto tutaj mógł być tym Mikołajem, wreszcie "podejrzenia" padły na sympatyczne młode małżeństwo z pięterka. Otóż niedawno dowiedziałem się, że mały interes który prowadzą, jest warsztatem ceramicznym.
Dzisiaj już nic nie zepsuje mi dobrego nastroju. Muszę pomyśleć o rewanżu - w święta zabawię się w Aniołka (nie Mikołaja), ale co im podarować?

niedziela, 6 grudnia 2009

Irytacja wieczorem

Z uwagi na to, że mój skype nie był kompatybilny z Mozilla Firefox, odinstalowałem tą przeglądarkę jako stronę startową, a ściągnąłem Google Chrome. I zaczęły się kłopoty: niektóre strony np. gierka mah-jongg po kliknięciu strzałki cofającej wcale nie chcą się usunąć, na moim blogu nagle okazało się, że moje własne hasło jest inne (!), potem że za krótkie. Spędziłem dużo czasu na rozwikłaniu kaprysów nowego programu.

Miśki nie chcą spać

Ciepły i bezśnieżny grudzień spowodował bezsenność zimową u tatrzańskich niedźwiedzi brunatnych. Dopóki nie ma śniegu, zawsze mogą znaleźć pożywienie, a one zapadają w zimowy sen dopiero, gdy wszystko znika pod białą pokrywą. Zima w Tatrach trwa coraz krócej. Widać to też np. na największym naszym górskim jeziorze - Morskim Okiem. W latach 1971 - 1982 trwała pokrywa lodowa pojawiała się na nim przeciętnie 20 listopada, a w latach 1995 - 2007 dopiero 5 grudnia. W dodatku grubość lodu w ostatnich 13 latach jest o 16 cm mniejsza niż dawniej.
Obserwowane ocieplenie w naszych górach nie powoduje jeszcze stałej zmiany obyczajów niedźwiedzi. Żeby zupełnie nie kładły się spać, takie zmiany musiałyby intensywnie trwać przez 20 - 30 lat. W Dolomitach (Włochy) jednak już to nastąpiło i takie same jak nasze brunatne miśki nie zasypiają już na zimę.

sobota, 5 grudnia 2009

Śniadanko po tokijsku



Za każdym pobytem w Tokio często jadałem przyrządzane przez Ayano jogurtowe śniadanka. Po prostu bananowe plasterki zalane jogurtem naturalnym. W Krakowie automatycznie przechodziłem na rutynowe śniadania bułkowe, aż do dzisiaj. Po wczorajszym zakupie bananów przypomniały mi się tokijskie poranki, więc dzisiaj kupiłem jogurt. W Tokio do polania kwaskowatego jogurtu był syrop klonowy, tutaj myślałem o zakupie soku malinowego, ale przypomniałem sobie, że w lodówce stoją 2 słoje śliwkowych konfitur mojej produkcji z 1 września br. Są przesłodzone (błędny przepis w internecie), ale właśnie dlatego nadają się jako mały dodatek do jogurtu z bananem. W żadnej kawiarni nie ma takiej pyszności. Oishiiiiiiiiiiiiii!

piątek, 4 grudnia 2009

Coraz gorzej



Przez długie lata do golenia używałem kremu "Lider" firmy Pollena. Parę dni temu w naszym kiosku nie było już tego kremu i zostałem poinformowany o likwidacji firmy go produkującej. Zaoferowano mi inny krem w podobnej cenie (2,70) pod nazwą "Le Mans". I wszystko byłoby w porządku, bo zapach nawet niezły, ale co z tego, jeśli dla uzyskania odpowiedniej piany muszę go wyciskać z tubki 3 razy więcej niż "Lidera"? Tak jest ze wszystkim; zamiast lepiej, z biegiem czasu coraz gorzej. Po obaleniu komuny bardzo zwyczajnym i tanim owocem stał się u nas banan. Dość długo były bardzo tanie i często można było je kupić poniżej 2 zł. za kilogram. Dopóki nie wtrąciła się Unia Europejska, która narzuciła wysoką cenę bananów przez sprowadzanie ich ze wskazanych krajów. Nie chodzi tylko o banany, ale o wiele innych rzeczy i usług, których ceny podnoszone są w imię zrównywania do poziomu cen w Unii. Tylko dlaczego do cholery gadają o europejskich cenach, ale nikt nie pomyśli o europejskich zarobkach dla Polaków?
Obecnie banany kosztują czasem ponad 5 zł za kg, dlatego dzisiaj ujrzawszy promocyjną cenę 3,65 zł, kupiłem cztery dorodne sztuki za 3,12 (ok. 100 Y).

czwartek, 3 grudnia 2009

Drapieżny Stańko

Już dość dawno byliśmy z Ayano w Filharmonii na koncercie słynnego jazzowego trębacza Tomasza Stańki. W przerwie w foyer nawet porozmawialiśmy z nim chwilę. I znowu po latach czytam o jego występie w Filharmonii Krakowskiej. Po 12 latach współpracy z Simple Acoustic Trio pan Tomasz zmienił obstawę. Do współpracy zaprosił muzyków skandynawskich, bo jak mówi - ich stylistyka i sposób gry jest mu najbliższy. Tym razem wybór padł na młode pokolenie jazzmanów - Alexi Tuormarila (fortepian), Jakob Bro (gitara), Anders Christensen (gitara basowa), Olavi Louhivuori (perkusja). - Niektórzy twierdzą, że jestem jak wampir i spijam krew z młodych muzyków - twierdzi artysta. To wcale nie tak, oni nawzajem się potrzebują i napędzają. Stańko na karku ma już siedemdziesiątkę, ale wciąż potrafi zadziwić niebywałą witalnością. To największa indywidualność polskiej sceny muzycznej.