czwartek, 29 września 2011

Syreni koncert

Syreny, czyli pół-kobiety - pół-ryby istniały w mitologii greckiej, w polskiej też miały swoje miejsce. Dowodem tego jest choćby herb Warszawy. A w Krakowie zaplanowano na 24 września niesamowity performance. Pochodzący z Bytomia, na stałe mieszkający w Niemczech Czech - Christof Schlaeger sztuką dźwiękową zajmuje się od 20 lat. Do Krakowa przywiózł niecodzienną instalację, którą jak większość swych projektów - tworzy za pomocą własnoręcznie konstruowanych instrumentów i obiektów. W zakolu Wisły zorganizował koncert na 100 syren okrętowych. Dwa statki - "Tur" i "Żubr" z zamontowanymi dobrze nastrojonymi syrenami kursowały między mostami Dębnickim i Grunwaldzkim. Traktowane jak instrumenty muzyczne syreny poruszały się nieprzerwanie, tworząc nakładające się na siebie struktury dźwiękowe.
Ten sobotni koncert na dwa statki i sto syren był prologiem organizowanego przez Stowarzyszenie Artystyczne "Muzyka Centrum" festiwalu Audio Art, którego główna odsłona rozpocznie się 18 listopada i potrwa do 27 listopada. Przybędą artyści performerzy z całego świata, m.in z Nowego Jorku, Berlina, Londynu, Hamburga, Pragi, Amsterdamu, Budapesztu, Newcastle, Oakland i Tel Awiwu.

środa, 28 września 2011

Badanie okolicy




Gdy zjawiłem się w tej odległej aptece po moje mikstury robione na zamówienie, okazało się że trzeba poczekać jeszcze pół godziny. Poszedłem więc na spacer, obejrzeć pobliską rzeczkę. Można popatrzeć na nią z mostu, bo brzegi są niedostępne niczym amazońska selwa. Nawet w tej małej i brudnawej strudze dzikie kaczki znajdują coś do jedzenia.
Choć wokoło wciąż jest zielono, niektóre drzewa mają już wyraźnie jesienny wygląd.
Co ciekawe, w tej okolicy musiało w nocy padać, bo asfalt i ławki były mokre. A w Płaszowie ani śladu nocnego deszczu.

wtorek, 27 września 2011

Obiad błyskawiczny



Ponieważ wyprawa do apteki i Saturna zabrała mi ponad trzy godziny, nie miałem czasu na gotowanie jakiegoś konkretnego obiadu. Kupiłem więc w płaszowskim sklepie opakowanie pieczarek i małe pudełko jajek. Na patelni była jeszcze wczorajsza przyrumieniona cebula, toteż obiad jednak był i to bardzo smaczny - ze świeżą razową bułką.

Wycieczka do apteki





Musiałem pojechać najpierw tramwajem, a potem odbyć z przystanku dłuuugi spacer do ulicy Krynicznej, gdzie usytuowana jest apteka zdolna do realizacji moich recept. Jak pięć lat temu, gdy jako taksówkarz z klientką szukałem tej ulicy i tej apteki, tak teraz pieszo też trochę błądziłem. Jednak gdy wrzesień jest ładniejszy i cieplejszy od lipca, taka wycieczka może być przyjemnością. Po drodze widziałem dzieło graficiarzy, które może się podobać, zwłaszcza gdy namalowane jest na starym i brzydkim murze i za zgodą jego właściciela. Bazgroły na ścianach porządnych budynków nie przypadają mi do gustu, ale ta podobizna chyba jakiegoś radnego (zbliżają się wybory!) z uszami Myszki Miki i muszką kota Jinxa trochę mnie rozśmieszyła. Widziałem też fajny sklep jarzynowy z kolorowym stoiskiem na zewnątrz, ale dopiero w drodze powrotnej, gdy szedłem drugą stroną ulicy, zauważyłem na trawniku wspaniałą dynię i główkę kapusty. Widać tam było jakiś łańcuch, może gdzieś przymocowany do tej dyni. Może to reklama tego sklepu, choć kilkadziesiąt metrów od niego?

Po problemie (?)


Ze zwrotem myszy z mysim ogonkiem zamiast normalnego kabelka nie miałem problemu. Tym razem pani z punktu obsługi klienta nakazała ekspedientowi poszukania myszy z długim kablem. Widać znali już ten problem, a ekspedient miał problem z jej znalezieniem. Musiałem też kupić rozdzielacz USB w miejsce tego uszkodzonego przez mysz od sąsiada. Trochę mnie śmieszy jego prosiaczkowo-majtkowy kolor.
Mysz jest jeszcze w pudełku, mam nadzieję, że to piąte podejście do jej zakupu jest wreszcie udane.

poniedziałek, 26 września 2011

Mysia klątwa



Jakieś fatum zawisło nad kupnem głupiej myszy, bo już czwarte podejście zakończyło się fiaskiem. Wybrałem się aż do "Saturna" w Galerii Krakowskiej, tam wybór myszy imponujący. Po przykrych doświadczeniach z myszą bezprzewodową, wybrałem taką z kabelkiem. Podobała mi się inna, wystawiona do oglądania bez opakowania, ale nie znalazłem jej w pudełku do wzięcia. Poszedłem więc do kasy z tą pierwszą. Po rozpakowaniu w domu kląłem jak szewc, bo okazało się, że jej kabelek ma niewiele ponad pół metra. W sklepie na półce, ani na opakowaniu nie ma informacji, że to mysz do laptopa. A u mnie nawet po przesunięciu pudła komputera pod stołem nie możliwości nią manipulowania. Niech to szlag trafi! W dodatku okazało się, że rzeczywiście dwa gniazda USB w rozdzielaczu spaliła mi tamta mysz od sąsiada. Jeśli jutro pojadę zwrócić tą cholerną mysz, to będę musiał kupić jeszcze nowy rozdzielacz. Co do myszy, to przywlekę za ucho ekspedienta/tkę i zmuszę do pokazania długości kabelka.
Na zdjęciach widać, że Galeria Krakowska pasuje jak kwiatek do kożucha do sąsiedniego zabytkowego Dworca Głównego.

niedziela, 25 września 2011

Podejrzana cena



Jednak co tanie, to podejrzane. Gruszki okazały się niezbyt smakowite i soczyste. Jednak po utarciu jednej musiałem wypić sok z talerzyka, żeby zrobić miejsce dla jabłka. W takiej postaci, razem z jabłkiem i z dodatkiem jogurtu oraz miodu była doskonała.

sobota, 24 września 2011

Sobotnie jedzenie


Mrożonki nie cieszą się u kulinarnych znawców poważaniem, ale niektóre z nich po odpowiednim uszlachetnieniu są bardzo smaczne. Na przykład mrożona zupa kalafiorowa; choć zawiera ziemniaki, obieram kilka niedużych, kroję w kostkę i wrzucam do wrzątku razem z całością. Dodaję też 2 łyżeczki koncentratu pomidorowego, potem kładę kluski z 1 jajka, a na końcu zabielam kwaśną śmietaną. Przyprawiam jarzynką typu vegeta, pieprzem i maggi. Taka zupa jest naprawdę smaczna i pożywna.
Na deser kupiłem w sklepie 2 gruszki. Skusiła mnie cena - 3,80 zł za 1 kg. Gdzie indziej takie wielkie gruchy kosztują ok. 6 zł za kilo. Obrane i pokrojone w cząstki będą świetne. Z miodem.

P.S. Kładzione kluski w tej zupie smakują wyjątkowo, bo w czasie ich przygotowywania do ciasta sypnąłem sporo soli i pieprzu. Mają charakter!

piątek, 23 września 2011

Jesienne refleksje


Prawie codziennie przechodzę koło tego opuszczonego ogrodu i zawsze wspominam mieszkającego kiedyś w tym domu dziadka z psem Amorem. Nie jestem miłośnikiem psów (od pewnego czasu), ale tego brązowego, wesołego i niehałaśliwego kundla szczerze polubiłem. Nie znając jeszcze jego imienia, nazwałem go "Niemój". Dziadek zawsze się złościł, gdy widział że podrzucam psu jakieś przysmaki. Pewnego dnia chciał mi wyjaśnić, dlaczego go to irytuje i zaprosił na "mały poczęstunek". Stamtąd uciekłem, bo poczęstunek okazał się ciepłym spirytusem z równie ciepłą oranżadą do popicia.
Kilka lat temu pan "Niemója" umarł, psa zabrano do schroniska (prawdopodobnie), a posesję kupił jakiś biznesmen z Bożej łaski. Zaczął od tego, że zamurował okna mieszkania i zrobił z niego magazyn. Furtka do ogrodu była zawsze zamknięta, ale teraz chyba od roku stoi otworem. Ogród całkowicie zapuszczony - widać tam jakieś wory ze śmieciami. "Biznesmena" nie widać, dom-magazyn i ogród popadają w ruinę. Szkoda ładnej posesji, brakuje mi dziadka i psa.

A w moim ogródku wciąż pojawiają się nowe kwiatowe kule białej hortensji.

Dobry nawyk


Teraz można przebierać w gatunkach i cenach jabłek i korzystam z tego. Wpadłem w pozytywny nałóg codziennego zjadania co najmniej jednego utartego jabłka z jogurtem owocowym i miodem kremowym. I pyszne i pożyteczne dla zdrowia.

Pyszne maleństwa

Pierwszy raz widziałem takie małe paczkowane (nie mrożone!) ruskie pierogi. Oczywiście kupiłem. I nie żałowałem - bardzo dobre, po okraszeniu rumienioną cebulką i posypaniu pieprzem i solą.

czwartek, 22 września 2011

Jesienne klimaty



Jutro pierwszy dzień jesieni, co już widać. Przymglony poranek nastraja refleksyjnie, nachodzą myśli o przemijaniu...
Na ostatnim zdjęciu dojrzały już, blisko 4-metrowy słonecznik, który sfotografowałem w lipcu z ledwie rozwijającym się kwiatem.

środa, 21 września 2011

Spacer z konieczności



Szyny tramwajowe na ulicy Krakowskiej rdzewieją, bo tramwaje tamtędy od dłuższego czasu nie jeżdżą, jak i przez Most Legionów Piłsudskiego, z powodu jego remontu. Żeby dostać się dzisiaj do lekarza na Skawińską z Płaszowa, musiałem wykombinować okrężną trasę z przesiadką i spacerem przez Kazimierz. Był to jednak spacer dość przyjemny i pierwszy tak daleki bez inwalidzkiej kuli.

sobota, 17 września 2011

Zanikający świat



Oto skromna pozostałość z wielkiego do niedawna krakowskiego bazaru Tandeta. Większość właścicieli stoisk przeniosła się do olbrzymiego pawilonu handlowego, zbudowanego kosztem terenu bazaru. Nawet nie przyszło mi do głowy go fotografować, bo to nic ciekawego; wszystkie betonowe pawilony handlowe są takie same. Byłem w środku popatrzeć, czy nie ma tam dla mnie przejściowej kurtki na jesień. Owszem, były niebrzydkie, ale ceny nie dla mnie. Kupiłem fajną kurteczkę, jednak na stoisku starej Tandety, widocznym na ostatnim zdjęciu.
Z roku na rok ubywa tych stoisk, choć klienci lubiący zakupy w starym stylu nadal przychodzą. I to dzięki takim jak my, Stara Tandeta wciąż istnieje.

Idzie jesień


Nad płaszowskim jeziorkiem wyraźny nastrój zbliżającej się jesieni.
Na drugim zdjęciu owoce dzikiej róży; nie mylić z głogiem!

piątek, 16 września 2011

Zdrowy deser

Oto coś pysznego i słodkiego, co nie kłóci się z utrzymywaniem przeze mnie wagi 75 kg. To utarte jabłko z miodem kremowym i jogurtem truskawkowym. Najpierw wypijam sok z talerzyka. Umaaai!

wtorek, 13 września 2011

Palma to, czy urojenie?

Pozostawione przy życiu dwie sadzonki rosną zdrowo, na razie jednak w niczym nie przypominają młodych palemek.

Słonik

Jeszcze niezupełnie gotowe słoniątko - kartka urodzinowa dla małego japońskiego siostrzeńca.

poniedziałek, 12 września 2011

P.S.

Gdy wracając z Tesco żaliłem się sąsiadowi na mojego pecha z myszą, ten przyniósł mi z domu taką z kabelkiem z wejściem do USB. I co? Najpierw zgasła podłączona do jednego gniazdka, potem do drugiego. Teraz oba wejścia są nieczynne, a mysz jest po prostu toksyczna. I co powiecie? Że mój pech, to urojenia?

Pech, mój chleb powszedni

Niestety nowa mysz w sobotę zaczęła nawalać w bardzo niemiły sposób. Po prostu wyłączała się w najgorszym momencie, np. wtedy gdy musiałem odebrać Skype'a od Ayano (z Barcelony zaraz po jej przyjeździe), a potem przez 10 minut nie dawała się załączyć. A Skype dzwonił i dzwonił.
Dzisiaj pojechałem do Tesco i zareklamowałem mysz. Najpierw zostałem poinformowany, że sprawa potrwa ok. 2 tygodni, ale po mojej wiadomej reakcji dostałem pieniądze od razu. Nie zgodziłem się na wymianę sprzętu, bo nie mam ochoty na drałowanie znowu do tramwaju na Wielicką, a potem długi marsz z przystanku do sklepu. Lepszym wyjściem jest przystanek 150 m od domu, tramwaj 20 i zakup w Saturnie w Galerii Krakowskiej. Zresztą od sąsiada dowiedziałem się, że komputerowy sklep (hurtownia z opcją detalu) mam pod nosem w zespole hurtowni, gdzie często robię zakupy w spożywczym.
Tak już mam, że stale trafia mi się bubel. Wiem, że gdy taki sknocony wyrób zdarza się na milion dobrych, to ten zły na pewno trafi w moje ręce. Kiedyś kuchenkę elektryczną wymieniałem aż 5 razy. Ostatnio kupiliśmy z Ayano taczki ogrodowe - oczywiście do domu dostarczono wymieszane części z dwóch różnych rodzajów taczek, przez męczyliśmy się bez skutku z montażem 1,5 godziny. Zakupy rozmaitego sprzętu powinienem robić jak najbliżej w domu, żeby nie latać daleko w razie ewentualnej i bardzo prawdopodobnej reklamacji.

czwartek, 8 września 2011

Przeprosadzka


Z "uszatego" kaktusa zaczęły oddzielać się poszczególne "uszy", w dodatku pękła dotychczasowa doniczka, toteż urządziłem rozmnożonemu sukulentowi przeprowadzkę. Przesadziłem go razem z potomstwem do szerokiej doniczki, gdzie chyba będzie im lepiej.

Mysz działa.


We wszystkich znanych mi urządzeniach zasilanych bateryjkami typu "paluszek", sprężynka stykała się zawsze z minusowym denkiem baterii, a plusowy "cycuś" miał punktowy styk. Dlatego wczoraj z lekkim zdziwieniem zobaczyłem w gniazdku baterii sprężynki po tej samej stronie i włożyłem ogniwa denkami na obie sprężynki. Dopiero po obejrzeniu ledwo widocznego oznakowania przez potężną lupę okazało się, że idiotycznie jedna sprężynka jest minusem, druga plusem. Mysz zadziałała.

środa, 7 września 2011

Podwójny niewypał








Od pewnego czasu trochę szwankuje mi mysz komputerowa (kółeczko przesuwu obrazu na monitorze), a także przerdzewiała śruba przy spuście wody w umywalce, więc z tą moją też szwankującą nogą wspomaganą solidną inwalidzką lagą wybrałem się dziś rano tramwajem do sklepów OBI i TESCO. Wysiadłszy z tramwaju wspiąłem się na wyżyny sklepowe, gdzie w OBI po obejrzeniu mojego wlewu z zardzewiałym elementem uprzejmy ekspedient dobrał odpowiednią (?) śrubę z nierdzewnej stali. W dziale ogrodniczym kupiłem woreczek ziemi, dwie doniczki i fajny bambus, który nie był planowany.
W TESCO po zakupach spożywczych zacząłem szukać myszy. Smarkata ekspedientka poinformowała mnie, że myszy są "tam dalej". Nie znalazłszy półek z tym sprzętem wróciłem do wciąż gadającej przez telefon dziewczyny i zrugałem ją trochę wskazując na moją laskę. Tym razem odłożyć słuchawkę i pójść ze mną do komputerowych regałów. Zaraz jednak poszła sobie, a ja wziąłem do koszyka mysz w średniej cenie. Dopiero w domu okazało się, że jest to mysz bezprzewodowa. Założyłem baterie będące w pudełku, włożyłem "dinks" do portu USB, ukazały się odpowiednie okienka instalujące nowy sprzęt, kliknąłem gdzie trzeba (jeszcze starą myszą). Odłączyłem tą starą mysz, zresetowałem komputer i... nic. Nowa mysz nie działa. Teraz nie wiem, czy ta mysz nadaje się tylko do laptopów, czy mój Windows XP Special nie jest kompatybilny, bo nie miał mnie kto poinformować. A może trzeba odinstalować starą mysz? Się zobaczy.
Druga sprawa też okazała się niewypałem. Śruba ma za duży gwint i jest przydługa. Jak widać na zdjęciu, śruba sterczy z wlewu umywalki.
Ta męcząca wyprawa okazała się na razie fiaskiem, ale może da się coś z tym wszystkim zrobić.
Tylko bambus cieszy oko.