środa, 3 marca 2010

Złota Justyna

Na zimowej olimpiadzie polskiej ekipie poszło lepiej, niż ktokolwiek się spodziewał. Nasi przywieźli z Vancouver 6 medali, w tym jeden złoty - pierwszy od 38 lat (tamten zdobył Wojciech Fortuna na skoczni w Sapporo). Trzy medale - srebrny, brązowy w krótszych biegach i ten najcenniejszy zdobyła w biegu narciarskim na 30 km Justyna Kowalczyk. Już poprzednio w różnych europejskich zawodach zauważyłem jej świetne wyniki i serce do walki; to przecież góralska krew. Jest przy tym miłą i skromną dziewczyną, chociaż na lotnisku Okęcie, gdy witał ją tłum kibiców i dziennikarzy, ta skromność została żartobliwie ciut podważona, ale w sposób zupełnie naturalny i jak najbardziej usprawiedliwiony. Przede wszystkim Justyna na lotnisku zachwyciła mnie tym, że w przeciwieństwie do większości gwiazd sportu przy prezentacji swoich trzech medali przedstawiła również swoją ekipę tzw. servismanów, czyli tych odpowiedzialnych za smarowanie i stan nart ludzi. Ci zazwyczaj anonimowi współtwórcy sportowego sukcesu muszą dokładnie przewidzieć pogodę, stan pokrywy śnieżnej, wilgotność powietrza i wg tych parametrów dobrać odpowiednie smary do nart. W sporcie, gdzie liczą się setne ułamki sekundy, ma to wielkie znaczenie. Zatem bardzo mi się podobało, że po odprawie celnej na przygotowane dla niej podium, Justyna wprowadziła całą swoją ekipę, a na pytania o udział servismanów w sukcesie, odpowiedziała: "Jestem najlepsza na świecie i mam najlepszą na świecie ekipę".
Potem właśnie dzięki tej jej wypowiedzi w TV pierwszy raz zobaczyłem, jak wygląda smarowanie i woskowanie nart z użyciem specjalnego żelazka.

Brak komentarzy: