niedziela, 28 marca 2010

Czego może Polsce zazdrościć japoński lekarz?

Dr Shu Yamamoto (Yamamoto Shu) przyjechał do Polski wraz z żoną Kayoko i dwójką dzieci, 11-letnim Taigo i 8-letnią Akari. Przyjechał konkretnie do Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu na półtoraroczny staż, który właśnie się skończył, a on stara się o kolejny. Po co? - "Żeby uczyć się kardiochirurgii. U nas nie ma szpitali, w których wykonuje się aż tyle tak różnych operacji serca. Lekarze nie mogą się rozwijać" - odpowiada dziennikarzowi. Ma 45 lat, ukończył Uniwersytet Okayama, zrobił doktorat z chirurgii, potem z kardiochirurgii. Ostatnio pracował w szpitalu ogólnym w mieście Kure niedaleko Hiroshimy. Opowiada, że szpital ogólny w Japonii to nie to samo co w Polsce. Tutaj taki szpital ma kilka podstawowych oddziałów, jak interna czy chirurgia. W japońskim szpitalu ogólnym jest mnóstwo małych specjalistycznych oddziałów, w każdym niewielu pacjentów. Wg polskich pojęć to dla pacjenta dobrze, bo można się każdym dobrze zająć. Jednak dr Yamamoto tłumaczy, że z punktu widzenia lekarza pragnącego się rozwijać, to wcale nie jest dla specjalistów dobre. Jeśli kardiochirurg nie operuje dużo, to nie może nabyć potrzebnej wprawy. Oddziałów chirurgii naczyniowej i kardiochirurgii jest w Japonii 600. To tak, jakby w Polsce przy jej liczbie ludności było ich 200, a jest ich dziesięć razy mniej. Ale w największych japońskich ośrodkach uniwersyteckich robi się 400 operacji serca rocznie, w Szpitalu Uniwersyteckim w Hiroshimie tylko 150, a samym szpitalu w Zabrzu ponad 1700. Ta różnica to wg doktora Yamamoto to przepaść. W szpitalu gdzie pracował, wykonywano 40 operacji rocznie, czyli mniej niż jedną w tygodniu. Na oddziale było tylko dwóch lekarzy, a o wszystkim decyduje hierarchia, więc to ten drugi - czyli szef - niemal zawsze był głównym operatorem. Młodsi lekarze nie mają jak nauczyć się zawodu, potrzebna jest praktyka. Dlatego wielu szuka możliwości wyjazdu za granicę, albo mając jakieś 40 lat rezygnuje z kardiochirurgii, bo nie widzi dla siebie szans. Dr Shu Yamamoto chciał zobaczyć Europę, ale dlaczego akurat Polskę? Tutaj wielu się temu dziwi, ale w Japonii nie. Poza Japonią dla lekarzy prawie wszędzie jest lepiej, a Zabrze polecił doktorowi włoski profesor Gianni Bisleri. Nie jest za to lepiej z zarobkami. Na polskiej pensji jako nie pierwszy japoński lekarz, ale pierwszy z rodziną musiał z żoną sięgnąć po oszczędności. Twierdzi że było warto, bo było to dla niego radosne półtora roku. Był średnio przy dwóch operacjach dziennie, o czym w Japonii nie mógłby nawet marzyć, nigdy by się tyle nie nauczył.

A ja nigdy bym się nie spodziewał, że naszych biednych i zadłużonych szpitali może nam ktoś z normalnego świata, a zwłaszcza japoński lekarz zazdrościć. Widać różne są punkty widzenia.

1 komentarz:

Agata Borowska pisze...

Ciekawie opisane. Czekam na jeszcze więcej.