niedziela, 27 września 2009

Łowcy głów

Właśnie oglądam kolejny odcinek filmowego dokumentu Wojciecha Cejrowskiego "Boso przez świat". Tym razem wybrał się na tereny łowców głów, Aszuarów. Mógł tam przybyć wyłącznie jako osoba zaproszona, tam nie można zjawić się ot tak sobie. To jedyny obszar w Ameryce Południowej, gdzie do dzisiaj absolutnie nie są wpuszczane żadne firmy naftowe, a mieszkańcy mówią o nim "Państwo Aszuarów". Kiedyś byli oni łowcami głów na co dzień, teraz są nimi od święta. Po prostu czasem im się zdarza, że upolują potajemnie człowieka i spreparują jego głowę do wielkości piłki bejsbolowej. Powitanie jest ceremonialnie długie, każdy z ważniejszych mieszkańców wioski musi przemówić, a do powiedzenia ma dużo. Nie ważne jest zrozumienie treści przemowy, ale wysłuchanie jej. Potem kobiety częstują chichą (indiański napój alkoholowy 1 - 3% z kukurydzy lub innych roślin), co jest dla Cejrowskiego i kamerzysty kłopotliwe, po pierwszej miseczce napoju ma w ręce następną i następną: każda kobieta chce częstować swoją chichą, bo każda robi ją trochę inaczej. Ile można tego wypić? Następnie widzę, jak mężczyźni rozmawiają, przekrzykując się nawzajem. Podobnie jak w powitalnej przemowie, nie chodzi o wysłuchanie treści, ale o wyrażenie i wyrzucenie emocji. To ma swoje znaczenie; w przeszłości wybuchały tu krwawe wojny z powodu tłumienia emocji. Teraz też jest taka możliwość. Aszuarowie chodzą spać bardzo wcześnie, ale równie wcześnie wstają, około drugiej nad ranem. Chodzą po ciemku, chrząkają, rzygają (jak mówi Cejrowski), piją chichę. Do świtu jeszcze 4 godziny, a oni już nie śpią. Dlaczego? To stary zwyczaj, żeby być na nogach i w pogotowiu do odparcia wroga. Zaraz zobaczę polecany przez Cejrowskiego film o jeziorze tysiąca kajmanów.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Jest ich około 40 tysięcy. To dobra pula genowa pozwalająca na przetrwanie plemienia.