czwartek, 3 września 2009

Chamowatość pod krawatem

Pojechałem rano do przychodni, a konkretnie do pokoju zabiegowego, żeby oddać krew i mocz do badania. Według informacji te rzeczy wykonuje się tam w godz. 7:30 - 8:30, a ja przyszedłem jako pierwszy o 7:25. zaraz za mną pojawił się pan w garniturze i pod krawatem. Drzwi od całej przychodni były jeszcze zamknięte, a pan pod krawatem skomentował to stwierdzeniem, że teoretycznie mamy jeszcze 4 minuty do otwarcia. Szybko nadeszli inni pacjenci i zrobił się mały tłumek, a drzwi zamknięte, mimo że minęła już 7:30. Wszyscy zaczęli narzekać i kwękać, jak to można tak chorych ludzi trzymać na korytarzu bez krzeseł. Gdy wreszcie po energicznym stukaniu przez pana w krawacie drzwi otwarto, zapytałem urzędujące panie (które widocznie po prostu się zagadały), dlaczego tak robią. Panie przeprosiły, a ja ze zdumieniem zobaczyłem, że pan pod krawatem stanął pod samymi drzwiami pokoju zabiegowego jako pierwszy w kolejce. Spokojnie zapytałem go, dlaczego wpycha się przede mnie, na co on z krzykiem wskoczył na mnie, że się awanturuję od samego początku i teraz też. I żebym usiadł na krzesełku, jeśli źle się czuję. Odpowiedziałem, że nie awanturowałem się, tylko wyraziłem to, o czym wszyscy jęczeli na korytarzu, tylko im odwagi brakło zwrócić uwagę rejestratorkom. I nie awanturuję się także teraz, ale walczę z chamstwem, którego żaden krawacik nie zamaskuje. A co do krzesełka, to niech pan w krawaciku lepiej na nim usiądzie i poczeka na swoją kolej. "Krawacika" jakby zamurowało, spurpurowiał i zaczął sapać, a mnie poproszono do środka. Polak musi nawet przy takich bzdurach kombinować, żeby kogoś "wykolegować", wkręcić się przed kogoś itd. Od dawna mnie to irytuje i chociaż pobranie materiału do badań trwa krótko i najwyżej straciłbym kilka minut, to nie lubię być na żywca robiony w konia. Bo od drobnych rzeczy zaczyna się grubsze draństwo.

Brak komentarzy: