wtorek, 23 sierpnia 2011

Kolejny eksperyment








Dawno temu, gdy krakowski bazar Tandeta mieścił się przy ul. Kobierzyńskiej i działał tylko we wtorki i piątki, zgłodniały kupiłem od chodzącej z wiaderkiem pełnym gołąbków jednego takiego za 5 ówczesnych złotych. Był jeszcze ciepły i przyrządzony z pęczaku, nie z ryżu. Chociaż diabli wiedzą, jakie tam zmielone było mięso, smakował mi niesamowicie. Oczywiście te domowe, wyrobu mojej mamy zawsze były najlepsze, ale mama nie stosowała pęczaku, zawsze ryż. Ta odmiana i to moje wygłodzenie spowodowały, że pęczak jawił mi się w głowie, jako coś pysznego, z wyjątkiem kiedy pływał w krupniku, którego organicznie do dzisiaj nie znoszę.
Dwa lata temu w sklepie na Dworcowej zauważyłem na półce pęczak i postanowiłem go za parę dni kupić. Niestety za te parę dni go nie było i nie widziałem go aż do minionego czwartku (2 lata!). Dzisiaj nie mogłem robić gołąbków, więc postanowiłem spróbować samej kaszy z sosem pomidorowym. Mój piecyk, a właściwie japoński elektryczny kociołek do gotowania ryżu chyba się nie obraził, że załadowałem do niego pęczak wg procedury ryżowej, bo kasza ugotowała się znakomicie. Procedurę naruszyłem tylko w przypadku posolenia zawartości przed gotowaniem - ryżu się nie soli. Pęczak z sosem pomidorowym zaprawionym czosnkiem smakował wyśmienicie, tyle tylko, że z powodu problemów trawiennych nie mogę go zjeść wiele, bo puchnie wraz z żołądkiem. Za jakiś czas spróbuję zrobić gołąbki.

Brak komentarzy: