wtorek, 23 lutego 2010

Prowadzona przez anioła


Parę dni temu w telewizyjnym komentarzu z toru saneczkarskiego olimpiady w Vancouver usłyszałem dziwne i zabawne nazwisko "Ptaszulonek", które po uważniejszym słuchaniu zabrzmiało prawidłowo, czyli Ewelina Staszulonek. Dla młodej zawodniczki 8 miejsce było niezłym osiągnięciem, ale mnie zainteresowały jej saneczki i miłość do tego sportu. W październiku 2007 roku na treningu we Włoszech, przy szybkości 120 km/godz. miała fatalny wypadek, w którym doznała otwartego złamania nogi. Groziła jej nawet amputacja, ale niemieccy lekarze nie tylko uratowali nogę, ale sprawili że Ewelina szybko wróciła na tor. Oprócz tego biega i gra w piłkę nożną, oczywiście strzelając gole. W sezonie 2008/09 w Pucharze Świata na torze w Igls zajęła siódme miejsce, a niemiecki dziennikarz napisał, że mknęła po torze, jakby była na skrzydłach anioła. Usłyszała o tym od mieszkającej w Niemczech siostry i postanowiła, że anioł będzie z nią na zawsze. Artysta aerograf spod Warszawy - Przemysław Drozd namalował na jej saneczkach pięknego czarnowłosego anioła (wg mnie podobnego do samej Eweliny), który nad nią czuwa w czasie karkołomnych zjazdów. Podoba mi się jej wypowiedź o swoim sprzęcie: "Między mną a saneczkami jest chemia, jeżdżę na nich cztery lata. To moja pierwsza miłość. Taka istotka, co leży pode mną. Wiem, że nie mogę za mocno nią sterować, bo to boli. Więc jestem delikatna. Kiedy mam zły humor, to i one go mają. Nigdy ich nie skrzyczałam, po wypadku się nie pogniewałam. Jak miałam nogę złamać, to mogło się to przytrafić na chodniku".

Brak komentarzy: