czwartek, 26 czerwca 2008

Biuro Pracy bis

Pojechałem po sześciu zaledwie dniach od ostatniej tam wizyty do Biura Pracy. Choć wszystko trwało krótko jak dawniej, to urzędaska już na wstępie mnie zirytowała, pytając o zaświadczenie o zdolności do pracy. Taki świstek potrzebny jest po przekroczeniu 30 dni zwolnienia lekarskiego, a ja miałem 8. Pytała mnie o to zanim w ogóle otwarła moją teczkę. Potem chciała mi jak kiedyś wypisać świstek do stawienia się zaraz w pokoju nr 100, ale złapała moje wilcze spojrzenie i zmieniła zamiary; do pokoju 100 mam się zgłosić 22 sierpnia. Zastanawiałem się głośno, dlaczego wszyscy zarejestrowani bezrobotni muszą stale tam na to zadupie jeździć. Przecież możemy mieć z biurem stały kontakt przez internet, potwierdzać gotowość do pracy, informować o zmianach itp. (przez komórkę też), a nie co miesiąc lub dwa przymusowo wydawać 5, 10 lub 15 zł na przejazdy i męczyć się z dojazdami. Odpowiedź jest prosta; gdyby wprowadzono kontakt internetowy, to szybko okazałoby się, że 20 lub więcej biurokratek nie ma tam nic do roboty i też poszłyby na zieloną trawkę. Tak więc one i to biuro usilnie udowadniają, że ta armia zbędnych urzędasów jest tam bardzo potrzebna i zapracowana, za pieniądze podatników oczywiście. I dlatego bezrobotny traktowany jest jak potencjalny oszust i wyłudzacz zasiłku, zamiast karać go dopiero za rzeczywiste przewinienia, jak np. niestawienie się na e-mailowe wezwanie itp.
Biurokratka oczywiście milczała. Prawda boli, po cichu też.

Brak komentarzy: