sobota, 26 grudnia 2009

Wieczór (przed)wigilijny

W wigilijny wieczór wysiadłem z denszy parę minut po szesnastej, miałem zatem blisko godzinę dla siebie; u siostry miałem pojawić się dopiero o siedemnastej. Łaziłem po mieście, po moim i niemoim już Rynku. Szukałem jakiegokolwiek miejsca, gdzie mógłbym na chwilkę przysiąść, wypić lampkę winka obok znajomych ludzkich twarzy... Nic z tego! Wszystko wyzamykane - miasto ludzi umarłych. Jednak w pewnym momencie zauważyłem małe, nikłe światełko pośrodku Rynku, pośród ciemnych i pozamykanych budek świątecznego jarmarku. Cudem jakimś czynna była budka-beka z "Grzańcem Świątecznym", czyli grzanym winem po 5 złotych za kubeczek. natychmiast zażyczyłem sobie taki napitek; był bardzo gorący i pachnący aromatem dobrego winka z cynamonem, goździkami, kardamonem itp. Po kilku łykach obok mnie pojawiło się błyskawicznie kilka (naście?) osób. Byli to turyści z Europy i Ameryki, którzy jak ja nie mogli znieść tej ponurej pseudoświątecznej atmosfery wymarłego miasta. Po chwili wszyscy z kubeczkami gorącego winka śpiewaliśmy kolędy we wszystkich możliwych językach tej części świata. Składaliśmy sobie życzenia. a pewna wyszminkowana Francuzka obcałowała mnie tak, że długo musiałem tłumaczyć się siostrze, iż wcale tuż przed Wigilią nie odwiedziłem domu publicznego, hahaha.

Brak komentarzy: