sobota, 16 stycznia 2010

Wydarzenia

Na 14 stycznia miałem kolejny termin zgłoszenia się do Biura Pracy, którego nie wolno przegapić. Szykowałem się do niego już od 10 stycznia, tzn. zdrowiałem po długim imprezowaniu. W nocy z 13 na 14 stycznia nie mogłem spać, leżałem tylko i myślałem o różnych rzeczach. Nad ranem zapadłem w półsen z majakami. Treść ich była straszna: nie mogłem dotrzeć do tramwaju, a była już godzina 13! To był dla mnie przygniatający ciężar, bowiem w świadomości utkwiło mi, że tylko do tej godziny można w Biurze cokolwiek załatwić. Obudziłem się - była siódma z minutami. Co za ulga! To tylko sen! Zażyłem lek przeciwbólowy i znowu zasnąłem z zamiarem wstania między dziewiątą i dziesiątą. Budzę się, a tu naprawdę jest godzina pierwsza! Co za koszmar! Naprawdę wyśniłem sobie tą godzinę. Natychmiast zadzwoniłem po taksówkę - automat zapowiedział czas realizacji 7 minut. 7 minut na kompletne ubranie się do wyjścia na mróz od stroju łóżkowego. I chwila w toalecie oczywiście. Taksówka przyjechała już po 5 minutach, ale byłem gotowy. Jechałem tam właściwie bez większych nadziei; może ktoś w Biurze będzie, to przynajmniej zgłoszę spóźnienie z przyczyn obiektywnych. Jednak gdy dojeżdżaliśmy, ujrzałem mnóstwo wchodzących i wychodzących ludzi. Okazało się, że Biuro normalnie działa do 14:30. Taksówka była potrzebna, bo wychodząc z domu nawet o 13:00 tramwajami nie zdążyłbym na czas. Nota bene taksówkę też "wywróżyła" mi siostra, namawiając mnie dzień wcześniej na taką opcję, gdy narzekałem na samopoczucie. Powiedziałem jej, że mowy nie ma...

Poprzednim razem jadąc tramwajem spotkało mnie dość traumatyczne zdarzenie. Po raz pierwszy w życiu ktoś ustąpił mi miejsca. Po prostu na mój widok młoda i bardzo ładna dziewczyna podniosła się z siedzenia i zaproponowała, bym usiadł. We mnie jakby piorun strzelił. Z jednej strony bardzo ładnie z jej strony, ale z drugiej... Czyżbym już tak zdziadział? Stało się dla mnie jasne, że dla niej nie jestem mężczyzną, tylko siwym dziadziusiem. Niech to szlag trafi!

Dzisiaj w absurdalnym Płaszowie zrobiłem najdłuższą trasę zakupową w ponad 10-letniej historii mojego tutaj zamieszkania. Spaliła się 25-watowa żarówka w mojej ukochanej nocnej lampce, więc postanowiłem ją kupić przy okazji codziennego zaopatrzenia. Poszedłem na zakupy "na tamtą stronę", co oznacza drogę przez "nielegalny" tunel i niezgodne z przepisami przejście przez torowisko (18 torów kolejowych). Zapewniam, że łażenie po oblodzonych i zaśnieżonych torach nie jest czymś przyjemnym. W zaprzyjaźnionym kiosku są żarówki, ale tylko 40 wat - to za mocne. W sklepie zabrakło - dopiero będą może po niedzieli. Wybrałem się więc aż na drugą stronę ulicy Wielickiej do sklepu elektrycznego. Tam okazuje się, że w soboty sobie ten sklep nie pracuje. Robię więc zakupy spożywcze na Dworcowej i wracam przez tory do domu. Jednak do tego domu nie wchodzę. Przechodzę obok, bo byłem na tyle uparty, żeby pójść dalej, do sklepu "Arged", gdzie wreszcie znalazłem upragnione i najzwyklejsze żarówki 25 W. Kupiłem trzy. Łażąc za głupią żarówką zrobiłem jakieś 4 kilometry.
W Płaszowie ze zwykłymi sprawami mogą zaistnieć niezwykłe problemy.

Brak komentarzy: