czwartek, 12 lutego 2009

Kot żydowski

Podczas moich pobytów w Japonii widywałem często tamtejsze koty, zarówno posiadające ogon cały lub w szczątkowej postaci, jak i te urodzone bez niego. Koty domowe, czasem uwiązane na sznureczku przy progu, ale także te bezpańskie, zamieszkałe w parkach i dokarmiane przez dobrych ludzi. Przy okazji naszych podróży z Ayano obserwowaliśmy koty słowackie, węgierskie (budapeszteńskie), litewskie (wileńskie), niemieckie (berlińskie), ukraińskie (lwowskie i drohobyckie). W Krakowie oczywiście na co dzień widujemy mnóstwo kotów, ale gdziekolwiek pojedziemy, one też tam są. Utkwił nam w pamięci wspaniały rudy kot góralski (Zakopane), były też koty nadmorskie w Ustce, gdzie zaobserwowaliśmy też nocne mewy. Za pośrednictwem internetowej kamerki od czasu do czasu widuję amerykańskiego kota mojej córki. Przedwczoraj oglądałem w TV wstrząsający dokument o żołnierkach izraelskich. Tak, o żołnierkach, bo w Izraelu dziewczęta odbywają obowiązkową służbę wojskową na równi z chłopcami. Opowieści żołnierek były przejmujące i widać było, że u niektórych z nich trauma pozostanie być może na zawsze. W pewnym momencie na ręce mówiącej do kamery dziewczyny wskoczył sympatyczny kot. Tak więc choć na odległość, w owej chwili zobaczyłem żydowskiego kota i to poprawiło trochę mój nastrój. Rozśmieszyło mnie to, że w myślach nazwałem go od razu kotem żydowskim, a nie izraelskim. I zaczęło się idiotyczne rozmyślanie: czy koty ortodoksyjnych Żydów karmione są koszernie?
Koniec tych rozważań, muszę jeszcze przejrzeć notatki; dzisiaj wyjątkowo mam dodatkowe zajęcia w południe i za godzinę muszę wyjść z domu.

Brak komentarzy: