sobota, 21 maja 2011

Nawiedzony oszołom i niby racjonalne media

Parę dni temu niby wykształcony (bo z tytułem inżyniera, więc niby racjonalny umysł) i bogobojny oszołom z USA, niejaki Harold Camping ogłosił dzień 21 maja 2011 roku jako datę końca świata. Ten mający za jedyną lekturę i życiową wykładnię Biblię kaznodzieja straszył członków swego kościoła i innych Amerykanów słuchających jego radia, niczym Polacy Radia Maryja, wielkimi trzęsieniami ziemi, tsunami etc., mającymi rozpocząć się wczoraj o godz. 18:00 w każdej strefie czasowej na świecie. Tę karę bożą miało przeżyć tylko 2% ludzkości. W naszym kraju tą "straszną" przepowiednią zajęły się wszystkie media. Internet, prasa, radio i telewizja - wszędzie słyszałem i czytałem o tym idiotyzmie. Niby w tonie prześmiewczym, ale jednak temat ten był roztrząsany, jakby zasługiwał na jakąś szczególną uwagę. Pytałem o to Ayano, która nie ogląda TV, ale w domu ma zawsze włączone radio - nie, w Japonii nic się o tym nie mówi. Bo tam właściwie potraktowano wizje nawiedzonego oszołoma. A w Polsce, gdzie w mediach pracują przecież poniekąd światli, wykształceni ludzie? Dlaczego tak bardzo ten temat zaambarasował wszystkie bez wyjątku media? Odpowiedź jest prosta: to czyste, katolickie asekuranctwo. Bo w tych światłych, wykształconych, nowoczesnych osobach, w ich od dziecka indoktrynowanych mózgach tkwi katolicka dusza, która w ich podświadomości zapala czerwoną lampkę: "a może Pan Bóg naprawdę wymyślił jakąś karę?". Więc na wszelki wypadek trzeba o tym mówić, bo gdyby "coś" się wydarzyło, to żeby nie było, żeśmy nie ostrzegali, nie pisali, nie mówili.
A dlaczego ja też o tej bzdurze piszę? Bo wstałem dziś skoro świt, popatrzyłem przez okno, zobaczyłem ciepłą poświatę wstającego słońca i jego pierwsze promienie padające na mój rozkwitający ogródek, usłyszałem radosną wrzawę ptaków i złość mnie wzięła na tego oszołoma, który straszy nas i roztacza ponure wizje końca tego, co kochamy. I na tych, co w to uwierzyli, a także na tych, co niby nie wierzą, ale na wszelki wypadek omawiają i roztrząsają te bajdurzenia chorej głowy. A ja jako człowiek niezbyt wykształcony, bo bez studiów i matury, twierdzę, że koniec naszego świata nastąpi w wyniku wygaśnięcia Słońca, czyli za kilka miliardów lat. Może dużo wcześniej, jeśli sami zniszczymy naszą planetę. Ewentualna trzecia możliwość, to kolizja z jakąś potężną asteroidą ( to też "kara boska"?).

P.S. Ten cholerny blogger operuje innym czasem i chociaż piszę te słowa po szóstej rano w niedzielę 22 maja, to tu mamy nieaktualną datę - sobota, 21 maja.

Brak komentarzy: