
poniedziałek, 27 grudnia 2010
Wielkanocne śniadanko na kolację w Boże Narodzenie

Miłe, śmieszne prezenciki




niedziela, 26 grudnia 2010
piątek, 24 grudnia 2010
Moje i kupne






Królik śmieszno-straszny

P.S. Muszę mu jeszcze domalować brwi.
czwartek, 23 grudnia 2010
P.S. - skleroza
Ciasto ananasowe











Gotową masę wykładam do prodiża wyłożonego wcześniej papierem do pieczenia i posmarowanego lekko margaryną. Włączam prodiż na 45 - 50 minut i gotowe.
sobota, 18 grudnia 2010
Mikołajkowo-Gwiazdkowe niespodzianki





Dzisiaj rano wracając z zakupów spotkałem sąsiadkę, która z entuzjazmem zaczęła dziękować za prezencik. Oczywiście nie pomogło moje udawanie, że o niczym nie wiem. Po chwili miła sąsiadka rozwiała moje wątpliwości co podobieństwa portreciku pieska do oryginału (malowałem z pamięci, a widziałem może 3 razy), a także stwierdziła, że uchwyciłem go w jego ulubionej pozie. Na koniec zapytała, czy zaglądałem do swojej skrzynki pocztowej. Po pożegnaniu wyjąłem z tej skrzynki rewanżowy prezencik od nich. Jest to anioł z kwarcu różowego, a właściwie aniołek, bo jest mniejszy od zapalniczki. Do aniołka załączono obszerne objaśnienie dotyczące właściwości tego minerału. Oto fragmenty: "Kwarc różowy niesamowicie uzdrawia (...) nasze relacje ze światem i innymi ludźmi. (...) Zaznaczają się [w nim] właściwości ochronne (...) Kamień ten odpędza zło we wszelkiej postaci. Przyciąga dobre zdarzenia...".
Kwarcowy aniołek bardzo mi się podoba, jest bardzo przyjemny w dotyku. Natężenie różowego odcienia w barwie zmienia się w zależności od oświetlenia. Będzie stał zawsze blisko mnie.
środa, 15 grudnia 2010
I śmieszno i straszno... (było)
Właśnie obejrzałem film "Skarga" w reż. Jerzego Wójcika z 1991 r. Opowiada on o czasie rozruchów na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. i o gehennie rodziców zastrzelonego przez milicję chłopaka - ucznia szkoły średniej, który przypadkiem znalazł się w tłumie demonstrantów. Dramat rodziców polegał na długo trwającej walce o zobaczenie zwłok syna, potem o wydanie ciała i możliwość chrześcijańskiego pogrzebu. W końcu po wielu tygodniach odbył się nocny pogrzeb syna z fałszywym księdzem (przebranym milicjantem), który nie znał nawet liturgii i zasad ceremonii, w asyście milicji, cichaczem. Władzom chodziło o to, żeby pogrzeby ofiar Grudnia nie stawały się kolejnymi antykomunistycznymi manifestacjami.
A mnie tej nocy znowu przypomniał się czas późniejszy o 11 lat, czyli stan wojenny, trochę na wesoło, żeby poprawić sobie nastrój i lepiej spać. Bo cały ten ustrój PRL-u wraz ze stanem wojennym był śmieszno-straszny. Po pierwszych paru dniach osłupienia i odrętwienia Polacy wracali do życia. Ja i moi koledzy byliśmy przecież młodzi, więc nie w głowie było nam wyrzekanie się nocnych imprez i popijaw. Nieszczęście było, gdy brakło alkoholu po godzinie milicyjnej, ale znaliśmy przecież rozmaite meliny (czytaj: punkty z nielegalną sprzedażą wódki) i stać nas było na podwójną cenę flaszki, jak i na podwójną taryfę nocną taxi. Problem był w tym, że po godzinie 22 każdy przechodzień na ulicy był zatrzymywany przez liczne patrole milicji, ZOMO czy wojska, legitymowany i sprawdzany pod względem legalności pobytu poza domem w nocnej porze. Jeśli zomowcy spostrzegli taksówkę z pasażerem, też często ją zatrzymywali w celu prześwietlenia nieszczęśnika. Gdy wybierałem się w takiej sytuacji taksówką po alkohol, brałem więcej gotówki, a na melinie kupowałem o 2 flaszki więcej niż trzeba. Pod znajomą bramą taksówkarz czekał, a ja rozglądałem się dyskretnie, czy dom nie jest obserwowany, żeby niechcący nie wsypać handlującej "babci". Czasami jednak już w środku okazywało się, że siedzi tam paru milicjantów i raczy się wódeczką. Oczywiście starsi rangą; zwykli szeregowi chodnikowcy nie mieli dostępu do melin - to oni mogli ewentualnie wymyślać zasadzki na kupujących. Większa niż trzeba ilość gotówki potrzebna mi była w przypadku zatrzymania taksówki przez patrol w drodze po alkohol; wtedy miałem możliwość przekupienia mundurowych. Oczywiście najpierw sprawdzali, czy nie ma mnie na specjalnej liście osób do natychmiastowego zamknięcia, następnie jeszcze przez radio badali, czy mam czyste konto. Dopiero po tej procedurze można było przystąpić do negocjacji, oczywiście nie przy taksówkarzu. Z reguły wystarczał 1000 złotych, zaś w drodze powrotnej, gdy już miałem 'towar", dawałem flaszkę, co było bardzo mile widziane. Gdybym nie posiadał tych środków i umiejętności perswazji, trafiłbym do milicyjnego aresztu, a po 48 godzinach, lub już nazajutrz rano do kolegium d/s wykroczeń w trybie doraźnym, gdzie wlepiono by mi wysoką grzywnę do natychmiastowej zapłaty. W przypadku braku gotówki od razu zamiana na areszt do 3 miesięcy. Takie to były straszno-śmieszne czasy. Znosiłem to z uśmiechem i śmiechem, bo byłem młody.
P.S. System karania w trybie doraźnym w sądach i kolegiach funkcjonował okresami również przed i po stanie wojennym, z tym że w stanie wojennym kary były ostrzejsze i częściej stosowano bezwzględny areszt.
poniedziałek, 13 grudnia 2010
29 rocznica SW
29 lat temu usłyszałem rano w radiu, a za chwilę w TV ohydne obwieszczenie wygłaszane przez generała Jaruzelskiego o wprowadzonym właśnie w nocy stanie wojennym na terenie całego kraju. Mieszkałem wtedy chwilowo u znajomej na odległym od centrum osiedlu Kozłówek. Nie jeździły tramwaje ani autobusy, taksówek też nie było widać, więc ponad godzinę szedłem w śniegu i mrozie do Rynku Głównego, przede wszystkim po to, żeby zobaczyć się z kolegami, omówić sytuację i napić się wódki. O interesach nie myślałem wcale. Po drodze mijałem wozy pancerne, ciężarówki pełne wojska i ZOMO i ich uzbrojone patrole grzejące się przy koksiakach stojących u wylotów ulic. Tak bardzo świeżo mam to w pamięci, że aż nie chce się wierzyć - minęło już prawie 30 lat! Pamiętam każdy szczegół z warunków stanu wojennego, wszystkie utrudnienia i absurdy, które innym mylą się, lub uleciały z pamięci. Pamiętam dokładnie dzień i godzinę mojego internowania, a właściwie zatrzymania, bo decyzję o internowaniu na piśmie wręczono mi 48 godzin później. To samo z dniem mojej ucieczki, a potem pojmania i ponownego uwięzienia, a po wielu miesiącach uwolnienia. To zdecydowanie najlepsze wspomnienie z tamtego czasu.
Powrót zimy
sobota, 11 grudnia 2010
Szykowanie obiadu na kilka dni






piątek, 10 grudnia 2010
Pierwszy krok - moczenie fasoli

W sklepie czy na bazarze można kupić też moczoną fasolę, ale wtedy wychodzi drożej, poza tym mam już wyliczone, że na mój duży gar potrzeba dokładnie 0,5 kg suszonego "jasia" i 0,5 kg kiełbasy. Dla urozmaicenia smaku należałoby dodać boczku, ale wtedy gdy robię "fasolkowe" zakupy, nigdy go nie widzę w sklepie (ładnego).
czwartek, 9 grudnia 2010
Na sobotę
Odwilż na chwilę
niedziela, 5 grudnia 2010
Podróż "Che" Guevary
Wczoraj obejrzałem niezły film Waltera Sallesa "Dzienniki motocyklowe". Jest to opowieść na podstawie zapisków studenta medycyny Ernesta Guevary o jego podróży motocyklowej z przyjacielem biochemikiem Albertem Granadą przez kontynent południowoamerykański w roku 1952. Film pokazuje nie jak z Ernesta wyrósł "Che", ale jak zasiało się w nim ziarno na "Che". Spotykali się w trasie z niezmierną biedą, chorobami (spędzili sporo czasu w leprozorium z trędowatymi), ale i gościnnością i dobrocią biedaków. Obaj byli oczytani, inteligentni i bardzo ciekawi świata, a co za tym idzie - dobrymi obserwatorami wyciągającymi wnioski z podróży. Można zrozumieć co pchnęło młodego Ernesta w kierunku komunizmu i lewackiej partyzantki, a Alberta do zamieszkania na Kubie (do dzisiaj), ale wiem jedno: gdyby przeszli przez kilka sowieckich łagrów w Workucie, Magadanie czy na Kołymie, na pewno przeszły by im komunistyczne ciągoty. Tereny o których mowa widuję z samolotu w drodze do Japonii. To naprawdę nieludzka ziemia.
68. Konkurs Szopek Krakowskich

(Za "Gazetą Wyborczą").
Na ostatnim zdjęciu od lewej: prezydencka para [pp. Komorowscy - B.Z.], i kandydaci na prezydenta Krakowa w strojach ludowych.
Subskrybuj:
Posty (Atom)