sobota, 24 października 2009
Jest ratunek. Aneks do 18.10.09.
18 października napisałem o zagrożenia części Dunajca zabetonowaniem przez planowane 22 zapory pod małe elektrownie. Na całej rzece mogło dojść do budowy 33 takich obiektów. Po alarmie wszczętym przez media, za sprawę wzięli się odpowiedzialni ludzie i znalazł się sposób na ratunek dla rzeki i ryb. Ten ratunek to planowana zmiana istniejącego prawa. Nowe przepisy nie pozwolą na budowę elektrowni, bo przewidują porównanie wartość z ewentualnie uzyskanej energii z przewidywanymi szkodami ekologicznymi. Nakażą też sytuowanie nowych wytwórni energii na już istniejących zaporach i przeszkodach wodnych.
piątek, 23 października 2009
Dziki atak bez odszkodowania
Starsza kobieta na szczecińskim osiedlu poszła na spacer z dzieckiem znajomych. Spomiędzy bloków wypadł dzik i zaatakował kilka osób, oraz właśnie ją z dzieckiem. Kobieta osłaniając sobą dziecko przycisnęła się do metalowej bramy ogrodzenia, a zwierzę szarpało jej nogę, aż straciła przytomność. Uratował ich przejeżdżający mężczyzna, który zderzakiem samochodu oodsunął atakującego zwierza. Rana była groźna i zakażona, a operacja w szpitalu trwała 7 godzin. Teraz kobieta jest inwalidką, ponieważ został uszkodzony nerw kulszowy, ale nie ma nikogo do wypłaty odszkodowania. Według przepisów zwierzyna w stanie wolnym jest własnością skarbu państwa, ale za płaci ono za szkody poczynione przez zwierzęta chronione. Dzik jest zwierzęciem łownym, więc teoretycznie powinien za nie odpowiadać związek łowiecki, czyli koło łowieckie zgodnie z rejonizacją.
Jednak związek zasłania się przepisem, który mówi tylko o szkodach rolniczych. I tak chora kobieta kołatała do różnych drzwi, zewsząd odsyłana z kwitkiem, co jest normą w naszym kraju. Jeśli obywatel jest winien coś urzędom, będą go szarpać bez litości aż do skutku, ale gdy to obywatelowi coś się od urzędów należy, wtedy narastają trudności i wychodzą na jaw absurdy ustaw i przepisów. Po zainteresowaniu sprawą mediów, wreszcie gdzieś na górze ktoś uznał, że to wojewoda ma wypłacić tej pani odszkodowanie. Tyle że nie wiadomo, czy ona tego dożyje.
Jednak związek zasłania się przepisem, który mówi tylko o szkodach rolniczych. I tak chora kobieta kołatała do różnych drzwi, zewsząd odsyłana z kwitkiem, co jest normą w naszym kraju. Jeśli obywatel jest winien coś urzędom, będą go szarpać bez litości aż do skutku, ale gdy to obywatelowi coś się od urzędów należy, wtedy narastają trudności i wychodzą na jaw absurdy ustaw i przepisów. Po zainteresowaniu sprawą mediów, wreszcie gdzieś na górze ktoś uznał, że to wojewoda ma wypłacić tej pani odszkodowanie. Tyle że nie wiadomo, czy ona tego dożyje.
czwartek, 22 października 2009
Rzeźbiarz już poznany






Od 1956 roku mieszkał w Nowej Hucie, ale nie był entuzjastą socrealizmu. Jego sztuka, która czerpała materię z produktów ubocznych cywilizacji, często obracała w żart wywołaną przez socjalizm technikę. Zajmował się też innymi rzeczami. Zaznaczył obecność sztuki w robotniczej Nowej Hucie, gdy w 1958 r. wraz z żoną Józefą Sobór i kolegami z ASP założył teatrzyk lalkowy "Widzimisię", w którym "aktorami" były przedmioty codziennego użytku. W 1970 r. stworzył nowatorską na tamte czasy galerię "Pod chmurką" - projekt wystawowy na świeżym powietrzu, tuż obok bloku, w którym mieszkał. Wystawy były dostępne dla wszystkich, a eksponatów pilnowali społecznie członkowie tzw. Komitetu Blokowego (były takie socjalistyczne osiedlowe twory). Znajomi wspominają Mariana Kruczka, jako człowieka pogodnego i świetnego pedagoga. Potrafił się bawić; jego wernisażom towarzyszyła cygańska muzyka, śpiew i pochody miłośników jego sztuki przez miasto. Miał poczucie humoru i nie był bojaźliwy, o czym świadczy anegdota, jak to wernisaż jego rzeszowskiej wystawy zaszczycił I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR Władysław Kruczek, a artysta rzekł ponoć do niego: "Ja Kruczek, ty Kruczek, poszczekajmy sobie".
Na zdjęciach pod portretem artysty kolejno:
"Gwiezdna Pani Lanckorońska (relief)
"Biedny koń"
"Żuk kopacz"
"Potworek"
"Boa dupczyciel"
wtorek, 20 października 2009
Doktorat o sobie

Ostatnio o. Tadeusz Rydzyk napisał doktorat pt. "Apostolski wymiar Radia Maryja w świetle założeń ideowych i programowych". Na obronę pracy doktorskiej zeszło się mnóstwo publiczności, czyli starszych pań i osobistości kościelne. Dziennikarzy spoza Radia Maryja i Telewizji Trwam (też ojca Rydzyka) nie wpuszczano. Czy można pisać pracę doktorską o sobie? Widocznie w tym środowisku tak. Z relacji dziennikarzy, którzy jakoś przemycili się na salę Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego wynika, że praca pełna była błędów merytorycznych i teologicznych. Ojciec Dyrektor pocił się i gubił w swoich wypowiedziach. Ja myślę, że powinien czerwienić się ze wstydu za swój narcyzm w czystej postaci.
Na zdjęciu o. Tadeusz Rydzyk ze swoim promotorem ks. prof. Pawłem Góralczykiem.
poniedziałek, 19 października 2009
Orzeł bielik


P.S. W PRL orzeł pozbawiony był korony i złotego dzioba oraz szponów, po 1989 roku przywrócono mu właściwy wygląd.
niedziela, 18 października 2009
Precz z betonem!


Spędziłem nad tą rzeką kilka razy wakacje na obozie koło Nowego Targu, pływałem po niej na materacu od Szaflar do mostu nowotarskiego, a także góralskimi tratwami na słynnym spływie przełomami Dunajca, kiedy na jednym brzegu jest Polska, a na drugim Słowacja. Nie wyobrażam sobie zabetonowania tej rzeki. Ratunku!
P.S. Na drugim zdjęciu czerwonymi kółeczkami oznaczono miejsca planowanych elektrowni. Miejsce w miejsce!
sobota, 17 października 2009
Śpiewający poeta

piątek, 16 października 2009
Przedwczesne chochoły

czwartek, 15 października 2009
Pragmatyzm Czechów
Przeczytałem wczoraj w "DF" reportaż z podróży katolickiego Polaka do ateistycznej Republiki Czeskiej w czasie wizyty papieża Benedykta XVI. Pomijając ateizm Czechów zainteresowała mnie opinia czeskiego socjologa Jana Sterna na temat przyczyn upadku komunizmu w Czechosłowacji. Pisze on w książce "Mistyka Zachodu": "Gdyby komunistyczny reżim był trochę inteligentniejszy i wpuścił na rynek te wszystkie błyszczące pudełka i tubki, wszystkie te >>Brava<< [rozbierane kolorowe pisemka, przyp. BZ] i ich gwiazdeczki, gdyby zawarł lukratywne umowy z Coca-Colą i Mc Donald's, gdyby Czech miał pewność, że jego spożywczy [sklep, przyp BZ] na osiedlu nie odziera go ze wszystkich kolorów, jakie są w zachodnioniemieckim supermarkecie, nigdy by sobie walką o jakąś >>demokrację<< nie zawracał głowy". I tu się całkowicie z panem Sternem zgadzam, upadek komuny u nich nie miał takiego ideowego i politycznego podłoża, a przynajmniej nie w takim stopniu, jak w Polsce. Jan Stern świetnie to określił. Kilkanaście lat temu byłiśmy z Ayano co prawda nie w Czechach, lecz na Słowacji, ale już w taksówce mieliśmy przykład ich poglądów na podstawie wypowiedzi kierowcy na temat NATO i innych aspektów związanych z transformacją.
środa, 14 października 2009
Pierwszy śnieg


P.S. Z zadowoleniem słyszę w radiu życzenia dla nauczycieli. Jednak ich święto pozostało w kalendarzu, choć przesunięte o dwa dni.
wtorek, 13 października 2009
Pisane impulsywnie
Oglądam właśnie program "Uwaga", w którym wałkuje się już drugi raz tragiczną sprawę niewidomego dziennikarza radiowego. W zeszłym roku wpadł on pod koła pociągu metra w Warszawie i stracił nogę. Na stacjach jedynego polskiego metra nie ma specjalnych wystających oznaczników w postaci żółtych pasów z wystającymi "korkami", sygnalizujących bliską krawędź peronu. Dyrekcja metra tłumaczy się teraz, po upływie roku od wypadku, że czeka na wydanie odpowiednich przepisów w sprawie takich zabezpieczeń. A mnie szlag trafia, bo w Japonii od lat widziałem wszędzie, nie tylko na stacjach metra i kolei, ale i na ulicach żółte lub pomarańczowe pasy najeżone "korkami", a tu czekają na przepisy i w każdej chwili znowu ktoś może stracić nogi albo życie. Tymczasem niektóre linie przewozowe nie czekają, tylko na własną rękę instalują "korki" na swoich przystankach i nikt przecież ich nie ukarze za brak przepisów.
Rasowy reporter




Jeden z najlepszych moim zdaniem polskich reporterów, publicysta i podróżnik Jacek Hugo-Bader w 1993 roku po raz pierwszy wcielił się w postać bezdomnego Charliego. Przybrał to imię ku pamięci wielkiego filmowego włóczęgi - Chaplina. Po szesnastu latach ponownie wdział śmierdzące ciuchy, nocował na klatkach schodowych, przebywał z bezdomnymi i jadł to co oni. Przeprowadził mnóstwo rozmów z nimi i ich otoczeniem. Wchodził też do eleganckich hoteli, restauracji i sklepów, by zbadać reakcje ochroniarzy, kelnerów i sprzedawców. Często go wyrzucano, spotykał się jednak czasem z wyrozumiałością i darmowym poczęstunkiem, ale wtedy gdy pojawiał się tam z córką w rzekomy dzień jej urodzin. Dla pięcioletniej dziewczynki zabawa w przebierańców była fajna, ale studentkę drugiego roku niełatwo było namówić na ubranie się w łachmany. Właśnie przeczytałem rewelacyjną relację "Charliego" z tych podróży w inny świat.
Na zdjęciach dziennikarz Jacek Hugo-Bader jako Charlie. Na drugim salutuje przy wyjących syrenach o godzinie "W" (17:00) w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Na trzecim z córką 5-letnią, na ostatnim już po latach - z córką studentką. Nie wiem co ona studiuje, ale dla niej byłby to wspaniały materiał do badań socjologicznych.
poniedziałek, 12 października 2009
Następna wpadka redakcyjna. DN


Dopiero co przeszła mi złość na błędy w tamtej krzyżówce i zabrałem się za kolejną z odłożonych "na później", gdy zdębiałem tym razem zupełnie. Nie wierzyłem własnym oczom; po mozolnym odgadnięciu większości haseł chciałem zabrać się do ustalania miejsca ich wpisywania, ale nie dało się ich wpisać, bo diagram był nie ten co potrzeba. W "Dużym Formacie" z 1 października umieścili diagram jolki z 24 września, którą już rozwiązałem, a hasła nowe. Zatrząsłem się ze złości i sięgnąłem po następny numer "DF". Są tam zamieszczone przeprosiny za niewłaściwy diagram i adres e-mailowy pod którym można się upomnieć o ten aktualny. Zrobiłem to, przy okazji trochę zwymyślałem redakcję za inne grzeszki, ale już mam następne obawy; zapewne dostanę pocztą e-mailową diagram, ale nie mam drukarki. Jeśli uprę się na rozwiązanie tej nieszczęsnej jolki, czeka mnie mozolne przerysowywanie diagramu. Coraz gorzej z nimi, co oni robią w tej redakcji? Chyba piją wódę i palą marychę.
P.S. 12 października był w PRL-u Dniem Nauczyciela. Każdy uczeń tego ranka obowiązkowo tachał do szkoły bukiet kwiatów dla wychowawczyni, a potem była baaaardzo nudna akademia. Teraz chyba zaniechano tego obyczaju i chyba nie ma Dnia Nauczyciela. Nie mam nic przeciwko uznaniu ciężkiej i mało płatnej nauczycielskiej pracy i kwiaty im się należą, tylko że PRL wszystko potrafił ludziom uprzykrzyć przez sztampę i przymus.
niedziela, 11 października 2009
W zastępstwie

sobota, 10 października 2009
Peerelowski październik
Mijają kolejne dni października, który teraz niczym nie wyróżnia się od innych miesięcy. W PRL był to "Miesiąc oszczędności", o czym głosiły transparenty i plakaty. Nie wiem do dzisiaj, dlaczego akurat październik i dlaczego namawiano obywateli do miesięcznego oszczędzania. Przecież większość z nich za miesiąc mogła zaoszczędzić równowartość raptem kilku dolarów, albo nic.
Natomiast wiadomo było, dlaczego październik był "Miesiącem Filmu Radzieckiego"; była kolejna rocznica sowieckiej rewolucji. Dla mnie był to czas przeklęty, bo byłem kinomanem, ale "ruskich" filmów nie znosiłem. Zdarzało się filmowcom z ZSRR popełnić wybitny film, ale większość dla mnie była niestrawna. Przez cały miesiąc trudno było znaleźć kino w Krakowie z innymi niż radzieckie filmami w repertuarze. To był koszmar (dla kinomana).
Natomiast wiadomo było, dlaczego październik był "Miesiącem Filmu Radzieckiego"; była kolejna rocznica sowieckiej rewolucji. Dla mnie był to czas przeklęty, bo byłem kinomanem, ale "ruskich" filmów nie znosiłem. Zdarzało się filmowcom z ZSRR popełnić wybitny film, ale większość dla mnie była niestrawna. Przez cały miesiąc trudno było znaleźć kino w Krakowie z innymi niż radzieckie filmami w repertuarze. To był koszmar (dla kinomana).
piątek, 9 października 2009
Powszechna arogancja


czwartek, 8 października 2009
Satysfakcja
W czasie pobytu Ayano w Krakowie, jeśli chodzimy do kina, to przeważnie do "Kina pod baranami", lub do "Mikro". "Pod baranami" co roku jest przegląd dobrych filmów z całego świata, filmów kina niemego, a ostatnio organizuje się tam seanse dla matek z dziećmi, oraz dla cudzoziemców - polskie filmy z angielskimi napisami. Zostało to wszystko docenione i Europa Cinemas, sieć zrzeszająca europejskie kina studyjne i arthouse'owe umieściła nasze kino wśród trzech najlepszych w Europie. Czuję wielką satysfakcję, że my z Ayano wiedzieliśmy to od dawna.
środa, 7 października 2009
Bardzo irytujące głupstwo
Jest nasza cecha narodowa, która irytuje mnie odkąd odzyskaliśmy wolność, ponieważ to co było normą za komuny, pozostało niezmienne. To jakieś polskie niechciejstwo i spychotechnika. Przykładem jest tunel "legalny" pod torowiskiem stacji Płaszów. W środku pięknie wyasfaltowany, dojście do niego na kilkusetmetrowym odcinku ulicy Gromadzkiej równie pięknie wyłożone kostką, a przy samym wylocie kupa ziemi, która po każdym deszczu zamienia się w błotną przeszkodę. Poza tym asfalt w tym miejscu jest idiotycznie wklęsły i gromadzi się tam woda. Nie chcąc włazić do głębokiej kałuży, przechodnie tytłają buty w błocie. Pierwsi winowajcy to wykonawcy asfaltowej dróżki, którzy nie potrafili zrobić odpowiedniej nawierzchni w miejscu pozbawionym kanalizacji. Gdyby to była ich prywatna droga, na pewno zadbaliby o to, żeby normalnie przejść do domu. Ale to nie ich posesja, więc można mieć w d... . Następni głupole, to ci wszyscy pracownicy sąsiednich zakładów branży budowlanej, którzy setkami chodzą codziennie tędy do pracy i babrzą się w błocie, ale nikt nie weźmie łopaty, lub jeszcze lepiej nie zgarnie traktorkiem z pługiem tego kawałka ziemi. "Bo to nie moja robota, bo to nie ja mam robić" - takie jest myślenie przeciętnego rodaka i woli się on paprać dalej w błocie, niż zrobić coś pożytecznego dla siebie i innych, jesli to nie jest jego dom. To samo dotyczy większości klatek schodowych i otoczenia komunalnych budynków mieszkalnych. Każdy lokator ma w środku wypieszczone i zadbane mieszkanko, ale poza jego progiem może być bagno. Nie wszędzie tak jest, ale tam gdzie lokatorzy dbają np. o klatkę schodową, jest czyściutka i z kwiatami w doniczkach, to zaraz odgradzają ją kratą z zamkiem od reszty zasyfionej całości, tworząc enklawę wyjątkowości. Dokąd taka mentalność będzie dominowała w narodzie?
wtorek, 6 października 2009
Listki na urodziny


Piszę o swoich urodzinach nie z żądzy prezentów i życzeń, ale z żalu nad sobą. Spędzam je jak co roku samotnie (wyjątkiem były urodziny w Tokio w roku 2000). Wolę polskie imieniny, których nigdzie indziej się nie obchodzi (może w jakimś kraju słowiańskim?), bo urodziny tylko przypominają mi, że tak szybko przybywa lat i młodość dawno minęła, choć dusza jeszcze młoda. Żeby sobie jakoś ten samotny dzień osłodzić, chciałem upiec momoringowca, czyli ciasto jabłkowo-brzoskwiniowe. Jednak miesiąc temu przypadkowo rozbiłem fajną wagę z hyaku-en shopu - prezent od Ayano. Nie mam szklanki-miarki do mąki, cukru etc., więc ciasto pozostaje w sferze marzeń. Uczczę więc fakt przybytku kolejnego roku na karku i siwizny na głowie skromnymi ciasteczkami-listkami. Nie są za słodkie, w sam raz. Miseczka-szalka z rozbitej wagi posłuży za talerzyk (na zdjęciu).
poniedziałek, 5 października 2009
Oko ministra

Na rysuneczku coś wisi nad głową "sympatycznej" ekspedientki w sklepie. Zastanawiałem się, cóż to takiego, aż dojrzałem oko ministra Sawickiego.
niedziela, 4 października 2009
O filmie
W piątkową noc oglądałem w TV dość stary już film, bo z 1969 roku. Już go kiedyś widziałem, ale jako starszy widz, odebrałem z większą wrażliwością. To dzieło Sydneya Pollacka "Czyż nie dobija się koni?" z Jane Fondą w roli głównej. Uważam, że to jedna z jej najlepszych kreacji, obok roli call-girl w filmie "Klute". U Pollacka Fonda gra dziewczynę zmuszoną okolicznościami do wzięcia udziału w morderczym maratonie tańca. Rzecz dzieje się w czasie Wielkiego Kryzysu w USA w roku 1930. Wygłodniali ludzie tańczą i maszerują na przemian w nadziei na nagrodę 750 dolarów. Nie wiedzą nawet, że z tej skromnej sumy zostaną im potrącone koszty napojów, kanapek, masaży itp. Niektórzy z wyczerpania po prostu umierają. Wstrząsający obraz upodlenia ludzkiego. Mam pewność, że w dzisiejszych czasach taka "impreza" byłaby zakazana.
sobota, 3 października 2009
Bobry w mojej dzielnicy

Na zdjęciu podgryzione przez bobra drzewo.
piątek, 2 października 2009
Metamorfoza

czwartek, 1 października 2009
Ciemnogród

Subskrybuj:
Posty (Atom)