piątek, 26 listopada 2010

Irlandzki syndrom kryzysu

Kilka lat temu Irlandia określana była mianem "zielonego tygrysa" Europy. Boom gospodarczy sprawiał, że Irlandczycy na potęgę budowali domy i prywatne rezydencje, a znakomitym dodatkiem do rezydencji podnoszącym jej prestiż był koń. Toteż masowo kupowano konie wierzchowe, których cena zaczynała się od 4 tys. euro. Teraz, gdy naprawdę dotkliwy kryzys ogarnął całą Zieloną Wyspę, konia można kupić za 50 euro, lub wymienić na telefon komórkowy i wcale nie ma chętnych. Mało tego, obecnie po Irlandii błąka się 20 tysięcy porzuconych koni. Gdy brakło pieniędzy na ich utrzymanie, właściciele wypuścili je na wolność.Tysiące koni żyje na opustoszałych osiedlach (z powodu kryzysu stoi mnóstwo pustostanów), wokół wysypiska śmieci w Dunsin w hrabstwie Dublin jest ich co najmniej setka. Niekiedy takimi końmi opiekują się dzieci z najuboższych dzielnic. Jeżdżą na nich na oklep, czasami zaprzęgają do prymitywnych wózków i urządzają wyścigi, zajeżdżając zwierzęta.
W rzeźni koni w Kilkenny tylko w zeszłym roku zabito ich 3 tysiące, kilka razy więcej niż zwykle. pod nóż idą tylko wierzchowce z hodowli. Bezpańskie konie łapane przez organizację ochrony zwierząt są usypiane, ponieważ nie ma chętnych na ich przygarnięcie. Organizacja codziennie odbiera mnóstwo telefonów i wiadomo, że nie chodzi o psa czy kota, ludzie stale zgłaszają błąkające się konie. [Za "Gazetą Wyborczą"].
Dla mnie to tragedia. Tak samo jak uważam że końskie rzeźnie i jedzenie końskiego mięsa to barbarzyństwo.

Brak komentarzy: