sobota, 8 listopada 2008

Ząb i ciasto



Przedwczoraj potwornie bolał mnie ząb, ale z poprzedniego dnia miałem temat w głowie, toteż napisałem post do bloga. Wczoraj ząb już mnie nie bolał, ale cały dzień myślałem o tym, żeby tylko nie zaczął boleć, więc nic nie napisałem.

Dzisiaj jest jeszcze lepiej z zębem i mogę jeść, toteż z radości postanowiłem upiec ciasto. Podstawowa masa jest taka jak poprzednie, ale z braku śliwek eksperymentalnie położyłem na wierzch pokrojone i podduszone w wodzie z cukrem jabłka i posypałem je cynamonem. Dodałem też trochę surowych kawałków razem z brzoskwinią. Przy okazji uczczę Dzień Niepodległości, bo do wtorku jeszcze zostanie kawałek ciasta. Nazwałem go Momoringowiec, bo po polsku byłoby zbyt skomplikowane - Brzoskwiniojabłkowiec, albo Jabłobrzoskwiniowiec. Po upieczeniu pokażę gotowy smakołyk, jeśli wszystko dobrze wyjdzie. Chociaż wygląd to nie wszystko.

czwartek, 6 listopada 2008

Fotografie

Mamy do przerobienia na zajęciach tekst o Kamakurze. Chciałbym pokazać koleżankom studentkom jak ten zespół świątynny w Kamakurze wygląda, wykładowcy też, bo był tylko na południu Honsiu i na Kiusiu, więc sięgnąłem do mojego fotograficznego archiwum. Szukając zdjęć z Kamakury natrafiałem często na inne, "krajowe". I tu co chwilę ogarniała mnie zaduma i w końcu lekki szok. Bo na wielu zdjęciach widnieje równie wielu kolegów, których już nie ma. Co się u diabła dzieje?! Przecież nie jesteśmy aż takimi starcami, żeby sobie tak po prostu umierać i znikać! Niektórzy koledzy byli młodsi ode mnie. I odeszli. Kuzynka, też młodsza - odeszła. Jej syn zginął w wypadku za granicą. Tragedia. Dwóch kolegów, trochę ode mnie starszych, odebrało sobie życie. Co się dzieje???
Na szczęście mogłem odświeżyć pamięć różnymi innymi fotografiami, które złagodziły mój nastrój.
Bo przywołały miłe chwile w Japonii i w Polsce, a osoby ze zdjęć żyją i mają się dobrze. Tylko trochę lat przybyło. Jak każdemu. Oprócz osób ważne są też miejsca. Miejsca również miło się wspomina i miejsca raczej nie umierają. Jednak ludzie potrafią tak zmienić miejsca, że stają się czymś innym, a więc też giną. Tak powoli się dzieje z okolicą naszego jeziorka. Nie wiem, co z nim będzie za parę lat.

środa, 5 listopada 2008

Historia

Jesteśmy wszyscy świadkami ważnego momentu w historii nie tylko Stanów Zjednoczonych. To co przez ponad 230 lat nie mieściło się w głowie nikomu, właśnie się dokonało. USA mają czarnoskórego (prawie) prezydenta. To prawdziwy przełom. A ja przy okazji uświadamiam sobie, jak wielu wydarzeń historycznych miałem i mam okazję być świadkiem.
Przez większość mojego życia (36 lat) tkwiłem w siermiężnej i monotonnej PRL-owskiej rzeczywistości, bez żadnych praktycznie zmian w tej szarzyźnie. Aż te zmiany i wydarzenia zaczęły następować jedna po drugiej. Jeszcze w głębokiej komunie na papieża został wybrany Polak i obserwowałem jego wspaniały pontyfikat przez 26 lat. Patrzyłem jak powstaje Solidarność i społeczeństwo zaczyna się buntować. Przeżyłem stan wojenny, internowanie i uwięzienie po ucieczce. Byłem świadkiem rozpadu ZSRR i końca apartheidu w RPA. Widziałem, jak Niemcy rozwalają Mur Berliński. W latach 70-tych często jeździłem do Berlina Wschodniego w interesach (nielegalnych). Patrzyłem z daleka (od strony wschodniej nie było mowy o zbliżeniu się) na ten mur i marzyłem, żeby znaleźć po drugiej stronie. Kiedyś urzeczywistniłem to marzenie na kilka godzin dzięki cudzemu paszportowi. Teraz bez paszportu mogę jeździć po całej prawie Europie.
Poza tym mam szczęście mieszkać w Krakowie, niewielkim w skali światowej mieście. Jednak w tym małym mieście widziałem wiele osobistości. Z okna naszego mieszkania przy ulicy Basztowej, za komuny oprócz spontaniczno-przymusowych pochodów 1-majowych, widziałem w otwartych limuzynach generała De'Gaulla i władcę Etiopii - cesarza Haile Selassie. W Rynku Głównym w różnych epokach - prezydenta USA Jimmy Cartera, kanclerza Willy Brandta, królową Elżbietę II i wiele innych wielkich tego świata, nie licząc wizyt Jana Pawła II. Muszę powiedzieć szanownym japońskim czytelnikom, że łatwiej w Krakowie z bliska zobaczyć cesarza Japonii, albo japońską księżniczkę, niż w samej Japonii. Razem z Ayano w Rynku byliśmy całkiem blisko, kilka metrów od cesarskiej pary.
Niestety byliśmy też i wszyscy jesteśmy świadkami niebywałej ekspansji terroryzmu. Tego kiedyś nie było. Atak na wieże WTC był dla mnie szokiem, a przecież byłem tylko widzem.
W przedziale wiekowym 10 - 15 lat żałowałem, że urodziłem się za późno, żeby wziąć udział w wojnie. Dopiero po upływie lat człowiek, który nie zaznał wojny, wie co ona naprawdę znaczy.

wtorek, 4 listopada 2008

Kryminalna okolica

Latem ekipa telewizyjna kręciła jakąś scenkę do serialu w "nielegalnym" tunelu. Po ich odjeździe zauważyliśmy z Ayano brak jednego z betonowych bloków służących do bezpiecznego przejścia przez błoto i wodę. Było co prawda dość sucho, ale postanowiliśmy uzupełnić lukę. Wziąłem duży kamień z innego miejsca i wstawiłem tam gdzie trzeba. Teraz w "epoce błota" procentuje to wygodnym przejściem.
Chyba połowę wszystkich odcinków "W-11" i "Detektywów" - kryminalnych seriali fabularno-dokumentalnych TVN realizuje w tym rejonie naszej dzielnicy. Daje to pojęcie jak "kryminogennie" wygląda ta okolica. Ponure tunele, puste perony PRL-owskiego dworca kolejowego, ruiny domów, błotniste dróżki, zapuszczone ogrody i podejrzane knajpki stanowią doskonałą scenerię takich seriali. Nie brakuje też statystów o podejrzanych gębach i odpowiednich ubiorach. Ani trochę nie trzeba ich charakteryzować.

poniedziałek, 3 listopada 2008

Paskudne dni


Nastała epoka błota. Dzisiejszy dzień jest typowym przykładem takiego okresu. Chodzi mi o błoto bez konkretnego deszczu. Niby deszczu nie ma, ale w powietrzu utrzymuje się zimna wilgoć, asfalt jest mokry, a poza nim robi się błoto. Niebo zasnute jednolitą szarą nisko wiszącą warstwą chmur, tak że przez cały krótki już dzień jest ciemnawo. Ohyda. Już lepszy lekki mrozik; i zdrowszy, i błoto skostnieje. Czekam na zimę. Będę musiał w ogródku zabezpieczyć od mrozu dwa krzewy hortensji.
Zastanawiam się nad sposobem, bo nie wiadomo jaka ta zima będzie.

Po południu mam zajęcia w Centrum Językowym UJ. Niestety rodzaj aktualnie prowadzonych zajęć jest dla mnie uciążliwy. Przez kilka lekcji z rzędu będą polegały na słuchaniu nagranych tekstów japońskich i wypełnianiu według tego arkuszy testowych. Po pierwsze niezbyt dobrze słyszę dźwięk z tych małych komputerowych głośniczków, po drugie wszelkie objaśnienia i rubryki w arkuszach są w języku angielskim. Kurs jest pomyślany dla studentów, którzy obligatoryjnie mają znać ten język od szkoły średniej. Mnie niestety w czasach wczesnej młodości zmuszano do nauki języka rosyjskiego. Angielskiego uczył się kto chciał poza szkołą, za pieniądze.
Poza tym dlaczego w Polsce żeby uczyć się japońskiego, trzeba posługiwać się angielskim?

P.S. Mój wczorajszy prosty obiad: ziemniaki puree, fasolka szparagowa i jajka sadzone, ale przemieszane.

niedziela, 2 listopada 2008

Powtórka

Wczoraj zaraz po moim powrocie znad jeziorka rozpadał się deszcz, zadowolony więc byłem z decyzji o spacerze przed śniadaniem. Dzisiaj nie musiałem się spieszyć, bo od rana jest piękne słońce, ale poszedłem jeszcze wcześniej, niż wczoraj. Znowu nie widziałem ani jednego spacerowicza ani psa. Było za to sporo wędkarzy, niestety były też dwa samochody. Na wodzie widziałem dwa pontony z amatorami moczenia kija. Co ciekawe, dzisiaj nie widać było ani jednej wrzeszczącej mewy, tylko mnóstwo łysek na całej powierzchni stawu, a oddali bieliło się stadko łabędzi. Niestety były za daleko, żebym mógł sprawdzić, ile młodych przetrwało do dzisiaj. Na początku było osiem, potem w lecie pięć. Za parę tygodni ten ptasi światek zniknie zupełnie, gdy zamarznie jeziorko. A może tej zimy wcale nie zamarznie? W obecnym klimacie wszystko jest możliwe - w ubiegłym roku co prawda już w październiku spadł pierwszy śnieg, ale potem cała zima była właściwie bezśnieżna i dość ciepła.

sobota, 1 listopada 2008

Spacer

Błogosławiony pomysł przyszedł mi do głowy przy porannym goleniu. postanowiłem przed śniadaniem pójść na spacer nad wodę. I trafiłem w dziesiątkę: ani jednego srającego i wyjącego kundla, ani jednego spacerowicza, nawet wędkarza. NIKOGO! Tylko jeziorko, ptaki i ja. Niespodziewanie duży ruch na jeziorku. Mewy śródlądowe kłębią się w powietrzu i na wodzie wrzeszcząc podobnie jak na wiosnę, kiedy mają czas godów. Teraz wrzeszczą z sobie tylko znanych powodów, latem ich nie słychać. I atakują z powietrza i wody spokojnie pływające łyski. Łyski, które też potrafią być agresywne, teraz uciekają po wodzie z chlupotem przed o połowę mniejszymi mewami. Zaobserwowałem też lecącą, a potem lądującą na wodzie czernicę. Nie przypuszczałem, że 1 listopada zastanę tu tyle życia. Warto było przyjść tutaj w Święto Zmarłych, gdy wszyscy właściciele psów wybrali się na cmentarze.