sobota, 31 lipca 2010

Jeszcze o Stańce


Po prezentacji "Autobiografii (...)" o Tomaszu Stańce w "Gazecie Wyborczej" ukazał wczoraj wywiad z jazzmanem na bardzo prywatne tematy. Wszystko tu jest interesujące, ale chcę przytoczyć jeden ze sposobów Stańki na tworzenie muzyki. Po wielu koncertowych podróżach po świecie zajeżdża na miesiąc, półtora do Nowego Jorku, gdzie ma spokój. Biega lub szybko chodzi po Central Parku. Odwiedza nowojorskie muzea, do których wykupuje roczne abonamenty, żeby mieć stały dostęp, kiedy tylko przyjdzie mu ochota. 15 minut drogi ma do Metropolitan Museum, gdzie wisi jego ukochany obraz Modiglianiego. Wchłania piękno tego aktu, fascynuje go paradoks życia malarza. - Gdy dowiaduje się, że ma gruźlicę, nie poddaje się. Wyjeżdża do Paryża i zaczyna ćpać, pić i żyć jak najgorszy wagabunda. I gniecie tą swoją gruźlicę jeszcze kilkadziesiąt lat. Żyje na krawędzi i tworzy. - Stańko staje więc przed obrazem i ładuje swoje akumulatory. W głowie zaczyna tworzyć muzykę, śpiewa wewnętrznie.
Ostatnio Odkrył estetykę brytyjskiego malarza Francisa Bacona. Kiedy zobaczył zbiór jego prac, logikę i konsekwencję jego drogi, to uznał w nim geniusza. Trzy razy dziennie chodził go oglądać.

Brak komentarzy: