piątek, 25 marca 2011

Śmierć za rysowanie

Gdy wybuchła rewolucja w Libii, Kais Ahmed Hilali w przeciwieństwie do tysięcy innych młodych Libijczyków nie marzył o karabinie. Miał 28 lat i wciąż mieszkał w Bengazi z rodzicami, jak inni dorośli synowie, którzy nie znaleźli sobie jeszcze żony. Uważał, że nie nadaje się do wojaczki, ale może walczyć z reżimem Kaddafiego przy pomocy swojego talentu. Okazało się, że miał rację. Stał się jednym z głównych rysowników powstania, jego prace regularnie ukazywały się w rewolucyjnej gazetce. Docenili go także ludzie Kaddafiego, którzy dzwonili kilka razy i grozili, że jeśli nie przestanie, to dostanie kulkę w łeb. Ojciec Kaisa bał się, ale wreszcie był z niego dumny, choć wcześniej wątpił w syna pacyfistę. Chłopak malował od piątego roku życia i dorobił się grona wiernych fanów. Jak mówi jego przyjaciel, potrafił nawet namalować miłość; nie dziewczynę przyjaciela, tylko jego miłość do niej. - Techniki możesz się nauczyć, ale z taką wyobraźnią trzeba się urodzić.
Ostatnio Kaisowi wydawało się, że jest śledzony. Mimo to w niedzielę pojechał na plac Wodociągów (w Bengazi), żeby namalować cierpienia mieszkańców oblężonej Misraty. Poprosiły go o to władze powstania, które postanowiły przemianować plac Wodociągów na plac Męczenników Misraty. Mordercy ustawili fałszywy punkt kontrolny na ulicy przed placem. Zatrzymali samochód Kaisa i z bliska strzelili do niego sześć razy. Siedzących obok kolegów zostawili przy życiu.
Bengazi niby jest wolne, ale wciąż pełno w nim zwolenników Kaddafiego.
Ojciec Kaisa uśmiecha się, choć od śmierci syna minęło zaledwie kilka dni. Wierzy, że Kais jako męczennik za słuszną sprawę jest teraz szczęśliwy w raju.

Na zdjęciu rysunek Kaisa Ahmeda Hilalego: Kaddafi i jego synowie wynoszeni do domu wariatów.

[Z "Gazety Wyborczej"]

Brak komentarzy: