niedziela, 20 marca 2011

Mój syropek





Przez całą mroźną zimę ani razu nie miałem kataru ani nie męczył mnie kaszel, słowem zero przeziębienia, a teraz nie wiadomo z czego dopadło mnie jedno i drugie plus słaba gorączka. A może wiadomo z czego? W czwartek, 17 marca byłem na grubszym zabiegu stomatologicznym, wymagającym ogólnego znieczulenia, czyli po prostu narkozy. Pod narkozą byłem pierwszy raz w życiu (mam nadzieję, że i ostatni), więc nie wiem, czy to przez osłabienie organizmu, czy przez nadwyrężenie gardła przez rurkę intubacyjną, dość na tym, że wieczorem po "operacji" męczył mnie kaszel z piekielnym pieczeniem w tchawicy. Po wybudzeniu leżałem niecałe pół godziny na kozetce w gabinecie lekarza, a potem przeszedłem kilkaset metrów do samochodu asekurującego mnie kolegi. Nie miałem w domu żadnego środka na przeziębienie, a z powodu paskudnej i zimnej aury nie chciałem wychodzić z domu. Wymyśliłem więc na paskudny kaszel swoją miksturę-syrop. Otóż do literatki (poj. 100 ml) wkładam pełną łyżeczkę miodu gryczanego i zalewam ok. 30 gramami wiśniówki lubelskiej (34% alk.). Dokładnie mieszam i mam porcję świetnego syropu na kaszel. Dzisiaj od rana zakaszlałem tylko raz i bez żadnego pieczenia. Pozostały tylko resztki kataru w postaci wydmuchiwania nosa od czasu do czasu, ale nie za często.

Brak komentarzy: