Szczecin jest miastem poniemieckim, mieszka tam mnóstwo rodzin byłych przesiedleńców, z różnych stron kraju, z barwnym, często traumatycznym życiorysem. Do sklepu przychodzili ludzie kupić jarzynę i pogadać. Kiedyś jedna starsza pani zwierzyła się, że bardzo lubi czytać książki, ale ma ich tyle, że nie ma dla nich miejsca w domu. A pani Jolanta przeczytała gdzieś, że ludzie zostawiają w jakimś miejscu książki, a inni je stamtąd biorą ( ja też przy przeprowadzce pozostawiłem stertę książek na parapecie okna klatki schodowej na Basztowej - na drugi dzień już ich nie było). Zaproponowała więc tej pani, żeby przyniosła do sklepu parę książek. Przyniosła - cały worek. Stanęły więc książki na jednej z półek, obok cytrusów, szparagów i słoneczników. Pani Jolanta napisała krótki regulamin: bierzemy jedną książkę, w zamian zostawiamy przyniesioną przez siebie. I tak się zaczęło. Stale jest około 200 książek, tytuły oczywiście się zmieniają. Są harlequiny, literatura faktu, poezja, bajki dla dzieci, lektury szkolne, filozofia...
Ludzie przychodząc na zakupy, wymieniają książkę. Myślę, że bywa też odwrotnie: przyjdzie ktoś po książkę, a przy okazji kupi pomidory i jabłka.
[Na podstawie artykułu w "Dużym Formacie GW"]
5 komentarzy:
Że też mnie tam na tej Basztowej nie było :)
Teraz z kolei w garażu mam wór książek, bo w domu się nie mieszczą...
No, jak w DOMU (nie w blokowym mieszkanku) się nie mieszczą, to ja już nie wiem :)
To jest co prawda dom wolnostojący, ale ma charakter wspólnoty mieszkaniowej i mieści 8 mieszkań. Najfajniejsza zaleta, to zero czynszu. No i ogródek pod oknem (mój) i ogród z tyłu (wspólny), no i ten Staw Płaszowski, no i własny garaż, no i świeże powietrze, oraz względna cisza.
A od roku tramwaj niemal pod nosem.
Prześlij komentarz